o16
Po wyśpiewaniu wszystkiego policji, wspólnie uznajemy, że to było za dużo jak na jeden poranek i jedziemy we dwójkę do Da Vinci. Siedzimy przy naszym stałym stoliku, na którym już od dawna widnieje nawet plakietka z napisem „Stała rezerwacja". Szatynka siedzi naprzeciwko mnie i drapie się nerwowo po przedramieniu, a ja z założonymi na klatce piersiowej rękami opieram spokojnie głowę o oparcie kanapy. Marszczę mocno brwi ze wściekłości. Jeśli Lusiek faktycznie został zabity, nie ma już dla niego żadnych szans. Nawet jeśli był porwany, nie sądzę, by dobrze się nim tam zajmowano. Bez jedzenia i picia, w koszmarnych warunkach... A jednak dał radę zostawić po sobie ślad w postacie pentagramów wyrytych na ścianie w miejscu, gdzie na początku był przetrzymywany. Może morderca specjalnie dał się złapać, a przedtem ciała utopił w rzece, tak jak sugerowała spikerka. Ale jaki w tym razie miałby w tym interes? Skoro już nie dawał rady, nie lepiej było i samego siebie zabić?
- O czym myślisz? – pyta cicho Ela, jakby wciąż bała się do mnie odzywać. Mam ochotę powiedzieć z sarkazmem, że o gównie, ale powstrzymuję się.
- Gdybyś zamordowała kogoś, gdzie ukryłabyś ciała? – odpowiadam pytaniem, a ona nieznacznie się spina.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem – mówi w zamyśleniu i zaczyn gryźć pomalowany fioletowym lakierem paznokieć. – Może właśnie w lesie? W końcu tam został znaleziony, może akurat chciał dostać się do tych ciał, czy coś w tym stylu. Nie, dobra, nieważne, to było głupie.
- Nie. Nie do końca. Co powiesz na małą eksplorację lasu?
Nastolatka patrzy na mnie, jakbym zwariował, i może ma w tym trochę racji. Zawsze była bardzo strachliwa, więc nie dziwię się, że ten pomysł jej nie odpowiada, ale ja nie mam w tym momencie już nic do stracenia.
- Ciebie chyba porąbało! – krzyczy ściszonym głosem i stuka się palcem w czoło. – Najpierw musimy zebrać jakiś sensowne informacje. Poza tym nie będę włóczyła się po lesie z możliwością natknięcia się na trupa.
- Okej. W takim razie jakie informacje według ciebie powinniśmy jeszcze zebrać? – prycham i unoszę brew. Naprawdę, po co ja jeszcze z nią rozmawiam? Będzie tylko mnie opóźniała, bo za bardzo się boi zrobić choć jeden krok w odkryciu, co mogło stać się z Aleksandrem.
- Może... Jeśli nie popełnił samobójstwa, to jak wyjaśnimy tę kartkę, którą zostawił? I zdjęcia rzeki?
- Czekaj moment... Jaką niby kartkę? – dziwię się, a Ela jeszcze bardziej się spina. – Kurna, gadaj, a nie!
Dziewczyna przełyka ślinę i poprawia drżącą ręką okulary na nosie.
- Naprawdę o tym nie wiedziałeś? Kamila mi mówiła... Aleks zostawił na stole kartkę, gdzie napisał, że czuje się, jakby był nikim albo jakoś tak, a naokoło był zdjęcia rzeki. Przez to wszyscy z góry założyli, że popełnił samobójstwo – wytłumaczyła nerwowo, ale kiedy skończyła, chyba trochę uspokoiła się, widząc, że już nie jestem tak wkurzony. Na mojej twarzy wymalowało się za to wyraźne zdziwienie.
- A skąd niby Zającówna wie takie rzeczy?
- Przyjaźnili się bardzo blisko, więc to z nią pierwszą rozmawiała policja. Do tego osobiście przyszedł do niej ojciec Aleksa, by dowiedzieć się, czy nie zauważyła jakiejś zmiany w jego zachowaniu.
- Czyli jeśli chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej, musimy rozmawiać z tą idiotką?
- Wydaje mi się, że w obecnej chwili to ty wiesz najwięcej – stwierdza w zamyśleniu i gryzie znów paznokieć. Mam ochotę warknąć do niej, że to obrzydliwe, ale znów się powstrzymuję. Zamiast tego wbijam wzrok w jakiś odległy punkt kawiarni. O tej porze dnia świeci pustkami, a kelnerka nawet nie garnie się, by obsłużyć jedynych klientów.
- Teraz wszyscy mają lekcje lub są w pracy, więc to idealny czas, by przeszukać las – Ela opuszcza rękę, więc znów kieruję wzrok na nią. Teraz zagryza mocno wargę, jakby biła się z myślami. Prawdę mówiąc, niespecjalnie zależy mi na tym, by poszła ze mną. Od zawsze wszystko robiłem samotnie, a jednak przeszukanie tak wielkiego terenu mogłoby okazać się nieco problematyczne w pojedynkę.
- Nie wydaje ci się to bezsensowne? Skoro policja już tam była i nic nie znalazła, raczej nie uda nam się odkryć nic nowego - Domyślam się, że szatynka szuka już każdego możliwego argumentu, byle tylko nie iść, co oznacza, że jeśli już i te jej się skończą, może w końcu się przełamie i pójdzie ze mną.
- Nie oszukujmy się, polska policja to jeden wielki żart – mruczę pod nosem, a ona chyba się śmieje. W końcu kiwa głową i mówi, że zgadza się iść ze mną. Ciekawe, że odpuściła tak szybko.
Wyruszamy od razu. Motocykl zostawiam pod kawiarnią, ponieważ nie wydaje mi się, by byłoby to tak daleko, byśmy musieli tam podjeżdżać. Ela trzyma się wciąż kilka kroków za mną, jakby miała nadzieję, że jeśli tylko coś lub ktoś na nas wyskoczy, ja ją obronię (jej niedoczekanie).
Skręcamy w prawie opuszczoną ulicę i ruszamy za zamknięty wiele lat temu sklep, który teraz ma już wybite szyby i jest cały zarośnięty bluszczem. Ścieżka jest już wyraźnie wydeptana przez nas. Gdyby miał się gdzieś ukryć, byłoby to tutaj. A jednak i tutaj po zaginięciu nie było żadnego śladu po Aleksandrze Zdrójkowskim. Zatrzymujemy się tutaj na chwilę, by się rozejrzeć, i idziemy dalej. Przez większość czasu nie odzywamy się do siebie, choć cisza wydaje się być jeszcze bardziej przytłaczająca niż rozmowa o morderstwie przyjaciela. Bardzo często, kiedy człowiek nie może odezwać się do kogoś i nie ma czym się zająć, zaczyna za dużo myśleć. O wszystkim. Teraz wydaje mi się, że oboje myślimy o tym samym. Lepiej czuję się jednak walcząc samotnie z własnym bólem po stracie jednej z najbliższych mi osób, jak nie najbliższej. Nigdy nie potrafiłem dobrze porozumiewać się z ludźmi, nawet sam Lusiek na okrągło powtarzał mi, że jestem koszmarny w kontaktach międzyludzkich.
- Zając mówiła ci, co dokładnie było w tym liście? – odzywam się w końcu. Wciskam ręce do kieszeni kurtki, bo im dalej idziemy w las, tym coraz ciemniej i zimniej się robi. Zauważam, że i Micher drży delikatnie warga, może przez właśnie chłód, może powstrzymywanie płaczu, ale bardziej prawdopodobne wydaje się to pierwsze.
- Chyba tak, ale... Przykro mi, ale naprawdę nie pamiętam. Obiecuję, że jutro w szkole zapytam o to Kamilę.
- O ile przeżyjemy do jutra – mruczę, a ona chyba traktuje to jak żart, choć być nim nie miało, bo śmieje się pod nosem, zakrywając przy tym usta zewnętrzną stroną dłoni. Dokładnie tak, jak robił to Zdrójkowski. Powstrzymuję cisnący mi się na usta delikatny uśmiech. Nawet jeśli ta idiotka próbuje mi go zastąpić, nie uda się jej to. Nawet jeśli próbuje chociażby zaprzyjaźnić się ze mną. Jeśli Aleksander odnajdzie się żywy, wtedy będę mógł spokojnie powiedzieć jej, że nie zamierzam się z nią dalej zadawać, ale gdyby faktycznie był już martwy... Tym bardziej odetnę się od niej. Póki Ela nie była zbyt blisko mnie, jeszcze tolerowałem jej towarzystwo, ale to, co dzieje się teraz, zdecydowanie przekracza ustaloną przeze mnie, niewypowiedzianą granicę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro