Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Róża dziewiąta

Tae-hyung siedział przy barze oniemiały. Ten chłopak, który przed chwilą zniknął na zapleczu, nie był tym JK'em, z którym spacerował po plaży i który podarował mu różę. Pomimo cierpkich słów, na które sobie zasłużył, to wciąż nie był JK. W jego spojrzeniu było coś obcego i to, co już dobrze znał. Strach. Coś było nie tak.

— Pomocy! — usłyszał z zaplecza przejęty głos jednego z barmanów.

Facet, który przed chwilą rozmawiał z JK'em po drugiej stronie baru, zaczął się pospiesznie zbierać. Tae-hyung nie wiedzieć czemu, powiązał szybko wątki. Skinął tylko głową na Ki-bo, żeby go zatrzymał, a sam przeskoczył bar jednym zgrabnym susem i pchnął drzwi na zaplecze.

Tam na podłodze siedział Aston. Dłonie miał we krwi, która sączyła się z głowy nieprzytomnego JK'a i doskoczył do nich obu w mgnieniu oka. Uklęknął obok.

— Wezwij mojego ochroniarza i zajmij się barem — nakazał, obejmując głowę JK'a dłońmi. — Zachowuj tak, jakby nic się nie stało — poinstruował stanowczo.

Aston choć roztrzęsiony, posłusznie umył dłonie i wyszedł za bar. Po chwili zjawił się Ki-bo.

— Zanieś go do mnie — wydał mu polecenie Tae-hyung. — Tylnym wyjściem.

Sam wyciągnął z kieszeni telefon i wykręcił numer znajomego lekarza. Po czterdziestu minutach miał diagnozę.

— To narkotyki. LSD najpewniej. Chłopak musiał nigdy ich nie zażywać, więc podziałały mocniej niż zwykle — powiedział lekarz. — Zszyłem ranę na głowie. Nic więcej nie mogę zrobić. Trzeba czekać, aż letarg sam minie. Nie ma zagrożenia życia.

— Dziękuję w takim razie — podziękował mu Tae-hyung, a gdy wyszedł, usiadł przy brzegu łóżka i złapał go za rękę.

Chciał przecież, żeby to zrobił. Żałował, że dopiero teraz się na to zdobył. JK otworzył oczy.

— Gdzie jestem? — zapytał, powłócząc językiem.

— U mnie.

JK spiął się w pierwszym momencie, ale Tae-hyung złapał go za ramię i przytrzymał.

— Nie bój się — powiedział do niego uspokajająco.

— Bądź tu ze mną, dobrze? — prosił w amoku JK i ściskał jego dłoń coraz mocniej. — Boję się. Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Jego umysł szalał. Narkotyk rozpłynął się w krwiobiegu i siał spustoszenie. Tae-hyung wstał, chwilę się zastanawiał, patrząc na niego z góry, a potem ostrożnie położył się obok. Chciał mu dać wsparcie. Poczucie bezpieczeństwa. JK przetoczył się z trudem na bok i wtulił w jego obojczyk. Oczy miał półprzymknięte, a jego oddech był ciepły, ale drżący. Tae-hyung się rozluźnił.

— Tae — zaczął szeptać JK. — Naprawdę jesteś tak blisko? Zrobiłeś to dla mnie?

Wtulił twarz w jego szyję. Delikatnie dotknął jej ustami. Tae-hyung znów zesztywniał.

— Wiesz, że nigdy nie byłem z mężczyzną, ale chcę być z tobą... teraz — wyszeptał prosząco.

Tae-hyung przełknął ciężko i wciąż leżał w bezruchu. Gapił się w sufit.

— Nie mogę...

— Tae — upomniał go z żalem JK. — Tae, proszę... — zaczął się dopominać i wtulać w niego jeszcze bardziej.

Szukał pieszczot. Dotyku. Intymności. Tae-hyung próbował się odsunąć, ale JK złapał go za rękę i mocno przytrzymał.

— Proszę, Tae — dyszał cicho, prowadząc ją w dół po swoim brzuchu. — Proszę, dotknij mnie. Potrzebuję tego. Potrzebuję ciebie. Nie mogę tego znieść, że mnie nie chcesz. Obiecuję, że ja cię nie dotknę. Przysięgam, ale ty możesz dotknąć mnie, błagam... zrób to dla mnie.

Kiedy dosięgnął celu, stęknął, a Tae-hyung poczuł jego twardą erekcję pod materiałem bielizny. Wiedział, że JK jest pod wpływem narkotyków i że to one sprawiają, że się tak zachowuje i że to silniejsze od niego, ale wiedział też, że to pragnienie po prostu przez narkotyk wypłynęło na powierzchnię i że tak naprawdę JK w głębi czuje to naprawdę. Czuje pożądanie, a on go krzywdzi tym, że każe mu je wstrzymywać z obawy przed upokorzeniem. Ale właśnie to, że JK nie do końca był świadomy, co robi, dawało mu odwagę. I ta obietnica, że on nie dotknie jego, sprawiała wrażenie, jakby JK miał zawiązaną opaskę na oczach. Potarł delikatnie nabrzmiałe miejsce, a gdy JK stęknął głośniej, poczuł znów tę energię co wtedy na parkingu przy plaży. Wróciła cichutką falą, rozbijając się o jego ciało niczym o brzeg w upalny dzień. Zaszumiało mu w uszach, a w ciele rozlało się utęsknione ciepło. Nie chciał go spłoszyć, dlatego wciąż się wahał i wstrzymywał.

Boże, to naprawdę się dzieje? — pytał sam siebie oszołomiony.

— Jeszcze — prosił niecierpliwie JK, wtulając się w niego bardziej. — Błagam Tae, bo oszaleję. Tak strasznie cię pragnę.

Trzymając mocno za nadgarstek, przycisnął mocniej jego dłoń do nabrzmiałej erekcji.

Wtedy Tae-hyung uległ pokusie. Wdarł się nią pod jego bieliznę i objął palcami szczelnie twardą męskość. Wsparł na łokciu, patrząc JK'owi w oczy i rozpoczął powolny masaż. Energia w jego własnym ciele zaczęła rosnąć i wypełniać je uderzającymi gorącymi falami.

— Tae-hyung — stękał co rusz jego imię półprzytomny JK. Przełykał z trudem suchość w ustach. — Jest mi z tobą tak dobrze — mówił na granicy pędzących płuc. — Zwolnij, bo dojdę w jedną chwilę. Chcę, żeby to trwało dłużej.

Tae-hyung błądził ustami po jego czole, skroni i policzku. Chciał dosięgnąć ust. Pragnął ich już. Tak bardzo chciał się wbić w tego chłopaka i spełnić jego zachciankę, ale zwyczajnie nie mógł. To było takie niesprawiedliwe. Bolał nad tym i zawsze cierpiał z tego powodu, bo przecież czuł pożądanie, ale ciało zbyt często odmawiało współpracy.

Wsparł się na łokciu i oparł czoło o jego czoło.

— Dojdź dla mnie. Pokaż mi, jak jest ci ze mną dobrze.

JK otworzył oczy. Tae-hyung mógłby przysiąc, że patrzyły na niego przytomnie.

— Zakochałem się w tobie, Tae... całe moje serce jest twoje, wiesz? Tae... — stęknął, a jego erekcja w dłoni Tae-hyunga zapulsowała. — Kochałbym cię i bez tego, to nie jest dla mnie ważne, ale tak bardzo chciałbym być tylko twój — jęknął, spięty spełnieniem, jego spojrzenie było zemdlone. — Oddać się tylko tobie. Chciałbym przeżyć swój pierwszy raz tylko z tobą. Będę czekał na ciebie. Chcę być twoją białą różą, Tae.

Wtedy to poczuł. Tę gorącą falę podniecenia, rozpływającą się po ciele i niedająca się zignorować. Jego ciało zapragnęło fizyczności odartej ze wstydu i upokorzenia. Wreszcie. To JK ją w nim obudził. Czuł, jak płynie w jego żyłach gorąca i niepowstrzymana, jakiej w życiu nie czuł.

— Jesteś JK — wyszeptał do jego ust drżącym głosem. — Ja też się w tobie zakochałem...

Przetoczył się między jego nogi. Ściągnął mu bieliznę i pospiesznie rozpiął swoje spodnie. Pożądanie rozrywało mu żyły i poganiało na oślep przed siebie. Pierwszy raz w życiu czuł coś podobnego i nie umiał się opanować. To było niesamowite. To już nie był sen. Nie wyobrażenie. Chciał mieć tego chłopaka. Tylko dla siebie. Doznać z nim pełnej satysfakcji. Z szuflady szafki stojącej obok pospiesznie wyciągnął lubrykant, a potem patrzył JK'owi w oczy, gdy w niego wchodził. Ten jęknął najpierw, a jego twarz wykrzywił grymas, ale po chwili uśmiechnął się lubieżnie. Złapał go za kark i pocałował zachłannie, wpychając mu język do ust głęboko.

— Właśnie tak Tae... marzyłem o tym...

Tae-hyung uśmiechnął się w jego usta, pomimo że ledwo znosił napięcie.

— JK... nie poradzę sobie... gubię się...

JK objął jego twarz dłońmi.

— Zwolnij... nigdzie nam się nie spieszy... — wyszeptał w jego usta, całując je powoli. — Chcę tu być z tobą jak najdłużej. Mieć cię tylko dla siebie. Tak bardzo chciałbym, żebyś był tylko mój.

Wszystko natychmiast zwolniło, choć Tae-hyung wciąż z trudem radził sobie z sytuacją i z tym, co czuł.

— Jestem. Jestem tylko twój, JK — szeptał zdławiony, wspierając się na drżących z wysiłku ramionach.

JK obejmował wciąż jego policzki dłońmi i patrzył prosto w oczy. Usta uchylały mu się niemo z każdym pchnięciem i drżał na całym ciele. Tae-hyung bał się, że lada moment zawiedzie, ale na nic takiego się nie zapowiadało. To pchało go dalej i dalej w otchłań upragnionej intymności. Co chwila opadał na JK'a zemdlony doznaniami i całował jego spragnione usta. W końcu przestał myśleć o porażce. Czoło pokryło mu się cienką warstwą potu, a ciało JK'a zaczęło się wykręcać z podniecenia. Oczy wywróciły mu się białkami do góry.

— Ta...e... dochodzę... znowu...

— Bardzo dobrze — powiedział drżącym głosem Tae-hyung. — Jestem tuż za tobą — stęknął, wbijając się w niego głęboko.

Doszedł z taką siłą, że ledwo panował nad odruchami, a oddech wiązł mu w gardle. Chwilę później opadł na poduszkę obok, zmęczony jakby przebiegł maraton.

JK skulił się u jego boku.

— Chcę to pamiętać, Tae... — powiedział półprzytomny.

Tae-hyung wbił oczy w sufit. Z jednej strony żałował, a z drugiej nie mógł zaprzeczyć, że wcale, bo gdyby mógł cofnąć czas, zrobiłby to po raz drugi bez zastanowienia. Cena nie grała roli i to go przerażało. Bał się konsekwencji, ale to wciąż było za mało, żeby się powstrzymać. Bał się odtrącenia i oskarżeń, ale jednocześnie wiedział, że nie postąpiłby inaczej. Nie miał nic na swoje usprawiedliwienie, prócz prawdy, której za żadne skarby nie chciał wyznawać już nigdy więcej. Nigdy więcej umierać po raz kolejny. Już nie teraz, gdy ona była przeszłością. Taką miał nadzieję. Ale wiedział też, że ona wróci, jeśli JK go nie zrozumie i odtrąci. Czuł, że tylko on był w stanie go z tego wyciągnąć. Tylko to, co do niego czuł, było lekarstwem. Tylko przy nim był w stanie się otworzyć. On był jego bezpiecznym miejscem. To nie tak, że jego ciało zawodziło zawsze, ale szereg niepowodzeń zamknął go w skorupie uprzedzeń, kompleksów i zepchnął na margines życia intymnego. Jak w kajdanach, które sam sobie nałożył. Do tego był gejem. Rzadko który facet rozumiał taki problem. Żaden z tych, których spotykał na swojej drodze, go takiego nie chciał, żaden nie ofiarował mu tyle cierpliwości, ile wymagał jego umysł, żeby odpocząć, zrelaksować się i czuć bezpiecznie pomimo wady. Jak tylko się dowiadywali, następowała chwila konsternacji, a potem krępująca cisza. Czasem były drwiny, śmiech, a nawet złość i przekleństwa. Totalny brak zrozumienia, bo oni chcieli tylko jednego. Cielesności, bez tego był bezwartościowy dla nich. Stres, który zjadał go żywcem od lat nastoletnich, potęgował się przez to jeszcze bardziej i ciało stawało się coraz bardziej martwe. Nie umiał tego odwrócić. Opanować. Jakoś zaradzić. Do lekarza ani myślał pójść. Zbyt się wstydził, gdy był młodszy, a gdy się w końcu zdecydował odwiedzić gabinet lekarza, ten rozłożył ręce i jedyne, co zalecił, to niebieskie tabletki i zmianę trybu życia. Pierwsze nie było rozwiązaniem, a drugie było niemożliwe. W życiu nie czuł się taki bezwartościowy. Nie mówiąc o tym, że przez to brakowało mu motywacji. Było coraz gorzej. Ciało rzadko budziło się z letargu. W końcu zjawił się JK. On był inny niż ci faceci, z którymi kiedyś się spotykał. Nie spieszyło mu się. Był cierpliwy pomimo pocałunku na plaży. To on poświęcił mu czas. To z nim zaczął odpoczywać i spędzać go nie tylko na stresogennej pracy i myśleniu o seksie oraz dwuznacznych sugestiach. W jego towarzystwie ich po prostu nie było. Nawet w żartach. Naprawdę mu się nie spieszyło. To on przywrócił mu chłopięcą radość z gry w piłkę, jazdy na motorze i dostrzegania przyjemności w przyziemnych spacerach i rozmowach. I tylko tyle wystarczyło, zaledwie kilka dni, żeby poczuł, że wraca witalność. To było takie nieprawdopodobne. Przecież próbował WSZYSTKIEGO! A tu proszę, zwykły chłopak i ta jego cierpliwość i upartość sprawiła, że znów poczuł, jak tli się w nim głęboko ta znajoma energia. Pożądanie. Bo to nie tak, że nigdy jej nie czuł i nie znał. Oczywiście, że czuł, pamiętał ją, ale silny, przewlekły stres pożarł ją żywcem, gdy był jeszcze młodym chłopakiem i przepadła pozostawiając ciało martwe jak kawałek drewna. JK mu ją przywrócił, a on... chyba go tym skrzywdził.

Spojrzał na niego skulonego w kłębek u swojego boku.

Zdał sobie sprawę, żewyrządził mu najgorszą rzecz w życiu. Odebrał coś, czego nie można powtórzyć izalała go fala wyrzutów sumienia.

🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹

Tae-hyung robi błąd za błędem, masakra 🤦🏼‍♀️ Wziął i przeleciał półprzytomnego chłopaka...

Tae, Tae, co ty wyprawiasz :/

Do jutra!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro