Rozdział 3
Wieczór zapowiadał się spokojnie. W restauracji przy akompaniamencie cichej melodii wydobywającej się z fortepianu, jadło kolację tylko kilka osób, a kolejnych kilka siedziało przy barze. JK razem z Astonem, z którym najczęściej miał zmiany po tej stronie baru, bo drugą obsługiwał Hasco i Nolan, właściwie nie mieli za dużo do roboty. Korzystając ze spokoju, Aston, porządkował wszystko poniżej kontuaru, a JK pucował wszystkie szklanki i kieliszki oraz blat na błysk. Miał jedną klientkę. Była nią kobieta w średnim wieku, ubrana w czerwoną sukienkę i z włosami pofarbowanymi na blond. Wyglądała dostojnie, popijając martini z oliwką i JK dałby sobie uciąć rękę, że była aktorką lub niegdyś modelką i choć była od niego tyle starsza, że śmiało mogłaby być jego matką, to znał skądś jej twarz.
— Kochaniutki — zwróciła się do niego, unosząc pusty kieliszek do góry.
Jego zdaniem miała już dość jak na ten wieczór, ale oczywiście „klient nasz pan", więc odłożył pospiesznie szmatkę oraz szklankę i poprawiając czarną kamizelkę, podszedł do niej od razu.
— Czym mogę pani służyć? — zapytał uprzejmie, uśmiechając się miło.
— Jeszcze raz to samo — powiedziała władczym tonem.
JK spojrzał na kieliszek po martini i zabrał go z jej dłoni. Postawił na niższym kontuarze przed sobą.
— Narzuciła pani spore tempo. Jest ku temu jakiś powód? Święto? — zaczął zagadywać, byle odwlec jak najdalej konsumpcję kolejnego kieliszka.
Obsługa baru była zobowiązana opiekować się gośćmi i to właśnie uczynił. Nie chciał, żeby przybiła gwoździa, czołem do kontuaru, a potem, żeby ktoś opublikował to w mediach. Ich hotel, a co za tym szło również bar i restauracja, miały wysoką renomę i żaden z pracujących tu chłopaków nie mógł dopuścić do tego typu zdarzenia. Taki cień położony na reputacji lokalu był pierwszym argumentem do zwolnienia z pracy.
— Może podam pani wody? — zapytał znów uprzejmie i sięgnął do lodówki po butelkę Perrier.
Kobieta spojrzała na niego groźnie.
— Prosiłam o drinka — powiedziała z roszczeniem. — Wiesz, kim jestem? — podniosła głos.
Alkoholiczką? — zapytał sam siebie w myślach JK i spojrzał w bok na Astona. Nie, żeby szukał u niego pomocy, ale na szybko musiał ogarnąć emocje, a tylko jego surowy wyraz twarzy zawsze trzymał je na wodzy, bo z kolei tacy jak ta kobieta dotkliwie przypominali mu o ojcu i to było nieznośne. Nie mógł sobie pozwolić na bycie nieuprzejmym, a wszystko gotowało mu się w żyłach. Nie przerwał nalewania wody do szklanki.
— Zapewne kimś ważnym, dlatego leży mi na sercu pani dobro — skłamał, ale taki był jego obowiązek. — Może zamówię pani taksówkę albo poproszę obsługę hotelową, żeby odprowadzili panią do pokoju? Nocuje pani u nas? — dopytywał najmilej, jak potrafił.
Postawił przed nią szklankę wypełnioną wodą z plasterkami cytryny wciśniętymi ciasno między kostki lodu.
— Na koszt baru — dodał, jak mieli tu w zwyczaju traktować gości.
Kobieta pchnęła szklankę, a ta z hukiem spadła na podłogę i rozbiła się w drobny mak pod nogami JK'a. Lód razem ze szkłem wymieszany z wodą i cytryną rozjechał się po całej podłodze. Rozmowy przy stolikach natychmiast ucichły, pianista przestał brzdękać w klawisze, a oczy wszystkich zwróciły się w ich stronę.
— Co ty sobie wyobrażasz, smarkaty gnojku! — wrzasnęła kobieta, a jej twarz wykrzywił nienawistny grymas. — Nie będziesz mi mówił, ile mogę wypić! Prosiłam o drinka! MASZ mi podać drinka! Stać mnie na wodę!
JK stał zakłopotany, choć nie pierwszy raz zdarzyło mu się mieć podobnego klienta. Bogaci biznesmeni, aktorzy i wszelkiej maści bogate snoby potrafiły zachować się zdecydowanie gorzej niż ta kobieta, ale wciąż było niezręcznie.
Aston oczywiście od razu ruszył z pacyfikacją.
— Proszę wybaczyć — prosił uprzejmym głosem kobietę. — Kolega na pewno nie miał nic złego na myśli i zapewniam panią, że nie chciał pani obrazić. Dbamy o naszych klientów oraz o ich dobre samopoczucie... — nagle urwał, bo...
Do baru na domiar złego wszedł właśnie właściciel w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Znów w eleganckim, jasnym garniturze i tym razem pastelowej, różowej koszuli, od razu spostrzegł zamieszanie.
— Co tu się dzieje? — zapytał ostrym tonem, gdy podszedł bliżej.
Na jego twarzy malował się iście diabelski wyraz, jakby cały dzień był zdenerwowany i teraz znalazł ujście dla swojego rozdrażnienia.
— Dzień dobry panu — przywitał się z nim Aston, stając na baczność. — Pani poczuła się urażona, bo JK zasugerował, aby nie zamawiała więcej alkoholu — wytłumaczył i spojrzał na JK'a. — Posprzątaj — nakazał mu cicho.
To on odpowiadał za zmianę. Był kierownikiem i czuł się w obowiązku przed szefem wytłumaczyć. JK był już tu zbędny.
JK schylił się i sięgnął po chromowany, metalowy kubeł ze śmieciami, żeby pozbierać do niego rozbitą szklankę. Złość buzowała mu pod skórą, ale panował nad sobą. Sięgając po pierwsze szkło, poczuł, jak wbija mu się boleśnie w palec i syknął.
— Cholera...
— Chcę cię widzieć, jak skończysz zmianę — warknął na niego Tae-hyung, a na kobietę nawet nie zwrócił uwagi i wyszedł.
JK wstał jak na autopilocie i przytaknął jedynie skinieniem głowy, oniemiały, a Aston urwał kawałek ręcznika papierowego i zawinął mu palec, bo krew zaczęła kapać na podłogę.
— To bezczelność! — wrzasnęła znowu na nich kobieta, gdy Tae-hyung się oddalił.
Dwóch ochroniarzy, barczystych chłopów uczesanych do tyłu na gładko, którzy mu towarzyszyli, tylko się na nią obejrzało, a jeden przyłożył palce do słuchawki w swoim uchu. W mgnieniu oka na sali pojawiło się w zamian dwóch innych, choć niemalże identycznych w aparycji i zbliżyli się do kobiety.
— Proszę zachować spokój, to nie miejsce na tego typu zachowanie — zwrócił się do niej jeden. — Zechce pani się uspokoić czy mamy panią odprowadzić do wyjścia? — pogroził. — A może życzy sobie pani, aby ją odprowadzić do pokoju? — zaproponował.
Drugi tylko stał i patrzył z kamiennym wyrazem twarzy.
Kobieta, widząc, że nie ma szans z dwoma osiłkami i jednocześnie chcąc uniknąć upokorzenia, gdy wyprowadzaliby ją siłą, zabrała torebkę z kontuaru i zeszła z wysokiego stołka. Zachwiała się i jeden z ochroniarzy ją przytrzymał.
— Proszę mnie odprowadzić do pokoju — zażądała, ale jej głos spokorniał.
— Jak pani sobie życzy — przytaknął ochroniarz uprzejmie.
— Nie będę spędzała czasu w barze z taką obsługą — fuknęła w stronę Astona. — Zamierzam jutro napisać oficjalną skargę do właściciela.
— Właśnie maiła pani z nim przyjemność rozmawiać — poinformował kobietę drugi ochroniarz.
— Co za gbur w takim razie — oburzyła się jeszcze bardziej. — Więcej nie skorzystam z usług tego hotelu — pogroziła i ruszyła chwiejnym krokiem do wyjścia pod baczną obserwacją reszty gości.
Jeden z ochroniarzy spojrzał na Astona.
— Wszystko w porządku?
Aston tylko kiwnął głową, więc obaj ruszyli za kobietą. Wtedy Aston spojrzał na JK'a, który znów zaczął zbierać szkło z podłogi.
— Nie przejmuj się...
— Zwolni mnie, wiem — przerwał mu JK ze strachem w głosie.
Aston się skrzywił i przeczesał palcami te swoje blond tlenione włosy.
— Że też musiał się tu akurat napatoczyć — syknął ze złości, a JK'a poklepał pokrzepiająco po ramieniu. — Nie zrobiłeś nic złego i tego się trzymaj — westchnął i poszedł w stronę swojego końca baru.
— Kurwa — syknął rozeźlony JK i wstał, zerkając szybko w stronę wyjścia.
Aston zrobił to samo, a potem spojrzał na niego.
— Co się stało?
JK westchnął ciężko i potarł czoło dłonią z bezsilności.
— Nie zapłaciła — stęknął.
— Kurwa — syknął Aston. Podrapał się w tył głowy i nabrał powietrza do płuc. Wstrzymywał chwilę, a potem ciężko wypuścił, wydymając przy tym usta. — Odpisać ci z wypłaty? Czy zapłacisz dzisiaj?
— Z wypłaty — odpowiedział mu zrezygnowany JK. — Jestem pusty jak bęben — sarknął i znów schylił się, żeby posprzątać resztę bałaganu.
Całe pieniądze co drugi miesiąc pochłaniała rata w banku i gangsterskie porachunki ojca.
Aston też potarł czoło dłonią. Był początek zmiany, a już mieli ją popsutą na amen.
— Nolan, stań na chwilę za niego — poinstruował chłopaka z drugiej strony baru.
Był to jeden z dwójki chłopaków, których JK mijał w korytarzu, gdy dostał kartę do Penthouse'u i jednym z dwóch, których nie darzył sympatią z całego składu.
— Nie trzeba, dam sobie radę — zaprzeczył.
Aston wymierzył w niego palcem. Też miał zły humor i też nie specjalnie darzył sympatią Nolana, ale obsługa miała być na najwyższym poziomie i to on za to odpowiadał.
— To ja tu rządzę JK, zbieraj szkło i wracaj do roboty — nakazał.
JK zagryzł zęby, widząc, jak Nolan idzie w jego stronę z kpiącym uśmieszkiem na ustach.
— Co? Dziś szef znów przetrzepie ci futro? — zakpił.
JK zaśmiał się w duchu. — Gdybyś tylko wiedział, dokąd mnie wtedy zaprosił, zesrałbyś się w gacie z zazdrości, dupku.
Podniósł na niego nienawistne spojrzenie.
Nolan był niewątpliwie najmniej atrakcyjny ze wszystkich chłopaków. Odstające uszy, wątły i miał problemy z cerą. Właściwie nie wiadomo było, kto go tu zatrudnił i po co, bo nawet patrzeć na niego nie było miło.
— Żal ci tyłek ściska, co? — zapytał na głos. — Bo na ciebie nawet nie spojrzał przez... ile to już? Trzy lata jak tu pracujesz? — zadrwił JK. — I co? Jeszcze nigdy? Chyba nie jesteś w jego typie, karakanie. Czas stracić nadzieję, że to się kiedykolwiek wydarzy, nie sądzisz?
Nolan już nic mu nie odszczeknął, tylko się skrzywił i stanął po jego stronie baru. JK nie rozumiał tej dzikiej chęci wszystkich chłopaków, żeby facet, właściciel hotelu, ich przeleciał. Kasa kasą, ale żeby pracować tu tylko po to? Nolan miał skończone studia geodezyjne, a pracował w barze, licząc na zaproszenie do 609! To było chore!
Ogarnął szybko cały bałagan i zwolnił go dosłownie kilka minut później. Zajął się barem, ale nie umiał przestać myśleć o tym, co się wydarzyło, a gdy wybił koniec jego zmiany, rozbolał go brzuch ze stresu. Kiedy się przebierał, Aston stanął mu za plecami.
— Wiesz, gdzie jest biuro?
JK nawet się nie odwrócił. Pokiwał tylko głową, że wie i zarzucił na grzbiet koszulkę, a potem bluzę.
— Szczerze? — odezwał się znów Aston. — To i tak zaszczyt, że zrobi to osobiście — próbował żartować.
JK obejrzał się na niego i zmroził spojrzeniem.
— Głupio gadasz, Aston, to do ciebie niepodobne — skarcił go i wrócił do pakowania swoich rzeczy do plecaka.
Aston westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami.
— Sorry, po prostu nie wiem, co powiedzieć.
— Słyszę — burknął JK.
— Słuchaj — zaczął znów Aston. — Masz jakieś kłopoty? No wiesz, z kasą?
JK drgnął jak porażony i znów lekko się obejrzał przez ramię.
— Nie, skąd ci to przyszło do głowy? — zapytał, starając się brzmieć normalnie.
Aston chwilę milczał. Obaj stali w bezruchu.
— No, nie wiem — zaczął Aston. — Jesteśmy po wypłacie, a ty dodatkowo byłeś ostatnio w 609 i nie masz kasy na parę drinków. Lubię cię i lubię z tobą pracować, widzę, że jesteś porządny i dlatego mnie to zmartwiło.
JK syknął. Głupio się wsypał, ale pomyślał, że nie ma już nic do stracenia.
— Mam ogromny dług po ojcu. Wszystko, co mam pakuję w bank, to dlatego — wytłumaczył.
— Ale aż taki, że nawet tej kasy za 609 nie starczyło?
JK zacisnął zęby. Odwrócił się przodem do Astona i spojrzał mu w oczy.
— Nie byłem w 609.
Aston otworzył szeroko swoje brązowe oczy.
— Stchórzyłeś?
JK syknął znowu.
— Nie, nie stchórzyłem, ale facet się pomylił i dał mi kartę do swojego penthouse'u — wytłumaczył.
Teraz Aston dodatkowo otworzył usta niemo.
— Poszedłeś tam?
JK przytaknął skinieniem głowy.
— A co miałem zrobić? Nie wrócił po nią, nie wymienił, miałem inny wybór? Poszedłem i mu ją oddałem, tyle — skłamał.
Karta wciąż przecież tkwiła w jego kieszeni.
— Jak tam jest? — zapytał zszokowany Aston.
JK się zaśmiał kpiąco.
— Na bogato, a jak ma być?
Aston też się zaśmiał i to był koniec rozmowy.
Piętnaście minut później, ściskając w dłoni rękawice i kask, JK pukał do drzwi biura, a ponieważ nikt mu nie odpowiadał, usiadł na krześle, odkładając kask na krzesło obok i czekał. Była czwarta nad ranem i oczywiste było, że nikogo tu nie ma. Facet zapewne miał się zjawić lada chwila tylko po to, żeby go wywalić go na zbity pysk i kropka. Zastanawiał się, co ma powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Po dziesięciu minutach rozdzwonił mu się telefon w kieszeni. Wyciągnął go szybko i zerknął na wyświetlacz. Numer był ukryty.
— Boże, nawet o tej porze muszą mnie dręczyć? — zapytał sam siebie i odebrał połączenie, jak sądził od windykatora, który lubił mu co rusz przypominać o niechlubnej pamiątce. — Halo?
— Gdzie jesteś? — zapytał chłodny, niski głos po drugiej stronie. — Miałeś się u mnie stawić po pracy. Dwadzieścia dwie minuty temu skończyłeś zmianę. Winda jedzie dwie, co robiłeś przez pozostałe dwadzieścia?
JK zamrugał oczami. Dzwonił do niego sam Kim Tae-hyung. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby się zastanowić, skąd miał jego numer.
— Czekam na pana pod drzwiami biura — odpowiedział na wdechu.
— Pod drzwiami biura? — zakwestionował Tae-hyung. — A co ja niby miałbym tam robić o czwartej nad ranem? — zapytał ostro, ale nie czekał na odpowiedź. — Sądziłem, że ty powinieneś najlepiej z całej obsługi baru wiedzieć, gdzie mnie znaleźć. Czekam na górze — warknął i rozłączył rozmowę.
JK przełknął z trudem suchość w ustach i chwilę próbował opanować ten bezwład, który go ogarnął. Dosłownie nie czuł ani jednego włókna w swoim ciele.
— To będzie bardziej upokarzające, niż sądziłem — powiedział szeptem sam do siebie i zmusił się ostatkiem sił, żeby wstać z krzesła.
Kolejnych kilka minut później stał już przed kolejnymi drzwiami. Tym razem przed tymi na najwyższym piętrze, białymi ze złotą klamką. Zastanawiał się znowu, czy powinien użyć karty, czy zwyczajnie zapukać. Kurczowo ściskał w dłoni kask i rękawice, przestępując z nogi na nogę i był już tak skołowany i zestresowany, że nie wiedział, jak się zachować. Na ratunek przyszedł mu ochroniarz, który otworzył drzwi od wewnątrz.
Wysoki, barczysty facet w czarnym garniturze, kamizelce i koszuli. Jeden z tych, którzy towarzyszyli Tae-hyungowi przy barze.
— Jesteś wreszcie — fuknął na niego. — Szef na ciebie czeka i czeka — skarcił go i zrobił dwa kroki do tyłu, dając mu miejsce na wejście do środka.
Kiedy JK przemknął obok niego, wyszedł i zamknął drzwi. JK został sam w znanej mu już ogromnej przestrzeni ze szkieletem dinozaura w rogu i sofą na dwadzieścia osób pośrodku, dopóki Tae-hyung nie pokazał się w wejściu na taras. Wciąż w jasnych spodniach od garnituru i różowej koszuli, ale bez marynarki. Znów jak spod igły.
— Jesteś wreszcie — powiedział tak samo surowo, jak jego ochroniarz.
JK znów przełknął suchość w ustach spowodowaną stresem. Nie wiedział właściwie czego się spodziewać.
— Nie zrobiłem nic złego — zasłonił się argumentem, który podsunął mu Aston.
Tae-hyung stanął na szeroko rozstawionych nogach oraz z rękami w kieszeniach spodni i patrzył na niego bez wyrazu.
— O czym rozmawiamy? — zapytał, jakby nie wiedział, z jakiego powodu go tu wezwał.
— O zdenerwowanej klientce — przypomniał mu JK. — Upiła się, więc zaserwowałem jej wodę, tak, jak zawsze to robimy. Mamy obowiązek pilnować gości, aby się nie upijali w trupa i zaniemogli przy barze. Nie chciałem do tego dopuścić, ale klientka się oburzyła i wywołała awanturę, nie chciałem tego i nie sprowokowałem jej niczym nieuprzejmym...
Tae-hyung uniósł dłoń i JK zamilkł.
— Co mnie to obchodzi? — zapytał surowo.
JK zamrugał powiekami. Miał wrażenie, że dostał mokrą ścierką w twarz. Obejrzał się na drzwi. Poważnie rozważał ucieczkę.
— Jak to? Przecież to pański hotel.
— Owszem, ale do obsługi baru zatrudniłem ciebie i resztę chłopaków, to wasz problem, jak radzicie sobie z pijanymi klientami, nie mój. Jakbym się miał martwić, jak obsługujecie klientów, to doby by mi brakło na te wszystkie niesnaski.
JK stał oniemiały, niemalże z otwartą gębą i słuchał tego wszystkiego z niedowierzaniem.
— I nie chce mnie pan zwolnić? — zapytał zaskoczony.
— Ty znowu o tym? — zapytał lekceważąco Tae-hyung i potarł palcem kącik swoich ust. — Była pijana? — zapytał o klientkę, patrząc na niego surowo.
— Tak.
— Zaproponowałeś delikatnie, że może już jej wystarczy? — rozpoczął przesłuchanie i ruszył powoli w jego kierunku.
— Tak.
— Podałeś wodę? — dopytywał i co słowo skradał się jak zwierzę na polowaniu.
— Tak, na koszt baru, jak zawsze — stękał JK.
— Więc za co mam cię zwolnić? — zapytał w końcu Tae-hyung, lekceważącym tonem.
JK czuł, jak serce sięga mu przełyku.
— No, nie wiem... — stęknął i przestąpił z nogi na nogę.
Spojrzał na swoje dłonie.
Tae-hyung zrobił to samo i dostrzegł palec owinięty plastrem. Złapał go za nadgarstek jak imadłem i uniósł, żeby się przyjrzeć.
— Zdezynfekowałeś? — zapytał znów surowo, ale w jego głosie słychać było troskę.
JK miał wrażenie, że za chwilę zemdleje.
— Tylko po to mnie pan tu wezwał?
Tae-hyung puścił jego rękę.
— Nie. Zszedłem na dół, bo długo tu nie wracałeś, nie tęsknisz za matką? — zapytał bezpośrednio.
— Kiedy tęsknię, chodzę na jej grób — wytłumaczył nieco arogancko JK.
Tae-hyung zrozumiał przytyk.
— Oczywiście — przytaknął. — Chodź. Czekałem na ciebie, bo chciałem ci coś pokazać — oznajmił mu i odwracając się do niego plecami, ruszył w stronę tarasu.
JK stał jak wmurowany. Uczucie ulgi, że nie stracił pracy, rozlało mu się w mięśniach i znów czuł bezwład. Potęgowały go słowa, które powiedział ten nieziemsko przystojny facet.
Czekał na mnie? — zapytał sam siebie JK i nie mógł oszukiwać, że te słowa go zwodziły.
— Idziesz? — zapytał ostro Tae-hyung, oglądając się za siebie.
Ich oczy spotkały się na ułamek sekundy i JK ożył.
— Tak, oczywiście — stęknął znowu i ruszył z miejsca.
Kiedy wyszli na taras, słońce właśnie wschodziło na horyzoncie i lekko go oślepiało, dlatego nie od razu się zorientował, jaka zamiana tu zaszła. Dopiero gdy stanął z Tae-hyungiem ramię w ramię, a on wskazał mu skinieniem głowy, zauważył, że taras miał nadbudowane wysokie na trzy metry szklane, łukowate osłony.
— Czy teraz będzie im lepiej? — zapytał.
JK przyjrzał się osłonom, powoli wędrując wzrokiem wzdłuż przepastnych brzegów tarasu, a potem spojrzał na niego. Jego oczy znów nie wyrażały żadnej emocji, choć w głosie przed chwilą słychać było zadowolenie.
— Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że tak.
Tae-hyung uniósł lekko jedną brew.
— Teraz powinienem cię zwolnić — powiedział surowo.
Brwi JK'a powędrowały w górę.
— Za co?
— Chcesz mi powiedzieć, że zainwestowałem kilka milionów wonów na osłony, które nie wiadomo czy są potrzebne?
JK znów nie wiedział co powiedzieć. Oczy otwarły mu się szeroko i chyba zapomniał, jak się nazywa. Facet zainwestował w osłony kupę hajsu, tylko dlatego, że mu tak powiedział?
— Spokojnie, oddychaj, sprawdziłem twoją sugestię — powiedział luźnym tonem Tae-hyung i szturchnął go w klatkę piersiową. — Napijesz się czegoś? Możesz tu chwilę ze mną zostać?
JK wciąż milczał, zaskoczony jego pytaniem. Nie wiedział, skąd brało się to, że nie umiał się przy tym facecie zachować jak człowiek.
— Haaalo? Kawy? Herbaty?
— Ciekawa zmiana ról — bąknął jak idiota.
Tae-hyung zastygł na chwilę w bezruchu, oniemiały.
— Przepraszam — stęknął JK. — Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało...
Oczy Tae-hyunga uśmiechnęły się nikle. JK po raz pierwszy zobaczył w nich jakąś emocję.
— Może drinka w takim razie? Albo wody? — zapytał Tae-hyung z przekorą. — Tylko mi awantury nie wywołuj.
JK uciekał wzrokiem. Czuł się jak idiota.
— Nie, nie, dziękuję, drinków mam na dziś dosyć — zaprzeczył, chcąc brzmieć lekko, ale niemalże się krztusił każdym słowem.
— No to herbaty — postanowił za niego Tae-hyung. — Pewnie zaraz jak wrócisz do domu, to położysz się spać, więc kawa raczej nie jest odpowiednia — zasugerował i ruszył w stronę okna, zostawiając JK'a samego na tarasie.
JK ani drgnął z miejsca, a on zjawił się po chwili z dwiema filiżankami.
— Siadaj — nakazał i skinieniem głowy pokazał na stopnie, które obaj mieli pod nogami.
JK usiadł posłusznie, odkładając kask i rękawice na bok, a wtedy Tae-hyung podał mu obie filiżanki. Sam usiadł tuż obok tak blisko, że stykali się ramionami. Wtedy JK oddał mu jedną filiżankę. Sam patrzył tępo w swoją i nie miał pojęcia, co ma o tym wszystkim sądzić. Był zmęczony po nocnej zmianie, ale emocje miał na najwyższych obrotach. Miał wrażenie, że kręci mu się od tego w głowie i że za chwilę zwymiotuje. Szybko upił jeden łyk herbaty. Smakowała cierpko.
— Zauważyłem, że kwitną jakby szybciej, od kiedy je zamontowano kilka dni temu — powiedział Tae-hyung, patrząc na szklane osłony.
JK z kolei patrzył teraz wprost na niego. Jego profil był niemalże nieskazitelny w jego oczach. Znów te wiśniowe usta, ciemne oczy i włosy zaczesane na gładko po bokach go hipnotyzowały. On cały go jakby do siebie przyciągał.
— Jest im cieplej, a słone, chłodne powiewy znad morza im nie dokuczają, to dlatego. Róże szybko kwitną w dobrych warunkach.
Tae-hyung spojrzał na niego i zastygł w bezruchu. Patrzeli sobie chwilę w oczy. W tych Tae-hyungowych jak zwykle niedostrzegalna była żadna emocja. Biła za to od nich ogromna pewność siebie i dystans. JK patrzył na niego jak zaczarowany. Zastanawiał się, jakie w smaku są jego usta, miał ochotę go pocałować i kiedy zdał sobie z tego sprawę, o czym myśli pierwszy odwrócił wzrok. Czuł się zmieszany jakby przyłapany na gorącym uczynku. Był pewny, że było widać, o czym myśli. Spojrzał znów do wnętrza filiżanki. Upił kolejny łyk i kolejny, zrzucając wszystko na karb zmęczenia, ale mimo tego było mu tu dobrze... jak tym różom. Było mu ciepło i przyjemnie. Czuł się bezpiecznie.
— Ja też dobrze się tu czuję... — wymsknęło mu się, nim zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos.
Tae-hyung znów na niego spojrzał.
— To dzięki herbacie. Byłeś taki rozklekotany, że zaparzyłem ci melisy — oznajmił mu Tae-hyung.
JK spojrzał do jego filiżanki.
— A ty co pijesz? — zapytał i nagle znów się ocknął. — Przepraszam...
Nie wiedział, dlaczego tak się działo, że wciąż gadał takie głupoty. Dlaczego zwrócił się do niego tak bezpośrednio!
Tae-hyung uśmiechnął się kącikiem ust.
— Białą herbatę, mam dziś dużo pracy — wytłumaczył. — Jesteś tylko cztery lata ode mnie młodszy, możesz się do mnie zwracać nieformalnie. Mam na imię Tae-hyung.
JK patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
— Wiem — stękną, robiąc z siebie znów pośmiewisko.
Położył sobie dłoń na czole, zażenowany, a Tae-hyung parsknął cicho śmiechem.
— Zawsze się tak głupio zachowujesz? — zapytał.
JK słysząc to parsknięcie, chciał mu powiedzieć, że mógłby na zawsze, jeśli to sprawiłoby, że będzie się uśmiechał, ale cudem się opanował. Ze skrępowania i żeby czasem naprawdę nie chlapnąć na głos tego, o czym pomyślał, upił kolejne dwa łyki herbaty. Czuł żal, bo właściwie już mu się kończyła, a to oznaczało koniec wizyty. Było mu tu naprawdę dobrze. Słońce grzało go w ramiona, a zapach tego nieziemsko przystojnego faceta obok koił zmysły. A może to był zapach róż? Miał ochotę położyć mu głowę na kolanach i błagać, aby wplótł swoje palce w jego włosy. Niemalże czuł ich dotyk i przymknął na chwilę powieki.
— Pójdę już, bo zaraz tu zasnę — powiedział stanowczo, żeby przywołać swoje zmysły do porządku.
Tae-hyung nawet na niego nie popatrzył.
— Cały dzień mnie nie będzie, nikt by ci nie przeszkadzał, jak chcesz, to zostań — zaproponował.
JK obudził się całkowicie. On to powiedział naprawdę? — pytał sam siebie w myślach, ale też nie poznawał siebie, bo... przeszło mu przez myśl, żeby na to przystać.
Zebrał jednak w sobie resztki przyzwoitości i wstał ze schodków.
— Chrapię jak niedźwiedź. Cały budynek będzie wiedział, że tu śpię — zażartował niemrawo.
Tae-hyung spojrzał na niego w górę.
— Przeszkadzałoby ci to? — zapytał, lustrując spojrzeniem jego sylwetkę.
JK zastygł w bezruchu. Zastanawiał się chwilę, jakiej to jest kategorii pytanie i, czy ten facet mówi serio, czy to jakiś jego mocno wyrafinowany żart, którego on zwyczajnie nie pojmuje, bo jest na to za głupi.
— Dzięki za herbatę, mam nadzieję, że dojadę do domu — zmienił temat.
Tae-hyung odłożył filiżankę obok na deski schodów. Wsparł dłonie na kolanach i wstał.
— Bez przesad to tylko melisa.
JK się uśmiechnął.
— Jeszcze raz dzięki, że... mnie pan... że mnie nie zwolniłeś — wyjąkał, ale naprawdę był mu wdzięczny za to.
Długi same się przecież by nie spłaciły. Potrzebował tej pracy.
Tae-hyung uśmiechnął się kącikiem ust.
— Idź już, bo bredzisz. Pewnie jesteś już w półśnie.
JK podniósł kask z desek tarasu i skierował się do drzwi.
— JK? — usłyszał za plecami.
— Tak? — odpowiedział i odwrócił się przodem.
Tae-hyung stał z rękami w kieszeniach swoich eleganckich spodni na tle zaróżowionych od wschodu słońca róż i znów wyglądał jak książę.
— Poczekaj chwilę — nakazał.
Zniknął gdzieś w gąszczu róż i pojawił się po chwili z jedną w dłoni. Wspiął się lekko po schodkach i podał JK'owi.
— Zanieś jej. Wybrałem najładniejszą.
JK patrzył na niego jak zahipnotyzowany. Wiedział doskonale, że chodzi o jego matkę. Łzy zapiekły go pod powiekami.
— Nie lubiła ciętych kwiatów, pan... to znaczy ty też nie lubisz — zaoponował.
— Ale nie mam jak inaczej przesłać jej podziękowań — wyjaśnił Tae-hyung.
JK zmarszczył brwi.
— Podziękowań? — zakwestionował.
Tae-hyung uśmiechnął się kącikiem ust.
— Gdyby nie ona, nie pojawiłbyś się tutaj i nie powiedział mi o osłonach — wyjaśnił, oglądając się na taras za swoimi plecami, a potem wręczył mu kwiat. — Wybrałbyś się ze mną na plażę? — zapytał ni stąd ni zowąd.
JK uniósł brwi, a dłoń zacisnął mocniej na żuchwie kasku.
— Na plażę? — zakwestionował, jakby nie wiedział, po co chodzi się na plażę, ale to wszystko było jak jakiś obłęd.
— Na spacer — wyjaśnił znów Tae-hyung.
JK spojrzał nerwowo na kask, a potem gdzieś w bok. To było niesamowite móc mówić do niego po imieniu, pić z nim herbatę na jego tarasie, ale spacer?
— Tae... hyung, to mi bardzo schlebia, ale...
— Nie pójdziesz, rozumiem, nic nie szkodzi — dodał szybko Tae-hyung i odwrócił od niego spojrzenie.
— To nie tak — zirytował się JK. — Nie powinienem — wytłumaczył.
Tae-hyung podniósł na niego zaskoczone spojrzenie.
— Dlaczego?
JK przełknął głośno. Bardzo chciał się zgodzić. Już niemalże czuł piasek pod stopami i nie wiedzieć czemu jego dłoń w swojej. Marzył mu się ten spacer. Dosłownie unosił się w powietrzu od tego wyobrażenia.
— Jesteś moim szefem, a jeśli ktoś pomyśli, że...
— Że co? Przecież sypiam z połową personelu. To nie tajemnica.
JK poczuł, jak spada z impetem na ziemię i aż mu w głowie zahuczało od tego upadku. Usta wygięły mu się w grymas rozgoryczenia. Kompletnie zapomniał z kim ma do czynienia.
— Otóż to i chyba właśnie dlatego nie powinienem — powiedział gorzko.
Tae-hyung też się skrzywił, ale ze złości.
— Chciałeś powiedzieć, że nie chcesz pójść z kimś takim.
JK prychnął rozeźlony.
— Dlaczego mówisz za mnie? — zapytał z pretensją. — Nie wiem, czy pamiętasz, ale przecież i tak wszyscy sądzą, że już z tobą spałem.
— No to jesteśmy umówieni — zawyrokował Tae-hyung. — Pojutrze. Masz wolne, sprawdziłem. O siedemnastej? Może uda nam się zobaczyć zachód?
🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹
Powiem Wam, że to dopiero rozdział 3, a ja na miejscu JK'a już bym wysiadła. A Wy?
Dajcie znać.
Do jutra!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro