One shot - Alishka Koćpiergała Wojny
Krew trysnęła na wszystkie strony gdy łeb w hełmie jednego z atakujących został zmiażdżony przez wystrzał z balisty. Czerwona posoka obryzgała wszystko dookoła bez względu na płeć, status czy stan fizyczny. Krew tego jednego żołnierza dodana do palety innych plam, nie pomijając błota, własnej a także cudzej krwi nie stanowiła niczego nowego na ubraniach obrońców. Mury upadły a razem z nimi wiele z walczących na nich żywych, a aktualnie umarłych i rannych ludzi. Do miasta wbiegła duża grupa elitarnych najeźdźców z pustyni. Mimo bardzo surowych klimatów i śniegu wygrali bitwę o tą ziemię ale czy na pewno? Pośród uciekających między budynkami obrońców jeden wyróżniał się nieprzeciętnie.
Stała lekko zgarbiona w kole martwych zarówno tych po jej jak i po przeciwnej stronie. Blond włosy na czarnym niedźwiedzim futrze poplamione krwią. Niebieskie barwy teraz przypominające bardziej brązowe i czerwone. Strzała wbita w prawe ramię. Miecz w lewej ręce, widać że starannie wykonany, toporek w drugiej, tani i ewidentnie do zbycia poprzez rzut, broń miotana. Hełm już dawno spadł jej z głowy. Tarcza z krukiem noszona na plecach dawno pękła pod naporem strzał. Stała i dyszała gapiąc się w pełnej furii w stojących teraz jak wrytych z wrażenia atakujących. Mieli już atakować ale podbiegł jej sojusznik. Stanął między nią a grupą. Zerknął na swoją Panią niepewnie a potem znowu na wroga. Nosił niebieskie barwy jak ona ale w przeciwieństwie do niej był czysty od błota czy krwi. Bał sie śmierci i nie zamierzał oddawać życia. Zrobił krok w tył i padł zaraz potem na ziemię. Martwy. W tył jego hełmu wbity tani toporek. Stojąca za nim Pani zrobiła krok w przód przerzucając miecz do prawej ręki. Zdjęła poniszczoną tarczę z pleców i wystawiła strzałami w stronę przeciwnika. Analogicznie grupa przed nią zrobiła krok w tył. Niebo odsłoniło się rozsuwając chmury wzdłuż siebie. Padał śnieg ale nie na nią. Nawet natura bała sie jej dotknąć.
- Alishka! Dziwka Wojny!
Krzyknął ktoś z muru. To wrodzy łucznicy zajmujący tam pozycję. Na dźwięk tego imienia zawiał mocniej wiatr a śnieg sypać począł gęściej. Istna kara boska za wypowiedzenie jej przydomku. Możnaby ją nazwać boginią wojny gdyby nie pogłoski. Możnaby ją sławić gdyby nie jej brutalność w walce. I to jak nienaturalnie morduje każdego kto stanie jej na drodze. Nawet w ponad pięćdziesięciu chłopa, rosłych i wytrenowanych żołnierzy bano się podejść.
Śnieżyca gęstniała aż w końcu zasłoniła budynki a także samą Alishkę. Zasłonięte zostało wszystko. Prawie. Sylwetki martwych poczęły wstawać. Nieważne czy wróg czy przyjaciel zaczęły podcinać gardła najeźdźcom. A wcale nie było tak że ci sie nie bronili. Widząc swoich braci wyżynanych chcieli ale nie nadążali bo coraz to więcej martwych wstawało i wbijało noże w plecy żywych. Łucznicy w panice skakali na zewnątrz murów. Szczęśliwcy zjechali po drabinach wież oblężniczych czy zwykłych drabin. Gdy śnieżyca ustała martwi zniknęli zostawiając zwłoki najeźdźców i jedną kobietę w ruinach bram miasta.
Alishka uśmiechnęła się dziarsko a martwy chłopak którego zabiła za dezercje jeszcze kilka chwil temu wstał powolnie. Podszedł do niej i uderzył ją w ramię. Oboje sie zaśmiali.
- Oh nie. To Alishka Kurwa Wojny. Uciekajmy.
Udawał przerażonego martwy chłopak. Wyciągnął sobie topór z hełmu i oddał go kobiecie. Ta zaczepiła go na pasie odpowiadając:
- Nie poszczaj sie Batt. Słyszałam że potrafi wyczuć twój strach a jak sie posikasz to ci jaja utnie.
- Nie mów tak. Wiesz że to krzywdzi mnie niezwykle psychicznie.
- Żebyś ty jeszcze wiedział co połowa tych słów znaczy głąbie.
W wesołym nastroju wrócili do reszty martwych i zaczęli sprzątać. Martwi wrogowie którzy wstawali by zabijać prawdziwego wroga teraz przebierali sie spowrotem w swoje zimowe stroje. Dużo z nich narzekało że ci pustynni debile nie potrafią sie ubierać. Zmazywane w śniegu były barwy wojenne i inna kosmetyka która nadawała martwym martwości.
- Skądżeś wiedziała że akurat dzisiaj bogowie ześlą śnieżyce?
- Możnaby powiedzieć że sama ją sobie zesłałam.
Batt nie wiedział do końca o co chodziło kobiecie ale nie musiał. Ona wiedziała co ma robić. Wszystko było zaplanowane. Od urodzenia aż po śmierć. Zerknęła w stronę wschodu skąd wiał wiatr, tam, daleko o ponad kilometr u podnóża gór robiła hałas kompania Omóra. Stamtąd wysyłali kruka z klepsydrą jeszcze kilka dni temu by wymierzyć czas. I to właśnie prędkość ptaków pozwoliła przewidzieć prędkość wiatru. A kilku uczonych wyliczyło drogę. Tak. Prawie równo jeden i pół kilometra. Ognie sygnałowe skryte w lesie za miastem ciągnące sie w linii aż do gór zostały wygaszone przez śnieg. Teraz ludzie sprzątali je aby ukryć cwany plan Alishki.
Lud tępy i niedouczony nazwał ją Dziwką Wojny...
...choć bardziej trafnie byłoby ją nazwać bogiem tego świata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro