Rozdział VI ''Odcienie szarości''
Po swoim wybuchu na niego czuła się lepiej - mimo iż emocje cały czas się w niej kotłowały, to teraz przynajmniej była w stanie je kontrolować. Podjęła już decyzję co zrobi, nie będzie więcej próbować pokonać go w walce, poczeka, na pewno już jej szukają.
— Głodna? — Lys nie miała lepszego wyboru niż iść za nim, kiedy już podniósł swoją torbę z ziemi i ją minął.
Nic nie odpowiedziała, tylko zamyślona spuściła trochę głowę i poszła za nim. Nie wiedziała ile czasu była nieprzytomna, ale jak tylko o to zapytał, to poczuła pustkę w żołądku. Pewnie jakieś jedzenie jest w tym garnku, który widziała na kuchence krótko po tym jak się obudziła. To musiała być jakaś zupa, nie spodziewała się niczego więcej.
Chociaż jeśli chodziło o Qimira - to w ogóle jego prawdziwe imię? - to niczego nie mogła być pewna. Zawsze potrafił czymś zaskoczyć. Teraz zachowywał się zwyczajnie, wręcz miło i opiekuńczo, co najprawdopodobniej było zwykłą manipulacją. Nie mogła dać się tym zaślepić, nie byli przyjaciółmi, on jest jej wrogiem, zabił jej przyjaciół, a ją porwał i tu przetrzymuje, mimo iż powiedział, że może iść gdzie chce.
Gdzie? Na szczyt tej wyspy? Skoczyć do oceanu i mieć nadzieję, że trafi na jakiś ląd niedaleko? I że przy okazji nie dostanie ataku paniki podczas pływania...
— Dlaczego mnie tu przywiozłeś? Wciąż mi na to nie odpowiedziałeś. — zapytała w końcu, trzymając się w bezpiecznej odległości za nim, nawet jeśli założyła, że w najbliższej przyszłości nic jej nie grozi z jego strony.
Chyba, że będzie chciał mnie otruć... Nie, to by było durne, już dawno by mnie zabił, gdyby tego chciał, nie bawiłby się w trucizny. Poza tym sam też musi coś jeść, prawda?
— A jak myślisz? — odpowiedział pytaniem, rzucając jej spojrzenie przez ramię. Zupełnie jakby patrzył, czy za nim idzie czy nie zostaje w tyle.
— Jako karta przetargowa?
Szła za nim, więc nie widziała tego uśmieszku, kiedy już patrzył z powrotem przed siebie. Niemożliwe, by naprawdę tak myślała. Przecież chciał zabić wszystkich, którzy widzieli jego twarz, to musiała być pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy. Nie mogła traktować jej poważnie, zapewne chciała jakoś z niego wydobyć prawdę.
— Wydajesz się ważna. — powiedział zgodnie z tym, co uważał. Milczała, ale w tej ciszy było coś mówiącego, że w głowie kwestionuje jego słowa, próbuje znaleźć ich potwierdzenie, dlaczego tak myśli. Postanowił to wyjaśnić. — "Wracaj na statek", trzymanie z tyłu... Tak traktuje się osoby, które chce się chronić. — wzruszył ramionami.
Elyssa nawet nie wiedziała, że zwrócił uwagę na te drobne rzeczy. Z tym, jak została odesłana wraz z Jecki na statek się zgadzała, ale na Khofar sama zdecydowała się stanąć za pozostałymi Jedi, co nie zmienia faktu, że później, gdy walka już się zaczęła, Yord kazał jej trzymać się za nim, jak popchnął ją na to drzewo, samemu wchodząc do walki...
Yord...
Nie. Nie myśl o tym. W niczym to nie pomoże, on nie żyje, oni nie żyją, nic już tego nie zmieni. Rozpamiętując to tylko się rozpraszasz, opłaczesz ich, kiedy będziesz już bezpieczna.
Nie chciała poświęcać jego słowom dużo uwagi, ale mimowolnie zaczęła o tym myśleć. Fakt, przez całe życie czuła się objęta jakąś ochroną, ale zrzucała na to na to, że jej była Mistrzyni po prostu była za nią odpowiedzialna, musiała ją chronić do czasu, aż wyszkoli ją na tyle dobrze, że będzie w stanie sama się bronić. Często denerwowało ją, że tyle czasu spędza w Świątyni, ale nie wiązała tego z tym, że ktoś chce ją chronić...
Ale ciężko jej nie myśleć o tym, że to właśnie jej chęć usamodzielnienia się zaczęła dzielić ją i Vernestrę. Wciąż próbowała sobie to tłumaczyć, jednak irytacja, którą czuła gdy była młodsza nigdy jej nie opuściła.
Byli już całkiem niedaleko celu, kiedy Qimir się zatrzymał, więc ona też. Podążyła za jego wzrokiem na statek, do którego obecnie niestety nie miała jak się dostać przez przypływ.
— Na twoim miejscu już zacząłbym płynąć, jeśli chcesz dotrzeć do statku przed zachodem słońca. — uniósł lekko rękę i wskazał luźno na statek. Gdy ją opuścił spojrzał na Lys, przekrzywił trochę głowę i dodał: — Albo możesz zaczekać na odpływ.
Mimowolnie zadrżała na myśl o płynięciu tam, mimo iż dystans nie wydawał się aż tak długi. Problemem mogły być jedynie fale - oczywiście pomijając jej strach. Przełknęła ślinę z całej siły starając się nie pokazać, jak przerażała ją myśl o wejściu do oceanu, nawet jeśli na horyzoncie była możliwości ucieczki stąd, od niego.
Powtarzała sobie, że nawet jeśli nie jest więźniem, to musi mieć Qimira na oku, żeby kiedy znajdą ją, znaleźli i jego. Jednak prawdę mówiąc to strach przed wodą przezwyciężył strach przed nim. Gdyby nie to pewnie już próbowałaby się dostać na ten przeklęty statek, mimo iż nie miała pojęcia chociażby w jakiej części części galaktyki się znalazła, czy to dalej Zewnętrzne Rubieże?
Nieważne jak bardzo starała się to ukryć, Qimirowi nie umknęło to, jak zareagowała gdy zasugerował, że mogłaby popłynąć na jego statek i stąd odlecieć. Była to krótka chwila, ale wystarczyła, by zauważyć u niej strach.
Zmarszczył brwi. Nie bała się zaatakować go w lesie na Khofar, nawet po tym jak widziała, że morduje innych Jedi, nie bała się zrobić tego dzisiaj - chociaż to mógł zrzucić na emocje, które wyraźnie nią szargały - ale przerażała ją myśl wejścia do wody?
To tylko dodawało więcej do obrazu, który już ułożył sobie w głowie na jej temat i tego, jak z nią postępowali. Miał już kilka przemyśleń po walce z nią, ale teraz było ich jeszcze więcej.
— Boisz się wody? — zapytał, mimo iż domyślił się już odpowiedzi. Nic nie powiedziała, tylko spojrzała się na niego ze złością, do której zdążył się już przyzwyczaić. — Dlaczego się boisz? — znowu cisza, chociaż teraz jej spojrzenie było inne. Myślała o tym, o źródle swojego strachu.
Woda zalewa mi płuca. Jest ciemno, zimno. Woda rozmazuje mi wzrok. Nie mogę się wydostać. Jakby miała jakieś niewidzialne macki, które oplotły moje nogi. Jakby brzeg cały czas się odsuwał, by był idealnie poza moim zasięgiem. Ubranie jest całe przesiąknięte, ciąży mi. Włosy przylepiły mi się do twarzy. Zaraz umrę. Duszę się. Utonę.
— Nikt nic z tym nie zrobił? — zadając to pytanie postarał się o to, by ton jego głosu był jeszcze delikatniejszy wyczuwając, że to dla niej bardzo trudny temat.
W jej głowie poza scenami z koszmaru były teraz też wszystkie te chwile, które spędziła z Yordem, przezwyciężając swój lęk. Kto wie, może nie odczuwałaby teraz tak dużego strachu, gdyby on wciąż żył? Gdyby to wszystko czego była świadkiem się nie wydarzyło, nie wykończyło jej emocjonalnie?
Potrzebowała czasu, a owego teraz nie miała za dużo.
Dalej milczała. Nie zamierzała mówić Qimirowi czegokolwiek na temat swojego lęku. Na pewno to wykorzysta, cały czas próbuje nią manipulować, nie może mu na to pozwolić...
Ale nie wydawał się kłamać, kiedy mówił, że stracił wszystko... Odkąd się obudziła nie zrobił nic przeciwko niej, a wręcz zajął się nią, gdy była nieprzytomna...
Lecz to przez niego to wszystko się stało, gdyby nie był potworem, nie musiałby nic-
Ale teraz nie wygląda i nie zachowuje się jak potwór. Wygląda na... Naprawdę zmartwionego.
Nie.
Tak.
Ale-
Jeden, ogromny, mętlik w głowie. Sama już nie wiedziała co myśleć. Najlepiej będzie ani nie skracać ani nie zwiększać dystansu między nimi, żeby wszystko pozostało tak jak jest teraz. Chociaż to nie znaczy, że obecnie sytuacja ma się dobrze.
I nie potrafi nie zastanawiać się jakie są jego prawdziwe motywacje w tym wszystkim. Wątpiła, że by jej odpowiedział, gdyby zapytała.
— Może nie powinno mnie to dziwić... Do twojego szkolenia też się nie przyłożyli. — odezwał się w końcu, by przerwać ciszę, która powoli robiła się niezręczna. Nieważne jak zapyta, ona nie piśnie nawet słowem na temat lęku, przynajmniej na razie. Znowu zaczął iść, schodki prowadzące do jaskini były już całkiem blisko.
— Słucham? — wyrwało jej się to zanim zdążyła chociaż pomyśleć i ruszyła za nim.
Powiedzieć, że była oburzona, to jak nie powiedzieć nic. Długie godziny treningów, dzień w dzień od kiedy tylko pamięta, najpierw jako młodzik, potem Padawan, a w końcu i jako Rycerz Jedi, namawianie Strażnika Świątynnego, by z nią ćwiczył... A on jej mówi, że jest źle wyszkolona? To tak, jakby wszystkie te godziny były zmarnowane, z czym nie mogła się zgodzić.
— To oczywiste. — wzruszył ramionami, powoli wchodząc po schodach, u ich szczytu obracając się i patrząc na Lys, zanim zaczął wyjaśniać. — Pozwalasz się zdominować w walce, a jednak w swoim stylu największy nacisk kładziesz na siłę fizyczną. To bezsensu, a tym bardziej, że tej siły najzwyczajniej w świecie ci brak.
— Za kogo się masz, by mnie pouczać? — wnerwiona zmarszczyła brwi. Podważał cały jej trening, kompetencje jej byłej Mistrzyni... Wszystko.
Ale gdy pierwszy wybuch złości zaczął się rozpraszać, dostrzegła prawdę w jego słowach. Bardzo chciała, by jej tam nie było. By okłamywał ją na każdym kroku, wtedy łatwiej byłoby nie dopuścić do tego, by zaczął się malować w jej głowie jako przyjaciel.
— Czemu nikt ci nie powiedział, że byłabyś o wiele lepsza, gdybyś postawiła na swoją zwinność?
Myślami wróciła do dni, kiedy była jeszcze Padawanem, kiedy dopiero się uczyła, a nie tylko doskonaliła. Nigdy nie poddawała w wątpliwość to, czego była uczona. Czemu miałaby nie wierzyć? W końcu, dlaczego miałoby im - a w szczególności jej Mistrzyni - nie zależeć na tym, by była najlepszą wersją siebie? To wszystko nie trzymało się kupy, chyba że...
Chyba, że o czymś nie wiedziała.
Przecież... To nie miałoby sensu. Tak samo jak to, by ją w tym momencie oszukiwał, przecież z nim walczyła. Ona uczyła się jego stylu z każdym starciem i on uczył się jej. Chociaż wciąż miała to samo wrażenie, że tam, na Khofar, nie chciał jej zranić.
To prawda, ani jeden z ataków, które Qimir wyprowadził w jej stronę nie miał na celu zabić. Chodziło bardziej o... Przetestowanie jej. Ku jego zdziwieniu mimo iż podczas pierwszego ich starcia uderzał lekko, to Lys nie decydowała się na kontrataki, nie korzystała z okazji, by przejąć rytm walki i zmienić go na korzystniejszy dla niej. Dostosowywała się i ciężko było powiedzieć, czy ze względu na strach czy był to nawyk.
Drugie starcie było inne - poza tym, że mógł wywnioskować, że jej podwójny miecz zawierał dwa kryształy, to Lys nie dała się już zaskoczyć zmianą w sile ciosów pomiędzy jego atakami. Nie była jednak dość uważna, bo całkiem łatwo podciął jej nogi i był to już drugi moment, w którym mógłby ją zabić gdyby tego chciał.
O trzecim razie dużo nie myślał, z racji tego, że całkowicie poniosły ją emocje. Zupełnie jak w momencie, kiedy dzisiaj się na niego rzuciła.
Tak właściwie, to mogło jej to pomóc. Nie biła już od niej sama złość, była skora do rozmowy, nawet zdawała się rozważać jego słowa, czy nie ma racji.
Cieszyło go, że nie jest w jej oczach już tylko potworem. Nawet jeśli nienawidziła tego, że nie może go tak postrzegać, to był to jakiś krok do przodu.
— Mówisz tak, jakbyś sam był Jedi. — mruknęła, nie odnosząc się już w żaden sposób do jego rad, bo nie chciała przyznawać mu racji.
A tym bardziej mówić o tym, że wywołał w niej kolejne wątpliwości.
— Byłem, ale dawno temu. — przyznał, nie odwracając od niej wzroku, co było kolejną rzeczą, która ją irytowała. Każdy moment, kiedy wytrzymywała jego spojrzenie do momentu, aż sam je odwrócił był małym zwycięstwem, jedynym na jakie mogła liczyć, ale jednocześnie pozostawiał po sobie uczucie, którego nie była w stanie opisać, zidentyfikować. A to z kolei sprawiało, że czuła się nieswojo.
— Ta? — przekrzywiła głowę, lustrując go wzrokiem od stóp do głów. Była jedna, krótka jak mignięcie światła chwila, w której przeszedł jej przez głowę obraz tego, jak widziała go nago, lecz szybko go odsunęła. — Nigdy nawet o tobie nie słyszałam.
— Bo to było naprawdę dawno temu. — odsunął się na bok, chcąc puścić ją przodem do środka, ale nie skorzystała. Poczekał jeszcze chwilę, zanim pokiwał delikatnie głową i przygryzł dolną wargę, jakby akceptując swoją porażkę.
Ile tak właściwie ma lat? Nie może być o wiele starszy ode mnie, ale w takim razie powinnam chociaż o nim usłyszeć. Szczególnie, że ma tę bliznę na plecach, która wygląda tak, jakby mogła ją zrobić Vernestra. Wiedziałabym, gdyby mierzyła się z kimś takim...
Poza tym, na pewno by wygrała, nie pozwoliłaby takiemu... Mężczyźnie pozostać przy życiu.
Weszła za nim, ale trzymała się blisko wejścia. Patrzyła, jak ściąga torbę z ramienia i odkłada na łóżko, na którym leżała, jak była nieprzytomna.
— Jeśli tak by było, to wiedziałbyś, że każdemu Mistrzowi zależy na tym, by jego Padawan w końcu go przewyższył. — założyła ręce na piersi.
Qimir kucnął przy garnku z zupą, który zauważyła niedługo po tym jak się obudziła. Złapał za łyżkę i zaczął nią mieszać.
— Tak mówią. Najpierw, podczas pierwszych lat treningu uczą cię docierać do Mocy. Potem uczą walki, pomagają dobrać technikę, ze złudzeniem, że to ty podejmujesz decyzję. — powiedział.
Przez wątpliwości, które z niej narastały i wracając wspomnieniami do dzieciństwa mogłaby się zgodzić z tym drugim stwierdzeniem. Ale w kwestii Mocy? Nie bez powodu najlepsze połączenie ma się z nią podczas medytacji, gdy zachowujesz spokój. Tak samo musi być jakiś powód, żeby trenować się w niej latami, regularnie, żeby połączenie z nią nie znikło. Dowodem była chociażby Osha, sześć lat nie miała styczności z Mocą i przyznała jej, że nie potrafi już z niej korzystać.
— Ale by łączyć się z Mocą jest tylko jeden sposób. — odparła w końcu, robiąc krok bliżej.
— Ich sposób, by mogli zachować kontrolę. I jeśli nie robisz tego jak chcą, to połączenie zanika. — odwrócił głowę i ich spojrzenia znowu się skrzyżowały. Akurat w momencie, kiedy próbował zupy, oblizując czubek palca. — Ale jest też inna droga. — powiedział to w taki sposób, jakby pragnął, by Lys go o to dopytała.
Nawet bez tego zamierzała zapytać, ciekawość łatwo wygrała z ostrożnością.
— Jaka? — jej głos był cichszy, spokojniejszy. Usta pozostały lekko rozchylone, kiedy zastanawiała się, co miał na myśli.
— Pod powierzchnią świadomości są potężne emocje. — na chwilę odwrócił od niej wzrok, doprawiając jeszcze trochę zupę. — Złość. Strach. Strata. Pożądanie. — może tylko jej się wydawało, ale dałaby sobie rękę uciąć, że ostatnie słowo wypowiedział nieco innym tonem, bardziej sugestywnym, bardziej... intymnym.
A najgorsze było to, że nie była w stanie określić, jak się z tym czuje. Czy jej się to podobało czy wręcz przeciwnie.
Tak samo najpierw analizowała w głowie to, jak się na nią patrzył, zanim poświęciło jego słowom chociaż jedną myśl.
Czy dalej jestem zwierzyną, lecz teraz w innym sensie? A może ten od zawsze był ten sam?
— T-to ścieżka ku ciemnej stronie. — tuż po tym jak się zająknęła chciała się ugryźć w język, ale to byłoby jeszcze gorsze. Już i tak czuła się strasznie po tym, jak zareagowała na jego wypowiedź, ton jego głosu, wzrok, drobne gesty dłoni.
W ogóle nie powinna z nim rozmawiać, a trzymać się gdzieś z boku, tyle tylko by mieć go na oku i czekać na ratunek.
Jeśli w ogóle jej szukają... Chociaż Qimir sam powiedział, że mają ją za ważną. Powiedział też wiele innych rzeczy, które dały jej do myślenia i sama już nie wiedziała czy zna kogokolwiek, komu może w pełni zaufać.
Ale Vernestra... nigdy nie chciała dla niej źle, na pewno. Uczyła ją dobrze, umie zadbać o siebie, przecież...
Ale... Za dużo tych "ale" pojawia się ostatnio w mojej głowie.
— Semantyka. — wzruszył ramionami, cały czas ze wzrokiem wbitym w nią, nawet gdy próbował czegoś - pewnie jakichś warzyw - z miski, którą podniósł ze stoliczka obok kuchenki.
Tym razem nie wytrzymała i musiała odwrócić wzrok, przenieść go na cokolwiek innego, ale nie patrzeć już w jego oczy ani na drobne gesty.
Kątem oka zobaczyła, że wstaje i wcale jej się to nie podobało. Mimowolnie objęła się mocniej ramionami - mimo tego, że rana gdzieś na prawej ręce, powyżej łokcia, zaczęła ją boleć, gdy to zrobiła - jakby chciała się w ten sposób od niego zdystansować.
Musiała coś zrobić, by nie pozwolić mu dotrzeć do niej głębiej niż już to zrobił.
— Zamordowałeś moich przyjaciół. — powiedziała w końcu, tym razem rugając się za to, że głos jej zadrżał.
— Zabiłem Jedi. — przyznał. Nie zamierzał się z nią kłócić, kłamać, próbować wymówić. Szczególnie z czegoś, czego nie żałował. — Zabiłem tych, którzy zagrażali mojemu istnieniu.
— Zabiłeś Yorda.
Chłopaka, który mnie kochał.
— Człowieka, którego i tak zamierzałaś odrzucić.
Zabolało. Tym bardziej, że miał rację.
Cała ich relacja zmierzała donikąd, bo nie mogła odwzajemnić jego uczuć. Zapewne nie byliby w stanie być dłużej przyjaciółmi, ale czy to znaczyło, że miał umierać? Czego był winny? Zawsze ją wspierał.
Bo nie byłby w stanie niczego przede mną ukrywać, prawda...?
— Zabiłeś Jecki, dziecko! — rzuciła kolejne oskarżenie, żeby przestać myśleć o Yordzie. Chciała znowu wznieść wokół niego wizerunek potwora, odsunąć się od wszystkich innych uczuć, które w niej wywoływał, lecz było to trudne, kiedy zachowywał całkowity spokój i do tego powoli do niej podchodził.
— Myślałaś, że uda ci się zbudować z nią taką relację, jak z przyjaciółką, która odeszła i zostawiła cię samą? Łudziłaś się, ze ta przetrwa na zawsze?
Zamilkła, czując gulę, która urosła w jej gardle i miała problem, by ją przełknąć. Po raz kolejny tego dnia zaczęła czuć łzy napływające jej do oczu i skupiała się tylko na tym, by nie popłynęły. W przeciwnym razie będzie już całkowicie odsłonięta.
— Dlaczego kochasz ludzi, którzy nie potrafią zajść dalej? — widziała, jak lekko przejeżdżał kciukami po krawędzi miski z zupą - jakby nerwowo? - zanim wyciągnął ją w jej stronę. — Nie tak daleko jak ty jesteś w stanie?
A kto może? On?
— Nie koch- — nagle urwała, orientując się co prawie powiedziała. Byli jej przyjaciółmi, darzyła ich ogromną sympatią, ale była to miłość czy tylko głęboka przyjaźń? Czy w ogóle wie co to jest miłość?
Yord był gotów oddać za mnie życie. Czy ja byłabym w stanie zrobić to samo? Dla niego albo Jecki? Czy skoczylibyśmy za sobą w ogień, czy może wciąż była między nami jakaś cienka nić nieufności?
Za Oshą poszłabym wszędzie. Chociaż nie odeszłam z Zakonu, kiedy ona to zrobiła, to po nikim innym nie czułam takiej pustki.
— Nie jestem jak Mae. — odezwała się w końcu, gdy już udało jej się cofnąć łzy. — Nie zmanipulujesz mnie.
Miała ogromną ochotę wytrącić mu tę miskę z ręki, najlepiej tak, by przy okazji poparzyć go jej zawartością, ale powstrzymała się. Już raz wszczęła z nim walkę i nie przyniosło jej to nic dobrego.
Odwróciła się na pięcie i wyszła na zewnątrz, zatrzymując się przy ogrodzeniu.
A może już dałam się zmanipulować?
Rozpaczliwie potrzebowała chwili odpoczynku, spokoju, nie myślenia o niczym. Niestety nie była w stanie uciec. Wychodząc tu znowu stanęła naprzeciw oceanowi, który napierał na nią tak, jakby mógł w każdej chwili ją pochłonąć, mimo iż była daleko od brzegu. Wcale nie minęło tak dużo czasu, ale widać obudziła się dość późno, bo zaczynało się ściemniać - plus chmury wyglądały tak, jakby niedługo miało zacząć padać.
Była zmęczona. Po byciu nieprzytomną sama nie wie ile i byciu na nogach stosunkowo krótko już czuła, że potrzebowała snu. Mimo iż w jej głowie na nowo kwitnęły obawy, że koszmarny sen do niej powróci. Akurat teraz, w najgorszym możliwym momencie.
— Mogę obejrzeć rany na twoich ramionach? — obróciła się gwałtownie, słysząc głos Qimira. Stał oparty o ścianę i... pytał o coś takiego? Nic od ciebie nie chcę. — Być może trzeba zmienić bandaże.
W pierwszej chwili miała mu w ogóle nie odpowiadać, ale gdy usłyszała stłumiony grzmot burzy, od razu zmieniła zdanie i jak najszybciej chciała znaleźć się z powrotem w środku.
— Nie musisz się zachowywać, jakbyś dbał o cokolwiek poza sobą. — rzuciła, mijając go jak wchodziła do jaskini.
Usiadła przy jednej ze ścian, powstrzymując się od tego, by podciągnąć nogi pod brodę, jak zrobiłoby obrażone dziecko. Nie miała już siły, by przesuwać się gdzieś indziej, kiedy dosiadł się do niej. Przynajmniej zachował jakiś dystans między nimi - póki co.
— Ale dbam.
Ręce trzymała oparte o ziemię, by powstrzymać ich drżenie. Gdyby potrafiła się uspokoić odpowiedziałaby, że sama obejrzy swoje rany, chociaż i tak nie znalazłaby ustronnego miejsca, by to zrobić, a nie będzie go prosić, by poszedł sobie gdzieś usiąść odwrócony do niej tyłem, to byłoby niedorzeczne.
— To tylko zadrapania. — mruknęła. W końcu co takiego mogła sobie zrobić, biegnąc przez tamten las? Może i jakieś rośliny miały kolce, w końcu jej stare ubranie miejscami było przecięte na ramionach, ale bez przesady... Te trzy rany, na których były bandaże na pewno nie były takie straszne.
— Pozwól mi zobaczyć. I tak już je opatrywałem. — poczuła jego dłoń - nie, same palce, delikatnie ujmujące jej nadgarstek i kciuk, gładzący tuż powyżej niego. Po krótkiej chwili zabrała rękę w gwałtownym ruchu i objęła się nią. Spojrzała na niego z ukosa i akurat w tym momencie przekrzywiał lekko głowę, czekając co dalej zrobi.
W końcu westchnęła zdenerwowana i dla spokoju, którego tak pragnęła złapała za granice bluzki i ściągnęła ją z siebie, pozostając w podkoszulce na grubych ramiączkach. Może szybko to zrobi i będzie mogła odpocząć, nawet jeśli wątpiła, że da radę zasnąć.
Nie patrzyła na to, ale trzymała luźno ręce, by niczego nie utrudniać. Jego dotyk był tak zadziwiająco delikatny jak wcześniej, kiedy czuła, jak odwiązuje bandaż na jej prawym ramieniu. Skrzywiła się trochę, bo było to miejsce, które wcześniej ścisnęła i być może pogorszyła trochę sytuację. Rzuciła tylko jedno spojrzenie na ranę. Faktycznie musiała zahaczyć o jakiś kolec i nawet tego nie poczuła przez adrenalinę, ale przecięcie skóry było bardzo krótkie, za to głębsze. A może zrobiła to sobie, gdy Yord popchnął ją na drzewo? Niewykluczone, że coś wbiło jej się w ramię i nie zauważyła tego, bo działy się znacznie gorsze rzeczy.
Oparła głowę o ścianę i spojrzała w lewo, by nawet przypadkiem nie zerknąć na Qimira. Zamknęła oczy i skupiła się na tym, by znaleźć sposób na obrzydzenie sobie sposobu, w jaki ją dotykał.
Nie udało jej się. Nic nie dało rady sprawić, żeby znienawidziła ciepłe i ostrożne dłonie, które nadzwyczaj czule zajmowały się pierwszą z trzech zabandażowanych ran.
~od Autorki~
Szybkie info: Szykuje mi się wyjazd na wakacje, więc nie wiem jak to będzie z pisaniem. Postaram się coś jeszcze wstawić przed wyjazdem, ale nic nie obiecuję.
Kisses 💕
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro