o10
Dwudziesty drugi września. Gdyby Aleks żył, jutro świętowałby dzień, w którym się urodził. Cóż za ironia.
Po lekcjach leżę zwinięta w kulkę na kanapie. Ściskam kurczowo w palcach skrawek koca, którym jestem okryta. Przede mną stoi telewizor, na którym rozmazane obrazy przewijają się. Nie skupiam się na nich.
Słyszę, jak telefon niedaleko mnie wibruje, oznajmiając mi przyjście nowej wiadomości, ale nie mam nawet siły, by po niego sięgnąć. Kładę się na plecach i wbijam wzrok w sufit. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Nie chodzi mi tu bynajmniej o przewrócenie się na plecy, choć i to wymagało trochę wysiłku.
Odkąd Aleks zaginął, zaczęłam obsesyjnie wmawiać sobie i innym, że niedługo się odnajdzie. Że będzie cały i zdrowy, a za kilka lat będziemy to tylko wspominać. Przyjaciele patrzyli na mnie z politowaniem czy współczuciem, widząc moje bezsensowne pokłady nadziei. Oni już dawno ją stracili. A ja uporczywie nie chciałam do tego dopuścić. Mieli rację. Im szybciej człowiek straci nadzieję, tym mniejszego dozna później zawodu. To wszystko doprowadziło mnie do tego, że tylko leżę całe dnie na tej przeklętej kanapie i nie mogę się ruszyć. Nie, to nie tak. Mogę, ale nie chcę. To zasadnicza różnica, której wielu ludzi nie dostrzega.
Telefon znów wibruje. W końcu podnoszę się z trudem do siadu i biorę komórkę, która leżała wcześniej na stoliku do kawy. To Kamila. Nienawidzę jej od początku szkoły, ale żeby nie było, postanawiam chociaż odczytać.
Hej
Co u Ciebie?
Nie odpisuję. Wydaje mi się to szczytem chamsta: odczytać, a nie odpowiedzieć. Niech będzie, dobrze jej tak. Wydaje mi się, że powinnam jej współczuć. W końcu nagle okazało się, że nie wiedziała kompletnie nic o osobie, która była jej najbliższa. Powinnam, ale tego nie robię. Zwyczajnie nie potrafię się przemóc. Zbyt wielką niechęć do niej żywię, bym nagle okazała wobec niej jakąkolwiek empatię.
Przeglądam wiadomości w Internecie. Jakiś seryjny morderca Piotr K. uciekł znów policji. Jakże ciekawe. Patrzę na godzinę i stwierdzam, że może jednak pora się w końcu gdzieś ruszyć. Wciskam telefon do kieszeni długiego kardiganu i zwyczajnie wychodzę z mieszkania. Nie planuję iść do żadnego konkretnego miejsca. Najlepszym planem byłoby chyba gdzieś się zgubić, myślę sobie i zagryzam wargę. Aleks zawsze tak żartował. Kiedy pytaliśmy, gdzie teraz idziemy, on mówił, że możemy gdzieś się zgubić. Zawsze było to najlepszą opcją. Ewentualnie eksplorowaliśmy nieznane dotąd nam miejsca w tej jakże uroczej mieścince. Podczas jednej z takich właśnie wypraw chłopcy odkryli nasze miejsce. A raczej ich miejsce. Tylko oni się liczyli, ja byłam pewnie dla nich jak irytujący rzep, który uporczywie nie chce się odczepić od grubego swetra. Mimo zapewnień, że się przyjaźnimy, przy nich wciąż czułam się jak trzecie koło u roweru.
Cóż za niespodzianka, gdy przy naszej ulubionej kawiarni spotykam jeden z obiektów moich rozmyślań. Jak zawsze dostojny, pewny siebie, dumny, można by rzec, że wręcz idealny... z krótszymi włosami. Krystian wciąż zapewniał, że nigdy ich nie zetnie, więc ten widok jeszcze bardziej mnie dziwi. Mam ochotę podejść i przywitać się z uśmiechem, tak jak zawsze, gdy spotykaliśmy się całą trójką. Ale znów za bardzo obezwładnia mnie strach. Przecież brunet w ogóle odzywał się do mnie tylko ze względu na Aleksa, dlaczego teraz wciąż miałby udawać mojego przyjaciela? Szybko staję bokiem, tak by samej mieć wciąż widok na chłopaka, ale by on nie widział mnie. Wiem, że gdyby tylko spojrzał w moją stronę, rozpoznałby mnie bez trudu. Zawsze ten sam ciemny kardigan sięgający połowy grubych ud, znoszone jeansy i niskie trampki. Nie żadne markowe; prawdę mówiąc, to z tego, co pamiętam, kupiłam je w lumpeksie jak większość moich ubrań. Jasnobrązowe włosy przypominają raczej gniazdo jakiegoś ptaka, więc zawsze zbieram je w wysoki kucyk, który wcale nie wygląda lepiej. Cieszę się, że nikt ze szkoły mnie teraz nie widzi. Zawsze miałam zaniżone poczucie własnej wartości, ale od zaginięcia przyjaciela zaczęłam coraz krytyczniej na siebie patrzeć. Wmawiam sobie wciąż, że wszystko robię źle i może nawet nie będę wspominać, jak często wypominam sobie, jak okropnie wyglądam, bo o tym by można książki pisać.
Krystian wyciąga telefon i uśmiecha się kącikiem ust. Nigdy się nie uśmiechał, więc nawet tak delikatny zalążek uśmiechu jest z jego strony czymś wielkim. Wydaje mi się, że może z kimś pisze, ale z tego co widzę, nie stuka w klawiaturę. Przesuwa tylko palcem po ekranie w górę czy dół. Może tylko coś czyta. Chłopak uwielbia książki, ale zawsze wydawało mi się, że preferuje wydania papierowe. Z tej odległości jeszcze widzę, jak jego ciemne tęczówki przesuwają się szybko od lewej do prawej. Nie ma wątpliwości, by coś czytał.
Uśmiech znika z jego twarzy, a on zaczyna w końcu stukać coś na ekranie. Chłopak zaczyna się rozglądać naokoło, a ja szybko staję do niego tyłem i udaję wielce zainteresowaną wystawą w sklepie z bielizną. Czuję, jak na moje policzki wylewa się rumieniec wstydu. Naprawdę, nie mogłam wylądować na przykład przed piekarnią?
Po chwili odwracam się i dostrzegam, że Krystian odchodzi. Nie wiem, co strzela mi do głowy, ale ruszam za nim.
- Cześć – mówię, gdy już jestem całkiem blisko. Brunet odwraca się. Marszczy brwi, jakby z irytacji. Pewnie nie spodziewał się, że po zaginięciu Aleksa wciąż będę próbowała utrzymywać z nim dobre stosunki.
- Co tu robisz? – mruczy pod nosem. Zdecydowanie nie jest ucieszony moim widokiem. Zaciska wargi w wąską linię, jakby już się zastanawiał, jakby tu grzecznie powiedzieć mi, żebym sobie poszła.
- Postanowiłam sobie wyjść na miasto i tak spotkałam ciebie, więc pomyślałam, że może się przywitam – Staram się, by mój głos nie drżał, ale słychać w nim niepewność. Kiedy kończę zdanie, brzmi to, jakbym chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zacinam się w połowie.
- Skoro tylko po to przyszłaś, to chyba możesz już iść. Przywitałaś się już.
Mruczę pod nosem kilka nieskładających się w żadne konkretne zdania słów i cofam się kilka kroków. Mam nadzieję, że powie mi jeszcze, że tylko żartował, ale to nie następuje, mimo że odczekuję pół minuty. Minutę, potem dwie. Atmosfera robi się tak gęsta, że można by ją kroić nożem. Czuję, jakbym się dusiła, ale boję się wziąć wdech, jakby miało to zepsuć coś jeszcze.
- W... w takim razie pa. Do zobaczenia w szkole. O ile w ogóle przyjdziesz... Znaczy... - Coraz bardziej ściszam głos. Właśnie totalnie się wygłupiłam przed Krystianem Olczakiem. Wiem, że jestem już cała czerwona. Zwieszam głowę i patrzę na podniszczone buty. Na niegdyś białych sznurówkach znajdują się rysowane permanentnym markerem pentagramy. Dzieło Aleksa.
- Wiedziałaś, że koty nie porozumiewają się między sobą miauczeniem i robią to tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę człowieka? – odzywa się nagle. Chyba próbuje się uśmiechnąć, więc i ja się uśmiecham.
- Skąd to wziąłeś? – śmieję się.
- Kiedyś obiło mi się o uszy. To raczej nieprawda – Krystian wzrusza ramionami i faktycznie się uśmiecha. Co prawda z zaciśniętymi mocno ustami, ale jednak.
- Co powiesz na lody? – proponuję, bo odzyskałam już trochę odwagi i pewności siebie. Brunet jednak kręci głową przecząco.
- Powinienem już wracać. Ale do zobaczenia w szkole. O ile w ogóle przyjdę – stwierdza. Śmieję się, kiedy mnie cytuje, choć mówi to poważnym tonem. Salutuje mi jeszcze na pożegnanie i zwyczajnie odchodzi trasą prowadzącą do jego domu. Na lody idę sama.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro