Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5 || Podróż

Kłamała. Leiftan nie dowie się czego od niego chce, bo... Ona sama nie do końca to wiedziała. Przywróciła go do życia w sumie tylko dlatego, że był tej samej rasy co ona, a ona nie zamierzała przybliżać ich jeszcze bardziej do skraju wyginięcia. Jedyny cel jaki miała obecnie przed sobą, to pomszczenie rodziców. Być może w tym okaże się pomocny? W końcu wiąże go z nią dług wdzięczności... Więc nie ma wyboru.

— Gdzie jedziemy? — zapytał po długim czasie ciszy między nimi.

Jechali przez las i to nawet nie żadną ścieżką, tylko przez dosłownie, las. Chciałby chociaż wiedzieć gdzie są albo skąd wyruszyli, to by mu jakkolwiek pomogło określić kierunek. Chociaż może uda mu się zgadnąć? Nie będzie się łudził, że Lorisa mu odpowie, ale może po jej reakcji wyciągnie jakieś wnioski?

— Na zachód? — zadał kolejne pytanie, ale ponownie odpowiedziała mu cisza.

Prezentowała się teraz prawie zupełnie inaczej niż gdy przekradła się do Kwatery Głównej, jedyne co pozostało takie samo, to jej błękitne oczy.
Teraz jej włosy nie były już platynowym blondem, tylko w połowie czarne, a w drugiej połowie niebieskie jak jej oczy. Ubrana była cała na czarno, nie było już śladu po szarym, zamszowym zestawie. No i mimo iż miała pelerynę, zakrywającą również jej ramiona i część przodu, to i tak widać było ile broni nosi przy sobie.

I to broni, której używa po mistrzowsku. Ile lat spędziła na zdobywaniu i doskonaleniu umiejętności?

Ale najbardziej ciekawiła go jedna z jej broni, ten metalowy kijek, który wydawał się zmieniać swoją postać jak tylko sobie wymyśli. Było to bardzo uciążliwe, kiedy walczył z nią tamtej nocy w swoim pokoju...
I nie pogardziłby, gdyby sam mógł sobie załatwić coś takiego.

— Do Tereath? — znowu się odezwał, tym razem podając już nazwę konkretnego miasta.

Jak się domyślił?

Tereath było... Specyficzne, a raczej jego mieszkańcy. Miało złą sławę przede wszystkim dlatego, że w większości zamieszkiwali je zabójcy, złodzieje i inni przestępcy. Nikt kto nie miał dużo pieniędzy i kogoś do zlikwidowania się tam nie zapuszczał.

No, a przynajmniej nikt kto miał dość pieniędzy, by zatrudnić Lorisę Vastelli.

Straż Eel przez jakiś czas miała nawet w planach zajęcie się sprawą tego paskudnego miasteczka, jeszcze za czasów Yonukiego. Ale kiedy ten zginął, porzucono te plany. Zresztą nie było chętnych do zapuszczenia się tam, nawet szefowie straży nie byli zbytnio przekonani.

— Masz tam znajomych? — odparła, nie patrząc nawet w jego kierunku. Zdawała się być cały czas czujna, jakby myślała, że zza każdego drzewa czy z każdego krzaka może coś na nich wyskoczyć. Albo raczej na nią... 

Do czego jestem jej potrzebny? Szczególnie w takim miejscu jak Tereath?

— Naprawdę myślisz, że uwierzą w moją śmierć?

Szczerze? Postarała się dostatecznie, ale jeśli tego nie kupią, to średnio ją to obchodzi.

— Straż Eel to banda naiwniaków i nieudaczników. — powiedziała, oglądając się dyskretnie za siebie. Jednak jej spojrzenie pozostało tam na dłużej, zdawało się, że coś zobaczyła. Skupiła swój wzrok gdzieś między drzewami. Zaraz potem rozległ się hałas, dźwięk łamanych gałęzi i rozsuwanych liści. — Wiedziałam. — mruknęła bardziej do siebie niż do Leiftana i ścisnęła mocniej wodze, zawracając konia.

Odpięła od paska swoją ulubioną broń i pogoniła konia w stronę napastników. Pierwszego udało jej się zabić szybko, wychylając się z siodła i uderzając w jego gardło ostrzem, które właśnie pojawiło się na broni.
Potem już zeskoczyła na ziemię wiedząc, że jej koń nie odbiegnie daleko. Skoczyła prosto na kolejnego przeciwnika, powalając go na ziemię i zadając kończący cios. Z resztą musiała się rozprawić w bardziej tradycyjny sposób.

Blokując cios jakiegoś osiłka włożyła w to trochę swojej energii, żeby mieć wolną ręką, którą sięgnęła po nożyk przy pasku i rzucić go w szyję nadbiegającego przeciwnika.
Przemknęła pod nogami osiłka podcinając je potem. Nie zdążyła zadać ostatecznego ciosu, usłyszała świst strzały przelatującej obok niej, drugą złapała zanim trafiłaby w jej głowę. Chciała teraz w pierwszej kolejności zająć się łucznikiem, ale zajmowało ją jeszcze dwóch mężczyzn, nadbiegających z dwóch stron. Żadnego z nich nie udało się pozbyć rzutem nożykiem, ale przynajmniej w ten sposób zabiła podnoszącego się z ziemi osiłka.

Jeden z mężczyzn objął ją od tyłu ramionami, kiedy jej uwaga była zwrócona na tego drugiego.
Była już dostatecznie wkurzona, że ktoś przerywa jej podróż, ale teraz zaczynało robić się niebezpiecznie.
Co prawda nie był to pierwszy raz kiedy ktoś na nią napadł w trasie, ale zawsze tak samo ją to denerwowało i zabierało jej cenny czas, a także energię i siłę, kiedy musiała się bronić. Już dawno skończyła z uciekaniem przed napastnikami. O ironio, bezpieczniej było się z nimi rozprawić od razu, niż ryzykować byciem śledzonym.

I tak często lądowała w takiej sytuacji.

Na szczęście nie była sama.

Łucznik nagle wydał przeraźliwy krzyk, kiedy Nedito skoczył na niego, zatapiając swoje kły w jego boku, a zaraz po tym jak go powalił, odgryzł mu głowę.

Lorisa w tym czasie wyswobodziła się z objęć, uderzając tyłem głowy w twarz napastnika, przewaliła się z nim na ziemię i puścił ją, co natychmiast wykorzystała. Zwinnie wróciła na równe nogi, wykopując ostatniemu z mężczyzn broń z ręki. Zatopiła swoje ostrze głęboko w jego brzuchu, aż przebiło się na drugą stronę.

Trochę ciężej oddychając podeszła do mężczyzny wciąż leżącego na ziemi, tego który przed chwilą ją trzymał.
Wymamrotała coś pod nosem i jej prawe oko zmieniło się na całkiem białe. Przyłożyła niski obcas swojego buta do szyi ostatniego żyjącego napastnika, a niedługo potem stanął obok niej jej blackdog, gotowy w każdym momencie rozerwać go na strzępy.

— Kto? — zapytała tylko, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, przycisnęła obcas bardziej do jego szyi. — Kto was wynajął? — ponowiła pytanie. Zaraz potem przekrzywiła trochę głowę, odzywając się tym razem do kogoś innego. — A tobie mam skrócić smycz?

Te słowa były skierowane do Leiftana, który zdawał się oddalić trochę za daleko jak na jej gust. Uśmiechnęła się delikatnie, bo przecież dług wdzięczności jaki wobec niej ma za przywrócenie go do życia nie pozwoli mu zrobić nic, co mu zakaże. Ani nie może jej zabić albo skrzywdzić, to też plus. Można powiedzieć, że nawet zaczynała być dość mocno arogancka wiedząc, co właśnie ma w garści.

Ale kto nie byłby się arogancki, jako dobry zabójca, należący do wielkiej rasy i jeszcze mając kogoś, kto musi zrobić wszystko co się mu rozkaże?

— Puść mnie wolno, to ci powiem.

— Jesteś beznadziejnym zabójcą. I jeszcze gorszym kłamcą. — zabrała buta z szyi mężczyzny i odsunęła się, odchodząc pozbierać swoje nożyki. A nim... Zajął się Nedito. Nie musiała nic mówić, wystarczyło to co przeszło jej przez myśl i tak właśnie skończył mężczyzna - z rozerwanym gardłem.

Gdy zebrała już wyrzucone w trakcie walki bronie, poszła po swojego konia i usadowiła się z powrotem na siodle i zamknęła na chwilę oczy, i białe oko powróciło do swojego naturalnego koloru.
A Nedito odbiegł w las, jak to miał w zwyczaju. Nigdy nie przemieszczali się obok siebie, ale jakoś zawsze pojawiał się blisko niej, kiedy potrzebowała jego pomocy.

— Zna cię ktoś w Erdile? — zapytała jakby nigdy nic, pospieszając konia do szybszej jazdy i zmuszając tym Leiftana, by ją dogonił.

— Nie. — mruknął.

Nic z tego co się działo mu się nie podobało. Sam nie wiedział czy nie wolałby już pozostać martwy.
Już dawno domyślił się kim jest Lorisa, ale mało mu to dało, potrzebował poznać jej motywy i cel. Zmierzali do Tereath, po jej pytaniu wnioskuje, że zatrzymają się w Erdile. Po co jadą do miasta zabójców? I na cholerę jej on?

Miał doskonały pokaz tego jak dziewczyna walczy - jakby to że sam się z nią bił nie było wystarczające - i to nawet z wieloma przeciwnikami na raz, więc wątpił, żeby potrzebowała go do pomocy w jakiejś walce.

Może w ogóle nic nie planowała? Ktoś chciał się go pozbyć i zlecił to jej. Ale jakoś ciężko mu uwierzyć, by zadawała sobie tyle trudu z zabiciem go, ożywieniem i upozorowaniem, że jednak nie żyje... Ta układanka nie składała mu się w całość.

Plus nie wiedział kto chciał się go pozbyć. Swego czasu narobił sobie kilku wrogów, ale myślał, że zostawił to daleko za sobą...
Ale być może była jeszcze jedna osoba, ktoś z kim utrzymywał kontakt cały czas, ktoś, kto zyskałby na jego śmierci, ktoś, z kim już od dawna miał na pieńku, ale ta osoba nie chciała ryzykować wejścia w otwartą walkę...

Wynajął ją do tej roboty. Wykosztował się, żeby mieć pewność, że załatwi za niego sprawę, że będzie skuteczna i nie będę miał szansy na zemstę.
Ale ona go wykiwała.

— Ashkore... — wymamrotał pod nosem, zwracając tym jej uwagę.

Uśmiechnęła się lekko, zanim zwróciła ponownie uwagę na drogę i pospieszyła konia do galopu.
Zaczyna być interesująco.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro