Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14 - „Nienawiść"

— Możesz ty się, kurwa, pospieszyć?! — krzyknęłam w kierunku Kiriła.

Akurat wychodził z budynku, poprawiając torbę zawieszoną przez ramię, by wisiała po ukosie. Robił to prawdopodobnie, żeby jej nie zgubić po drodze.

— Nie mam całego dnia!

— Jestem trzy kroki od ciebie, nie musisz się drzeć — zauważył, zakrywając twarz kołnierzem kurtki.

— Ale lubię.

— Czyli jesteś z tych głośnych — dogryzł, odbierając ode mnie drugi kask.

Spojrzałam na niego, jakbym chciała go zabić.

— Jeszcze jeden podtekst seksualny, a odstrzelę ci jakąś kończynę. — Pokazałam ukrytą spluwę pod kurtką.

Usłyszałam, jak przełknął ślinę.

— Strasznie przewrażliwiona jesteś na tym punkcie... — Zajął miejsce za mną.

— Ta...

Ciekawe dlaczego...

Objął mnie w talii, co uznałam za znak, że mogłam ruszać. Toteż zrobiłam, by po chwili wyjechać na główną drogę. Słyszałam Kiriła, który marudził, żebym zwolniła, bo nas zabiję, jednak ja jeszcze bardziej przyspieszyłam.

Chciałam jak najszybciej znaleźć się w kryjówce. Uwolnić się od ścisku w żołądku, powstałego w momencie, gdy Kirił mnie dotknął. Miewałam takie epizody. Jakiekolwiek zderzenie się z czyjąś bliskością stawało się dla mnie wręcz nie do zniesienia. W takich momentach chciałam się zamknąć w pokoju i nie wychodzić do nikogo. Nie pokazywać się, udawać, że nie istniałam. To najczęściej dawało ukojenie w takich chwilach. Jeśli nie miałam możliwości, by zrobić coś takiego, potrzebowałam się na czymś wyżyć. Najgorzej było, gdy nie posiadałam warunków ani na jedno, ani na drugie.

Misza wiedział najlepiej, co wtedy robiłam. Raz zostałam przez niego nakryta...

— Jest? — dopytał Misza.

— Celu brak w zasięgu — poinformowała Ingrid. — Jest dopiero dwudziesta. Ta ciężarówka ma tędy przejeżdżać dopiero o dwudziestej trzeciej...

— Misza, spokojnie — wtrącił się Jurij. — Wyciągniemy go.

— Przysięgam, kolejna taka akcja, a Egil trafi do odstrzału.

— Mówisz to za każdym razem, jak wpakuje się w kłopoty — zauważyłam, kręcąc metalową zapalniczką między palcami.

Misza złapał się za głowę, zaczynając chodzić w kółko. Pod nosem przeklinał Egila po rosyjsku, co rozumiałam tylko ja i Jurij. Chłopak zdecydowanie psuł Miszy krew, kiedy odwalał akcje z narkotykami za jego plecami. Musiał się w końcu nauczyć, że jeżeli nie ma przykazu od szefa, to siedzimy na dupach.

Podniosłam się, zwracając tym uwagę Jurija, zajmującego miejsce obok mnie.

— A ty gdzie?

— Idę usiąść do samochodu. Ziemia jest wilgotna, a ja nie chcę mieć odmrożeń na tyłku — zakomunikowałam, a w kolejnej chwili ruszyłam w stronę czarnego dodgea.

Wsiadłam na tylne siedzenie, podciągnęłam nogę do klatki piersiowej i ponownie zerknęłam na zapalniczkę. Nikt nie zauważył posępnego humoru, jakim każdego dziś obdarowywałam. To wszystko przez przeszłość. Najgorsze, że nie mogłam ani zostać sama, ani się na czymś wyżyć. Co rusz mnie ktoś otaczał, gdy najbardziej chciałam samotności.

Złapałam głębszy wdech, naciskając na zębatkę. Cały mechanizm wzniecił płomień, którego ruchom się przyglądałam z uwagą. On nie miał problemów. Palił się i gasł. Na tym polegała jego egzystencja, a moja? Chodziłam po tym świecie, pamiętając każdą pierdoloną minutę, gdy brat z kumplami zrobili mi tamto świństwo... W każdej sekundzie przez pamięć przewijały się obrazy z tamtych wydarzeń, gdy kompletnie nic nie mogłam zrobić. To zniszczyło mi na tyle psychikę, że jedyne o czym teraz myślę, to co uczynić, żeby o tym wszystkim zapomnieć.

Obniżyłam zapalniczkę, patrząc na naskórek, który odkrył się spod krótkich spodenek. Znowu miałam to zrobić? Ulżyć emocjom na własnej skórze? Cóż, innej opcji nie widziałam. Cały świat jakby nagle zniknął. Pozostałam sama. Nie słyszałam nic, poza swoim oddechem oraz cichym zaskomleniem, gdy przysunęłam płomyk.

— Raz... — wycedziłam przez zęby. — Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Siedem...

— Co ty wyprawiasz?! — Wyrwał mi zapalniczkę, zanim skończyłam odliczać.

Podniosłam przerażony wzrok na Miszę. Przyglądał mi się z niezrozumieniem, troską i przestrachem. Nie potrafiłam z siebie wydusić ani słowa, kiedy uważnie na mnie patrzył, trzymając drzwi. Był sam, co nieco uspokajało, ale nadal... On się dowiedział. Opuściłam wzrok, czekając na słowa dezaprobaty, które nie nadeszły. Zamiast tego Misza się zbliżył i przyciągnął do klatki piersiowej, tuląc mnie z całej siły.

— Poradzimy sobie, Becca... Zajmiemy się tym...— wyszeptał.

Objęłam jego ramię, wtulając się w rękaw.

Zahamowałam gwałtownie, kiedy jakiś samochód zajechał mi drogę. A raczej kilka. Dopiero teraz zauważyłam, że znaleźliśmy się na skrzyżowaniu. Oddychałam szybko, uświadamiając sobie, że prawie zabiłam siebie i Kiriła, który aktualnie przytulił się do moich pleców z całej siły. Czułam, że lekko się trząsł, miał szybszy oddech. Do tego wypowiadał modlitwy po rosyjsku. Złapałam głębszy wdech i powoli go wypuściłam.

— Jesteś wariatką... — wycedził Kirił.

— Wiem o tym nie od dzisiaj.

— Mogłaś nas zabić!

Wolałam tego nie komentować. Fakt, mało brakowało, żebym wjechała jakiemuś kierowcy pod koła. Musiałam się skupić, ale na czymkolwiek innym, niż dzisiejszy stan psychiki. Miałam nas bezpiecznie dowieźć do kryjówki, a próbując się zabić tego nie uczynię. Misza pewnie jak wtedy by mnie zapewniał, że sobie z tym poradzimy i zajmiemy się tym powoli. Nie bez powodu szukałam różnych sposobów na uspokojenie. Początkowo był to po prostu sen. Potem, gdy przestawało to działać, razem z Miszą zaczęliśmy sprawdzać inne warianty. Treningi, zapisywanie myśli w zeszycie, rysowanie emocji, słuchanie muzyki, gra na instrumentach, aż najlepszym sposobem okazało się przyglądanie znikającej w odpływie wody. Wszystko, bylebym nie zrobiła sobie krzywdy.

— Ej, Becca... — zaczął niepewnie Kirił.

Musiałam go zaniepokoić, że nijak nie odpowiedziałam na zarzut.

— Wszystko okej? — dopytał.

Teraz uświadomiłam sobie kolejną rzecz. Mój oddech nijak nie zwalniał, a on go nadal czuł. Mimo wszystko się mnie trzymał, żeby nie spaść.

— Nic mi nie jest... — rzuciłam zachrypniętym głosem.

Samochody stojące przy nas ruszyły, wymijając nas i trąbiąc alarmowo, żeby nie torować przejazdu.

— A mi się wydaje, że jednak coś...

— Nic mi nie jest! — wrzasnęłam na niego.

Dla własnego bezpieczeństwa wolał chyba zamilknąć. Nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby tego nie zrobił. Mogłam go nawet zabić gołymi rękoma, gdy moja psychika dosłownie podupadła. Najbardziej na świecie chciałam być teraz sama. Musiałam się uspokoić, a chwilowo nie miałam jak, dlatego ponownie ruszyłam. Chłopak się mnie złapał z całej siły, gdy wymijałam wszystkie samochody, które wcześniej na nas trąbiły.

Jechałam przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w kryjówce. Tam mogłabym zlecić trzem półgłówkom, żeby mu pokazali pokój dla hakera, a ja sama bym zniknęła w łazience. Instynktownie dojechałam pod odpowiedni adres. Z budynku właśnie wychodzili Basil i Oscar, którzy zdecydowanie o coś się kłócili. Słysząc warkot motoru zaprzestali tej czynności, by kolejno się wyprostować. Zatrzymałam pojazd przy innym jednośladzie, a Kirił jak najszybciej zszedł. Zdjął kask i zerknął na mnie z wyraźnym niezadowoleniem.

— Ja bolsze nikogda ne pojedu s taboi! — podniósł nieco głos.

— U minia nikogda w żyzni ne bylo chudszego pasażira — skomentowałam pod nosem.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

—Pa-preżnemu gawarit pa-ruski, prekrasna — westchnął załamany.

— Ruskij, koreiskij, narweskij i angliskij jezyki. Wy możetie askarblać minia skolko ugodna, ja budu znać, za szto ja was askarbljaju.

Odszedł krok. Przerzuciłam nogę nad siedziskiem, schodząc z pojazdu. Stanęłam tak, by ani Basil, ani Oscar nie zauważyli mojej twarzy. Zdjęłam kask, zawiesiłam go na rączce. Z kieszeni kurtki wyjęłam maskę i szybko zakryłam usta i nos. Kirił uważnie mi się przyglądał.

— Po co zakrywasz twarz? — dopytał, nie rozumiejąc.

Zmroziłam go wzrokiem, przez co złapał za rączkę od torby.

— Żeby nie skończyć z kartoteką, jak pewna persona stojąca zaraz obok, debilu — rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

Odwrócił wzrok na dwójkę chłopaków stojących przy wejściu. Czułam na plecach uważny wzrok Basila. Prawdopodobnie miał nadzieję, że mógłby ujrzeć, kto się skrywał pod maską.

Jego niedoczekanie.

Nieco bardziej wzburzyłam włosy, po czym zwróciłam się w kierunku głównego wejścia. Ruszyłam z opuszczoną głową. Stojąca tam dwójka natychmiast się domyśliła, że nie miałam humoru i rozstąpili się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem.

— To jest Kirił Woronow. — Wskazałam na chłopaka idącego za mną. — Od dzisiaj jest naszym hakerem.

— Ale...

— Jest jednym z najlepszych hakerów na świecie, więc bez dyskusji —przerwałam Basilowi.

Przy tym się zatrzymałam i wbiłam w niego wzrok.

— Takie są rozkazy z góry, więc nie macie nic do powiedzenia — wycedziłam.

Zauważyłam, jak Basil zmarszczył brwi. Wiedział, że nie mógł się sprzeciwić. Oscar był bardziej posłuszny. Nie zamierzał dyskutować. Wolał się nie wychylać. Mimo wszystko w hierarchii znajdował się jeszcze niżej, aniżeli Basil, więc nie ryzykował. Co do mojego brata, posiadał on charakter zbliżony do mojego. Oboje uwielbialiśmy się wykłócać, czego w sumie dowodziła każda jedna nasza rozmowa. Stawialiśmy na swoim, próbując się wzajemnie przekonać do własnych racji.

— Pokażcie mu budynek i zaprowadźcie do pokoju hakera, żeby się zadomowił. Jest poszukiwany, więc raczej nie będzie wychylał nosa poza bazę.

— Czekaj, co? — zaczął Kirił. — Z tego co pamiętam, to Micha...

— White Devil, Kirił — przerwałam mu. — W tym oddziale imię najwyżej położonej osoby znam tylko ja i ty.

— Ale jak to? Przecież to nie ma sensu, Be...

— Z moimi imieniem tyczy się to samo, Pridurok.

Osz ty wredna...

— Zajmijcie się nim — zignorowałam Kiriła, kierując słowa do Basila i Oscara. — Ja mam coś do zrobienia.

Po swoich słowach się odwróciłam, by kolejno ruszyć do budynku. Jak najszybciej przeszłam przez korytarz i weszłam na odpowiednie piętro. Wpierw sprawdziłam gabinet, czy nikogo tam nie było, ale słyszałam Benjiego, który rozmawiał przez telefon. Zwracał się do kogoś per proszę pana, więc musiał chyba rozmawiać z Miszą. Pewnie powiadamiał go, że przywiozłam hakera.

To był znak, że musiałam znaleźć inne miejsce. Zaczęłam przechadzać się po oddziale, poszukując ustronnego miejsca, gdzie mogłabym ulżyć emocjom i psychice. Potrzebowałam w coś uderzyć, ale wiedziałam, że siłownię o tej godzinie oblegali inni członkowie, chcący sobie dopakować. W ostatnim czasie – dosłownie dzień po moim wyzdrowieniu – dostaliśmy informację, że szykuje się wyścig i walki. Wszyscy zaczęli się przygotowywać. Mimo wszystko dostali ode mnie przykaz, że mamy wygrać oba, bo dosłownie znajdowaliśmy się na piedestale bankrutów. Kuchnię zajmowało kilka dziewczyn, tak samo łazienkę, ale ostatecznie zdecydowałam się właśnie na nią.

Wkroczyłam do pomieszczenia jak gdyby nigdy nic, a rozmowy w pomieszczeniu ucichły momentalnie. Jak najszybciej umyły dłonie, by kolejno wyjść czym prędzej z ubikacji. Za drzwiami słyszałam, że rozmawiały o mnie: że je przerażałam, wolały mi nie patrzeć w oczy i tym podobne. Dobrze, chciałam sprawiać takie wrażenie. Wolałam, aby inni się mnie bali i nie tworzyli ze mną nie wiadomo jak bliskich relacji, bo później mogliby się tylko zawieść bądź zostać ranni, gdyby coś się wydarzyło. Dodatkowo zawsze istniała opcja, że ktoś mógł mnie zaatakować, choć będąc w gangu nosiłam maskę i niewiadomym było, jak wyglądałam w rzeczywistości.

Podeszłam do zlewu, odkręciłam wodę. Przyglądałam się jej, ale nic się nie stało. Moje złe myśli nijak nie odeszły, co tylko ostatecznie potwierdzało, że ten sposób już nie działał i musiałam znaleźć kolejny, by jak najszybciej się uspokoić. Złapałam się za głowę, niemal drażniąc jej skórę paznokciami. Pociągnęłam strąki z całej siły. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Słyszałam, jak oddech z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy. Musiałam coś zrobić.

Zatrzymałam wzrok na pozostawionej na parapecie zapalniczce. Zacisnęłam wargi, szybko za nią złapałam i sprawdziłam, czy posiadała nieco gazu.

Jest...

Złapałam głębszy wdech, zrobiłam kilka kroków, starając się rozchodzić nerwy, co nie przyniosło żadnego skutku. Weszłam do jednej z trzech kabin. Zamknęłam się dokładnie, by kolejno złapać za pasek od spodni. Obecnie tylko to mi pozostało. Zdjęłam maskę, zahaczając ją o brodę. Zsunęłam spodnie, usiadłam na zakrytej muszli klozetowej i uniosłam lewą nogę tak, by piętą się oprzeć o deskę. Nacisnęłam przycisk na zapalniczce pierwszy raz. Potem drugi i trzeci. Odpaliła dopiero za czwartym. Ukazał mi się mały płomień, ale lepsze to niż nic.

Przełknęłam ślinę. Opuściłam wzrok na wewnętrzną stronę uda. Widniało na nim kilka jasnobrązowych skaz. Nie przejmowałam się bliznami. Nie ruszało mnie, że ktoś mógłby je zobaczyć. Prawda, przypominały, dlaczego sobie to wszystko robiłam, ale to zdarzało się tak rzadko, że nie uważałam się za osobę, która potrzebowała jakiejkolwiek terapii.

Złapałam głębszy wdech, zacisnęłam wargi, po czym powoli zbliżyłam ogień do skóry. Dokładnie w momencie kontaktu poczułam, jak wszystkie nerwy się nagle naprężają. Z ust wydobyło się ciche jęknięcie, ale od razu je stłumiłam. Oparłam się głową o ścianę za sobą.

— Raz... — stęknęłam. — Dwa... Trzy...

Wypuściłam powoli powietrze.

— Cztery...

W pamięci ponownie odegrała się tamta jedna scena.

Weszłam razem z Basilem do niewielkiej szopki, w której trzymano narzędzia ogrodowe. Było tu ciemno i o wiele chłodniej, niż na zewnątrz. Podeszłam bliżej brata. Nie lubiłam takich miejsc. Wiedział o tym, a jednak mnie tu zaprowadził.

— Bas... — wyszeptałam, łapiąc go za dłoń także i drugą ręką. — Nie podoba mi się tu...

— Spokojnie. — Odwrócił się do mnie. Jego wcześniejszy szeroki uśmiech nieco opadł, co sprawiło, że z tyłu głowy zapaliła mi się lampka. — Wszystko będzie dobrze.

— Pięć... Sześć...

Nagle za nami zatrzasnęły się drzwi. Gwałtownie się odwróciłam, piszcząc z przestrachem. Przytuliłam się bardziej do Basila, a przynajmniej próbowałam. Puścił mnie i wszedł głębiej do pomieszczenia. Cofnęłam się kilka kroków, złapałam za klamkę, ciągnęłam ją z całych sił, jednak nie ustępowała. Za sobą usłyszałam czyjś śmiech.

Bałam się, temu też nie robiłam nic innego, jak próba ucieczki.

— Siedem...

Słyszałam, jak ktoś się zbliżał. Zaczęłam uderzać w powłokę, mając nadzieję, że ktoś mnie wypuści. Nie chciałam tu być. Basil obiecał, że coś mi pokaże, a tymczasem przeżywałam piekło. Po twarzy spływały łzy.

— Becky, Becky, Becky...

Odwróciłam powoli zapłakane oczy. Z zaciemnienia wyszedł Benji. Jego twarz przyozdabiał szeroki i wredny uśmiech.

— Wybierasz się gdzieś?

— Osiem... Dziewięć...

Gdzieś z boku usłyszałam kolejne hałasy. Gdy tylko tam spojrzałam, leciało na mnie kilka rzeczy z półki. Krzyknęłam, odskakując, aby nie zostać niczym uderzona. Wpadłam na kogoś. Po plecach przeszedł dreszcz, gdy dłonie ułożył na moich ramionach. Chciałam uciec, jednak zostałam złapana za długi warkocz. Jęknęłam z bólu, a gdy spojrzałam za siebie, dostrzegłam Douglasa.

— Cześć, mikrus — rzucił, po czym popchnął mnie w stronę Benjiego.

Upadłam na ziemię, zdzierając sobie kolana. Chłopak do mnie podszedł, kucnął obok i, identycznie jak wcześniej Doug, złapał za moje włosy. Pociągnął za sobą bardziej w głąb pomieszczenia.

— Czemu to robicie?! — krzyknęłam, płacząc.

— Czemu? — Benji się do mnie odwrócił. — Bo jesteśmy czegoś ciekawi.

— Dziesięć... — Uchyliłam powieki, które do tej pory trzymałam cały czas zamknięte.

Odsunęłam zapalniczkę. Skóra dalej szczypała, jednak to, co towarzyszyło mi od momentu przebudzenia się, odeszło. W końcu odetchnęłam z ulgą, gdy całe napięcie w ciele uleciało. Chyba tego potrzebowałam. Wypalić to, co mnie najbardziej prześladuje. Tak długo, jak ta rana pozostanie świeża, może uda mi się normalnie funkcjonować. Jeżeli znowu coś mi nie pozwoli się skupiać na pracy, po prostu będę musiała podrażnić tę skazę. Wystarczy ją przecież lekko nacisnąć.

Złapałam za papier toaletowy, przyłożyłam do rany, sycząc pod nosem. Wciągnęłam spodnie na tyłek, poprawiłam maseczkę, po czym złapałam za kurtkę.

Mam rzeczy, którymi powinnam się zająć...

***

Odchyliłam się na krześle, zaczesując włosy do tyłu. Do wyścigu zostały dwa dni, do walk trzy. Sobota i niedziela zapowiadały się wyczerpująco. Musiałam określić osoby, które miały brać udział w obu starciach. Z tego, co udało mi się dowiedzieć w przeciągu ostatnich trzech dni, w pierwszej potyczce brały udział pięć gangów, wliczając w to nasz. Gang Volkova, Scorpions, kobiecy gang Kitty Kitty, Vipers i najgorsze szumowiny, które wiecznie dają nam popalić – Cobras z Belltown.

Dowiedziałam się, że używali brudnych zagrywek. To właśnie oni sabotowali nasz samochód ostatnim razem, gdy mieliśmy jechać w wyścigach, ale tym razem miało być inaczej. To starcie odbywało się na jednośladach. Za zgodą Miszy mogłam jechać nawet ja, a wtedy wygralibyśmy z palcem w nosie. Benji wspominał, że wygrana wynosiła sześćdziesiąt tysięcy dolarów, a w walkach osiemdziesiąt. Nasze straty to około sto pięćdziesiąt, więc gdyby się nam udało wygrać oba, pozostawałoby tylko dziesięć, które z łatwością dałoby się zebrać na...

— Wrzodzie na dupie, musimy pogadać! — Do gabinetu wszedł Kirił.

— Nie! — Złapałam się za głowę. Złapałam za pusty kubek, rzuciłam nim w chłopaka, który cudem uniknął uderzenia. Trzasnęłam dłońmi o blat. — Kurwa, teraz?!

Naczynie rozbiło się o ścianę. Kirił podniósł na mnie wzrok przerażony. Zza drzwi słyszałam szybko oddalające się kroki i rozmowy. Ktoś się musiał wystraszyć i prawdopodobnie mówił, iż szkoda mu w tym momencie tego jełopa.

Kirił przełknął ślinę.

— Przyszedłem nie w porę?

Podniosłam na niego rozjuszony wzrok. Cofnął się o krok.

— Jakbyś, kurwa, zgadł! — Obeszłam biurko. Wskazałam na niego palcem. — Jesteś ostatnią, kurwa, OSTATNIĄ osobą, która w tym momencie mogła mi przeszkodzić! Praktycznie rozgryzłam nasz problem z pieniędzmi, ale nie! — Machnęłam rękoma. — Ktoś mi tu musiał, kurwa, wejść bez pukania i przeszkodzić! Jak śmiałeś przerwać mi moje genialne rozmyślanie!?

Wziął głębszy wdech.

— Maska ci się zsuwa — zauważył.

Pokręciłam głową. Wskazałam na drzwi.

— Wypierdalaj... — syknęłam przez zaciśnięte zęby.

— Okej... — Odwrócił się do wyjścia. — Czyli dobre wieści mam ci przyjść obwieścić później albo w ogóle przesłać je mailem? Rozumiem...

Załapałam się za grzbiet nosa.

Misza, skoro mam go choć odrobinę tolerować, to daj mi na to, kurwa, siłę...

Chwila moment. Uchyliłam szerzej powieki. Właśnie dotarło do mnie, co on w sumie powiedział. Podniosłam wzrok, ale już nie było go w gabinecie. Kurwa... Szybkim krokiem podeszłam do drzwi. Uchyliłam je i wyjrzałam na korytarz. Widziałam, jak szedł spokojnym krokiem, ale momentalnie się zatrzymał. Odwrócił się z podejrzanym uśmiechem.

— Czyżbym cię zainteresował?

Skrzywiłam się, czego nie dało się zobaczyć przez maseczkę, która zsunęła się pod nos.

— Jakie dobre wieści? — Założyłam ręce na biodrach.

Kirił się wrócił. Skrzyżował ramiona na piersi.

— Otóż namierzyłem adres IP hakera, który próbował się włamać na nasze serwery.

Zamrugałam kilkakrotnie.

— Nie mogłeś tak od razu?! — dopytałam, po czym z powrotem weszłam do gabinetu.

Szybko podeszłam do biurka, skąd zgarnęłam komórkę. Odblokowałam przyrząd, gdy do pomieszczenia wszedł Kirił.

— Zamknij drzwi — poleciłam, wybierając konwersację Miszy.

Wykonał prośbę. Ja w tym czasie już włączyłam głośnik i kamerkę. Było południe, więc u nich dochodził wieczór. Misza późno chodził spać, więc powinnam go jeszcze złapać.

Okej, co tym razem? — odezwał się od razu. — Jak znowu wyskoczysz z tekstem typu: „Jeszcze trochę i sama wpłacę tę pieniądze na konto gangu, bo mam, kurwa, dość tych jebanych dokumentów", to przysięgam, powtórzę ci cały wcześniejszy opierdol.

— Nie tym razem, Misza. — Pokręciłam głową. — Świeżak, powtórz no, co mi powiedziałeś!

— Ja ci dam, kurwa, „Świeżaka". — Stanął obok mnie z rękami założonymi po bokach. — Namierzyłem adres IP naszego włamywacza.

Misza aż się wyprostował.

Mów dalej.

Kirił wziął głębszy wdech.

— Sygnał przekierowano przez inne miasta i kraje. — Pogrzebał w kieszeni, by wyciągnąć jakąś karteczkę. — Wypisałem je kolejno, jak odchodziły od Seattle.

Odwróciłam się do niego.

— Czekaj, chcesz powiedzieć, że...

— Haker mógł znajdować się w mieście i wysyłał informację do swoich? Tak.

Zaczęłam chodzić po pokoju, by po chwili zająć miejsce za biurkiem. Kirił podprowadził sobie drugie krzesło, by zająć miejsce obok mnie. Przełączyłam Miszę na laptopa. Teraz widział naszą dwójkę.

Nie podoba mi się to... — Przetarł ręką szczękę.

— Poczekaj, Misza, aż się dowiesz, dokąd prowadził sygnał — dodał Kirił.

Spojrzałam na niego, Misza identycznie.

— Szedł niemal przez każdą stację w tym kraju, by w końcu trafić do Europy. Najpierw przez Hiszpanię, później Francję, Niemcy...

Nie podoba mi się to...

— Danię... — Wziął głębszy wdech, po czym na mnie zerknął kątem oka. — Aż trafił do Norwegii.

Misza uderzył dłońmi w biurko, by kolejno wstać z krzesła i złapać się za głowę. Ja jedynie przypatrywałam się Kiriłowi z praktycznie martwym wzrokiem. Sokolov... Wiedział. Zdawał sobie sprawę, gdzie się znajdowałam. Znalazł mnie, choć siedziałam po drugiej stronie globu.

Kurwa, kurwa, kurwa...— Ponownie usiadł, targając swoje jasne włosy. — Ten jebany szpieg wiedział, gdzie się znajdujesz, Becca. A skoro ten sygnał biegł aż tutaj, to znaczy, że tamta gnida Sokolov też już wie. KURWA!

Misza się rozsiadł, zjeżdżając nieco z krzesła obrotowego. Zaczął obgryzać paznokieć przy prawym kciuku, choć starałam się u niego wyplenić ten nawyk jeszcze w zarodku. Siedział cicho przez moment. My tak samo. Nikt nie wiedział, co w ogóle zrobić. Nie mieliśmy żadnych pomysłów. Sokolov znał moje położenie. Brakowało tylko, żeby za moment wszedł przez drzwi gabinetu.

Samoistnie oczy pokierowały się właśnie tam, aby się upewnić, że nikogo tam nie było. Złapałam głębszy wdech.

— Misza, co teraz? — zapytałam cicho.

Pokręcił głową.

Nie wiem... — Podniósł wzrok, po czym z powrotem usiadł prosto, by na mnie spojrzeć. — Jeszcze nie wiem, ale obiecuję ci, Becca, coś wymyślę. Na razie nic nie rób. Nie wychylaj się i nie zwracaj na siebie uwagi.

Przełknęłam ślinę, gdy przypomniałam sobie o wyścigu w sobotę. Nie miałam wyboru. Musiałam pojechać, jeśli chcieliśmy odrobić długi, a Misza nie mógł o tym wiedzieć.

Obiecaj mi, że nic nie zrobisz.

Wzięłam głębszy wdech. Skrzyżowałam palce tak, aby Kirił niczego nie zauważył.

— Obiecuję — skłamałam.

Przepraszam, Misza, ale nie mam wyboru...

***

Westchnęłam załamana. Miałam już serdecznie dość wszystkiego. Przez ostatnie dwa dni ledwo spałam, gdy wyszło, że Sokolov wiedział, gdzie się ukryłam. Prawdopodobnie myślał o mnie jak o tchórzu, co jedynie wkurwiało na tyle, że nie umiałam zmrużyć oka. Dosłownie chodziłam niczym zombie, na dzisiejszych zajęciach pozalekcyjnych nawet nie wyszłam na parkiet, bo nie miałam sił, a do tego jutro czekał nas wyścig, przed którym powinnam zająć się przeglądem mojej maszyny. Nie wiem, jak dobrzy będą nasi przeciwnicy, ale każdy się ucieszył, gdy wyszło, że to ja się zamierzałam ścigać. Benji dostał zakaz na rozmowy z Miszą o wyścigu, dopóki nie wygramy, temu też znajdowałam sie na bezpiecznej pozycji.

Cóż, dla nas lepiej, ale problem leżał w innej strefie.

— Nic mi się, kurwa, nie chcę... — wyjęczałam, wpakowując papierosa między wargi.

Oscar i Julie się zaśmiali, gdy próbowałam podpalić fajkę, jednak ogień się nie pojawiał. Skończył się gaz. Wyjęłam papierosa z ust.

— Kurwa, no nie...

— Ciesz się, że dziś piątek. Do jutra możesz się wyspać i kupić sobie zapalniczkę. Poza tym skoro miałaś taki ciężki tydzień, to chyba dobrze, że za dwa tygodnie idziemy do klubu. — Wzruszył ramionami chłopak.

— Oscar ma rację — przyznała Julie, która w ciągu kilku sekund całkiem zmieniła tor naszej rozmowy. — Ej, a może by tak zrobić maraton filmowy? Jest piątek i mam wolną chatę, bo rodzice pojechali do babci. Co wy na to?

Przełknęłam ślinę. Gdyby nie fakt, że od rana musiałam się zająć moją ukochaną maszyną, z chęcią bym wyskoczyła do Julie. Od kiedy tu byłam, brakowało mi chwil, gdy mogłam posiedzieć z przyjaciółmi i się powygłupiać, pograć na konsoli czy po prostu robić całonocne posiedzenia, męcząc jakiś serial lub filmy z jednego cyklu.

— Pomysł super, Jules, ale ja odpadam — powiedział Oscar. — Mam już zaplanowany weekend.

No tak, w końcu to on ma być rezerwowym, gdyby coś jutro miało pójść nie tak... Gdybym się spóźniała, jedzie on.

— Ja też niestety odpadam.

Julie spojrzała na nas ze zmarszczonymi brwiami.

— No dobra, to kiedy indziej. — Założyła ręce na piersi.

Przerzuciłam wzrok na prawie opustoszały parking. Widziałam jedynie motor Oscara oraz... Podniosłam brwi. Zielony samochód Basila, o który opierał się właśnie mój brat. W pojeździe nie zauważyłam ani Benjiego, ani Douga, co znaczyło, że albo wrócili do domu, albo pojechali się czymś zająć w siedzibie.

— Widzimy się w poniedziałek — powiedziałam do dwójki, na co przytaknęli.

Ruszyłam w stronę Basila. Widząc, jak się zbliżałam, odsunął się od maski pojazdu. Włożył ręce do kieszeni, gdy ja założyłam swoje na piersi.

— Co ty tu jeszcze robisz? — Obejrzałam się na motor Oscara, który akurat odjeżdżał.

Zauważyłam, że Julie się z nim zabrała. Może mieszkali gdzieś blisko.

— Zapomniałaś? — spytał.

Obniżyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodziło.

— Tydzień temu rodzice się z nami umawiali.

Zamrugałam kilkakrotnie, wracając pamięcią do tamtego dnia. To wtedy byłam po pierwszych zajęciach pozalekcyjnych i musiałam się spotkać z Kiriłem. Faktycznie rodzice wtedy coś mówili o wspólnym jedzeniu, ale myślałam, że o tym zapomną. Nie spodziewałam się, że stali się aż tacy słowni. Choć inaczej na to patrząc, mogli to robić przeze mnie. Starali się jak tylko umieli, by ponownie ze mną znaleźć wspólny język, jednak coś z tyłu głowy mi podpowiadało, że powinnam się przygotować. Na co? Jeszcze nie wiedziałam.

— Czyli zapomniałaś — stwierdził Basil. — No, nieważne. Wsiadaj...

— Nie jestem...

— I nie marudź! — dodał, zanim skończyłam mówić.

Szeroko uchyliłam powieki. Spojrzałam na Basila.

Nie no, on chce zginąć...

Warknęłam, gdy wsiadł do samochodu, zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć. Pokręciłam głową. Poprawiłam torbę na ramieniu, by kolejno podejść od strony miejsca pasażera i wejść do pojazdu. Położyłam torbę pod nogami, zapięłam pas, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. Wyjrzałam za szybę.

Moje stosunki z Basilem się zmieniły. Od kiedy zajmował się mną, gdy leżałam chora, zaczął mi się bardziej przyglądać. Doszukiwał się czegoś, czasami nawet przechodziły mnie dreszcze. Do tego, gdy siedziałam w siedzibie, nic się nie zmieniało. Nawet ostatni przytyk, aby skupił się na robocie, nijak nie pomógł. Coś się działo, a ja nie miałam pojęcia, co dokładnie. Wynajdywał cechy wspólne? Nie, niemożliwe. Poza kolorem oczu, nic w Grim Reaperze nie przypominało tego wyglądu. Na pewno zdawał sobie z tego sprawę.

Krótkie blond włosy, proste nie falowane, zawsze zakrywające część twarzy przez grzywkę. Oczy zawsze podkreślałam tak, aby imitowały bardziej koci kształt, a nie tak, jak maluję je na co dzień. Brwi także mocniej zaznaczam. Reszty twarzy nawet nie widzi. Głos nieco modulowałam. Ubrania nosiłam całkowicie odmienne. Może i czarne, ale inne stylem. Zdradzać mogłyby mnie jedynie buty, ale nie byłam jedyną osobą na świecie, która nosiła glany.

Gdyby nie fakt, jak bardzo podejrzanie by zabrzmiało pytania typu: „Czemu od kilku dni mi się bez przerwy przyglądasz?", „Przypominam ci kogoś, że tak na mnie patrzysz?" czy „Chcesz się mnie o coś spytać, że się na mnie gapisz?", to bym zapytała, czy coś się stało. Problem jednak należał do innej sfery. On nie mógł wiedzieć, że tak jakby mu szefowałam. Nie powinien nawet zdawać sobie sprawy, że należałam do gangu.

— Jesteś strasznie cicha — przerwał ciszę.

— Bo jestem zmęczona — przyznałam krótko.

Zmarszczył nieco brwi.

— Coś się dzieje? — spytał zmartwiony.

Przestań udawać, że ci zależy!

— Źle sypiam.

Odpowiadałam niedługimi zdaniami, mając nadzieję, że zauważy, jak niechętna byłam obecnie do jakiejkolwiek rozmowy. Basil wypuścił powietrze w napływie śmiechu. Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, co w tym takiego zabawnego.

— No tak — mruknął pod nosem. — Zaczyna się pora deszczowa, więc będziesz ledwo sypiać. Jak byliśmy mali, to było to samo.

Uchyliłam szerzej powieki.

— P-pamiętasz? — zaskoczył mnie.

Uśmiechnął się.

— Jak miałbym nie pamiętać? — spytał. — Wtedy zawsze przychodziłaś do mnie do pokoju i pytałaś, czy możesz spać u mnie. Bałaś się spać u siebie, bo krople spływające po oknach rzucały na ścianę cień. — Wziął głębszy wdech.

Posmutniał. Tęsknił za tamtymi czasami? Wydawał się zatopić w myślach. Nie chciałam o tym mówić. Pamiętałam te czasy. Wtedy Basila uważałam jeszcze za najlepszego brata pod słońcem. Opiekuńczego, który przed wszystkim mnie bronił, ale, jak wiadomo, zmieniło się to. On stał się inny. Ja tak samo. Choć u chłopaka widać zmianę, czasami mam wrażenie, jakbym patrzyła nadal na tę starą wersję jego samego. Na ten mały wulkan energii, którego nigdy nie potrafiłam dogonić.

Westchnęłam cicho. Poprawiłam się w fotelu, by kolejno się oprzeć policzkiem o tapicerkę przy drzwiach. Jechaliśmy w ten sposób przez jakiś czas, aż w końcu Basil zatrzymał samochód. Spojrzałam na logo widniejące na budynku. Zmarszczyłam brwi. Chłopak obok zrobił to samo.

— Dziwne miejsce na punkt spotkania — zauważyłam, przyglądając się wielkiemu napisowi: „Przychodnia Terapeutyczna". Spojrzałam na Basila. — Co my tu robimy?

Pokręcił głową.

— Tak szczerze, to sam nie wiem — przyznał. — Dostałem od rodziców tylko adres i godzinę.

Złapałam głęboki wdech.

— Nie podoba mi się tu. — Założyłam ręce na piersi, widząc rodziców, wychodzących z budynku. — Jedźmy do domu.

Mama nam pomachała, jakbyśmy jej jeszcze nie zauważyli. Basil zrobił to samo.

— Żartujesz sobie? — Zerknął na mnie. — Nie mogę tak po prostu odjechać, kiedy rodzice już nas zobaczyli, a ja odmachałem mamie.

— Pomyśli, że odmachałeś jej na pożegnanie. — Zwróciłam się do niego. — Odpalaj samochód i zjeżdżajmy stąd.

— Rodzice nas widzieli, nie mogę teraz tego zrobić.

Złapałam głębszy wdech.

— Skoro nie umiesz teraz odjechać, to zamieńmy się miejscami — zaproponowałam. — Ja stąd odjadę z wielką chęcią.

W tym momencie ktoś uchylił drzwi od pasażera. Odwróciłam się do naszego ojca. Stał z uśmiechem.

— Długo zamierzacie jeszcze siedzieć w tym aucie? — zapytał spokojnie. — Jeszcze pięć minut i się spóźnimy.

— Na co?

Tata na mnie zerknął, ale tylko się uśmiechnął.

— Nie mogę powiedzieć.

Założyłam ręce na piersi.

— To ja stąd nie wychodzę.

— Becca... — przedłużył Basil.

— Nie. — Dla lepszego wydźwięku pokręciłam głową.

— Rebecca — powiedział prosząco tata.

— Nie ma nawet takiej opcji.

— Guzdrzecie się jak koń pod górkę. — Podeszła mama.

— Becca nie chce wyjść z samochodu.

Mama odetchnęła, by kolejno podejrzanie się uśmiechnąć.

— Rebecco, jeśli się nie spóźnimy, damy ci tydzień świętego spokoju od nas wszystkich.

Szerzej uchyliłam powieki.

Tydzień?

Szybko odpięłam pas, wysiadłam z auta. Zamknęłam drzwi i ruszyłam do budynku. Odwróciłam się do wszystkich z założonymi rękami na piersi.

— Guzdrzecie się. — Uśmiechnęłam się wrednie.

Zerknęli po sobie. Basil wysiadł z pojazdu. Kolejno skierowaliśmy się do budynku. Szłam za wszystkimi, jakbym wchodziła tam za karę, ale tydzień spokoju od słuchania Basila i narzekania na coś rodziców? Takiej okazji nie mogłam przegapić. W końcu bym odpoczęła... A przynajmniej w tej wersji Becci, którą wszyscy uważają, że nie zajmuje się niczym innym, a szkołą i siedzeniem u siebie w pokoju.

— Państwo Pembrook — odezwała się jakaś kobieta.

Podeszła do niej, by kolejno się przywitać. Uściskała dłonie z rodzicami i z Basilem. Gdy podeszła do mnie, wyciągnęła dłoń, jednak jej nie uścisnęłam. Jedynie na nią spojrzałam, a następnie na Azjatkę stojącą przede mną.Nie miałam nic do tej części ludności, ale kobietę widziałam pierwszy raz na oczy. Z niechęcią rozplątałam ręce, by uścisnąć jej dłoń. Dziwnie mi się przyglądała, co już mi się nie podobało.

— Zapraszam za mną — powiedziała, po czym ruszyła do schodów.

Ponownie zaczęłam iść za wszystkimi. Czułam, jak ktoś mi się przyglądał, ale wiedziałam, kto to taki. Basil. Azjatka otworzyła drzwi do jakiejś sali, do którego nas zaprosiła. Pomieszczenie było jasne. W oknach wisiały błękitne zasłony. Podłogę wyścielały szare panele.

Szpital...

Pod oknem stała szara kanapa z ułożonymi ozdobnymi poduszkami. Przy obu końcach ustawiono po jednym fotelu i pojedynczy naprzeciw wersalki. Pomiędzy tym wszystkim znalazł się ciemny stolik kawowy. Pod meblami wyłożono niebieski dywan w czarne, białe i turkusowe kształty. Na ścianach widniały dyplomy. Pod murami gdzieniegdzie ustawiono szafki z poukładanymi segregatorami. Niemal przy wejściu widziałam wieszak na kurtki, biurko i krzesło obrotowe oraz kosz na śmieci. W niektórych miejscach postawiono jeszcze doniczki z kwiatami.

Zajęłam miejsce na fotelu. Basil usiadł naprzeciw mnie, a rodzice zajęli miejsca na sofie. Od razu skrzyżowałam ręce i nieco zjechałam z siedzenia. Azjatka przysiadła na ostatnim wolnym miejscu wokół stolika.

— Dobrze — zaczęła kobieta. — Sądząc po fakcie, iż nadal macie na sobie mundurki, rodzice nie poinformowali was, dlaczego się tu dzisiaj znaleźliśmy.

— Niespecjalnie — powiedział Basil.

Założył nogę na nogę i, podobnie do mnie, skrzyżował ręce na piersi.

— Tak, cóż. Z tego, co wiem, wasze relacje rodzinne nie są najlepsze.

Wzdrygnęłam się od chęci parsknięcia.

— Chciałabym obgadać z wami wszystkimi, dlaczego tak jest. — Położyła rękę na piersi. — Mam na imię Sue Kirima i jestem psychoterapeutką specjalizującą się w terapiach rodzinnych i grupowych.

Zajebiście, kurwa... Jeszcze mi terapii w tym całym cyrku brakowało...

— Zacznijmy może od początku — zwróciła się do Basila. — Jak masz na imię i co uważasz za problem?

Chłopak zerknął na rodziców, po czym przesunął językiem po zębach.

— Basil...

Kobieta przytaknęła.

— Basil, co uważasz za problem? Co jest dla ciebie problemem?

Przełknął ślinę, ale nic nie powiedział.

— To wolna przestrzeń, możesz mówić do woli.

— Kontakty z siostrą. — Podniósł na mnie wzrok. — Mam wrażenie, że nie ważne, co powiem, wszystko odbiera jako atak i przez to nie potrafię do niej nijak dotrzeć, choć bym chciał.

— Rozumiem.

Powtórzyła pytanie przy rodzicach. Odpowiedzi całej trójki były podobne. Chodziło o kontakt ze mną. Mieli z nim problem, bo nie potrafili do mnie dotrzeć. Tacie się to raz poniekąd udało, ale najwidoczniej zapomniał o tamtym incydencie, gdy mnie przytulił i zaproponował pójście do tej samej szkoły, co Basil.

W końcu terapeutka doszła do mnie.

— Jak...

— Rebecca — powiedziałam, zanim skończyła mówić.

Kątem oka już zauważyłam, jak mama wzięła głębszy wdech. Już uznawała moje zachowanie jako nieodpowiednie. Cóż, mało mnie to obchodziło. Sami sobie to wymyślili, nie konsultując tego ani ze mną, ani z Basilem, co pokazywało się po jego byciu. Nie czuł się komfortowo.

— Rebecco, co uważasz za swój problem?

Ponownie się wzdrygnęłam od śmiechu.

To jest po prostu śmiech, kurwa, na sali!

— Ja nie mam żadnego problemu.

— Nie?

— Nie. — Spojrzałam na nią. — Ja tylko chcę, żeby mi wszyscy dali święty spokój.

— A więc, uważasz to za problem?

— Problemem jest to, że zostałam zmuszona tu przyjść odwalać jakieś głupoty.

— Becky...

Złapałam głębszy wdech, zacisnęłam zęby. Terapeutka to chyba wychwyciła.

— Nie lubisz tego skrótu?

— Nienawidzę go — wycedziłam przez zęby.

— Czemu?

Parsknęłam, kręcąc głową.

— A czy to ważne? — spytałam nieco piskliwie. — Jest dziecinny i go nie cierpię. Chce mi się rzygać albo komuś przywalić, jak tylko go słyszę.

— Powiedziałaś, że „jest dziecinny". Nie dlatego go nienawidzisz, prawda? Nienawidzisz go, bo twój brat cię tak nazywał, gdy byliście mali, tak?

— Gdyby tylko o to chodziło, to by się pani ucieszyła, prawda?

Mama zacisnęła wargi. Nie podobało jej się, jak zwracałam się do lekarki. Mało mnie to obchodziło. Zmusili mnie do przyjścia tutaj, obiecali, że dadzą mi tydzień spokoju, ale nikt nie mówił, że miałam tu być milutka. Nie zgadzałam się też na pogaduszki o mnie.

— Wytłumaczysz, dlaczego każde słowo odbierasz jako atak na samą siebie?

Zamilkłam. Wiedziałam, że czekała na odpowiedź, ale nie zamierzałam jej udzielać. Co to ją obchodziło? To moja sprawa, czemu byłam taka, a nie inna. Nie znała w ogóle sytuacji, w jakiej się znajdowałam. Siedziałam w gabinecie psychoterapeutki, czekając tylko na koniec, by wrócić do codziennych obowiązków. Musiałam sobie przygotować wszystko na jutro. Myślałam, czy by nie przedzwonić jeszcze do Miszy, aby obgadać wszystko jeszcze raz. Do tego musiałam przeliczyć pieniądze, które zebraliśmy w ciągu ostatnich dwóch dób na prochach i zleceniach.

— Rebecco? Odpowiesz na pytanie? — spytała spokojnie.

Parsknęłam i pokręciłam głową.

— Nie doczeka się pani. Nie zamierzam się tłumaczyć z własnych zachowań.

Opuściła wzrok, przełknęła ślinę. Zauważyłam, że zerknęła na rodziców. Już wiedziała, dlaczego uważali kontakt ze mną za problem. Nie dawałam nikomu się do mnie zbliżyć ani zawiązać jakiejkolwiek więzi. A raczej nie pozwalałam na to osobom, które próbowały znaleźć ze mną wspólny język na siłę. Nie istniała opcja, abym pozwoliła jej do mnie jakoś przemówić.

— Rebecco, mogę ci zadać dość delikatne pytanie? — poprosiła delikatnie.

Dostrzegłam, jak wzięła głębszy wdech. Uśmiechnęłam się półgębkiem, rozbawiona całą tą sytuacją.

— Jakie niby?

— Zażywasz może jakiegoś rodzaju używki? Niektóre z nich powodują wzrost nerwowości, a czasami wręcz sprawiają, że stajemy się agresywni.

Wywróciłam oczami.

— Sue, to już jest lekka przesada. Moja córka raczej nic nie...

— Raz na jakiś czas zapalę papierosa, ale to nie jest przestępstwo — powiedziałam, przerywając mamie jej, prawdopodobnie, długi wywód. — Poza tym tytoń nie powoduje agresji, a wręcz ją tłumi. Nie biorę amfy, koki czy cracku. Raz zapaliłam marihuanę, a później tego żałowałam, bo miałam wrażenie, jakby potrącił mnie samochód.

Rodzice i Basil szeroko uchylili powieki, kiedy wspomniałam o maryśce. Mama wydawała się dosłownie czerwienieć ze złości, jednak tata złapał ją za rękę, aby nie zrobiła nic głupiego i przynoszącego wstyd.

— Mam wymieniać dalej, żeby zaspokoić pani ciekawość i doszczętnie załamać moich członków rodziny, jak bardzo się zmieniłam przez sześć lat nieobecności, czy jednak skończymy ten temat? — Uśmiechnęłam się milutko.

Odchrząknęła.

— N-na tym zakończmy.

Spuściła wzrok zawstydzona. Podejrzewałam, że nie spodziewała się w swojej karierze kogoś, kto dosłownie wchodził jej na głowę i nie pozwalał rozwiązać swojego problemu. Co prawda, na tym polegała jej praca, ale jak widać, należałam do tych BARDZO ciężkich przypadków.

— W takim razie, Rebecco, odpowiedz mi na inne pytanie.

— Czemu zadaje mi pani aż tyle pytań? Nie jestem tu sama.

— Próbuję się rozeznać na gruncie. Więc?

— Jakie pytanie?

— Dlaczego chcesz, aby wszyscy cię nienawidzili?

Szeroko uchyliłam powieki. Przerzuciłam wzrok na Basila, którego kolejno ubiłam wzrokiem. Skulił się i odwrócił spojrzenie. Praktycznie wbijał się w fotel. Teraz wiedzieliśmy, że znaleźliśmy się tu przez jego cholerne gadulstwo, gdy pierwszego dnia mojej choroby, przyjechali do nas rodzice. Nie pamiętałam dokładnie, co powiedziałam tamtej nocy, ale skoro kobieta zapytała o coś takiego, znaczyło to, że nie tylko Basil był jebaną katarynką. Ja też, tyle że po pijaku.

Przywaliłam sobie mentalnie w czoło.

Nigdy, kurwa, więcej nie piję z Kiriłem...

— Rebecco, patrz na mnie — poprosiła lekarka. Zerknęłam na nią. — To nie przez twojego brata tu jesteś. Cała twoja rodzina się martwi. W dzieciństwie przeżyłaś coś okropnego i prawdopodobnie jest to podłoże do twojego obecnego zachowania. Opowiesz, co się wtedy stało?

Do głowy ponownie powróciło uczucie sprzed dwóch dni, gdy jedynym, co chciałam zrobić, to wjechanie pod samochód. Czułam, jak akcja serca przyspieszyła. Klatka piersiowa mnie dosłownie bolała. Oddech powoli narastał. Zacisnęłam wargi, zagryzłam zęby, mając niemal poczucie, jakby miały za moment popękać. Dłonie ułożyłam w pięści, ściskając je z całej siły. Opuściłam wzrok, nie pozwalając nikomu, by na mnie spojrzał.

To jasne, że chciała poznać okoliczności, przez które byłam taka, jak teraz. Niestety, źle interpretowała podłoże. To nie tamte wydarzenia sprawiały, że stałam się tą wersją mnie. Ona stanowiła jedynie zalążek. Podporę. Cała reszta, która spotkała mnie w Oslo zmieniła mój charakter. Tamte zdarzenia to jedynie podsycały. Napawały ciągłą chęć zemsty.

Denerwowało mnie to posiedzenie. Miałam dość. Mocniej zacisnęłam pięści. Paznokcie wbiły się w skórę i zaczęły się uginać pod naporem. W każdej sekundzie mogły pęknąć. Knykcie strzeliły samoistnie, zwracając uwagę rodziców i Basila, który aż powrócił na mnie spojrzeniem.

Miałam opowiedzieć o tamtym dniu? Jeszcze czego. Nie zamierzałam jebać sobie humoru jeszcze bardziej. Musiałam się skupić na rzeczach ważniejszych. W moich obowiązkach leżał wyścig, poprawa wyglądu konta, cała dokumentacja oddziału w Seattle, a tymczasem co robiłam? Siedziałam w tym jebanym fotelu, będąc zasypywaną pytaniami o moje zachowanie, gdy nikt nic nie rozumiał. Nie wiedzieli o niczym, co mnie spotkało w Oslo i co ukształtowało to „ja", które pokazuję na każdym kroku.

— Rebecco? — odezwała się zaniepokojona lekarka, jednak jej głos doszedł do mnie niczym przez mgłę.

Została zagłuszona przez dźwięk, którego nienawidziłam najbardziej w świecie. Hałas, który tak bardzo mi przypominał tamten dzień. Odbijał się teraz echem o ściany czaszki. Drący się materiał...

— Rebecco, czy wszystko dob... — lekarka się zacięła, gdy uniosłam na nią wzrok.

Zauważyłam, jak Basil się nieco spiął – dodatkowo coś go widocznie zaskoczyło. Kobieta się niemal ode mnie odsunęła. Rodzice szerzej uchylili powieki. Nikt się nie spodziewał, że potrafiłam przybrać taki wyraz twarzy. Czyste wkurwienie się prawdopodobnie ze mnie wylewało. Przymrużone powieki obrysowane czarną kredką potęgowały jasność tęczówek i sprawiały, że, gdyby to było możliwe, mogłam niemal zamrażać martwym wzrokiem. Zaciśnięte usta wykrzywione w grymas niezadowolenia, zmarszczony nos i nisko ułożone brwi. Charakteru całej mimice dodawała grzywka, która rzucała cień na część twarzy, sprawiając, że mogłam wyglądać niemal przerażająco.

— Nie pani, zasrana, sprawa, co się wydarzyło sześć lat temu — rzuciłam nisko, nadając dość chrypliwej barwy.

Kolejno się podniosłam i ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia. Musiałam się stąd wydostać jak najszybciej i ochłonąć, bo inaczej zrobiłabym coś głupiego.

— Rebecco, co to za zachowanie?! — zbulwersowała się mama. — Nie tak cię wychowałam!

Zatrzymałam się momentalnie.

— Wychowałaś? — Spojrzałam na nią z byka.

Pobladła lekko i przełknęła ślinę, stojąc przy kanapie. Zauważyłam w jej oczach czysty strach. W końcu dostrzegła, że mnie lepiej nie denerwować.

— Ty mnie nie wychowałaś.

Wzdrygnęła się.

— Urodziłaś mnie, a potem i mnie, i Basila przekazywałaś pod opiekę opiekunkom, bo praca zawsze była dla ciebie ważniejsza, niż własne dzieci.

Uchyliła szerzej powieki.

— Zarówno ty, jak i tata przez większość mojego życia mieliście gdzieś i mnie, i Basila, a teraz próbujecie się stać najlepszymi rodzicami pod słońcem? Już jest na to za późno. Trzeba było o tym pomyśleć, gdy pięcioletnia córka goniła wasz samochód, żebyście nie wyjeżdżali w delegację na drugi koniec globu! — wrzasnęłam, odwracając się do nich.

Po policzku mamy spłynęła łza. Tata szerzej uchylił powieki, a kolejno opuścił wzrok, prawdopodobnie przypominając sobie tamtą sytuację.

— To nazywasz „wychowaniem"? — Zrobiłam cudzysłów w powietrzu. — To proszę. — Rozłożyłam ręce. — Patrz i podziwiaj, jak mnie, kurwa, wychowałaś! — Opuściłam ramiona. — Nic, kurwa, nie zrobiłaś! Wychowałam się sama, śpiąc na ulicy lub w przytułkach dla bezdomnych w Norwegii i łapiąc się jakiejkolwiek roboty, gdzie przyjęliby trzynastolatkę, żeby móc coś zjeść!

Kolejne łzy spływały po jej twarzy.

— Chcecie wiedzieć, czemu wszystko odbieram jako atak? Czemu chcę, żeby mnie wszyscy nienawidzili? — Wskazałam na siebie. — Bo taka, kurwa, jestem! Tak mnie nauczyło życie przez okrągły rok na jebanej ulicy! Nie możecie tego, kurwa, uszanować?!

— Rebecco, uspokój się i to omówmy... — wtrąciła się lekarka, którą aż wgniotło w fotel, gdy zaczęłam krzyczeć.

— Nie zamierzam niczego omawiać! — Złapałam za klamkę. — Chcecie? Proszę bardzo, ale beze mnie!

Wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami. Szybko zbiegłam po schodach. W recepcji panowała cisza. Nikt nic nie mówił. Prawdopodobnie było mnie tu słychać, a każdy widząc mnie, wolał nie dolewać oliwy do ognia. Już i tak wystarczająco byłam podkurwiona. Wyszłam z budynku, od razy skręciłam w lewo i ruszyłam do pasów. Nim się obejrzałam, zaczęłam biec. Przez głowę przelatywało każde wspomnienie z dzieciństwa związane z rodzicami i Basilem, a to tylko potęgowało, że nijak nie potrafiłam się uspokoić. Nawet dość chłodne powietrze i wiejący wiatr nie pomagał. Słyszałam swój telefon, ale nie chciałam z nikim rozmawiać. Wylałaby się tylko większa fala szamba, niż ta, którą oberwała mama i tata – on dostał akurat rykoszetem. Basil jako jedyny zdawał sobie sprawę, żeby nijak mnie nie zatrzymywać i nie próbować uspokoić.

Wiedział, że to się źle skończy.

Biegałam w ten sposób po parku do momentu, gdy poczułam, jak plaster na poparzeniu zaczął się powoli zsuwać. Spociłam się, a klej na płatkach się odmoczył. Zwolniłam, rozejrzałam się za miejscem, gdzie mogłabym usiąść, aż w końcu dostrzegłam nieopodal plac zabaw. Ruszyłam w jego stronę. Na moje szczęście nikogo nie było. Mogłam spokojnie przysiąść na jednej z huśtawek. Opuściłam głowę, by kolejno się skulić i oprzeć łokciami o kolana. Przy tym złapałam się za głowę i oddychałam głęboko, próbując uspokoić dyszenie od zmęczenia.

Uchyliłam powieki, które zamknęłam, gdy opadłam na pas przyczepiony do dwóch łańcuchów. Wyżyłam się. I na rodzicach, i na lekarce, i na mnie samej – siebie dobijając już całkowicie. Nie wystarczało, że byłam wykończona od braku snu. Musiałam sobie dowalić, bawiąc się w jogging po parku. Nie miałam już sił kompletnie. Opatrunek na nodze się odkleił, a nie miałam ani warunków, ani przyrządów, aby coś z tym zrobić. Do tego wszystkiego spociłam się na tyle, że teraz było mi serio zimno.

Rozejrzałam się. Pusto. Znajdowałam się całkiem sama. Zero ludzi. Żadnych zwierząt. Całkowicie osamotniona i to z własnego wyboru. Nie nadawałam się do tworzenia relacji. Ani rodzinnych, ani przyjacielskich, ani romantycznych. Oscar i Julie pewnie też w końcu stwierdzą, że mają mnie dość. Wszystko niszczyłam. Sama tego chciałam, więc nie powinnam się dziwić, ale z jakiejś przyczyny odczuwałam smutek. Do głowy powracały obrazy z momentów, gdy noce spędzałam pod gołym niebem na ulicach Oslo. Wtedy czułam się podobnie.

Byłam, jestem i będę żałosna...

Szerzej uchyliłam powieki, gdy na ramionach znalazło się nagle coś ciepłego. Uniosłam gwałtownie głowę, by ujrzeć Basila. Stał obok z dość nietęgą miną, a kolejno, bez żadnego słowa, zajął miejsce na huśtawce obok. Spojrzałam na materiał, okrywający plecy, dzięki czemu ujrzałam jego marynarkę. Oddał mi ją, a sam wolał marznąć.

Oblizał wargi, mając opuszczony wzrok. Wziął głęboki wdech.

— Nie bądź zła na rodziców — poprosił. — Przesadzili z tą terapią. Sam też im to powiedziałem, zanim wybiegłem za tobą.

Uniosłam brwi w zaskoczeniu. Ruszył za mną? Dlaczego?

— Czemu? — odezwałam się.

Uśmiechnął się półgębkiem.

— Bo nie wiedziałem, do czego byłabyś zdolna tak wkurwiona.

Usiadł podobnie do mnie, ale on splótł dłonie ze sobą.

— Martwiłeś się o mnie?

Wzdrygnął się ze śmiechu.

— A to nie jest oczywiste? — Zerknął na mnie, lekko się uśmiechając. — Jesteś moją młodszą siostrą. Cały czas się o ciebie martwię. — Opuścił wzrok. — Przepraszam, że musiałaś przejść przez to wszystko u terapeutki. Gdyby nie mój długi jęzor, nie doszłoby do tej sytuacji, ale zrozum. Gdy powiedziałaś, że chcesz, żeby cię wszyscy znienawidzili, przeraziłem się, że to myślenie w końcu sprawi, że sobie coś zrobisz.

Usłyszałam, jak pociągnął nosem. Nie sądziłam, że mogło go gryźć coś takiego. On się naprawdę martwił. W dodatku o wszystko. O to, co się wydarzyło w Oslo, że paliłam, że mogłam sobie coś zrobić. Nie udawał, żeby mnie zmiękczyć. On się serio czuł w ten sposób.

Opuściłam wzrok. Kolejno poprawiłam jego marynarkę, by włożyć ręce w rękawy. Wetknęłam dłonie między nogi. Basil chciał wiedzieć, dlaczego się w ten sposób zachowywałam. Nie mogłam mu zdradzić każdego szczegółu. Że należałam do gangu, zostałam kiedyś postrzelona, pobita i w ogóle. Znał jedynie małą cząstkę sytuacji, które miały miejsce w ciągu tych sześciu lat.

Wzięłam głębszy wdech.

— To nie tak, że chcę, aby mnie wszyscy nienawidzili... — wychrypiałam, a on na mnie zerknął, marszcząc brwi.

— Co? — wyszeptał.

— Ja tylko... — Złapałam głębszy wdech. — Mam problemy z zaufaniem.

Uniósł brwi zaskoczony.

— Nie umiem już ufać drugiej osobie. Dlatego wolę być sama i odpychać każdego, kto powiedziałby mi chociaż zwykłe: Cześć. — Przełknęłam ślinę. — Jestem dla każdego wredna, bo chcę każdego do siebie zniechęcić, ale jakimś dziwnym sposobem... — Pokręciłam głową. — Tylko wszystkich przyciągam. Nie rozumiem tego...

Basil cicho parsknął.

— Wiesz, czasami masz coś takiego, że stajesz się miła. Podejrzewam, że to to sprawia, że ludzie do ciebie lgną.

Uśmiechnęłam się półgębkiem, ale szybko pokręciłam głową.

— To popieprzone!

— Wiem coś o tym...

— Co? — Spojrzałam na niego. — Nie, nie mówię teraz o moich problemach z zaufaniem. Chodzi mi o to, że normalnie ze sobą gadamy.

Uniósł brwi zaskoczony. Uświadomiłam mu coś?

— W sumie racja — przyznał — tylko że to już któryś raz z kolei. A przynajmniej od momentu, gdy byłaś chora.

Westchnęłam ciężko.

— Ja się chyba jednak muszę leczyć na głowę...

— Wszyscy powinni — zauważył Basil.

Parsknęłam pod nosem, czym wyraźnie zaskoczyłam chłopaka.

— A to co miało być? — Przyjrzał mi się uważniej. — Nie dość, że ze mną najnormalniej w świecie rozmawiasz, to teraz się śmiejesz?

Zakryłam połowę twarzy rękawem, aby nie zauważył lekkiego uśmieszku widniejącego na ustach.

— I jeszcze się uśmiechasz? — Podniósł brwi. — Przekonujesz się do mnie?

Ponownie się wzdrygnęłam od śmiechu. Spojrzałam na niego, odkrywając buzię. Podniosłam prawą rękę, zacisnęłam palce w pięść, a kolejno rozbujałam się na huśtawce, by uderzyć Basila w ramię.

— Możesz sobie pomarzyć!

Basil rozmasował ramię, udając, że go to zabolało, już w kolejnej chwili się roześmiał. Nie rozumiałam, czemu to zrobiłam, ale też zaczęłam się cicho chichrać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro