Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 || Przechodzimy do sedna

Nie miała problemu z życiem w Kwaterze przez następne kilka dni. Jedyne co ją denerwowało to to... Że wszyscy są tak nieznośnie mili. Przywykła do życia w zupełnie innym otoczeniu i teraz ją to przytłaczało. Szczególnie konieczność uśmiechania się do innych i udawanie, że wszystko jest takie cudowne i jaka to ona nie jest szczęśliwa.

No i musiała udawać, że niezbyt umie walczyć. Pewnie z boku wyglądała jak te bogate dzieciaki, co kupią sobie piękne, drogie bronie, a kompletnie nie umieją nic z nimi zrobić.

Jej jedynym lekarstwem na to paskudne samopoczucie było wyobrażanie sobie, jak morduje swojego rozmówce, pokazując mu w jakim błędzie żyje i jak bardzo jest lepsza od niego.

I tak kręciło się jej życie. A! No i dużo kłóciła się z Ezarelem, jako iż wylądowała w jego straży. W dziedzinie alchemii już nie udawała takiego debila, jak w walce, ale oczywiście elf i tak traktował ją jak kogoś, kto pierwszy raz w życiu widzi fiolki.

— Cztery, pięć... — w tamtym momencie akurat liczył krople, które powoli dodawała do fioletowego roztworu.

— Ezarel, umiem liczyć! — krzyknęła na niego, zabierając pipetę znad fiolki.

— Nie przeszkadzaj sobie, ja tylko głośno myślę. — odparł ze swoim uśmieszkiem. — No dalej, jeszcze... — nie zamierzała słuchać go dalej, tylko po złości wlała pozostałą w pipecie zawartość roztworu do fiolki. — NIE! Mój słodzik do bimbru! — natychmiast odsunął ją na bok, biorąc do ręki fiolkę i mieszając szybko zawartość. — Zepsułaś.

— Wiem. — na jego kamienną twarz odpowiedziała szerokim uśmiechem. — Nie ma pędzenia bimbru w pracy. 

— Już bardziej przydatna byłabyś na zmywaku w kuchni, przysięgam...

— Okej, to idę. — nie zwracała już kompletnie uwagi, na to co Ezarel miał jeszcze do powiedzenia, tylko skierowała się do wyjścia z laboratorium.

Przez te kilka dni zdążyła podjąć decyzję na temat tego, co zrobi z Leiftanem. Zamierzała zaryzykować i być może z sukcesem go wykorzystać, ale wszystko się jeszcze okaże.
Jako iż już udało jej się wymówić Ezarelowi uznała, że ma czas dla siebie. A dokładniej czas na to, by zacząć wdrażać w życie swój plan.

Znalezienie Leiftana w całej Kwaterze nie należało do najprostszych zadań, ale nie było to niemożliwe. Dostrzegła go gdy była na zewnątrz, niedaleko schroniska... Był otoczony gromadką dzieci.

Nie żeby miała coś do dzieci... Ale zdecydowanie za nimi nie przepadała. Należała do tych osób, które nie lubiły dzieci i wiedziały, że nie nadawałyby się do opieki nad nimi.
Poza tym dzieci często krzyczały, były zbyt ciekawskie i zazwyczaj nie przeszkadzał im brud.

Ale musiała się przemóc i zaryzykować zostanie zaatakowaną przez gromadkę dzieci...

— Hej! — przywitała się, przywołując na twarz uśmiech kiedy podchodziła bliżej, machając na powitanie. — Ciężko cię gdzieś złapać. — rzuciła żartobliwie.

— Dużo pracy. — odparł, wzruszając przy tym ramionami. Ale od razu też skierował na nią swój wzrok intensywnie zielonych oczu. Miał uśmiech na twarzy i tak samo śmiały się jego oczy.

— Ale może udałoby ci się znaleźć chwilę dla mnie...? — wplotła nutę niepewności do swojego głosu, podchodząc jeszcze kawałek bliżej. Nie zamierzała owijać w bawełnę, od razu przeszła do sedna, tego po co go szukała.

— To znaczy?

— Chciałabym potrenować. I zastanawiałam się czy... Wiesz. — nie wiedziała czy powinna grać przed nim taką niepewną i nieśmiałą, czy może postawić na typową sobie pewność siebie. Jednak coś jej podpowiadało, że lepiej może być udawać taką nieśmiałą, sprawiał wrażenie osoby, która zaopiekowałaby się taką niepewną osóbką, biorąc ją pod swoje skrzydła.

Wyrocznio, ale ciężko się rozmawia, kiedy wkoło są dzieci...

— Nie ma problemu. Myślę, że znajdę dla ciebie jutro czas. — poszło łatwiej niż się spodziewała. Zgodził się po jedynie krótkiej chwili namysłu, czyżby miał do niej jakąś niewytłumaczalną słabość? W końcu miała wrażenie, że momentami patrzy na nią jak na ósmy cud świata...

W sumie to... Tak. Ona tego nie wiedziała, bo nawet nie znała takiej osoby jak Gardienne, ale wobec niej Leiftan zachowywał się zupełnie tak samo jak obecnie wobec Lorisy. Przyglądał jej się jeśli przechodziła gdzieś nieopodal albo z kimś rozmawiała, czasem zamienił z nią słowo albo dwa, dając jej jakieś rady, a innym razem po prostu o niej myślał.

A momentami i porównywał do właśnie Gardienne.

***

Już było jutro, to był ten "wielki dzień". Dzień, w którym to wszystko załatwi i się stąd wyrwie.

Była już w piwnicy, zaciągając ciało jakiegoś nieznanego jej faery za drzwi. Wyciągnęła mu z szyi nożyk, obtarła go i schowała z powrotem do buta. Krwi pozbyła się bardzo sprawnie, używając jednego prostego zaklęcia. Musiała jednak uważać na to, by zbytnio się nie zmęczyć, będzie potrzebować później tej energii...

Nieuchronnie zbliżał się wieczór, pora, o której miała spotkać się na treningu z Leiftanem w piwnicach Kwatery Głównej, bo "tam było najwięcej miejsca". W rzeczywistości to tam znalazła tajemne przejście, które pomoże jej się potem wydostać poza mury Kwatery i dlatego zaproponowała to miejsce.

Wszystko było gotowe, pozostało tylko czekać. Usiadła na podłodze, przymykając oczy i wykorzystując ten czas na odpoczynek.

 — Spóźniłeś się. — powiedziała, gdy usłyszała jak schodzi po schodach. Wstała na równe nogi, otrzepując rękami spodnie lekko zakurzone od siedzenia na podłodze.

— Wybacz, dużo obowiązków. — oh, jaki biedny, ciekawe jak sobie poradzą bez niego skoro tyle zadań spoczywa na jego barkach.

Przewróciła oczami, ale musiała przyznać sama przed sobą, że przyjrzała się jemu wyrzeźbionemu brzuchowi, jak już zdjął swój płaszcz, by móc się swobodnie ruszać podczas treningu. Ale jaka kobieta by się nie spojrzała?

— Możemy? — zapytała, sama przyjmując swoją zwyczajową postawę bojową i łapiąc mocno za dwa sztylety, a on przyjął swoją, wyciągając broń. Powinna mieć przewagę, on myśli że to tylko trening, nie domyśla się niczego. Poza tym nie wie na co ją stać, więc zapewne jej nie doceni, to wszystko działa tylko i wyłącznie na jej korzyść.

— Pokaż co potrafisz.

Wedle życzenia, mogłaby rzec. Musiała to zrobić szybko, a wiedziała już, co mniej-więcej potrafi jej rywal i jak bardzo musi być uważna. Szczególnie, że nie ma ze sobą wszystkich swoich broni, co wyklucza niektóre sztuczki. Oboje poruszali się szybko, mieli niezwykle wyczulone zmysły.

"Trening" się zaczął.

Już od samego początku szukała dogodnej okazji, by jednym, szybkim ruchem pozbawić go życia. Po walce w ciemności w jego pokoju wiedziała, że może się spodziewać wiele po swoim rywalu, że nie jest on byle jaką ocalałą osobą z jej rasy. Musiała być bardzo uważna, na jej korzyść działało tylko to, że Leiftan - najprawdopodobniej - nie domyślał się, że jest tą samą osobą, co ta, która próbowała go zabić. No i on nie myślał o tym, by ją skrzywdzić.

Wszystko rozgrywało się szybciej, niż można było się spodziewać. Walka była równie dynamiczna co wtedy, w jego pokoju.

— Szach. — odezwał się Leiftan, gdy oboje mieli nóż na gardle. Przyparła go plecami do muru, trzymając ostrze przy jego gardle, ale nie zaryzykowałaby zabicia go w tej chwili, sama była w zbyt dużym niebezpieczeństwie. Musiała obrócić sytuację na swoją korzyść.

Zaśmiała się krótko, zabierając sztylet z jego gardła, by i on odsunął swój od niej. Widać było, że oboje tylko nieznacznie się zmęczyli, ale on zdecydowanie tylko bawił się tą walką, mimo iż był pod wrażeniem tego, jak "nowa koleżanka" sobie radzi. Zwykle czuł jedynie pogardę wobec innych faery, ale ona... Musiał na nią uważać.

— I mat. — powiedziała zaraz po tym, jak niespodziewanie kopnęła go kolanem w krocze i ponownie przyparła do muru, tym razem trzymając oba swoje sztylety na jego gardle. To była jej szansa, dalej nie brał tego na poważnie.

— Niehonorowo. — odparł, wciąż się uśmiechając i patrząc na nią lekko z góry przez różnicę wzrostu, mimo iż miała niskie obcasy.

— Wiem. Ale czasem tego trzeba w tej pracy. — zanim zorientował się co tak właściwie powiedziała i co się dzieje, przeciągnęła oboma ostrzami po jego gardle, głęboko je raniąc. — Już zaczynałam się bać, że tamto ciało które będzie udawać twoje zacznie mi tu śmierdzieć, zanim pozbędę się ciebie. — oświadczyła, pozwalając mu upaść na ziemię, trzymając się za gardło, kiedy próbował złapać oddech albo zatamować krwawienie. Nawet jeśli bardzo chciał wstać, rzucić się na nią, jakimś cudem zabrać ją ze sobą do grobu... Bezwarunkowy odruch próby ratowania życia wygrał.

I tak, ten faery którego zabiła zginął tylko po to, by mogła teraz rzucić na niego zaklęcie, by inni myśleli, że znaleźli ciało Leiftana. Nawet specjalnie ułoży je w jego krwi.

— Do zobaczenia kochany, albo i nie.

To były ostatnie jej słowa, które usłyszał, zanim ogarnęła go ciemność. Rozpędzone myśli ustały, był pokonany. Powinien być bardziej przewidujący, uważniejszy...

To okropne, upokarzające uczucie.

A Lorisa miała teraz trochę roboty... Uprzątnąć to co trzeba, ułożyć wszystko na swoim miejscu i jeszcze przenieść ciało do miejsca docelowego. Może poprosi o to Nedito? Ten blackdog ma zdecydowanie więcej siły od niej...

***

Szczerze to nie miała pojęcia, czy jej plan wypali. Zamierzała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, co mogło się na niej zemścić, ale tak czy siak - przynajmniej wykonała zlecenie, nawet jeśli nie uda jej się oszukać swojego zleceniodawcy.

Kiedy już przeniosła - a w sumie to Nedito przeniósł - ciało do opuszczonej chatki w lesie, w której urządziła sobie tymczasowe lokum, udała się do miasta za lasem. W końcu mogła pozbyć się nałożonej na siebie maski, jej w połowie czarne, a w połowie niebieskie włosy opadały na jej ramiona, gdy siedziała w podejrzanej gospodzie, z nogami zarzuconymi na stół. Spodziewała się właśnie tutaj spotkać swojego zamaskowanego zleceniodawcę, by przekazać mu, że pozbyła się celu.

— Już zaczęłam podejrzewać, że jesteś jaskiniowcem i powinnam szukać cię gdzie indziej. — mruknęła, dostrzegając go obok swojego stolika. Ash oparł się tyłem o blat, założył ręce na piersi i skierował swój wzrok w jej stronę.

— Wyglądasz na wyjątkowo odprężoną.

— Lubię być na czysto z klientami. — wyjaśniła, uśmiechając się przy tym nieznacznie. — Możesz spać spokojnie, w twoim otoczeniu nie ma już szkodników.

Miał maskę, więc nie widziała jego uśmiechu, ale domyślała się go. Poza tym to tak zazwyczaj reagowali klienci, kiedy dowiedzieli się o śmierci osoby, za którą zapłacili.

— A ja lubię owocne współprace. — odparł, zrzucając z blatu jej nogi, by móc przysiąść w tym miejscu.

— Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele. Jestem mordercą do wynajęcia, a nie towarzyszką. — wstała, stając naprzeciwko niego. — Jeśli masz jakieś kolejne zlecenie, to zapraszam do stolika, jeśli nie... — nie dopowiedziała tego, ale cisza była dostatecznie wymowna.

Nie odpowiedział jej nic, więc nie marnując już swojego czasu opuściła gospodę.
W sumie to nawet dobrze, że nie chciał jej dać kolejnego zlecenia, miała swoje własne plany na najbliższe tygodnie, może nawet i miesiące.

Ona była przekonana, że to definitywny koniec tej znajomości, ale on był innego zdania. Szczególnie, kiedy poznał się już na tym, co ta dziewczyna potrafi zrobić.
No i wciąż intrygowała go ta pustka w głowie, którą miał w momencie spotkania z nią w lesie. Zrobiła coś, przez co miał tę pustkę, wyrwę we wspomnieniach. Zobaczył coś, czego nie powinien, a to tylko sprawiało, że chciał dalej drążyć sprawę.

Podążał za nią wzrokiem gdy wychodziła, nie ruszając się ze swojego miejsca.

A Lorrie odwiązała swojego konia, wsiadła na niego i rozpoczęła drogę powrotną przez las.

Gdy powróciła do chatki w lesie, Nedito spokojnie spał sobie pod stołem, na którym leżało ciało blondyna. Na futrze wokół pyska miał krew, ale leżał spokojnie.
Cóż, to chyba ma odpowiedź na to, co się stało z dziewczyną, która z rozszarpanym gardłem i podrapaną klatką piersiową oraz twarzą leżała nieopodal chatki...

Kochany zwierzak, chociaż momentami ją zaskakiwał.

— Nie możesz się ułożyć gdzieś indziej? Potrzebuję miejsca. — kucnęła, głaszcząc blackdoga po łbie.

Kiedy ten poszedł szukać sobie innego miejsca, ona sięgnęła do torby leżącej na skrzyni i wyciągnęła z niej Erystium. Otworzyła książkę na zaznaczonej stronie, zaklęciu, które ją interesowało.

No i zaczęła wszystko przygotowywać, w tym i samą siebie, psychicznie.

***

— Witaj, pięknisiu. — powiedziała, widząc jak blondyn uchyla oczy. Opierała się lekko dłońmi o blat stołu, na którym leżał, by zamaskować swoje zmęczenie po rzuceniu potężnego zaklęcia. — Jak słodko. — dodała z pełnym spokojem, kiedy chłopak szybko złapał za jakiś nóż (którym nawiasem mówiąc siekała zioła do rytuału) i przystawił jej go do szyi. Nachyliła się bliżej niego, a on nie mógł zrobić nic więcej, jak cofać nóż. Tak, już zaczęła się poczuwać ze swoją władzą nad nim. — Dług wdzięczności wobec osoby, która przywróciła cię do żywych. Patrząc na książkę, którą u siebie miałeś, powinieneś o tym wiedzieć. Nie możesz mnie skrzywdzić, właściwie to musisz robić to co ci każę, albo umrzeć. — uśmiechnięta zabrała mu nóż z dłoni i odłożyła gdzieś na bok.

Szczerze, to miała ochotę jedynie położyć i iść spać po rzuceniu tego zaklęcia. Naprawdę żałowała, że nie miała nigdy okazji porozmawiać z rodzicami o tym, jak powinna gospodarować swoją energią, może jak... Zużywać jej mniej? Bo obecnie, to była tragedia.

Natomiast dla Leiftana nagle wszystko okazało się oczywiste. To była ona, to ona go wtedy zaatakowała i próbowała zabić. I w końcu to zrobiła, podstępem... Ale... Tylko po to, by go potem wskrzeszać? Jaki to miało sens?

— Ubierz się. — kucając plecami do niego przy jakimś kufrze, rzuciła mu ubrania. No tak... By przeprowadzić rytuał musiała go rozebrać... — I nie udawaj zaskoczonego.

— Czemu to zrobiłaś?

— Lorisa Vastelli. Wystarczy? — odpowiedziała, wiedząc, że jej nazwisko już powie dość o tym czym się zajmuje.

— Płatna morderczyni wskrzeszająca kogoś? — zadał kolejne pytanie, pospiesznie się ubierając, podczas gdy ona cały czas kucała przed kufrem, zbierając jakieś przydatne rzeczy, które wrzucała sobie do sakwy.

— Szczerze, to nie wiedziałam czy mi się uda. — wzruszyła ramionami, w końcu się podnosząc i odwracając do niego, był już ubrany. Uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do Leiftana, przejeżdżając lekko kilkoma palcami po miejscu, gdzie rozcięła mu gardło. — Ale nawet nie ma śladu. Nasza słodka tajemnica. — faktycznie, po zabójczym ciosie nie było nawet śladu.

 — Musisz być potężna, żeby rzucać z powodzeniem takie zaklęcia. — uśmiechnęła się jeszcze szerzej na to spostrzeżenie. Nawet teraz, kiedy byli w teorii swoimi wrogami, napięcie między nimi było widoczne jak na dłoni i niemal nie do zniesienia. Zdecydowanie mocniejsze od tego, kiedy spotkali się w bibliotece w Kwaterze. Czy to przez więź, jaką mimowolnie między nimi wykształciła po rzuceniu zaklęcia? Każdy taki dotyk - jak ten, który ona zainicjowała - niemal palił, a nie przynosił spokój.

— Może jestem wiedźmą. — spuściła wzrok z jego twarzy na swoją dłoń, którą zjechała niżej, zatrzymała ją dopiero na jego klatce piersiowej, już bliżej okolic brzucha.

— Wiedźmy czerpią moc ze źródła, jakiegoś zaklętego przedmiotu. A żaden przedmiot nie ma takiej mocy. — wzruszyła tylko ramionami, pozostawiając jego domysły bez odpowiedzi. Wiedziała, że ryzykowała tym, że się zdemaskuje, ale nie przeszkadzało jej to nawet zbytnio. W końcu dopóki nie uzna długu za spłacony, nic nie może jej zrobić. Więc czy się domyśli czy nie - jego sprawa. — Czego ode mnie chcesz? — zapytał w końcu, widząc że nie dostanie odpowiedzi na swoje nieme pytanie dotyczące jej rasy.

Chociaż miał już swoje podejrzenia.
Po tym co powiedziała, próbując go zabić po raz pierwszy, było to w starym języku, języku stworzonym przez Daemony, by nikt nie mógł ich zrozumieć, to w tym języku były zapisane wszystkie zaklęcia z Erystium.
Po tym jak się ruszała, jaka była zwinna i mimo iż była drobna, to wyjątkowo silna.
No i raz... Dostrzegł ten przebłysk jej prawdziwych oczu. A już pomija to, że ukradła mu tę książkę zaklęć, chociaż jak widać - bo z tyłu, w otwartej jeszcze torbie - leżały dwie takie same, więc miała swoją, która była identyczna.
I już w ogóle nie wspomina o tym napięciu między nimi, które też daje do myślenia. Do czasu, aż natrafił na nią w bibliotece, takie odczucia miał tylko...

Tylko w pobliżu Gardienne, tylko wobec niej. A ona nie była czystej krwi.

— Dowiesz się wkrótce, trochę cierpliwości blondasku. — zabrała rękę z jego ciała, chociaż jeszcze się nie odsunęła. — I pamiętaj: Ja wiem o tobie o wiele więcej, niż ty o mnie. — dodała szeptem i poszła dokończyć się pakować. Pierwsze co, to zamknęła wspomnianą wcześniej torbę z księgami.

Mimo wszystko, wie o niej więcej, niż by chciała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro