Rozdział II ''Przeczucia''
Pierwotnie misja zakładała, że po tym jak zgarną Oshę wrócą na Coruscant, ale w tym czasie miało miejsce włamanie do Świątyni na Oledze. Zostali poinstruowani, by polecieć zbadać ten incydent i zabrać Oshę ze sobą. Oczywiście nie obyło się bez małego sprzeciwu ze strony Yorda, ale ostatecznie poszedł ustawić kurs na Olegę, a Lys poszła za nim.
— Jeśli za włamaniem stoi ta sama osoba, co za morderstwem Indary, to nie mogła być to Osha. — odezwała się Elyssa, oparła się o ścianę statku i patrzyła, jak Yord ustawia odpowiednie koordynacje.
— Chyba, że zrobiły to dwie różne osoby. Albo działają razem. — odparł sceptycznie, nawet na nią nie patrząc, zamiast tego skupiony był na zadaniu.
— Jest zaskoczona tym, że Mae żyje. — tutaj już na nią spojrzał i posłał jej spojrzenie wyraźnie sugerujące, że wciąż nie wierzy w tę wersję. — Czuję to. — dodała.
Zdążyła się już poddenerwować tym jego wiecznym poddawaniem wszystkiego w wątpliwość. Przecież nie mówiłaby tak, gdyby nie była pewna. Ten jego wieczny sceptycyzm wobec wszystkiego bez twardych dowodów potrafił być irytujący, szczególnie, że pewnych rzeczy łatwo było się domyślić. Ale oczywiście on nigdy tak po prostu w nic nie wierzył.
— Byłem blisko z Oshą, tak jak ty, ale przez te sześć lat dużo mogło się zmienić. — wyjaśnił spokojnie, kończąc ustawiać trasę. Przysiadł na fotelu pilota.
— Nie, nie rozumiesz. — zaprzeczyła od razu. — Ja wiem, że ona tego nie zrobiła. — westchnęła i odeszła od ściany, siadając na drugim fotelu, obok niego, obracając się tak by byli twarzą w twarz. — Nie umiem tego wyjaśnić, ale kiedy tylko postawiłam stopę na Carlac miałam przeczucie, gdzie jest. To samo przeczucie mówi mi, że to nie ona zabiła Indarę.
— Jeśli naprawdę jest niewinna - udowodnimy to. Jedi nigdy nie dopuszczają do niesprawiedliwości.
Coś wewnątrz ją zakuło na to jego stwierdzenie, ale nie odezwała się na ten temat nawet słowem. Obróciła się na fotelu i przeniosła wzrok na krajobraz za oknem. Statek już zdążył wystartować i niedługo miał opuścić atmosferę planety, a wtedy już tylko skok w nadprzestrzeń.
Kiedy była tak zapatrzona w przestrzeń za oknem, Yord wpatrywał się w nią. Po nawet tym krótkim pobycie na zaśnieżonej planecie jej włosy już zaczynały wracać do swojego pierwotnego stanu. Rzadko zostawiała je takimi, jakie są - czyli gęstymi lokami. Mimo iż kręcone włosy lepiej ukrywały bliznę na jej twarzy, którą ma odkąd pamiętał. Zawsze zastanawiał się, co jako dziecko musiała sobie zrobić, by rezultatem tego była taka rana.
Wielu powiedziałoby, że szpeci jej twarz, ale według niego dodawała jej charakteru - i nawet swego rodzaju uroku.
— Jak się czujesz, będąc w końca poza Coruscant? — zapytał, chcąc pociągnąć dalej tę rozmowę i by nie wyszło na to, że bezmyślnie się na nią gapi. Nie chciałby, by to zauważyła. Od razu zaczęłyby się z jej strony jakieś niewygodne pytania, a możliwe, że nawet nie musiałby odpowiadać, by go przejrzała.
— Całkiem miło jest w końcu mieć coś konkretnego do roboty. — odparła. — Pomimo okoliczności.
Wciąż zastanawiała się, czemu akurat teraz? Dlaczego Vernestra chciała, by poleciała? Do tej pory miała wrażenie, że każdy stara się trzymać ją na Coruscant, kiedy ona pragnie poznać tę ogromną galaktykę.
Co się zmieniło, że postawiła Solowi warunek, że ma zabrać ją ze sobą?
***
Olega mocno odbiegała od tego, do czego zdążyła się już przyzwyczaić na Coruscant. Nie tętniła tak życiem, mimo iż na ulicach nie brakowało ludzi i kosmitów różnych ras. Nie była wielopoziomowa, nie wyglądała tak czysto i jasno.
Kiedy szli do tutejszej Świątyni rozglądała się po mieście: podniszczone budynki, piach zamiast normalnych ulic, panował też zupełnie inny styl ubioru, bardziej... niedbały.
Miała to samo wrażenie, kiedy zobaczyła Jedi, który ich przywitał. Jego szaty znacznie odbiegały od tych ich, mimo iż obecnie mieli na sobie te "gorsze", przeznaczone do akcji w terenie, a nie te oficjalne, noszone głównie w świątyni na Coruscant. Lys co prawda ubierała je rzadziej niż inni w Świątyni, bo spędzała więcej czasu niż oni na treningach.
W trakcie gdy tak się rozglądała przysłuchiwała się rozmowie. Jakiś starszy już Padawan przyprowadził dziecko, które pomogło włamać się Mae. Miała tę pewność tym bardziej dlatego, że dziecko mówiąc o tym, kto nakłonił go do zrobienia tego wskazało na Oshę, że to ona była tą zakapturzoną osobą.
Weszli do Świątyni, która w ogóle nie była tak majestatyczna jak ta na Coruscant. Zresztą większość z tych, które były jedynie przystankami Jedi na planetach była zbudowana gorzej niż główna siedziba, szczególnie na najbardziej oddalonych światach.
A może już po prostu była wybredniejsza po całym tym czasie spędzonym w idealnych wnętrzach Świątyni na Coruscant.
Nagle Lys zatrzymała się, a pozostali - poza Yordem, który szedł równo obok niej - poszli dalej. Odwrócili się i dostrzegli jak Osha skręca w jakiś boczny korytarz.
— Gdybym ja był podejrzany o zabójstwo, to nie oddzielałbym się tak od grupy. — powiedział.
— Całe szczęście nie jesteś. — odparła, szybko dodając: — Idziemy za nią.
— Właśnie miałem to powiedzieć.
Przewróciła oczami. Razem ruszyli za Oshą, pozostając w bezpiecznej odległości, by zobaczyć co będzie robić. Pozostawali też cicho, by ich nie usłyszała.
Doszli za nią do pokoju, w którym leżało ciało Mistrza Torbina. Spóźnili się.
Ale przynajmniej mieli już dowód na to, że Osha nic nie zrobiła. Chociaż Yord byłby w stanie się wciąż upierać, że mogły współpracować, w końcu to... Cóż, Yord.
Widzieli, jak kuca przy ciele i podnosi coś z ziemi - chyba jakąś buteleczkę. Potem zamknęła mu oczy, a później do sali wpadł już Jedi, który prowadził ich przez Świątynię i reszta ich drużyny.
— Hej! Odsuń się od ciała. — krzyknął, wyciągając miecz świetlny.
Widać było, że Osha była bliska gwałtownego poderwania się na równe nogi, ale wymusiła na sobie, by zrobić to powoli, by Jedi przypadkiem nie zareagowali agresywniej.
— Wiem jak to wygląda, ale mogę wszystko wyjaśnić. — powiedziała spokojnie.
— Nie ruszaj się. — rozkazał tamten Jedi, wciąż trzymając włączony miecz.
— Może lepiej zacznij już wyjaśniać. — odezwała się Jecki.
— Został otruty-
— Skąd to wiesz? — tamten nawet nie pozwolił jej skończyć.
— To nie ona go zabiła. — powiedziała Lys, schodząc razem z Yordem ze schodów przy drugim wejściu do pomieszczenia.
— Mieliśmy ją na oku odkąd tylko odłączyła się od grupy. — dodał Yord. — Kiedy tu przyszła Mistrz Torbin już nie żył.
— Dziękuję. — zwróciła się do nich Osha. Widać było, że ulżyło jej, że w szczególności tamten Jedi schował broń.
W pomieszczeniu nie było żadnych śladów walki - co słusznie zauważyła Jecki. Znaczyło to tyle, że Torbin musiał dobrowolnie zażyć truciznę, co tylko wniosło więcej pytań, bo dlaczego to zrobił? Medytował ponad dziesięć lat, a teraz, kiedy - najprawdopodobniej - Mae do niego przyszła po prostu się zabił? Jak mocno musiało go gryźć sumienie, co takiego się stało?
Dla niej wciąż więcej pytań niż odpowiedzi. Sol wydawał się szczególnie poruszony tą śmiercią, w końcu był starym przyjacielem Torbina.
Wyszło też, że do trucizny użyto bunty, z planety Oshy, Brendok. Musiała zostać wykonana tu, na miejscu, bo po destylacji krótko utrzymuje swoje zabójcze właściwości. To wszystko wyjaśniła im Osha.
Szybko zapadła decyzja, by przyjrzeć się bliżej jedynej aptece w mieście, bo to tam najpewniej przyrządzono truciznę.
Stanęli na balkonie jednego z budynków blisko apteki. Padawan, który złapał tamto dziecko obserwował przez lornetkę faceta, który wchodził do budynku.
— Ej, to nie jest ten co zawsze. — powiedział, odkładając lornetkę. — Nie wiem kto to jest.
Spojrzeli na mężczyznę, który właśnie wchodził do apteki. Właśnie kończył coś jeść, miał na sobie duże ciuchy, które wpasowywały się w klimat miasta - zresztą jego dłuższe, potargane włosy tak samo. Przez ramię miał przerzuconą całkiem dużą torbę, ciekawe co w niej przenosił...
— Jest sam? — zapytał Yord.
— Nie widać żadnych śladów Mae. Może jej tu nawet nie być, mogła zabić Mistrza Torbina i uciec z planety. — powiedziała Jecki.
— Jakieś sugestie? — usłyszeli za sobą Mistrza Sola.
Yord od razu zaczął przedstawiać swój skomplikowany plan, ale Lys niezbyt go słuchała. Z założonymi rękami patrzyła się na budynek, do którego właśnie wszedł ten podejrzany facet. Gdy po raz pierwszy jej wzrok padł na niego, przeszło przez nią jakieś dziwne uczucie. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale wyraźnie czuła, że coś jest nie tak.
Zorientowała się, że się zagapiła dopiero kiedy usłyszała, jak Jecki przedstawia swój plan na akcję.
— ...jeśli współpracuje z Mae, to może wyznać coś przydatnego, nagramy to i będziemy mieć dowody. To zdaje się być najlogiczniejszą rzeczą do zrobienia. — słuchała jej wypowiedzi dopiero od połowy, ale nawet nie wiedząc co zaproponował Yord wiedziała, że to na pewno jest lepszy plan.
— Jestem za. — powiedziała Osha.
— Ja też jestem za planem Jecki. — dodała od siebie Lys, żeby nie wyszło na to, że niezbyt uważała.
Yord wtedy spojrzał się na nią w taki sposób, jakby było mu przykro, że chociaż ona go nie poparła. Lys jedynie wzruszyła ramionami i miała ochotę zachichotać, gdy zobaczyła, jak Yord przewraca oczami.
Tym bardziej, że Sol zdecydował, że zrobią tak, jak zaproponowała jego Padawanka.
Oczywiście, że musiał zwrócić uwagę na to, że danie broni cywilowi łamie kilkanaście praw.
Już kilkanaście minut później najpierw obserwowali jak Osha wchodzi do sklepu, a potem byli już tylko zebrani wokół komunikatora, by kontrolować sytuację.
— Cześć. — przywitała się Osha, tuż po tym jak odchrząknęła.
— Cześć. — odpowiedział jej tamten facet, całkiem pogodnie. Nie jak ktoś, kto niedawno zrobił truciznę, która kogoś zabiła. Nie jak ktoś, kto współpracuje z mordercą.
— Hej. — znowu się odezwała, trochę niezręcznie.
— Hej? — to brzmiało już nieco bardziej podejrzliwie, ale wciąż nad wyraz lekko. — Hej. — przeciągnął to słowo. — Wszystko w porządku? Wróciłaś wcześnie.
— Chciałam się z tobą zobaczyć.
— Ze mną? Oh. — wydaje się raczej... głupiutki. — Mae, czy wszystko w porządku? Trucizna zadziałała?
— To wszystko czego potrzebujemy. — odezwała się Jecki, przerywając ciszę, jaka trwała między nimi, gdy przysłuchiwali się rozmowie.
— Wyciągamy ją. — Yord już chciał iść, ale Sol go zatrzymał.
— Zaczekaj! — powiedział i wszyscy ponownie zamilkli.
— Dziwnie się zachowujesz. Czekaj... Zabiłaś Torbina bez trucizny. Będzie bardzo zadowolony.
Kto będzie zadowolony? Jaki "on"? Musiało chodzić o tego tajemniczego kogoś, kto wyszkolił Mae. A ten facet też go znał.
— Wchodzimy. — rzucił szybko Sol.
Już dalej nie zwracali uwagi na rozmowę. Wszyscy zeszli ze swojego miejsca obserwacji i rozdzielili się na dwie grupy. Lys i Jecki poszły do tylnego wejścia, a Yord i Sol od frontu. Kiedy Yord dotarł do środka, Osha miała już wyciągnięty blaster ogłuszający i odsunęła się do drzwi. Nieznajomy wyglądał na zaskoczonego.
— Gdzie jest Mae? — zapytał Yord, wyciągając już swój miecz świetlny.
— Spokojnie, spokojnie... — mężczyzna zaczął wycofywać się do drugiego wyjścia, ale stamtąd wyszła najpierw Elyssa, a potem Jecki.
— Wiemy, że to ty dałeś Mae truciznę, którą zabiła Mistrza Torbina. — powiedziała ta pierwsza, zatrzymując się przy końcu blatu i opierając o niego.
— Sam się przyznałeś, nagraliśmy to. — dodała Jecki, stając przy ladzie.
Z tej odległości Lys była już w stanie z całą pewnością stwierdzić, że wcale nie wydawało jej się, że czuje coś dziwnego. Co prawda wciąż nie była pewna co to takiego, ale zrobiła się zdecydowanie uważniejsza.
— Chwila, chwila, to nie był mój pomysł, tylko jej. — bronił się. — Nie wiedziałem co zamierza z tym zrobić.
Dałeś komuś truciznę i nie wiedziałeś do czego zostanie użyta? Pff...
— Jeśli będziesz współpracował, rozważymy puszczenie cię wolno tylko z ostrzeżeniem. — powiedział Sol, mijając Yorda.
Puścić wolno? Kogoś, kto zajmuje się czymś takim? Jeśli nie był to blef, to będzie musiała zaprotestować.
— Okej, dziękuję. Dziękuję panu. — podziękował facet, dość mocno przy tym gestykulując. — Proszę, nie wymazujcie mi pamięci czy co wy tam robicie.
Lys mimo iż cały czas przyglądała się temu dziwnemu nieznajomemu, to rzuciła szybkie spojrzenie na Yorda i zrobiła drobny gest głową, sugerując mu, by wyłączył już miecz. Nie było możliwości, by im teraz uciekł, więc nie było też potrzeby, by mieć przygotowaną broń.
W tej chwili jeszcze nie wiedziała, że nieznajomy też już zdążył jej się przyjrzeć. Szczególnie, że pewien detal w jej wyglądzie... No cóż, dość mocno rzuca się w oczy.
— Jaka jest twoja relacja z Mae? — zapytał Sol.
— Ja tylko ją zaopatruję. Ta, zaczynałem przemycając dla Huttów, a teraz zaopatruję ludzi takich jak ona w to co potrzebują. — wyjaśnił, wzruszając ramionami. — Za odpowiednią cenę. — dodał trochę ciszej, na krótką chwilę się krzywiąc.
Albo naprawdę był taki głupiutki albo bardzo dobrze udawał.
— Więc może mógłbyś nas też w coś zaopatrzyć? W prawdę. — zabrał na chwilę głos Yord.
— Kim "on" jest? — zadał kolejne pytanie Sol.
— Uh? — nieznajomy zmarszczył brwi, wyraźnie zdezorientowany. Spojrzał się to na Sola, to na Yorda, obracając tak głowę kilka razy. — My-myślałem że jest z wami? — zwrócił się do Mistrza Jedi, wskazując za siebie na Yorda.
— Czy Mae ma mistrza? — Sol dopytywał dalej, po tej - możliwie że - próbie wyminięcia pytania. — Ktoś ją szkoli?
— Słuchajcie, nie mam pojęcia o co chodzi z tą dziewczyną. Jedyne co wiem to to, że chce się zemścić na czterech Jedi. — na moment zapadła cisza, zanim mężczyzna dodał coś jeszcze, jakby dopiero sobie o tym przypominając. — Jeśli chcecie ją dorwać, to przyjdzie tu z powrotem dziś wieczorem. Przechowuję dla niej kilka rzeczy.
— Yord, zabezpiecz teren. Wypatruj Mae. — zaczął wydawać rozkazy Sol. — Jecki, Elyssa, wracajcie na statek.
Lys chciała zaprotestować, ale Sol zdążył już wyjść, mówiąc do Oshy, że ona pójdzie z nim. Rzucił jeszcze przez ramię, że wrócą tu wieczorem i więcej go nie widziała. Na jej twarzy było wypisane to, jak bardzo nie podoba jej się to, że ponownie odsuwa się ją od sprawy.
***
Na statek. Ona. Znowu trzymana z daleka od wszystkiego. Po co ona tutaj? Wystarczy jedna osoba do ewentualnego pilotowania statku albo ustawienia autopilota. Zdecydowanie bardziej przydałaby się na miejscu, zabezpieczając teren z Yordem. Zamiast tego siedziała na krześle w kokpicie i kręciła się wokół własnej osi.
— Mae już przyszła? — zapytała Yorda przez komunikator.
— Pytasz się o to dziesiąty raz w ciągu piętnastu minut. — odpowiedział jej, wyraźnie już zmęczony - ale jednocześnie nieco rozbawiony - tymi jej ciągłymi pytaniami.
— Jest czy nie?
— Nie. Jak ją zauważę, to powiem.
Westchnęła ciężko i znowu okręciła się na fotelu. Dosłownie nie ma co robić i to ją dobija. Nawet zaczęła rozważać czy nie wolałaby już siedzieć w Świątyni na Coruscant, ale robić coś konkretnego, jak pomoc przy młodzikach albo kolejny trening z jej ulubionym strażnikiem.
— Mam co do tego złe przeczucia. — usłyszały z Jecki przez komunikator po kilku minutach spędzonych w ciszy. — A co jeśli facet kłamie? Co jeśli to pułapka?
— Wkrótce się dowiemy. — mruknęła Lys, przyglądając się swoim paznokciom, jakby mogło to w jakikolwiek sposób ją zająć.
— Yord, trzymaj się planu. — upomniała go Jecki. — Nie kombinuj. Mistrz Sol chce sam się z nią zmierzyć.
— A ja w tym czasie co mam robić? Liczyć kable na tym statku? Czy diody? A może guziki? — głos Lys wręcz ociekał sarkazmem, co dobitnie pokazywało, jak bardzo nie podoba jej się jej obecne położenie.
— Każdy ma swoje zadanie, my ubezpieczamy akcję ze statku. — Jecki była spokojna i całkiem zadowolona ze swojej części w akcji. Poza tym - wyłączając krótki postój na Carlac - była to jej pierwsza misja.
— Ty to robisz, ja tylko siedzę i czekam aż wszystko się skończy i wrócę na Coruscant. — wciąż słychać było, że jest wnerwiona, ale mówiła samą prawdę. Nie była potrzebna na tym statku, Jecki doskonale poradziłaby sobie sama.
— Jeszcze będziesz miała dużo do roboty, jest wiele zadań, które wymagają uwagi Jedi.
— Szkoda, że na żadne nie latam. — powiedziała to bardziej do siebie i nie mówiła już nic więcej.
Kolejne kilka minut minęło im w dość niezręcznej ciszy, dopóki w komunikatorze nie rozbrzmiał głos Yorda mówiący, że pojawiła się Mae. Dopiero wtedy Lys trochę się ożywiła, ale nie na tyle, by wstać z fotela, nawet kiedy Jecki wystartowała. Sol walczył z Mae, a ona była tutaj, po co ma wyglądać przez szybę? Może to sobie równie dobrze wyobrazić.
— W imieniu Senatu Galaktycznego Republiki, jesteś aresztowana. — powiedziała Jecki, co rozbrzmiało również z głośników statku. Dopiero wtedy Lys zwlekła się z fotela i z założonymi na piersi ramionami stanęła za fotelem Jecki i przyjrzała się sytuacji na dole. — Rzuć broń i się poddaj.
Przez dłuższą chwilę wyglądało na to, że Mae nie ma żadnej drogi ucieczki. Przez tę jedną chwilę sprawa była zakończona, wygrana.
Ale nic nie przychodzi tak łatwo.
Yord, wykrakałeś z tymi złymi przeczuciami.
Mae użyła Mocy i piach wzniósł się wszędzie wokół, dając jej zasłonę na wystarczająco długo, by mogła uciec.
— Otwórz drzwi. — rzuciła szybko do Jecki Lys, zrzucając z siebie płaszcz dla większej swobody ruchów.
— Ale-
— Otwórz drzwi! — przerwała jej, powtarzając swoje słowa, ale znacznie głośniej. Była już przy wyjściu ze statku. To była krótka chwila, jedno mignięcie, ale chyba wiedziała, w którą stronę pobiegła Mae, jeszcze mogła ją dogonić.
Jecki za drugim razem już się jej posłuchała i otworzyła wyjście ze statku, przez które wyskoczyła Lys. Wylądowała na dachu budynku, robiąc przewrót. Rzuciła się sprintem przed siebie, przeskakując na kolejny budynek, z którego już udało jej się dostrzec sylwetkę uciekającej Mae.
Pobiegła w tamtą stronę nie oglądając się za siebie, po drodze zeskakując na niższe dachy, aż w końcu zeskoczyła na ulicę, wspomagając się Mocą, by złagodzić upadek nie tylko poprzez przewrót.
W miarę ją dogoniła w wąskiej uliczce. Użyła Mocy, by popchnąć ją na ścianę i zyskać kilka cennych sekund, by do niej dobiec.
Mae złapała ją za nadgarstek i rzuciła na ścianę, i tak zaczęła się ich krótka wymiana ciosów. W ciasnej alejce na zmianę popychały się na ściany albo robiły uniki, by nie oberwać w brzuch czy twarz. Lys nie wyciągała miecza, dopóki nie zorientowała się, że przy każdej możliwej okazji Mae usiłowała jej go odebrać.
— Tego chcesz? — zapytała dysząc i odpychając ją od siebie kopniakiem. Wzięła do ręki rękojeść, która była dłuższa z racji tego, że wybrała dla siebie podwójny miecz. — Zatem proszę!
Zaatakowała ją z mieczem w dłoni, uderzając samą metalową rękojeścią w ramię przeciwniczki. Ich walka trwała dalej, aż nie przeszła na ulicę, na którą wypadły całkiem gwałtownie i potrącił je jakiś śmigacz.
Akurat pech chciał, że to Lys była pierwsza na drodze pojazdu i przyjęła na siebie większość uderzenia, podczas gdy Mae pozostała w większości bez szwanku.
Kosmita prowadzący śmigacz natychmiast go zatrzymał i wyszedł z niego, podbiegając do leżącej na ziemi Lys. Mae skorzystała z okazji i jeszcze go kopnęła, by nie powstrzymał jej przed ukradnięciem środka transportu.
Coś ją jednak zatrzymało przed odjechaniem. Osha.
Jej siostra. Była przekonana, że nie żyje. Zobaczenie jej...
— Oshie...?
Patrzyły na siebie przez chwilę, dopóki Osha ze łzami w oczach nie wystrzeliła, ale chybiła.
Ta krótka chwila, podczas której były zajęte sobą dała Lys dość czasu, by podniosła się z ziemi. Dzięki adrenalinie nie czuła jeszcze mocy, z jaką uderzył w nią śmigacz i udało jej się stanąć na równe nogi.
Mae zaczęła już odjeżdżać, ale nagle śmigacz się zatrzymał, przytrzymywany od tyłu Mocą.
— Strzelaj! — krzyknęła do Oshy Lys, ale na próżno, bo dziewczyna nie była w stanie się zmusić do kolejnego pociągnięcia za spust, a Lys nie mogła trzymać śmigacza dużo dłużej, szczególnie że Mae zdawała się coraz mocniej wciskać gaz.
W końcu nie dała już rady i jak tylko puściła poleciała do przodu, po raz kolejny lądując na piachu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro