oo5
Wydaje mi się, że powinnam oddać szkicownik policji i powiedzieć, że wcale nie należał do Aleksandra, ale nie potrafię się przemóc. Chyba boję się oddać go komuś innemu. Może to dziwne, ale dzięki temu czuję się nieco bliżej mojego przyjaciela. Jest tu uchwycony wraz z tyloma bliskimi mu rzeczami, że niemożliwe, by ów rysownik znał go tylko z widzenia. Na przykład widnieje tu uśmiechnięty szeroko z kotem w rękach, znalazłam nawet jeden, gdzie pije tę nieszczęsną ice tea z puszki (dokładnie zostało uwzględnione na szkicu, że jest ona o smaku brzoskwiniowym, czyli jego ulubionym).
Może powinnam oddać go rodzinie i wyznać, że to wcale nie należy do Aleksandra, jak im się pewnie wydaje. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyż praktycznie nie znali tego członka swojej rodziny. Nie mogli wiedzieć, że on wcale nie rysuje depresyjnych rysunków ani żadnych autoportetów. Nie mogli wiedzieć, że w ogóle nie rysuje.
Do szkoły idę pieszo. W torbie między książkami znajduje się szkicownik. Przeglądałam go jeszcze wczoraj wieczorem wiele razy. Nigdzie nie ma żadnego choćby podpisu twórcy szkiców. Nawet inicjałów.
Ludzie już nie patrzą na mnie inaczej niż zwykle. Chyba zdążyli zapomnieć, co się stało. Miałabym im to za złe, gdyby głowy nie zaprzątała mi inna myśl. Przez żadną lekcję nie mogę się skupić, a gdy przyjaciele próbują ze mną rozmawiać, wychodzi z tego monolog, przerywany czasem moimi kiwnięciami głową.
Na długiej przerwie zerkam tylko w stronę stołów na lewo od wejścia. Wszyscy w naszej szkole podzieleni są na grupy. Jeśli nie wpasowujesz się do żadnej - jesteś zwyczajnie nikim.
Tam, gdzie kieruję mój wzrok, siedzą artyści, potocznie zwani lemurami. Jeśli ktoś miał być właścicielem szkicownika, to musiał należeć do nich. Wciąż bazgrali długopisami, farbami czy korektorami po swoich ubraniach, a ich brudnopisów nie szło zliczyć.
Cały teren przy wejściu zajmują szpaki. Metalowcy, fani ostrego rocka i buntownicy. Zawsze ubrani w jakieś postrzępione czarne ubrania i skórzane kurtki. Jak można się domyślić, należy również do nich Krystian Olczak. Żeby dostać się do mojej strefy, muszę przejść obok nich. Że też akurat ustawili się w takim miejscu. Teraz połowa szkoły boi się w ogóle tutaj wejść, bo musi ich minąć. Chodzę jednak do tego liceum już jakiś czas i mam - łagodnie mówiąc - wywalone już na takich ludzi.
Siadam obok Michała przy grupie stołów na samym środku pomieszczenia. Tutaj siedzi nasza mała szkolna elita, tak zwane węże. Ci, którzy są kimś ważniejszym, niż reszta. Nigdy nie uważałam się za kogoś takiego, ale to całkiem satysfakcjonujące, że inni tak myślą.
Aleks również był wężem, choć wolał spędzać czas z wilkami, czyli drużyną sportową. Sam mówił, że nienawidzi się określać i już samo to słowo ma dla niego nieprzyjemny wydźwięk. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego i wciąż nie potrafię.
Przede mną siada Patrycja. Wzdycha ciężko, jakby miała nadzieję, że ją pocieszę, ale nie zamierzam się odzywać. Dziewczyna nosi okrągłe okulary w cienkich złotych oprawkach, jej włosy sięgają nieco nad ramiona i mają kolor platynowego blondu, choć ich końcówki wraz z grzywką farbuje na jasny róż. Od zawsze zazdroszczę jej urody. Pati jest naturalnie śliczna i nie musi nawet robić makijażu, by ludzie to dostrzegali.
Może to ona jest właścicielką szkicownika? Kiedyś często widziałam, jak rysuje na lekcjach w jakichś kolorowych zeszycikach. Co prawda to by się nie zgadzało, bo ten, który mam teraz w torbie, jest w twardej oprawie i jest czarny. Do tego kartki są sztywne, lekko pożółkłe. Takich nie sprzedają w zwykłych sieciówkach.
- Lubisz rysować? - pytam ni z gruchy, ni z pietruchy. Silę się na obojętny ton, choć Patrycja chyba zauważa moje podenerwowanie.
- Przecież wiesz, że tak - odpowiada i wzrusza ramionami. - Zanim dostałam się do samorządu szkolnego, zawsze siedziałam z lemurami.
- A jaki styl preferujesz? - pytam jeszcze. Postanawiam sobie, że jeśli nie będzie się zgadzało, odpuszczę.
- Chyba kreskówkowy. Ale wiesz, taki bardziej... eh, jakby to powiedzieć? Oglądałaś może "Wodogrzmoty Małe"? Albo "Star Butterfly kontra siły zła"?
Kojarzę oba, bo jeden z moich młodszych kuzynów kiedyś wciąż takie oglądał. Na żadnej stronie szkicownika nie znajdują się takie rysunki. Wszystkie są bardzo dopracowane, z masą szczegółów.
- A dlaczego pytasz? - Królikowska unosi brew. Jej jasnoszare, prawie białe oczy patrzą na mnie uważnie zza szkieł okularów.
- Tak tylko pomyślałam, czy mogłabyś mi coś narysować. Na przykład realistycznie lub, no nie wiem, w stylu tych japońskich komiksów.
Pati prycha i odrzuca włosy do tyłu. Nie wiem, czemu to robi, skoro są takie krótkie i nawet nie zasłaniały jej twarzy. Może to jakiś nawyk. Nigdy nie określiłabym naszej przyjaźni mianem przyjaźni, więc wybaczam sobie fakt, że nie znam ani jednego z jej różnych nawyków.
- Obu nie umiem.
Ta odpowiedź mi wystarcza. W końcu po co miałaby kłamać w takiej sytuacji? Szicownik nie należy do niej. I w tej chwili zdaję sobie sprawę z czegoś jeszcze: zeszyt nie musi należeć nawet do kogokolwiek z naszej szkoły. Ta osoba mogłaby mieszkać nawet na drugim końcu kraju (choć nie wiem, jakim cudem miałaby się znaleźć u Aleksa w takim wypadku).
Nie mam żadnych wskazówek.
Prawdę mówiąc nie wiem nawet, co dałoby mi poznanie właściciela szkicownika. Mogli się znać i tyle. Z niewiadomych przyczyn jednak czuję, że dzięki temu odkryję coś wartościowego. Do tego w końcu nie stoję w miejscu i mam okazję odkryć coś więcej.
Mimo że do końca przerwy zostało jakieś piętnaście minut, wstaję i wychodzę bez pożegnania z przyjaciółmi. Chyba nie zwracają na to nawet zbytniej uwagi, bo nie wołają za mną ani nie proszą, bym została. Kolejne osoby, którym nie mam za złe ich zachowania, bo moją głowę wciąż zajmuje tylko widok tych tworzonych korektorem pentagramów i krótki wierszyk na ostatniej stronie szkicownika.
Jest jedna klasa, prawdopodobnie najstarsza w szkole, gdzie mamy lekcje języka niemieckiego. Wszystko tam jest już nieco podniszczone, a ławki, z których schodzi już farba, pobazgrane są długopisami i korektorami. Jeśli tamten ktoś zostawił po sobie jeszcze jakiś ślad w szkole, musiał zostawić go właśnie tutaj.
Klasa jest zamknięta. Nic dziwnego. Idę więc do pokoju nauczycielskiego. Na szczęście nie jest zbytnio oddalony od klasy. Proszę o klucz do sali dwunastej. Nauczyciele mają do mnie zaufanie, bo należę do samorządu, i bez oporów dają mi klucz, gdy mówię, że zostawiłam tam torbę. Brednie, ale dlaczego by się do nich posuwać?
Kiedy nie dostrzegam już nikogo na korytarzu, szybko wchodzę do sali i zamykam za sobą drzwi. W klasie pachnie środkami czystości, od których chce mi się kaszleć. Idę do ławek w ostatnim rzędzie. Te pierwsze są nowe i czyste, więc nie mam co tam szukać.
Boję się, co mogę znaleźć. I nie chodzi bynajmniej o treść rysunków, bo jestem przygotowana na widok powszechnie rysowanych męskich narządów płciowych. Boję się raczej tego, kim może być ta osoba. Boję się zawodu, gdy nie znajdę tutaj nic. Boję się faktu, że mogę dowiedzieć się o Aleksie rzeczy, których nie chciałabym wiedzieć.
To wszystko sprawia, że w jednej zatrzymuje się gwałtownie, jakby nogi wrosły mi w ziemię. Zmuszam się jednak do jakiegokolwiek ruchu w tamtą stronę. Najpierw lewa noga, później prawa, aż w końcu odzyskuję rytm i wcześniejszą pewność siebie.
Na ławkach znajduję tylko wulgaryzmy i niestosowne rysunki (dla bezpieczeństwa nie będę tutaj przytaczać, co dokładnie przedstawiały). Nie poddaję się i idę dalej. Ławki stoją w trzech rzędach. Pierwszy, najbliżej wejścia, jest ustawiony przodem do ściany na przeciwko, a więc prostopadle do innych ławek. Kolejny ma szerokość czeterech ławek, które ustawione są tuż obok siebie. I ostatni, o szerokości jednej, tuż pod oknem, najdalej od wejścia. To moja ostatnia szansa.
Ten blat zniszczony jest jeszcze bardziej, niż wszystkie inne. Farba jest prawie całkowicie zdrapana, i nie ma możliwości, by sama tak odpadła. Na krawędziach widnieją wykonane korektorem trójkąty, kwadraty i różne słowa po niemiecku, które pewnie nie są zbyt miłe.
Jestem wkurzona na samą siebie. Wmówiłam sobie, że ten szkicownik dokądś mnie zaprowadzi, da mi jakąś wskazówkę. Ale nie. To tylko głupi zeszyt z rysunkami przedstawiającymi mojego przyjaciela. Najlepsze jest to, że rysownik nie musiał go przecież nawet znać. Mógł tylko zobaczyć go gdzieś i sportretować. Ale jak w takim razie wytłumaczyć to, że znalazł się u Aleksa?
Wzdycham ciężko i siadam na zniszczonym, chwiejącym się już krześle. Zbiera mi się na płacz, co ostatnio zdarza mi się dość często, nawet z błahych powodów. Odganiam łzy. Mój wzrok wędruje na szybę, a dokładniej to, co widać za nią. Nawet nie rejestruję tego, co widzę. W moich oczach są to tylko kolorowe plamy. Kiedy wracam wzrokiem do ławki, w oczy rzuca mi się jeszcze jakiś napis na parapecie. Napisany ołówkiem, co prawda, ale jednak wydaje mi się znajomy.
To, co następuje później, mogę uznać za moje życiowe osiągnięcie. Otóż planowałam już odejść, ale jeszcze zerkam pod ławkę. Pentagramy rysowane korektorem. Wszędzie. I niebieskie gumy do żucia.
Uśmiecham się sama do siebie. Czyli to faktycznie ta ławka. Pozostaje mi jedynie znaleźć osobę, która uczy się języka niemieckiego i siedzi na tym miejscu na zajęciach. Kiedy wstaję, patrzę znów na napis na parapecie. Zdaję sobie sprawę, dlaczego wydaje mi się znajomy. Postanawiam się upewnić i wyciągam szybko czarny zeszyt w twardej oprawie z torby. Od razu otwieram na ostatniej stronie. To ten cytat, który właściciel napisał na wewnętrznej tylnej okładce. Może to nie cytat, może jego własny tekst, tego nie wiem, ale mam już pewność, że to właśnie jego bądź jej miejsce.
"Śmierć powinna rozdzielać ludzi,
Tymczasem nas połączyła"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro