Prolog
Siedziała w gospodzie z założoną nogą na nogę, zajmując się piciem wina i przyglądaniem ludziom wokół - większość z nich znała, zajmowali się podobną... profesją co ona. Inni to byli głównie dilerzy, złodzieje albo pijacy. To było z grubsza jej towarzystwo na co dzień, chociaż rzadko ktoś z nich się do niej dosiadał.
Ale na to akurat nie narzekała.
— Lorisa Vastelli? — usłyszała i ujrzała, jak naprzeciwko niej siada jakiś mężczyzna, z twarzą ukrytą za maską, przywodzącą na myśl smoka.
— Zależy dla kogo. — stwierdziła, popijając jeszcze trochę wina, cały czas nie spuszczając wzroku z tego tajemniczego jegomościa.
— Podobno dobrze pozbywasz się problemów. — mówiąc to, rzucił na stół kilka złotych monet, które powoli zebrała, odstawiając najpierw na bok kielich. — A ja mam w swoim otoczeniu jednego szkodnika. — uśmiechnęła się pod nosem, chowając monety do sakiewki.
— Jak ktoś dobrze płaci, to dobrze mi idzie. — kiedy to powiedziała, na stole wylądowała sakiewka cała zapełniona złotymi monetami. — A wręcz bardzo dobrze mi idzie. — dodała, przygarniając do siebie pieniądze. — Kto jest tym szczęściarzem, dla którego się pofatyguję?
— To nie będzie takie proste zadanie. A ja będę skończony, jeśli puścisz parę z ust.
— Przepraszam, czy ty zakładasz, że mi się nie uda? I że jeszcze wydaję swoich klientów? — zapytała jakby bardzo urażona tym jego stwierdzeniem. Przy okazji zauważyła, jak mężczyzna przesuwa po stole dokładny rysunek jej celu. — To nie wygląda na wyzwanie. — mruknęła z przekąsem, przyglądając się blondaskowi z zielonymi oczami. — Raczej na rozgrzewkę, przed prawdziwym celem.
— Jesteś bardzo pewna siebie... — gdyby nie maska, zauważyłaby jego uśmiech na twarzy, a nie tylko się go domyślała. — Lubię to, ale to zadanie może nawet ciebie przerosnąć.
— Nie wydaje mi się. — wypiła resztę wina z kielicha i zwinęła sobie wizerunek blondyna z warkoczykami po bokach twarzy.
— Daemon nie będzie dla ciebie wyzwaniem, mam rozumieć? — dobrze, że już nie piła, bo mogłaby się zakrztusić, a wtedy nie daj Wyrocznio pokazałaby jeszcze coś po sobie, czego na pewno nie chciała pokazywać.
— Daemony wyginęły. — stwierdziła beznamiętnie, opierając się na oparciu ławy.
— Wierzysz w to czy się pocieszasz? — prychnęła.
Co on sobie myślał? Że przyszedł do pierwszego lepszego mordercy, którego może przerosnąć morderstwo byle sklepikarza? Za coś się przecież ceniła i inni polecali ją z jakiegoś konkretnego powodu, prawda?
— Gdzie mam go szukać? — zignorowała jego pytanie, zadając to swoje. Nie miała ochoty dłużej rozmawiać z tym jegomościem, który śmiał podważać wartość jej umiejętności.
— W Kwaterze Głównej Straży Eel. Za ile mam się spodziewać wykonania usługi? — postanowił już nie wracać do swoich wątpliwości, co do możliwości Lorisy.
— Daj mi dwa tygodnie. — oświadczyła, wstając od stołu. — Przecież muszę tam najpierw dojechać, by móc go zabić. — zaraz po tym jak to powiedziała wyszła, zabierając ze sobą oczywiście całą zapłatę za to zadanie.
Za to Ash, który siedział jeszcze przez chwilę przy stole miał nadzieję, że postawił wszystko w co jeszcze wierzył na dobrą kartę i polecana mu przez znajomych dziewczyna faktycznie pozbędzie się jego - przeszkadzającego mu już - wspólnika.
Lorisa Vastelli:
~od Autorki~
Póki co nie mam się tutaj co zbytnio rozwodzić, dlatego zwyczajnie mam nadzieję że zaciekawiłam was opisem i tym wprowadzeniem 😎😆
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro