o17
Las staje się coraz gęstszy, nie widać już praktycznie nic w promieniu kilku metrów przez gąszcz krzewów i liści. Jedyny plus jest taki, że wyruszyliśmy rano, więc słońce za jakiś czas powinno być już w zenicie. Rozglądam się naokoło. W jednym z miejsc las gwałtownie się przerzedza, do tego dobiega z niego - z tej odległości jeszcze cichy - szum. Zdaję sobie sprawę, że to tam musi znajdować się rzeka. Micher podąża za moim wzrokiem, ale chyba tak łatwo nie domyśla się tego, na co wpadłem.
- Rzeka. Tam – mówię, jakby była nierozumnym dzieckiem, i do tego wskazuję jeszcze kierunek palcem.
- Czyli teraz idziemy tam? Myślisz, że coś znajdziemy?
- Nie sądzę. Ja na miejscu sprawcy raczej ukryłbym ciała głęboko w lesie, w miejscu mało uczęszczanym. Ewentualnie wrzucił do wody. To chyba najbardziej prawdopodobne – stwierdzam, lecz mimo wszystko zaczynam iść w kierunku szumu wody. Ela przyspiesza i idzie, prawie biegnie, obok mnie. Nie wiem, ile ma wzrostu, ale sięga mi najwyżej ramienia, więc dziwnie mi prowadzić z nią jakąkolwiek konwersację, gdy znajduje się tuż obok mnie. Odruchowo odsuwam się nieco. Ona zerka na mnie. Jej miodowe oczy błyszczą, a każdy błysk wygląda w nich jak mała drobinka złota, która co chwilę to pojawia się, to znika.
- Policja już przypadkiem nie przeszukiwała dokładnie rzeki? – pyta, jakby to nie było oczywiste.
- Jasne, że szukali – mówię, znów odpuszczając sobie jakikolwiek wredny przytyk. – Tymczasem my jesteśmy dwójką zdesperowanych, głupich nastolatków, którzy z dupy postanowili przeprowadzić własne poszukiwania. Wiadomo, że dowiemy się więcej niż policja.
- Czasem mówisz tak, że nie idzie stwierdzić, czy używasz sarkazmu – oznajmia i znów skubie paznokieć, więc ja skupiam się na widoku przede mną, by na to nie patrzeć.
- A skąd niby możesz wiedzieć, czy to miał być sarkazm? – warczę, coraz bardziej zirytowany. Muszę w końcu dać jej jakoś wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierzam się z nią spoufalać, bo zaraz jeszcze zjawi się pod drzwiami mojego mieszkania z pytaniem, czy chciałbym może spędzić z nią trochę czasu (nie, nie chciałbym. Zamknąłbym jej drzwi tuż przed nosem i tyle byłoby z odwiedzin).
- Tak mi się wydaje – Wzrusza ramionami, wyciąga z tylnej kieszeni spodni kolejną wsuwkę i podpina nią włosy, które zdążyły już uciec z kucyka. W tym momencie wygląda na kompletnie niewzruszoną, choć spodziewałbym się po niej raczej typowej dla niej paniki.
Dziewczyna więcej się nie odzywa, a ja nawet nie potrafię wymyślić żadnego sensownego pomysłu na nowy dialog z nią. Znów zaczynam rozmyślać o jakichś bezsensownych rzeczach, ale to, co wymyślam teraz, jest jeszcze bardziej przybijające.
Wiem, że tam jest, a jednak nie chcę tam wchodzić. Boję się zobaczyć jego zmasakrowane ciało, teraz ukryte w drewnianej, białej trumnie. Na drzewo pada deszcz, ale nawet nie zwracam na niego uwagi. Niedaleko mnie stoją jego rzekomi przyjaciele. Zającówna przytula się do boku Michała Korka i płacze rzewnie. Tak samo zresztą Ela, która uczepiła się ramienia Marcela Kasprzyńskiego. Szatyn patrzy na mnie z nienawiścią, jakby to, co się stało, było moją winą. Pod wpływem jego spojrzenia zaczynam z przerażeniem myśleć, że może naprawdę tak jest. Może to ja doprowadziłem do śmierci Aleksandra Zdrójkowskiego.
Kręcę szybko głową, jakby miało mi to pomóc. Ta wizja wciąż tkwi w mojej głowie. Wygląda to tak rzeczywiście, wydaje mi się, że wciąż czuję krople deszczu na twarzy i wilgotne włosy, które wiatr zawiewa gdzieś w bok. Niemal słyszę ten rozdzierający serce płacz. Ale kogo? Kamili? Eli? Może jego macochy albo jego ojca? Nie, to, co wydaje mi się, że słyszę, to płacz chłopaka. Tak, to głos Aleksa. Słyszałem go tak wiele razy na żywo, że nie dziwię się, iż moja chora wyobraźnia podsunęła mi właśnie ten dźwięk.
Micher patrzy na mnie dziwnie. Z irytacją zdaję sobie sprawę, że ona wciąż tu jest, a ja tak łatwo odpłynąłem. Tak samo, jak podczas mojego ostatniego spotkania z Kamilą. Wciąż jestem wściekły na siebie za to, że tak łatwo okazałem przy niej uczucia. Nigdy się nie rozklejałem, a wystarczyła jedna rozmowa o Aleksandrze i popłakałem się, co było okropnie żenujące. Zwłaszcza, że pewnie rozpowiedziała to tym swoim głupim znajomym. Ciekawe, czy Ela też już o tym słyszała.
- Lusiek często pisał dość dziwne wiersze. Często nawet nie rymowane. Może to, co zostawił po sobie, było jednym z nich – myślę na głos, a piętnastolatka energicznie kiwa głową.
- Bardzo możliwe. Nie pamiętam dokładnie treści, ale wydaje mi się, że to może mieć sens. I nawet pasować.
Wygląda na podekscytowaną. Jakby to, co powiedziałem, miało niby pomóc w naszym „śledztwie" na własną rękę. Zastanawiam się, czy policja już słyszała o tym liście i po nim zaczęła myśleć, że to samobójstwo. Nie, na pewno słyszała. Ale czy nie powinniśmy teraz powiadomić ich, że chłopak od zawsze pisał bezsensowne teksty o tym, że nie chce żyć i zostawiał je dosłownie wszędzie? Pamiętam, że nawet jeden z takich zapisał drobnym, ledwo widocznym pismem na końcu mojego szkicownika. Nie muszę nawet wysilać się, by go sobie przypomnieć.
„Jesteś moją gwiazdką na niebie,
Moim ratunkiem w potrzebie,
Mojego serca radością,
Moją największą miłością,
A ja dla Ciebie nikim"
Wciąż niewiadomą jest dla mnie, o kim myślał, podczas pisania tego. Może o nikim konkretnym, ot, sklecenie kilku rymujących się wyrazów bez ładu i składu? A może znalazł to na Internecie i powiedział, że sam to napisał? Byłoby to aż za bardzo w jego stylu.
Dochodzimy do rzeki. Ela zaczyna biegać w tę i z powrotem, jakby spodziewała się o razu coś znaleźć. Sam nie wierzę w sukces tej misji, a mimo to przechadzam się wolnym krokiem wzdłuż linii drzew. Dopiero kilka metrów dalej zaczyna się rzeka. Czuję się jak bohater horroru na chwilę przed tym, jak morderca wyskakuje zza krzaków i wszystkich zabija (a przynajmniej próbuje). Mam wrażenie, że zaraz coś się stanie. Gdyby mnie zapytano, nie umiałbym powiedzieć, co dokładnie, a jednak to czuję. Jakby nagle zaraz na brzeg miały wypłynąć zwłoki Aleksa.
- Ej, może jednak wrócimy? – pytam w końcu. Szatynka odwraca się, poprawia okulary i ze zmarszczonymi brwiami zakłada ręce na klatce piersiowej, jakby sama jej postawa miała mi powiedzieć, że mnie powaliło do reszty.
- Przecież sam na to wpadłeś. W sensie to był twój pomysł, by tutaj przyjść.
- I teraz stwierdzam, że ten pomysł jest głupi. We dwójkę nic tu nie znajdziemy – Wzruszam ramionami i już kieruję się w stronę naszego miejsca, skąd mógłbym wrócić po motocykl i pojechać do domu, kiedy słyszę, jak ona krzyczy jeszcze za mną.
- A jeśli byłoby nas więcej?
- Więcej? – Wykręcam kark tak, by miała widok tylko na mój profil, a ja mogę widzieć ją choć jednym okiem. – Zamierzasz ściągnąć tu swoich pojebanych znajomych?
- Nie mów tak o nich – mruczy cicho zmieszana i drapie się po przedramieniu. Jakoś za często zmieniają się jej stany i emocje. – No i... tak, właśnie to miałam na myśli. Moglibyśmy spotkać się tutaj i rozpocząć poszukiwania razem. Wiem, że jeśli policja nic nie znalazła, to my mamy marne szanse, ale sam już chyba mówiłeś coś o tym, że polska policja nic nie robi.
- Powiedziałem, że jest żartem – prostuję, ale kiwam powoli głową. – Jutro, od razu po siódmej lekcji – mówię jeszcze i zwyczajnie odchodzę. Ela krzyczy znów za mną, teraz tylko oznajmia, że jej pasuje. Nie wiem, czy planuje tu zostać czy może pójść w końcu do szkoły, ewentualnie wybrać się do domu, w każdym razie nie proponuję jej żadnej podwózki czy chociażby odprowadzenia do miejsca, gdzie nasze drogi by się rozeszły. Nie mam zamiaru udawać dalej jej przyjaciela, niech sobie nie myśli.
Już czuję się źle z byciem z nią w tak bliskich stosunkach. Odnoszę wrażenie, że w ten sposób jakoś zdradzam Aleksa, że kiedy go już nie ma, ja zamieniłem go na Elkę. Mimo że uporczywie staram się tak nie myśleć, to jak na złość ta myśl wciąż pojawia się jakoś z tyłu mojej głowy. Nigdy bym go nie zamienił. Na nic i na nikogo. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym. Ale nie zamieniam go na nikogo, myślę sobie i postanawiam dać dziewczynie szansę. Jedną i żadnej więcej.
KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro