Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38.

Pół roku później.

Wróciłam do rzeczywistości prędzej, niż sądziłam. Znalazłam prace w publicznej bibliotece. Byłam naprawdę zadowolona. Starałam się nie wracać myślami do tego, co działo się w Warszawie. Nie byłam tam od zakończenia rozprawy. Również kontakt z Tomaszem się urwał. Wiedziałam od pani Lucyny, że Nowakowski walczył z była żoną o prawo do opieki nad córką. W zasadzie dzięki pani Lucynie miałam kontakt z Amelią. Dwa razy w tygodniu rozmawiałyśmy przez telefon. Tęskniłam za nią całą sobą.

Wakacyjne słońce każdego dnia poprawiało mi nastrój. Lubiłam wstawać wcześnie i zamiast autobusu, do pracy wybierałam spacer.
Weszłam do biblioteki chwilę przed dziewiątą rano. Przywitałam się z ochroniarzem, który również rozpoczynał swój dzień pracy.

– Dzień dobry panno Zofio. – uraczył mnie swoim miłym uśmiechem. – A panienka jak zwykle godzinę przed czasem. Chyba jakaś premia by się przydała. – zażartował, puszczając do mnie oczko.

– Dzień dobry. Panie Władysławie dla mnie to czysta przyjemność posiedzieć w ciszy od rana do popołudnia. – odpowiedziałam i skierowałam się w stronę pokoju dla pracowników. Powiesiłam jasny sweterek na wieszaku, wyjęłam z torebki jabłko i jogurt. Sięgnęłam po wykaz książek do ułożenia. Uwielbiałam to robić. Stare, jak i nowe książki bardzo mnie fascynowały. W tym miejscu mogłam się wyciszyć i uspokoić.
Po godzinie jedenastej miałam chwilę, by zaparzyć sobie kawę i dokończyć czytanie książki. W okresie wakacyjnym miałam niewielu czytelników. Niektóre dzieci przychodziły, by pograć na komputerze a inne, by zagrać w gry planszowe. Tego dnia odwiedził mnie Rafał.

– Nie przeszkadzam? – zapytał zadowolony.

– Rafał? Nie, oczywiście, że nie. Jak milo, ze wpadłeś. – oznajmiłam. Od czasu, gdy wróciłam, Rafał nieustannie zabiegał o mój czas. – Nie wyjechałeś jeszcze na wakacje?

Rafał usiadł na parapecie za moimi plecami. Był podejrzanie zadowolony. Uśmiechał się od ucha do ucha.

– No, ja właśnie w tej sprawie. Pomyślałem, ze należy ci się odpoczynek. – zaczął – Zosiu, chciałbym, żebyś w te góry pojechała ze mną. – zamarłam. To była ostatnia rzecz, na jaką miałam chęć. Wiedziałam, co on do mnie czuł. Patrzyłam na niego zszokowana.

– Rafał to nie najlepszy pomysł. Ja mam dużo pracy, tu w bibliotece. – odpowiedziałam, odkładając książkę na półkę. Spojrzałam kątem oka na niego. Miał skwaszona minę. I nie dawał za wygrana.

– Nie daj się prosić. Będzie super. Góry latem są ciekawsze niż zima. Mnóstwo pozytywnej energii. No Zosiu... Proszę, jedź ze mną.

– No... przykro mi, ale nie mogę. – powiedziałam bardziej stanowczo niż planowałam. – Rafał, jeżeli to wszystko, to wybacz, ale muszę wracać do pracy. – chwyciłam z biurka kilka książek i zniknęłam za rogiem. Oparłam się o chłodna ścianę.

On naprawdę oszalał... A ja chcę mieć święty spokój...



***


Niestety Rafał wszedł w konspiracje z moja mama i tak o to wylądowałam na kilka dni w Zakopanem. Nie ukrywam, wtedy tego potrzebowałam. Góry, czyste i świeże powietrze. Zero zmartwień i bólu. Rafał okazał się dobrym przyjacielem. Doskonale zrozumiał nasza szczerą rozmowę, w której dosadnie powiedziałam, że nie czuję nic do niego ani nigdy nie poczuje.

Spędziliśmy naprawdę miło czas. Wracając do domu, zatrzymałam się na dwa dni u Antka. Czułam, że jestem już gotowa na odrobinę Warszawy. I wszystko było w porządku aż do tego telefonu.

– Halo pani Lucynko. – powiedziałam zadowolona, gdy ujrzałam, kto dzwoni. Siedziałam razem z Kają w salonie. Pogodziłyśmy się i nawet okazało się, ze wiele nas łączy. – Jak milo, że pani dzwoni. Co słychać? – zapytałam. Jednak w słuchawce słyszałam jakby płacz. – Pani Lucynko? Jest tam pani?

– Tak, tak kochanie... Przepraszam. – zaczęła. – Nie chce cię niepokoić, ale Amelcia trafiła do szpitala.

Serce waliło mi jak szalone. Poderwałam się z krzesła.

– W którym jest szpitalu? Zaraz tam będę! – zawołałam do słuchawki. Patrzyłam na Kaje ze łzami w oczach. Odłożyłam telefon na stół. – Kaja, proszę, zawieź mnie tam... Amelka jest w szpitalu, niedaleko Mokotowa. Muszę tam jechać, proszę... – Kaja bez słowa wstała od stołu, chwyciła kluczyki z blatu i skierowała się na korytarz. Byłam mocno zestresowana. Pani Lucyna podała mi jedynie adres szpitala, sama za wiele nie wiedziała. Nie myślałam wtedy, czy go tam spotkam, czy nie. Liczyła się tylko Amelka.

Kaja zaparkowała pod szpitalem, jednak nie wysiadła razem ze mną.

– Nie idziesz? – zapytałam.

– Nie. To dziecko gnoja, który chciał mnie sprzedać. Nie interesuje mnie ta sytuacja. Wróć taksówka. – odburknęła i odjechała. Stałam przez moment, zastanawiając się jak można mieć w sobie aż tyle jadu.
Weszłam do środka i podeszłam do punktu rejestracji.

– Bardzo przepraszam, gdzie leży Amelia Nowakowska? – zapytałam. Kobieta zerknęła w kartę.

– Pierwsze piętro, sala numer osiem.

Pobiegłam w stronę windy. Ręce trzęsły mi się z nerwów. Nie wiedziałam co się wydarzyło i w jakim stanie jest dziewczynka. Szłam korytarzem, szukając sali. Po chwili stanęłam i nie mogłam się ruszyć.

– Jesteś taka nieodpowiedzialna! Jak mogłaś zostawić Amelie pod opieką tej dziewuchy?! – głos Tomasza rozbrzmiewał po całym korytarzu. Stał oparty o ścianę. Naprzeciwko niego na krześle siedziała młoda dziewczyna a obok niej Asia. Szłam powoli w ich stronę.

– Skąd mogłam wiedzieć, co się wydarzy!? Musiałam wyjść.

– No jasne! Co, kolejna wizyta u kosmetyczki? A może jakaś ważna wyprzedaż?

Przystanęłam. I wtedy Asia odwróciła głowę i zauważyła mnie.

– A ona czego tu szuka?! – zawołała w moim kierunku. Tomasz przeniósł wzrok z byłej żony na mnie i chyba nie mógł uwierzyć, że to ja. Przełknęłam ślinę i zrobiłam kilka kroków w przód. Asia wstała i udała się do automatu z kawą. Ręce pociły mi się z nerwów.

– Zosiu... – nikt nigdy z taką czułością nie wypowiadał mojego imienia. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Chciałam wypaść w jego ramiona i spróbować ukoić jego strach o córkę. – Co ty tu robisz?

– Ja... Pani Lucyna... To ona mnie poinformowała. Co się stało? Gdzie Amelia? – zapytałam.

– Zakładają jej gips. Spadła ze schodów i złamała nogę. – oznajmił, patrząc ze złością na młodą dziewczynę. Była przestraszona. – Moja była żona, miała ważniejsze sprawy niż opieka nad własnym dzieckiem. – powiedział to na tyle głośno, by Asia usłyszała. Jednak nie zareagowała. Zza rogu na wózku pielęgniarka wiozła Amelkę. Na jej widok zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu.

– Pani Zosia! – krzyknęła dziewczynka na mój widok. Pielęgniarka zatrzymała się z Amelia obok nas. Była zdezorientowana taka ilością osób i gęstą atmosfera, jaka panowała między nami. – Pani Zosiu, jak Jagódka z trzeciej klasy złamała rękę, to mogłam narysować jej kwiatka na gipsie. A pani mi cos namaluje? – zapytała uradowana. Uśmiechnęłam się do niej i poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.

– Oczywiście, że tak gwiazdeczko.

– Możecie państwo zgłosić się do lekarza prowadzącego po wypis. – pielęgniarka, mówiąc to, patrzyła na mnie. Poczułam się skrępowana.

– Dziękuję. Wszystkim się zajmę. – oznajmił Tomasz. Odsunęłam się od Amelki i stanęłam z boku. Asia zmierzyła mnie z góry do dołu, chwyciła torebkę i bez słowa odeszła. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu zostawiła córkę i zniknęła. Dziewczyna, która nie dopilnowała Amelii, przeprosiła Tomka i dziewczynkę i również wyszła ze szpitala. Zostałam sama z Nowakowskim i jego córeczka. Jego widok nadal sprawiał, ze świat się zatrzymywał. Jednak starałam się, by tego nie zauważył.
Wyszliśmy na szpitalny parking. Chciałam pożegnać się z Amelka. Przytuliłam ją mocno do siebie. Poprawiłam jej sukienkę i odsunęłam się od Nowakowskiego.

– Może umówisz się ze mną na kawę? – zapytał Tomek.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł...

– Zosiu, to tylko kawa... – mruknął, zamykając drzwi, gdy już Amelka siedziała przypięta pasami. Przez chwilę zastanawiałam się, co powinnam odpowiedzieć. Ciepłe powietrze delikatnie rozwiało mi włosy. Tomasz powoli podniósł rękę i schował za ucho ich kosmyk. Zamarłam, gdy poczułam znajomy dreszcz. - Będę czekał jutro w kawiarni obok mieszkania Antoniego. Bądź około szesnastej. Proszę... - uśmiechnął się lekko, tak samo, jak wtedy, gdy dopiero go poznawałam. Wsiadł do samochodu i odjechał. Powoli skierowałam się na postój taksówek. W głowie miałam prośbę Tomasza. Nerwowo zaciskałam pasek od torebki.

I co ja mam zrobić? Wyrządził mi tyle zła... Tyle bólu... Przeklęte uczucie!











***
Lekki przeskok czasowy, opis w skrócie. Dlaczego? Bo zbliżamy się do końca. 😊
Buziaki, A. 😗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro