PROLOGUE
- Lilith, twoja zmiana właśnie się skończyła! Możesz iść do domu! – krzyknął z zaplecza mój szef, John.
Odetchnęłam z ulgą i oderwałam się od czyszczenia gitar. Odstawiłam na miejsce jako tako wyczyszczonego Gibsona i podążyłam w kierunku piwnicy, gdzie mieściła się szatnia dla pracowników. Z uśmiechem na ustach zdejmowałam firmową koszulkę, by potem zamienić ją na t-shirt Led Zeppelin.
- Cześć John. – pożegnałam swojego przełożonego kierując się do drzwi wyjściowych. On tylko machnął ręką nie przestając się wpatrywać w opisy gitar.
Wychodząc ze sklepu uśmiech momentalnie schodził z mojej twarzy. Czułam się już coraz mniej bezpiecznie. Zastanawiałam się czy zastanę widok taki sam jak zawsze – naćpanego Jima pieprzącego jakąś laskę.
Jim to mój chłopak, chociaż ta funkcja jest dość naciągana. Żyję pod jednym dachem z facetem, któremu w ogóle na mnie nie zależy. Wykorzystuje mnie tylko jako automat do seksu i pieniędzy. Dlaczego go jeszcze nie zostawiłam i nie uciekłam? Boję się. Czasem potrafi być bardzo zaborczy w stosunku do mnie, uważa że należę do niego i nie powinnam się szlajać z innymi mężczyznami. Plus jego znajomi, wystarczyłoby jedno słówko Jima, a oni odszukaliby mnie nawet i w głębi Rosji. Dlatego wolę się nie wychylać, zbyt wiele już wycierpiałam z jego rąk.
Niosąc torbę na ramieniu szłam do małej kawalerki w centrum miasta. Otwierając drzwi tylko lekko drżały mi dłonie. Powoli wchodziłam do mieszkania przygotowując się psychicznie na to co tam zastanę. Z początku widok był praktycznie ten sam co zawsze – z adaptera sączyła się piosenka Zeppelinów „Stairway To Heaven", niedopalony papieros tkwił w popielniczce, a opróżniona do połowy butelka taniej wódki stała na stoliku. Przesunęłam wzrok trochę dalej i to co tam ujrzałam zwaliło mnie na kolana – dosłownie! Na podłodze ze strzykawką wbitą w rękę leżał Jim.
Nie żył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro