Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

o14

Nie wiem, ile tu siedzę, ale na pewno długo. Wbijam niedopałek w ziemię, gdzie gaśnie powoli. Wstaję, otrzepuję jeansy i ruszam w drugą stronę niż ta, z której przyszedłem. Postanowiłem wydłużyć sobie drogę i pójść przez miasto, by dodatkowo nawdychać się smogu. Na kilka chwil zatrzymuję się przed kawiarnią, do której czasem razem chodziliśmy. Niezbyt znane miejsce, często zdarzało się, że byliśmy jedynymi klientami, a więc idealne warunki dla naszej dwójki. Licząc z Elą trójki, choć ona nie była z nami nawet na połowie naszych spotkań w tym miejscu. Lokal jest mały, pomalowany beżową farbą i wciśnięty między dwie większe kamienice, jakby specjalnie chciał ukryć się przed ludźmi. Nikt pewnie nie domyśliłby się nawet, że znajduje się tu kawiarnia, gdyby nie zawieszony nad nią duży szyld z napisem Da Vinci.

Wyciągam telefon, by sprawdzić godzinę. A przynajmniej tak sobie mówię, bo nawet nie zerkam na zegar, kiedy od razu wchodzę w Messenger, gdzie otwieram rozmowę z Aleksem. Mimo woli uśmiecham się kącikiem ust. Dziwnie było pokazywać to wszystko policji, ale teraz już nawet nie pamiętam tamtego poczucia zażenowania i obdzierania z mojej własności, jakie czułem wtedy. Czytam wcześniejsze wiadomości. Większość to tylko umawianie się na spotkania i życzenie sobie miłych snów. Czasem chłopak wysyłał mi nagrania, jak zwyczajnie idzie po mieście i tłumaczy, że chciał z kimś pogadać, a nie odbierałem, więc postanowił tylko nawijać do kamery w telefonie. Wchodzę w media udostępnione w konwersacji i od razu znajduję co najmniej trzy filmy, gdzie śpiewa. Odtworzyłbym któryś teraz, ale boję się, że ktoś mógłby to usłyszeć. Rozglądam się na boki. Ulica jest praktycznie opustoszała, ale wciąż kręci się tu parę osób, więc wolę nie ryzykować. Wstydził się swojego głosu, choć nigdy nie dane mi było usłyszeć kogoś, kto śpiewałby lepiej. Zawsze, kiedy zaczynał, każdy wyraz, który wydobywał się z jego ust, był nad wyraz cichy i niepewny, do tego co chwilę się zacinał czy czerwienił ze wstydu. Dopiero po kilku wersach rozkręcał się i zaczynał śpiewać tak, jakby miał być to ostatni raz w jego życiu.

Krzywię się nieznacznie i przestaję już się tak uśmiechać. Mam ochotę samemu teraz pójść nad ten głupi most i skoczyć. Mimo wszystko zmuszam nogi do ruszenia w stronę domu. Poprawka: mieszkania. Mój dom jest gdzie indziej, a teraz już nawet tamtego miejsca nie mogę tak nazwać. Nie, kiedy jedyna osoba, dzięki której potrafię się uśmiechać, nagle zniknęła, niczym papierowa łódka puszczona na wodzie, którą nagle porywa wiatr i nie możesz już jej złapać, bo odpłynęła zbyt daleko. Mimo że wyciągasz ręce jak najdalej, wiesz, że jeśli wychylisz się jeszcze bardziej lub zrobisz choć jeden krok dalej, sam wpadniesz do wody.

- Cześć – Słyszę za sobą cichy, delikatny głos, okraszony lekką chrypką, podobnie jak mój, choć u mnie jest dużo wyraźniejsza, do tego utrzymuje się cały czas. Kiedy odwracam się, dostrzegam Elę. Niską dziewczynę o okrąglejszych kształtach, trądziku i miodowych oczach, które wpatrują się we mnie przestraszone zza szkieł okrągłych okularów. Gęste, poplątane włosy w odcieniu jasnego brązu ma zebrane w wysoki kucyk, z którego w wielu miejscach już i tak powychodziły niesforne kosmyki. Porozciągany ciemny kardigan wisi na niej jak worek.

Pytam, co tu robi, zapewne trochę oschlej, niż planowałem. Dziewczyna coraz bardziej kuli się w sobie, ale ja nic sobie z tego nie robię. Wygląda jak spłoszone zwierzę, które zostało zagonione w kozi róg, ale to wciąż ona pierwsza się do mnie odezwała. Mogła zawsze udawać, że nawet mnie nie zauważyła. A ja nie zamierzam być teraz dla niej milszy tylko ze względu na zaginięcie naszego wspólnego przyjaciela.

Ona tłumaczy, że postanowiła sobie wyjść na miasto i tak spotkała mnie, więc postanowiła się przywitać. Czyli faktycznie uznała, że skoro Lusiek postanowił nas zaprzyjaźnić, to nagle ma prawo do zwracania się do mnie jak do osoby równej sobie. To wciąż ona należy do węży, ja jestem szpakiem. Pewnie gdyby nie blondyn, ona teraz widziałaby mnie jedynie przez pryzmat należenia do tej konkretnej grupy, którą jej znajomi gardzą.

- Skoro tylko po to przyszłaś, to chyba możesz już iść. Przywitałaś się – mówię głosem przesiąkniętym zimnem. Staram się samym tonem przekazać jej, że naprawdę nie mam ochoty na rozmowę. Ela mruczy jeszcze pod nosem kilka bezsensownych zdań, których kompletnie nie rozumiem. Widać, że stresuje się tą sytuacją. Zwłaszcza, że ja sprawiam wrażenie jak zwykle opanowanego i pewnego siebie. To wszystko kłamstwa. Zawsze byłem tylko marną podróbką człowieka. Wciąż wydawało mi się, że jedyne, co potrafię czuć, to irytacja i czysta wściekłość. Albo tak tylko sobie wmawiałem. Tak uporczywie powtarzałem, że nie czuję nic, aż sam zacząłem w to wierzyć, robiąc z siebie kogoś, kto nie będzie potrzebował nikogo, kogoś, kto nieważne, ile razy upadnie, zawsze się podniesie, bo nawet nie poczuje tego przejmującego bólu.

- Wiedziałaś, że koty nie porozumiewają się między sobą miauczeniem i robią to tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę człowieka? – mówię pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, byle tylko przerwać ciszę. Aleksander tak by zrobił. Mimo że ja byłem tym inteligentniejszym i to wciąż ode mnie spisywał zdecydowaną większość, jak nie wszystkie, zadań domowych, to on był dużo lepszy w kontaktach międzyludzkich. Oprócz sportu, to właśnie z tym radzę sobie najgorzej.

Nie wiem, dlaczego powiedziałem konkretnie to. Dalej nie sprawdziłem, czy to w ogóle prawda czy jednak, ale postanowiłem mu wtedy zaufać w tej kwestii. Pamiętam doskonale, jak powiedział mi to, byle tylko przerwać ciszę, gdy dosiadł się do mnie w ławce na lekcji. Sytuacja wyglądała niemalże identycznie jak ta teraz, ale to wtedy ja nie potrafiłem się odezwać.

Szatynka pyta mnie ze śmiechem, skąd to wziąłem, a ja nie potrafię cisnącego mi się na usta delikatnego uśmiechu, kiedy odpowiadam, że kiedyś obiło mi się o uszy. Pewnie nawet nie domyśla się, że był to jej zaginiony przyjaciel, który już nieraz rzucał podobnymi ciekawostkami bez żadnego kontekstu.

- Co powiesz na lody? – proponuje mi jeszcze, ale ja staram się jak najłagodniej odmówić, co chyba mi wychodzi, bo kiedy salutuję jej na pożegnanie i odchodzę, kątem oka widzę jeszcze, jak się uśmiecha. Potem jej widok przysłaniają mi drzewa. Jej widok miga mi jeszcze między brązowymi izielonymi plamami. Potem nie widzę Eli już w ogóle, a w głowie zostaje mi tylkojej wyraźne wspomnienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro