Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CHAPTER 5


Minął miesiąc.

Tamto wydarzenie wryło mi się w psychikę nie dając zaufać nikomu, nie ważne czy był to znajomy bądź nie. Po prostu nikt nie mógł się przebić przez moje stany lękowe, które stopniowo się pogarszały. Ja naprawdę pragnęłam zbliżyć się do kogoś, lecz to zbyt ciężkie jak dla mnie.

A co z moim bratem i jego kumplami?

No właśnie, co? Axl miewał aktualnie straszne wahania nastrojów. Raz chodził obłąkany widząc mnie w takim stanie, a kiedy indziej wkurwiony na cały świat bo nie wiedział jak ma mi pomóc. Steven za każdym razem próbował mnie pocieszyć, rozśmieszyć. Raz mu się nawet udało, co było dla mnie szokiem, dla niego również. Izzy w ogóle się mi nie narzucał, widocznie rozumiał moją sytuację choć czasem próbował wybadać mój nastrój i zaczynał jakąś niezobowiązującą rozmowę. Slash, hmm... zrozpaczony to było złe słowo. Był zmartwiony, całymi dniami zamykał się w pokoju nie chcąc z nikim rozmawiać. Starał się wymyślić coś bym mogła otworzyć się na ludzi, ale widocznie stracił zapał, gdy widział jakim jestem wrakiem człowieka. Duff, tak. On najzwyczajniej w świecie próbował zrobić wszystko bym mu wybaczyła i nie przejmowała się tym. Dobre żarty.

- Oni wszyscy się o ciebie martwią, nie widzisz tego? – powiedział cichy głosik w mojej głowie.

Muszę się przełamać, tylko co ja mam zrobić? Jestem bezradna, ale tli się we mnie płomyk nadziei że dam radę. Zacznę chyba od najbardziej pokrzywdzonego w tej sytuacji...

- Axl? – szepnęłam cicho wchodząc na taras za domem. – Możemy porozmawiać?

Mój głos był wyprany z emocji, ręce lekko mi drżały jak siadałam obok niego na fotelu. Spojrzałam na niego spokojnie, prawie że beznamiętnie.

- Ja... ja chciałam przeprosić. Za to, że przez ostatnimi czasy zachowywałam się tak dziwnie. Zupełnie nie potrafiłam sobie poradzić z tą sytuacją i nie wiedziałam jak mam poprosić was o pomoc. Ja... - łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy, szlochałam nie potrafiąc tego opanować. Mój brat patrzył na mnie i u niego też dostrzegłam łzy w oczach. Przytulając się do niego wybuchłam głośnym płaczem. Wybaczył mi, wszystko co zrobiłam w ciągu tego miesiąca.

- Kocham cię Lilith, nie zapominaj że jesteś moją małą siostrzyczką i wszystko ci wybaczę. – powiedział zduszonym głosem wycierając moje łzy. – Teraz powinnaś iść do reszty. Nie mówię tu o McKaganie, ale Izzy, Steven i Slash zasługują na jakieś słowa wyjaśnienia. Szczególnie Hudson.

Przy wypowiadaniu ostatniego zdania spojrzał na mnie z miną „wiesz o czym mówię". Zachichotałam.

- Brakowało mi tego dźwięku, chodź. Słychać, że są w kuchni. – wstaliśmy i podążyliśmy do kuchni, skąd dobiegały krzyki.

Gdy weszliśmy zobaczyliśmy jak Stradlin i Popcorn stoją w bojowych pozycjach nastawieni przeciwko sobie.

- Zjadłeś mój budyń! Przyznaj się, że to ty! – oskarżał Adler tego drugiego. Jego mina była w tym momencie niezwykle poważna, jak nie on.

- Nie zjadłem! Mówiłem ci to już tyle razy, nie lubię budyniu!

Kłócili się dalej, Axl stwierdził że nie chce mu się tego słuchać i poszedł oglądać telewizję.

- Hej! – krzyknęłam do nich. Obydwaj spojrzeli się na mnie. – O co wy się kłócicie? Dajcie spokój, tobie Steven zrobię kolejny budyń, a tobie Izzy w ramach rekompensaty upiekę ciasto czekoladowe. Pasuje?

Uśmiechnęli się do mnie szeroko i unieśli w górę.

- Wróciłaś! Już myśleliśmy, że nigdy nie będziemy mogli zjeść twojej pysznej kuchni!

- Postawcie mnie, chcę zacząć robić! – śmiałam się razem z nimi, po chwili mnie postawili, każdy pocałował mnie w policzek i wyszli śmiejąc się dalej.

Pokręciłam głową z uśmiechem. Jacy oni są kochani, a ja robiłam im tyle złego. No nie ważne, czas zacząć gotować. Włączyłam radio i wzięłam się do roboty.

*

Jednak zamiast ciasta zdecydowałam się zrobić tort o nazwie „Devil's food cake". Wyglądał apetycznie, a jak smakował! Akurat, gdy kończyłam go dekorować przy piosence Queen – Need Your Loving Tonight do kuchni wkroczyli wszyscy, nawet Duff. Spięłam się momentalnie, ale reszta nie pozwoliła mu się do mnie zbliżyć. No, może jednak nie wszyscy. Slasha nie było, zrobiło mi się przykro. Pokroiłam tort i już po pierwszym kęsie można było stwierdzić, że jest zjadliwy.

- A gdzie jest Slash? – spytałam chowając talerze do zlewu. Brakowało mi tu go, my sobie żartowaliśmy, a on nie wiadomo gdzie się podziewał. Nie ukrywajmy, że to jego bliskości brakowało mi najbardziej.

Wszyscy spojrzeli po sobie.

- Pewnie u siebie, nie widzieliśmy go w sumie od wczoraj – powiedział Stradlin urywając temat i wychodząc z kuchni.

Czas na starcie, którego nie jestem w stanie uniknąć. Zabrałam talerz z ciastem i skierowałam się pod sypialnię Saula. Zapukałam cicho, ale nie słysząc żadnego odzewu nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na wygląd tego pokoju. Ściany były białe z różnymi plakatami przywieszonymi na odwal. Okno naprzeciwko mnie, a pod nim dwuosobowe łóżko. Jedna komoda i kilka gitar. To było wszystko, minimalizm i prostota. A wśród tego wszystkiego na łóżku siedział Slash z notesem na kolanach. Skupiony szkicował coś zawzięcie.

Chrząknęłam, a on podniósł głowę. Zamarłam. Wyglądał przerażająco, jakby wygłodzony, worki pod oczami przez niedospanie, maleńkie źrenice od towaru jaki sobie zaaplikował i zapadnięte policzki.

- Co ja uczyniłam? – pokręciłam przecząco głową podchodząc do niego bliżej. – Przyniosłam ci ciasto, jakbyś miał ochotę. Przed chwilą zrobiłam.

Nic nie odpowiedział. Siedział i wpatrywał się w kartkę.

- Dzięki, Mała.

Odwróciłam się od drzwi, bo już miałam wychodzić. Spojrzałam na niego i nie wytrzymując dłużej rzuciłam się na niego z płaczem.

- Przepraszam, za wszystko... sprawiłam ci ból moim zachowaniem, a nie powinnam... raniłam wszystkich wokół mnie, egoistka ze mnie niezła... mam tylko nadzieję, że mi wybaczysz i pozwolisz mi naprawić nasze relacje... – płakałam mu w ramię wdychając ten cudowny zapach. Jak zawsze były to perfumy, whisky i papierosy. Moja mieszanka wybuchowa.

- Kochanie, uspokój się. Powinienem cię wspierać, a nie zaduszać złość narkotykami. Po prostu musiałem zająć czymś ręce, by nie zabić McKagana. Zresztą nie tylko ja miałem ochotę to zrobić. – spojrzał mi w oczy, a ja wpatrywałam się w nie urzeczona. Jak mogłam żyć bez jego wsparcia przez ten ostatni miesiąc? Nie mam zielonego pojęcia, ale nie chcę by znów stanęło coś między nami.

Zbliżyłam swoją twarz do jego, otworzyłam usta i wciągnęłam głośno powietrze. Przymknęłam powieki i pokręciłam lekko głową.

- Będziesz dzisiaj ze mną spał? Jedna strona łóżka w moim pokoju jest nadal nietknięta. – uśmiechnęłam się szeroko schodząc mu z kolan.

- To brudna robota, ale chętnie podejmę wyzwanie. – odwzajemnił mój uśmiech i wyszedł za mną z pokoju.

*

- Właśnie, robimy jutro imprezę. Ma przyjść trochę ludzi, będziesz miała okazję poznać kilku nowych facetów. Ostatnio grali przed nami koncert w Rainbow, całkiem dobrzy są. – siedzieliśmy u mnie w pokoju odpoczywając, w sumie to Slash leżał i patrzył na mnie jak wycieram swoje mokre włosy. Rzuciłam ręcznik na fotel i odwróciłam się do lustra chcąc je jakoś ułożyć.

*

Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Ma niezwykle ponętne ciało, szczególnie w takim stroju. Szara, luźna koszulka z wielką podobizną Jima Morrisona oraz męskie bokserki. Proporcje idealne, wszystko na swoim miejscu. Aż mnie ręce świerzbiły, by ją dotknąć. Odrzuciła swoje długie, rude włosy do tyłu i odwróciła się do mnie przodem uśmiechając się szeroko.

- Kusisz los, Skarbie. – mruknąłem nie mogąc się powstrzymać od komentarza.

Zarumieniła się przegryzając wargę. Po chwili wślizgnęła się do łóżka na miejsce obok mnie. Zerknąłem na nią unosząc brew.

- Co?

- Nic, nic. Idź spać, musisz mieć dużo sił na jutrzejszą domówkę. – powiedziałem gasząc lampkę nocną. Lilith odwróciła się do mnie tyłem nakrywając się kołdrą tylko do połowy.

Cisza przesycona była niewypowiedzianymi słowami.

- Slash?

- Słucham cię, kochanie.

Wzięła dwa głębokie oddechy, nasłuchiwałem uważnie.

- Przytul mnie.

Co takiego? Tego się nie spodziewałem, zupełnie. Przecież bała się jakiegokolwiek dotyku, nie chciałbym robić czegoś co jej nie pomoże uporać się z przeszłością. Walczyłem sam ze sobą, z jednej strony bardzo chciałem wziąć ją w ramiona i odpędzić wszystkie demony, a z drugiej nie robić nic czego ona nie chce.

Pieprzyć to. Zdjąłem spoconą koszulkę AC/DC, uporałem się z jeansami i mogłem poczuć ciepło jej ciała przy sobie. Zabrałem sobie kawałek pościeli i przymknąłem oczy nagle niezwykle znużony.

- Nie przesadzaj tak z tą pościelą – wymruczała niewyraźnie.

Parsknąłem śmiechem.

Lilith wróciła, na dobre.

*

- Czy w tym domu nigdy nic nie ma?! Kurwa, ja was kiedyś pozabijam gołymi rękoma! – krzyczałam na zespół stojąc w kuchni. Dochodziła jedenasta rano, wszyscy siedzieli i przysypiali przy stole. – Jak możecie tak funkcjonować?

Pokręciłam przecząco głową nawet nie spoglądając w stronę chłopaków. Myślałam co miałam kupić sporządzając na bieżąco listę zakupów, która stopniowo się powiększała. Gdy można było stwierdzić, że wszystko na niej jest, dopiero spojrzałam na chłopaków.

Na moją twarz wpełzł szatański uśmiech. Oni już wiedzieli, że coś szykuję.

- Steven i Axl, jedziecie ze mną – oznajmiłam i poszłam do swojego pokoju, by się trochę ogarnąć przed wyjściem.

Włosy rozczesałam, zrobiłam delikatny makijaż i przeszłam do szafy, z której wyciągnęłam koszulkę z AC/DC i obcisłe skórzane, czarne rurki oraz creepersy. W biegu chwyciłam torbę i zeszłam na dół. Nikogo nie było ani w salonie czy kuchni więc wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam moich tragarzy w całkiem przyzwoitym cadillacu.

Aż gwizdnęłam z wrażenia.

- Niezłe auto, czyje? – spytałam, gdy usadowiłam się na przednim siedzeniu pasażera tuż obok Axla, który prowadził.

Faceci tylko spojrzeli po sobie i potem równo odwrócili się do mnie.

- Nie chcesz wiedzieć – powiedzieli też równocześnie i ruszyliśmy na podbój supermarketu.

Po kilku korkach mogliśmy spokojnie zaparkować pod sklepem. Steven bez gadania poszedł po wózek, a my czekaliśmy na niego wewnątrz. Po dłużej chwili zaczęliśmy się o niego denerwować. Nagle Adler wjechał do sklepu w wózku, a za nim krzyczał tabun napalonych fanek.

- Ratunku!!! – wrzeszczał w niebogłosy, Axl złapał wózek i schowaliśmy się szybko w alejce ze słodyczami.

Gdy potencjalne zagrożenie minęło, wyszliśmy spokojnie z naszej kryjówki, a ja mogłam rozwinąć swoją listę zakupów. Muzycy spojrzeli na nią groźnie.

- To jak? Zaczynamy? – powiedziałam słodkim tonem prowadząc ich na dział z warzywami i owocami...

- Popcorn! Ile ty tego wziąłeś?! Czy my emigrujemy na Syberię, że tak dużo żarcia najebałeś w tym koszyku?! – krzyczałam na Stevena, który załadował połowę wózka zbędnymi produktami.

- Wyobrażasz ty sobie jaka na imprezach bierze ludzi gastrofaza?! Nikomu nie będzie się chciało lecieć po cokolwiek do żarcia! Uwierz mi Lilith, po prostu uwierz – położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał niezwykle poważnie, przez co zachciało mi się śmiać.

- Dobra, koniec z tym. Znajdźmy Axla i możemy kierować się na alkohol. – Adler pchał posłusznie koszyk załadowany prawie po brzegi.

Ale gdzie jest ten mój braciszek? Chodziliśmy po całym markecie szukając go, a on spokojnie sobie właśnie szedł w naszą stronę pogwizdując.

- Gdzieś ty kurwa był pojebie?!?! – wrzasnęłam, prawie jak on podczas koncertów. Co jak co, ale geny robią swoje.

On tylko spojrzał na mnie z uśmiechem i niby od niechcenia wskazał magazyn.

- No wiesz, tu i tam.

Pokręciłam głową zrezygnowana.

- Więcej nie chcę wiedzieć. Co ja z wami mam... dobra, jeszcze tylko kupmy ten alkohol i chodźmy do kasy – powiedziałam cicho i podążyłam za rozradowanym Adlerem pchającym wózek oraz Axlem, który siedział mu na barana.

Po wielu, wielu sporach udało nam się pójść na kompromis przy wyborze alkoholu.

- Weźcie ten karton wódki... nie Axl, tamtej... karton whisky, Popcorn nie wiesz jak Daniels wygląda?! – po kolei skreślałam wszystkie rzeczy na kartce. – jeszcze tylko karton Nightraina i mamy wszystko.

Odetchnęłam z ulgą, lecz widząc zawartość koszyka ucieszyłam się że jednak przyjechaliśmy samochodem.

Z odrętwienia wyrwała mnie kasjerka kończąca kasować produkty.

- Płaci pani 2356$ - powiedziała lekko zdziwiona tą ceną, ja tylko spojrzałam na chłopaków i wyciągnęłam ku nim dłoń. – Kartę poproszę, to wasza wina.

Rudy wyciągnął z portfela swoją kartę i mi ją podał. Gdy uregulowałam płatność mogliśmy w końcu wyjść z tego piekła. Teraz tylko zostało pytanie, jak my to upchniemy w takim aucie?

Alkohol poszedł do bagażnika razem z cięższymi produktami, a takie rzeczy jak warzywa czy mięso położyliśmy koło Stevena z tyłu wozu.

- Jedź stąd, tylko szybko. Po drodze zajedź jeszcze do jakiegoś monopolowego i kup ze trzy wagony Malboro, bo w domu żadnych nie ma – powiedziałam cicho przymykając powieki tylko na chwilę, lecz i tak zasnęłam w drodze do domu.

- Lilith! Wstawaj, już podjeżdżamy pod dom – obudził mnie Axl parkując pod wjazdem do garażu. Wygramoliłam się z auta ziewając.

Steven i Axl zaczęli wypakowywać zakupy, a ja wpadłam na doskonały pomysł.

- IZZY, SLASH, DUFF DO MNIE! JAK NIE, TO BĘDĘ WAM SIĘ ŚNIŁA PO NOCACH I TO NIE BĘDZIE MIAŁO NIC WSPÓLNEGO Z WASZYMI FANTAZJAMI SEKSUALNYMI!

Wrzeszczałam i kilka sekund później cała trójka wybiegła przed dom potykając się o siebie.

- O kurwa – powiedzieli jednocześnie na widok tych wszystkich rzeczy jakie dalej wypakowywali na zewnątrz pozostali członkowie zespołu.

- Do pracy raz, czekam na was w kuchni.

*

- To było straszne, nigdy więcej nie wybieraj się na zakupy z Adlerem i Wiewiórą – powiedział sapiąc Izzy.

Ja tylko siedziałam na blacie i rozkazywałam im, co gdzie mają położyć. W sumie to dopiero teraz ta kuchnia nabrała domowego wyrazu. Jak na razie nie sprzątałam gruntownie całego domu, bo po dzisiejszej imprezie wszystko będzie wyglądało pewnie gorzej niż na początku. Właśnie wybiła godzina 17, więc po skończonym lunchu mogłam iść zacząć się ogarniać na imprezę.

Po odświeżeniu się poprzez prysznic, nadszedł czas na małą metamorfozę.

Wyglądałam całkiem nieźle, martwiła mnie tylko trochę długość spódniczki.

- Whatever – machnęłam lekceważąco dłonią i zeszłam na dół, bo słyszałam już jakieś odgłosy imprezy.

Ludzi przybywało i ubywało. Stojąc na schodach ogarnęłam wszystko. Slash siedział z Axlem i zawzięcie o czymś dyskutowali, Steven wraz z Izzym siedzieli już ujarani na kanapie, a Duff zarywał do jakieś laski – normalne. Wszystkich znałam praktycznie z widzenia, ze sklepu muzycznego, z Sunset. Byłam pewna, że przelotnie widziałam nawet któregoś z kumpli Jima. O tym wolałam dłużej nie myśleć. Mój wzrok przykuło pięciu facetów siedzących przy stole i popijających drinki. Można by stwierdzić, że to kolejny zespół próbujący się wybić.

Moje niezwykle taktowne rozmyślania przerwał Steven wieszając się na mnie.

- Lil! Jak ty pięknie wyglądasz, nosz kurwa... zajebiście wręcz! Jak się podoba impreza? – bełkotał mi do ucha prowadząc przez salon.

- Adler dopiero 19, a ty już zjarany? Co ja mam z tobą zrobić?

- Kochaj mnie, karm mnie i nie opuszczaj mnie – przytulił się do mnie mocno i zaczął szlochać. Zaciągnęłam go jakoś do kanapy i posadziłam na niej.

- Siedź grzecznie, tu masz piwo – powiedziałam jak do małego dziecka, podając mu butelkę z trunkiem.

Natomiast ja zaszłam do kuchni licząc na to, że uchowa się dla mnie w lodówce jakaś butelka whisky. O dziwo, było ich tam więcej niż jedna. Przygotowałam sobie Danielsa z colą i lodem, wróciłam do salonu i siadłam na jednym z foteli koło Izzy'ego. Jednak on też przez to zioło ledwo co ogarniał sytuację.

Mój wzrok mimowolnie podążył w kierunku Slasha, akurat on też patrzył na mnie. Nieśmiało uniosłam szklankę do góry wznosząc niemy toast upiłam trochę, on poszedł w moje ślady. Axl badał moje zachowanie, co dało się rozpoznać od razu. Posłałam w jego stronę soczystego buziaka, na co on teatralnie westchnął i się wyszczerzył.

Gdy skończyłam już drinka, niestety samotnie podążyłam do kuchni po następnego. Akurat schylałam się do lodówki po napoczętą butelkę whisky, gdy do kuchni ktoś wszedł. Sądząc po krokach był to facet.

- Ej, nie widziałaś może... - odwróciłam się do niego przodem i zaniemówiłam. Tak, najzwyczajniej w świecie zaniemówiłam. Ten piękny mężczyzna po prostu zwalił mnie z nóg samą swoją postawą. On w sumie też stał jak wmurowany nie mogąc wykrztusić końca swej wypowiedzi.

Czas się dla nas zatrzymał. Całe otoczenie jakby zamieniło się w jedną niewyraźną plamę, byliśmy tylko my. I nikt więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: