Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

o15

Nikt nie byłby wstanie zastąpić Aleksandra, ale może ona byłaby w stanie załatać choć mały pierwiastek tej dziury, którą od niepamiętnych czasów czuję w sobie, przechodzi mi przez myśl, ale szybko to od siebie odrzucam. Obiecałem sobie nie zawierać nigdy żadnych zbędnych znajomości. Przez całe życie miałem tylko dwójkę bliskich mi osób i obie równie szybko zniknęły z mojego życia. Na wiele lat przed nim, była jeszcze ona. Gdy byłem młodszy, każdy weekend spędzałem u babci. Tam poznałem Klarę. Była moją najlepszą przyjaciółką jakoś do dziesiątego roku życia. Potem już nigdy jej nie zobaczyłem. Widywaliśmy się każdego dnia mojego pobytu na wsi, gdzie ona mieszkała. Była rok starsza i wciąż dla śmiechu nazywała mnie swoim chłopakiem lub przytulała się do mnie. W środku tygodnia nie mieliśmy jak utrzymywać kontaktu, więc te wyjazdy na wieś były niczym zbawienie. Potem jednak babcia zmarła. Nawet nie próbowałem jej szukać w Internecie. Może wciąż obcina włosy tuż przy głowie, może wciąż ubiera się po chłopięcemu. Nawet nie chcę tego wiedzieć. Podczas gdy w szkole wszyscy wciąż mnie nienawidzili, ona była jedyną osobą, która nie miała nawet jak usłyszeć tych wszystkich okropnych plotek na mój temat. 

Okazało się, że mam tendencję do bardzo łatwego przywiązywania się do osób, które okażą mi choć trochę życzliwości. Dlatego zawsze wydawało mi się, że moja relacja z blondynem wykraczała poza standardową przyjaźń. Byłem do niego tak przywiązany, bo okazał się jedyną osobą, z którą mógłbym szczerze porozmawiać. Na początku trudno było mi to zdefiniować. Nie potrafiłem stwierdzić, czy to tylko mój znajomy czy może mogę nazywać go już moim przyjacielem, a co dopiero najlepszym. Wciąż nie wiem, co było między nami, kiedy zaginął. Zostawił mnie z tym całym mętlikiem w głowie bez żadnego wytłumaczenia.

Wracam do domu i nim ojciec zdąży opieprzyć mnie za jakieś włóczenie się po lesie, ja już wchodzę w ubłoconych glanach na piętro i z głośnym trzaskiem zamykam drzwi, po czym przekręcam klucz w drzwiach. Słyszę z dołu przytłumiony piskliwy głos Luizy, która skarży się pewnie mamie, że „braciszek znowu to robi". Walę pięścią w jasne drewno, jedyny fragment mojego pokoju, który nie został zapełniony moimi bazgrołami.

Osuwam się na podłogę i zaczynam bawić się czarnym pierścionkiem, to zdejmując go, to znów zakładając. Noszę go już tak długo, że w skóra w na palcu lewej ręki stała się w tym miejscu niebieska. Może to też oznaczać, że jest za mały lub powinienem nosić go na chudszym palcu niż środkowy, ale nigdy nie zmieniłem jego stałego miejsca i nie zamierzam.

Gdyby to była książka, a ja byłbym głównym bohaterem, mógłbym powiedzieć, że zasypiam od razu, do tego zostałoby to na przykład określone jako wpadnięcie w objęcia Morfeusza, ale niestety tak się nie dzieje. Od wielu lat mam problemy ze snem, więc kiedy kilka godzin później budzę się z bólem pleców na podłodze pod drzwiami, nie potrafię sobie nawet przypomnieć, bym w ogóle zasypiał. Z trudem wstaję, rozciągam się i podchodzę do okna, skąd mam widok na gwiazdozbiór Wielkiego Wozu. A przynajmniej tak zawsze twierdził Aleksander, więc nie mogę mieć pewności, czy to faktycznie Wielki Wóz.

Otwieram okno i wpuszczam do pokoju zimne powietrze. Niby dopiero dzisiaj zaczęła się jesień, a jednak już od połowy sierpnia temperatura zaczęła się obniżać. A skoro dzisiaj jest dwudziesty drugi września, jutro będą urodziny Zdrójkowskiego. Powinien teraz do mnie napisać, czy zobaczymy się jutro, choć nawet nie musiałby pytać. Potem zapytałby pewnie, czy też widzę te gwiazdy. Na koniec życzyłby mi koszmarów sennych. Albo kazałby mi czekać ze sobą do północy na wideo czacie, bym już w pierwszej minucie jego urodzin odśpiewał mu „Sto lat". Wyciągam telefon, by upewnić się, że za kilka minut będzie już dwudziesty trzeci. Nigdy nie potrafiłem śpiewać, wieczna chrypa skutecznie mi to udaremnia, ale on uważał ją zawsze za uroczą (Ela za to nabijała się ze mnie, ciągle kupując mi nowe opakowania tabletek na ból gardła, które i tak wyrzucałem). Mimo wszystko kiedy tylko zegar wybija północ, śpiewam cicho do gwiazd „Sto lat".  

***

Znów budzę się z bólem pleców w niewygodnej pozycji. Telefon schowany w tylnej kieszeni wydaje z siebie najbardziej irytujący dźwięk świata czyli budzik. Widocznie zasnąłem siedząc pod oknem i opierając policzek na parapecie, który na szczęście znajduje się dosyć nisko. W całym pokoju jest chorobliwie zimno, ale nie przeszkadza mi to. Można powiedzieć, że już przyzwyczaiłem się do zimna ze strony otoczenia.

Wstaję i przebieram się w jakieś czyste ubrania, które i tak niewiele różnią się od tych, które miałem na sobie. Zazwyczaj nie zwracam zbytniej uwagi na to, co noszę, ale dzisiaj... Wzdycham ciężko, gdy przypominam sobie, że dzisiaj obchodziłby szesnaste urodziny. Specjalnie zakładam koszulkę, którą wciąż ode mnie kradł, chociaż że wisiała na nim jak worek. Potem staram się jak najciszej zejść do kuchni, by nikogo nie obudzić. Kiedy wstawiam wodę na herbatę, słyszę dźwięk dzwonka od telefonu, który wciąż mam wciśnięty do tylnej kieszeni. Ela chyba już naprawdę zaczęła uznawać mnie za swojego przyjaciela, bo napisała do mnie tylko po to, by pogadać, bo tak czuje się lepiej, gdy jest sama w domu. Jej zachowanie coraz bardziej mnie irytuje, ale mimo wszystko odpisuję. Piszemy praktycznie o wszystkim i o niczym. Ja w tym czasie zdążam zrobić już sobie mocną, czarną herbatę bez cukru i zasiąść przed telewizorem w salonie. Nigdy nie jadłem normalnych śniadań, zazwyczaj wystarczała mi właśnie zwykła herbata z rana. Rzadko kiedy przez cały dzień jadam cokolwiek treściwszego.

Moja mama wchodzi do salonu ubrana w ciemnoczerwony szlafrok. Wita się ze mną, ale nie odpowiadam, choć wydaje się nic sobie z tego nie robić. Może już przyzwyczaiła się, że staram się jak najbardziej ograniczać kontakty z rodziną. Kobieta siada na fotelu, zakłada okulary połówki i zaczytuje się w gazecie. Posyła mi słaby uśmiech, ale ja szybko odwracam głowę i skupiam się na wiadomościach na ekranie.

- Piotr K. został odnaleziony w lesie przez miejscową policję. Ciał ofiar wciąż nie odnaleziono, policja uważa, że mógł ukryć je właśnie w miejscu znalezienia lub utopić w rzece, która przepływa niedaleko – informuje elegancko ubrana kobieta, a ja ze znudzeniem pociągam łyk ciepłego napoju. - W miejscu, gdzie początkowo ukrywał się sprawca wraz z całymi ukradzionymi pieniędzmi i ciałami, znaleziono wyryte na ścianach, tuż przy podłodze, pentagramy. Policja twierdzi, że Piotr K. mógł należeć do jakiejś sekty.

Matka patrzy na mnie jak na szaleńca, gdy zaczynam się dziwnie śmiać. Pentagramy... Niemożliwe, ale może jednak? Nie potrafię nawet teraz rozważyć tej sprawy racjonalnie. Szybko sięgam po telefon i od razu dzwonię do Elki. W czasie, kiedy mówię jej, że będę za pięć minut, już zakładam ciężkie glany, skórzaną kurtkę i wybiegam z mieszkania, mimo wrzasków mamy, bym się zatrzymał.

O tej godzinie na ulicach nie ma jeszcze zbyt wielu aut, więc przyspieszam i wyprzedzam niektóre samochody. Mało mnie obchodzi, czy łamię przepisy. Mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie.

Pod domem Eli jestem już po kilku minutach, które dla mnie trwały nawet godzinę. Pukam mocno do drzwi, a dziewczyna niemal od razu mi otwiera. W ustach ma wsuwkę i zbiera właśnie włosy w ogromny, napuszony koński ogon. Podpina u góry wychodzące z przodu jasnobrązowe kosmyki. Ubrana jest w przetarte jeansy, fioletową koszulę i zieloną koszulkę, które kompletnie do siebie nie pasują. Twarz ma mocno zaczerwienioną, możliwe, że z emocji.

Wypluwam z siebie kilka nieskładających się w żadne konkretne zdanie słów, ale ona doskonale rozumie, o co mi chodzi. Potem już tylko ustalamy, że urywamy się z lekcji tylko po to, by powiadomić policję o tym, że Aleksander Nikodem Zdrójkowski mógł tak naprawdę zostać zamordowany, choć są to tylko i wyłącznie nasze głupie przypuszczenia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro