Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 - "Nowa"

Miłej lektury!



Szłam między tą trójką, a przy tym rozglądałam się po nawet dobrze ukrytym oddziale gangu. Widać, że zajmowali się tym miejscem całkiem dobrze, a przy tym każde pomieszczenie zostawało raczej opisane – przy każdym jednym znajdowała się plakietka, żeby się nie zgubić. Mimo wszystko było to dość obszerne miejsce. Już kilkukrotnie też zauważyłam gdzieś mapę lub informację, co się znajdowało na danym piętrze.

Szłam z rękami włożonymi w kieszenie, a przy tym czułam, że Benji się mocno stresował. Mimo wszystko wiedział, iż wystarczy jeden mój telefon, a zostanie zdegradowany z pozycji szefa w Seattle. Przez to też kompletnie nie mogłam się pozbyć tego uśmiechu z moich ust.

Czyli jednak ta maseczka ma jeszcze inne zastosowanie – pomyślałam. – No proszę. Nie tylko utrudnia oddychanie. Dobrze wiedzieć...

Chłopak przyspieszył kroku, otworzył przede mną drzwi, a ja weszłam do pomieszczenia, które wyglądało jak gabinet. Widziałam teczki z najróżniejszymi papierami, biblioteczki, najróżniejsze szafki, biurko, dwa fotele, kanapę i jedno krzesło „szefa". Na blacie leżał laptop. Nie zauważyłam tu żadnej rośliny, przez co się nieco skrzywiłam, bo to dodałoby minimalnie więcej życia do tego miejsca.

Wstawię tu coś, jak nikt nie będzie patrzył.

Podeszłam do jednej z najbliższych półek i przetarłam palcem po drewnie. Słyszałam, jak cała trójka przełknęła ślinę, kiedy został ślad. Wzięłam głębszy wdech i spojrzałam na dokumenty, które w ogóle nie zostały posegregowane w teczkach w folie, a także na same skoroszyty, które kompletnie nie były ułożone alfabetycznie, aby ułatwić sobie pracę.

— Po pierwsze...

Stanęli na baczność.

— Tu jest taki burdel, że nie wiem czy trafiłam na śmietnik, czy może do klubu po pięciu imprezach pod rząd. — Spojrzałam na nich.

— Mówiliśmy, że trzeba było poodkurzać... — wyszeptali jednocześnie Basil i Doug.

— Po drugie. — Wskazałam na półkę z teczkami. — To nie ma ani ładu, ani składu. Do jutra to ma zostać posegregowane, a segregatory mają być ułożone alfabetycznie, bo ktoś by się zesrał, jakby miał w tym czegoś szukać, jasne?

Benji pokiwał głową.

— W ogóle, nie wiem, dlaczego cała ta dokumentacja nie została jeszcze przerobiona na wersję elektroniczną. Nie trzeba by było się z tym pierdolić. — Podeszłam do okna, aby wrzucić tu nieco światła.

Cała trójka chciała mnie powstrzymać, czego dowodził ich ruch składający się z wyciągnięcia ręki, jednak nim to zrobili, odsłoniłam zasłonę, za którą została schowana góra brudnych naczyń i dwa worki śmieci, których prawdopodobnie nie zdążyli wynieść. Wzięłam głęboki wdech, zakładając ręce na biodrach i zaciskając usta zirytowana. Usłyszeli, że nimi cmoknęłam.

— Co to ma być? — spytałam, powoli się do nich odwracając.

— Nie zdążyliśmy posprzątać. Poza gangiem mamy szkołę, pracę domową i w ogóle... — powiedział Benji, który coraz bardziej ściszał głos.

— Ale szkoła wam raczej nie zajmuje całego dnia! — wrzasnęłam na nich, na co się skulili. — Było powiedziane, że przyjeżdżam, więc trzeba było się ruszyć do roboty i rozłożyć sobie to sprzątanie na kilka dni! Nie na ostatnią minutę! — darłam się dalej, a oni się aż skrzywili. — Pokazać mi wydatki gangu w ostatnim czasie, ale już. — Kiwnęłam głową w kierunku laptopa, a Benji bez żadnego marudzenia podszedł do laptopa i go odpalił.

Podeszłam bliżej, zabijając go wzrokiem, że w ogóle pozwolił sobie tak zapuścić gabinet. Oczywiście pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to praktycznie zerowa ilość folderów, więc od razu do głowy wpadł mi jeden pomysł. Odpowiednim skrótem klawiszowym przełączyłam się na drugi pulpit, który w całości był czymś zawalony. Zerknęłam na Benji'ego.

— Posprzątać czasu nie mieliście, ale żeby zrobić drugi pulpit, to już czas był, tak? — zapytałam, na co przełknął głośno ślinę.

Wzięłam głębszy wdech, po czym moment poczekałam, aż włączył odpowiedni dokument. Przy tym spojrzałam w kierunku pozostałej dwójki, która stała niemal na baczność przy drzwiach.

— Jak tylko skończę sprawdzać najważniejsze dokumenty, to zamierzam zajrzeć w każdy zakątek w tym budynku, więc mam nadzieję, że niczego więcej nie znajdę, jeśli chodzi o burdel. Jeżeli chcecie pozostać na swoich miejscach w hierarchii, to teraz macie maksymalnie dziesięć minut, aż wszystko przejrzę — rzuciłam w ich kierunku.

Od razu zrozumieli przekaz, bo już w kolejnej chwili wyszli z pomieszczenia. Z korytarza dało się usłyszeć, że rozmawiali, za który pokój najpierw się brać. Oczywiście nieco ich nabrałam, bo nie zamierzałam sprawdzać każdego po kolei, ale miałam ochotę ich nieco nastraszyć. Parsknęłam cicho pod nosem, co raczej usłyszał chłopak znajdujący się obok mnie. Przerzuciłam na niego wzrok, jednak szybko wrócił do wprowadzania danych w laptopa, by już kilka sekund później znaleźć się w bazie danych naszego gangu.

Nachyliłam się nad jego ramieniem, co spowodowało, że lekko się spiął – nim zaczął wprowadzać dane, usiadł na krześle. Niemal od razu wpadły mi w oczy informacje o dużych przelewach i jeszcze kilka innych rzeczy, które miałam nadzieję, że mi się śniły. Wyprostowałam się, łapiąc przy tym głębszy wdech.

— Wiesz, że będę musiała to zgłosić? Chyba, że dokładnie wytłumaczysz — rzuciłam, na co przełknął ślinę.

— Przegraliśmy w wyścigu. Jakiś inny gang sabotował nasz samochód, nie ruszył nawet z mety, bo zarąbali akumulator. Nie można było odpalić, a zanim podstawiliśmy drugi samochód, reszta samochodów miała za sobą już jedno okrążenie — wytłumaczył, przy tym cały czas przyglądając się moim tęczówkom.

— Nie zgłoszę tego.

Spojrzał na mnie zaskoczony. Wyraźnie nie spodziewał się czegoś takiego z mojej strony.

— Sabotaż to sabotaż. Jakbyście zrobili coś głupiego, przez co byście padli, wtedy bym to zgłosiła, ale uznajmy, że mam dzisiaj dzień dobroci. — Wzruszyłam ramionami.

Co ja, do chuja, wyprawiam? – spytałam samą siebie. – Najpierw stwierdzam, że im dojebię, a potem odpuszczam? Becca, ogarnij dupę, do cholery!

— Dziękuję... — rzucił cicho pod nosem.

— Zapamiętaj, że dzień dobroci wiecznie trwać nie będzie — zwróciłam uwagę, a on kiwnął głową i dalej zaczął mi pokazywać wszelakie dokumentacje.

***

Pociągnęłam za wstążkę, która lekko mnie podduszała. Nie wiedziałam czy płakać, czy się śmiać z tego, jak wyglądałam. Przyglądałam się samej sobie w lustrze z wyraźnie skrzywioną miną. Miałam na sobie mundurek, w którym będę uczęszczać na zajęcia. Westchnęłam cicho, kręcąc głową.

Wyglądam jak debilka...

Nie wierzyłam w to, co miałam na sobie – biała koszula na guziki z krótkim rękawem, plisowana spódniczka w ciemno bordowym kolorze, w tym samym odcieniu wstążka na szyi, a także sweter, bezrękawnik, w słomianym, nieco przygaszonym i brudnym odcieniu. Na stopach posiadałam jeszcze białe zakolanówki.

Krzywiłam się na swój widok, bo jednak nie sądziłam, że kiedykolwiek zostanę zmuszona do ubrania czegoś takiego. Założyłam dłuższy pejs włosów za ucho, po czym wypuściłam nadmiar powietrza.

— Rebecca, jak mundurek?! — zawołał tata, a ja zrobiłam sobie zdjęcie.

Zignorowałam nawoływania z piętra niżej i wysłałam zdjęcie Miszy. Miałam nadzieję, że chociaż mnie podniesie na duchu, bo chwilowo dostałam załamania. Odpisał niemal od razu, a moment wcześniej dodał reakcję śmiejącej się minki pod zdjęciem. Miał ubaw...

Oplułem się przez ciebie, uczennico

Nienawidzę cię...
Błagam
Powiedz, że nie wygląda to najgorzej...

Wyglądasz ślicznie
Nawet ci do twarzy...
DOBRA
NIE
SORRY
NIE PASUJE CI TAKI WYGLĄD

Tyle to wiem
Ale mi możesz chociaż humor poprawić

Wiesz
Zawsze mogłoby być gorzej...

Mianowicie?

Mogłabyś nosić na głowie beret?

...

Wyobraziłam to sobie...
Faktycznie mogłoby być gorzej...

Oj tam
Przejmujesz się
Będzie okej

Zrezygnowałam ze szkoły w wieku trzynastu lat
Uczyłeś mnie najpierw ty
Potem Jurij
A następnie Ulrik

Tak, tak
Ale patrz na to z innej strony
Z biologii, chemii, języków, w-f, przedsiębiorczości
Może nawet matmy będziesz najlepsza w roku

Znowu miano kujonki?
Wolę robić za postrach

To spójrz w lustro od rana

Osz ty chuju

Nie jestem chujem
Ale swojego mam

Jakim sposobem ta rozmowaPrzeszła z mojego mundurka
Na twojego chuja...

Nie mam pojęcia

— Becky! — zawołał mnie tym razem Basil.

Westchnęłam niechętnie.

Odłożyłam telefon na biurko, by w kolejnej chwili ruszyć w stronę drzwi i wyjść z pomieszczenia. Zeszłam niechętnie po schodach, by znaleźć się w salonie, gdzie zobaczyłam rodziców i Basila czekających, żeby mnie obejrzeć w tym cudacznym stroju.

— Wyglądam jak lampucera wyciągnięta z hiszpańskiego melodramatu... — rzuciłam pod nosem.

— Nie jest tak źle — powiedziała mama, jednak ja i tak wiedziałam, że kompletnie taki wizerunek mi nie pasował.

— Jest źle... — dodałam.

— Jak dla mnie pasuje ci taki wizerunek. Odwraca to uwagę od twojego zmiennego charakteru — zauważył Basil.

— Przypomnij mi następnym razem, żebym miała przy sobie coś, czym mogłabym sobie strzelić w łeb. Nie będę wtedy przynajmniej musiała słuchać twoich opinii. — Spojrzałam na niego.

Szerzej uchylił powieki na moje słowa. Wątpiłam, że raczej się spodziewał czegoś takiego z mojej strony. Równie dobrze, tak jak zawsze, mogłam go po prostu zbyć, nie zwrócić uwagi, że coś do mnie mówił lub rzucić gorszym i nieco bardziej chamskim tekstem.

— Rebecca, słownictwo — zwróciła mi uwagę mama, na co warknęłam pod nosem.

— Nie dość, że z tym kapuścianym łbem muszę mieszkać pod jednym dachem, to jeszcze do szkoły z tą Trójcą Świętą muszę łazić... — wymruczałam pod nosem.

— Rebecca... — odezwała się ponownie mama. — Nie mów tak o starszym bracie...

Wywróciłam oczami, kiedy do mnie podeszła, żeby poprawić wstążkę na mojej szyi.

— Źle związałaś — zauważyła, a przy tym rozwiązała kokardę, by w kolejnej chwili na nowo ją zawiązać.

Pokręciłam głową, a w tym samym momencie napotkałam na wzrok Basila. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem, którego nie rozumiałam. Zmarszczyłam lekko brwi, a jego tęczówki przeniosły się na inny obiekt w pomieszczeniu. Miałam wrażenie, jakby coś chciał jeszcze powiedzieć, jednak wyraźnie się powstrzymywał.

— Jak masz mi coś do powiedzenia, Basil, to to lepiej zrób, zanim znowu się zamknę w pokoju i będę cię ignorowała — zwróciłam mu uwagę.

Spojrzał na mnie zaskoczony. Rodzice podobnie.

— Nie mam nic... — zaciął się, gdy na niego zerknęłam.

— A mi się wydaje, że coś jednak masz — zauważyłam.

— Nie mam... — Odwrócił ponownie wzrok.

Oparł się ramionami za sobą i opuścił lekko głowę. Coś go gryzło. Nie wiedziałam co, a ciekawość dosłownie mnie zabijała od środka, ale przecież nie stłukę go przy rodzicach, żeby mi wszystko powiedział.

— Rebecca, może zobaczymy, jak będziesz wyglądała w innej fryzurze? Zawsze nosiłaś związane włosy w niskiego kucyka. Może byś je rozpuściła? — spytała spokojnie mama.

— Moje włosy stworzyły sobie własne prawa fizyki i przeczą grawitacji, jak dobrze ich nie ogarnę. W rozpuszczonych nie wytrzymam pięciu minut bez wyrzucenia ich na plecy, dlatego wolę je mieć związane — odpowiedziałam w miarę spokojnie.

— A może wysoki kucyk? — dopytała.

Założyłam ręce na piersi.

— Będę je musiała ciasno związać, żeby w ogóle usiedziały wysoko, bo są strasznie ciężkie — zaczęłam. Chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak jej przerwałam, mówiąc: — Do tego od ciasnego zawiązania, będą mnie później bolały wszystkie cebulki włosowe i głowa.

— Kok?

— Ciasne upięcie równa się ból głowy i cebulek włosowych — powtórzyłam.

— Warkocz?

— Zbyt luźne upięcie na dzień. Zawsze mam wrażenie, jakby miał się za moment rozwalić. — Wzięłam głębszy wdech.

— Czy ty naprawdę związujesz włosy tylko w jeden sposób? — dopytała, nie dowierzając.

— Nie do końca. Na noc związuje je w warkocz — dodałam ze złośliwym uśmiechem.

Po swoich słowach ruszyłam do schodów.

— Rebecca, jeszcze nie...

— Skończyliśmy. Chcę się wydostać z tej kiecki, stworzonej w najgłębszych czeluściach piekieł przez samego Szatana — powiedziałam, po czym wbiegłam po schodach.

Nie weszłam jednak do pokoju. Poczekałam moment, wcześniej zatrzaskując dla zmyłki drzwi. Nie wiedziałam, czy może czegoś jeszcze nie będą mówić, dlatego wolałam moment odczekać.

— O co chodziło, Basil? — spytał nagle tata.

— Nie, nic, tylko nie sądziłem, że kiedyś będę mieć szansę zobaczyć Becky w mundurku szkolnym — wyjaśnił.

Spojrzałam zaskoczona w dół klatki schodowej. Opuściłam wzrok, po czym weszłam do pomieszczenia, cicho zamykając drzwi za sobą. Nie myślałam, że mógłby o czymś takim myśleć. Sądziłam, że chciał powiedzieć coś głupiego, typu: „Wyglądasz uroczo" lub „Nawet ci pasuje", ale wtedy bym się na niego rzuciła, żeby zbić na kwaśne jabłko. Przy rodzicach oczywiście nie mogłam tego zrobić, bo mama znowu by się uruchomiła ze swoim jakże wielkim monologiem, że się zmieniłam. Tata za to by to wszystko próbował uspokajać.

Przeszłam przez pomieszczenie, zdejmując z siebie sweter. Poprawiłam perukę, która lekko się przekrzywiła i rzuciłam niechlujnie część ubioru na krzesło od biurka. Stanęłam przy nim, wysunęłam szufladę, skąd wyjęłam paczkę papierosów. Wzięłam jednego i zapalniczkę. Podeszłam do oka, uchyliłam je, żeby jak najlepiej pozbyć się potem ewentualnego dymu, który by mógł pozostać w pokoju.

Padało, czyli w sumie nic nowego, kiedy weźmie się pod uwagę klimat tutaj.

Włożyłam filtr między wargi, podpaliłam końcówkę i się zaciągnęłam pierwszy raz. Moje płuca niemal od razu wypełniły się tytoniową trucizną. Wypuściłam ją na zewnątrz, a przy tym oparłam o ramę przedramionami. Przerzuciłam ciężar ciała na lewą nogę, prawą stopą przydeptałam swoją lewą. Wyglądałam na ulewę, na spływającą po dachu wodę.

W pewnym sensie miałam podobnie jak Basil. Nie sądziłam, że kiedyś pokaże się w mundurku szkolnym przed bratem i rodzicami. On zrobił mi tamto, rodzice mieli nas gdzieś, a teraz, po powrocie miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w ciągłym centrum uwagi. Nienawidziłam tego uczucia, bo miałam wrażenie, że się przez nie dusiłam.

Strąciłam popiół na dachówki.

Nie miałam tak nigdy. Od dziecka polegałam na Basilu, potem na Miszy i Juriju, a następnie tylko na sobie. Teraz wydawało mi się, że dosłownie wszystko miałam podawane na srebrnej tacy ze znajdującą się na niej zastawą z czystej porcelany. Jakbym była nagle jakąś księżniczką, której trzeba usługiwać, aby ją uszczęśliwić.

Wzięłam głębszy wdech, który szybko z siebie wypuściłam, wydmuchując duży kłąb dymu.

Denerwowało mnie to. Miałam wrażenie, jakbym nagle nie mogła zrobić nic samej. Nie oczekiwali podziękowań, jednak ja wiedziałam, że ktoś w końcu będzie chciał dostać coś w zamian.

W tym momencie ktoś zapukał do drzwi, a ja niemal panicznie wyrzuciłam fajkę na dach i zaczęłam machać gwałtownie rękami, żeby pozbyć się zapachu tytoniu z pomieszczenia.

— MOMENT! — krzyknęłam, gdy ktoś zaczął uchylać drzwi, dlatego jedną ręką zerwałam z szyi wstążkę.

Po tym zaczęłam rozpinać pierwsze guziki od koszuli i zamek od spódnicy, żeby nie wyglądało, że robiłam coś podejrzanego. Mimo wszystko w tym domu, w sumie to nikt z mojego otoczenia, nie wiedział, że paliłam co jakiś czas.

Musiałam coś szybko wymyślić, aby nie wzbudzać podejrzeń odnośnie minimalnego smrodu dymu. Mój wzrok nagle zatrzymał się na laptopie leżącym na biurku.

Raz kozie śmierć...

— Uwaga, wchodzę — powiadomił Basil, który uchylił lekko drzwi. Widząc mnie nieco nieogarniętą, zakrył oczy, bo wiedział, że mogę się na niego wydrzeć. — Chciałem zaproponować, żebyśmy coś zamówili, ale musisz powiedzieć co, bo jesteś weganką.

— Możemy zamówić Sushi. Powinna być opcja, żeby zamówić wegańskie. A przynajmniej w Oslo była taka opcja, jak zamawiałam jedzenie — odpowiedziałam szybko.

— Jasne... — zaciął się, gdy chciał wychodzić. — Coś ci się tu paliło czy coś?

KURWA! Myśl, myśl, myśl! No tak, laptop!

— Eee, ładowarka od laptopa mi się chyba popsuła, bo jak tylko ją podłączam do prądu, to zaczyna tak śmierdzieć — wymyśliłam na szybko.

— Jutro po szkole możemy wjechać do sklepu elektronicznego, to sobie kupisz nową. Jak coś, to mam też znajomego, co się zajmuje takimi naprawami, więc może da radę coś z tym zrobić. Mogę podpytać — zaproponował, na co tylko przytaknęłam głową.

W kolejnej chwili wyszedł z pokoju. Gdy tylko usłyszałam, jak zbiega ze schodów, odetchnęłam z ulgą, że uwierzył w to kłamstwo.

Było, kurwa, blisko...

***

•••Basil•••

Wszedłem do kuchni mniej więcej za dziesięć siódma. Siedzieli tam już Benji i Doug, którzy szykowali sobie coś do zjedzenia na teraz, bo później, na długiej przerwie, pewnie będą chcieli wyskoczyć na jedzenie do najbliższej knajpy.

— Dobry — powiedziałem na wejściu, na co mi odpowiedzieli machnięciem ręki bądź kiwnięcie głowy.

— Jak tam wczoraj rodzice? — dopytał Doug.

— Nieźle. — Spojrzałem na wejście do kuchni. — Jak z papierami w siedzibie? Dużo jeszcze tego zostało?

Oboje zerknęli na łuk wejściowy, czy aby nie stała tam Becky. Wiedzieli, że musieli uważać na te tematy i nie odzywać się odnośnie „tych spraw" przy mojej siostrze.

— Trzy lata niesegregowania papierów się kłania. Tego jest tyle, że jakby się to pozlepiało, to na spokojnie dałoby się z tego zrobić trumny dla naszej trójki. Coś czuję, że przy kolejnej wizycie tamtego babska będzie nam to bardzo potrzebne, jeśli się do czegoś dopierdoli. ZNOWU — dodał Doug, naciskając na ostatnie słowo.

— Przez ostatni tydzień się dopierdalała do wszystkiego. Ja nawet nie wiem, skąd ona, do cholery, wiedziała o przegranych walkach, wyścigach i w ogóle. Kurwa, podsłuch ma? Monitoring ukryty w siedzibie? Chuj wie... — Zaczesał włosy Benji.

— W sumie to jestem ciekawy, dlaczego nagle teraz, po tych wszystkich latach, jak istnieje ten oddział gangu, szefunio postanowił nas tu sprawdzić — rzucił nagle Doug.

— Do czegoś się w końcu zawsze trzeba dopierdolić — zauważyłem, a przy tym zerknąłem na godzinę na zegarze naściennym, wiszącym nad wejściem do kuchni.

Dochodziła siódma, a Becky nadal nie zeszła.

— O której twoja siostra zamierza wstać? Za maks dziesięć minut będziemy musieli się zbierać — rzucił Benji, a ja na niego spojrzałem zaskoczony.

— Czekaj, ona jeszcze nie wstała? — dopytałem, na co jedynie przytaknął głową.

Zostawiłem wszystko, by w kolejnej chwili ruszyć piętro wyżej, do pokoju mojej siostry. Wszedłem tam bez pukania, dzięki czemu usłyszałem, po pierwsze, dzwoniący budzik, i zobaczyłem, po drugie, Becky, która nadal spała, będąc w połowie odkrytą. Pokręciłem głową, nie dowierzając, po czym do niej podszedłem, wyłączyłem alarm w telefonie, a nawet w dwóch. Założyłem ręce po bokach, tym samym lekko podciągając materiał marynarki od mundurka, szturchnąłem jej, wystającą poza krawędź łóżka, nogę, jednak nic to nie dało.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym coraz bardziej robił się duży bajzel, jakby nikt tu nie sprzątał od miesiąca.

Nie wierzę w to...

— Becky... — odezwałem się spokojnie. — Becky, jest szósta pięćdziesiąt siedem. Masz trzynaście minut, żeby się ogarnąć. — Ponownie szturchnąłem jej nogę, jednak nie zareagowała.

Zamiast tego, wypowiedziała cicho:

— Pierdol się...

Zamrugałem kilkukrotnie, po czym ponownie pokręciłem głową.

— No ja nie wierzę... — powiedziałem do siebie.

Zerknąłem na jej łydki, gdzie także dostrzegłem kolejne tatuaże. Ten na prawej przedstawiał płaczące oko w sercu. Po lewej, niemal identyczny w obramowaniu, trzy wbite miecze bądź sztylety w zamkniętą już powiekę. Nie miałem pojęcia, co miał oznaczać ten malunek – o ile to w ogóle posiadało jakieś znaczenie jak w przypadku tego na ręce – ale nieco mnie niepokoiły jej wybory w tych wzorach.

— Becky, ostatnie ostrzeżenie. Wstajesz albo wyciągam cię za nogę — powiedziałem, jednak ponownie nie zareagowała, a jedynie schowała się głową pod pościel.

Czyli nie mam wyboru – pomyślałem, po czym złapałem za jej prawą nogę.

Wzdrygnęła się od razu, jednak nim zdążyła zareagować, wylądowała tyłkiem na drewnianych panelach. Jęknęła niechętnie, z nadal leżącą na łóżku głową i rękami.

— Nie chce mi się... — wychrypiała zmęczonym głosem.

— Dzisiaj twój pierwszy dzień w szkole. Wstawaj, masz dziesięć minut na ogarnięcie się — zauważyłem, ale nie zareagowała i powoli się podniosła.

Wiedziałem, co zamierzała. Chciała wrócić do łóżka, jednak byłem od niej szybszy.

— Od razu przepraszam — rzuciłem, po czym objąłem ją w talii i podniosłem ponad ziemię.

Natychmiast się rozbudziła, bo zaczęła wierzgać nogami, bylebym ją wypuścił. W tym momencie dziękowałem wszelakim boskim wyrokom, że dostała od losu taką, a nie inną wielkość postury.

— Puszczaj mnie, do kurwy nędzy, ty pierdolony jebańcu, do którego nie mam ochoty się przyznawać! Ty końska dupo, co ją byk osrał! Jak mi się, kurwa, nie chce, to się mnie nie zmusza, ty jebany bracie, co z szatańskiej dupy wyszedł! Puszczaj mnie, kurwa mać, bo ci wjebię tak, że pamięć stracisz i będziesz większym kapuścianym łbem niż już jesteś, ty wyrośnięty plemniku z piekła rodem!

Spojrzałem na nią zaskoczony, kiedy usłyszałem jej, jakże kreatywne, wyzwiska. Przy tym uchyliłem drzwi do łazienki, gdzie wszedłem razem z nią. Cały czas się wyrywała.

— Jak tylko mnie, do chuja Pana, odstawisz, to przysięgam! Spuszczę ci takie manto, że cię rodzice na sekcji zwłok, kurwa, nie poznają! — wyzywała dalej.

— Trafiłabyś do więzienia — zauważyłem.

— Gówno mnie to, kurwa, obchodzi. Kurwa, puść mnie wreszcie, ty pierdolony plemniku, co wygrał wyścig z czasem i zapłodnił jajeczko naszej matki! Zajebię cię!

— Nie wierzę, że jestem z tobą spokrewniony — wymruczałem pod nosem.

— Słyszałam to, do chuja Pana! Puszczaj mnie, kurwa, bo jak ci, kurwa, zapierdolę, to, kurwa, na księżycu wylądujesz!

Podszedłem z nią do prysznica.

— A tylko, kurwa, spróbuj! Przebiję ci opony w samochodzie, jak to zrobisz! Ja nie żartuję! — wrzeszczała dalej, a jej głos stał się w końcu normalny. — Spróbuj mnie tu wrzucić i włączyć wodę, to ci obiecuję! Zapierdolę cię w środku nocy! Poderżnę ci gardło, rozczłonkuję cię, a kutasa doczepię ci pineskami do czoła! Rozpierdolę tę chałupę i udam, że to był jebany napad!

Westchnąłem załamany.

— Czy ty możesz nie być taka wulgarna? — dopytałem spokojnie.

— Pierdol się ze swoją jebaną opinią, że jestem, kurwa, wulgarna! Jestem z tego cholernie dumna, więc z łaski, kurwa, swojej, odpierdol się i mnie, kurwa, w końcu puść! Nie jestem pierdolonym noworodkiem, żeby być noszona w taki sposób!

— Trzeba było wstać, jak się o to prosiło — zauważyłem.

— Kurwa, jak ja cię nienawidzę! Puszczaj mnie, kurwa jego mać, bo cię wykastruję, ty pierdolony sukinsynie! — Zamachnęła się w stronę mojej głowy prawym łokciem, jednak nim mi przywaliła, puściłem ją i gwałtownie się odsunąłem.

Odwróciła się w moim kierunku, wyraźnie zdenerwowana. Nie...

Wyraźnie ją wkurwiłem...

— Szykuj się, masz niecałe dziesięć minut. — Podszedłem do drzwi.

— A żebyś zdechł w najgorszych katuszach, jakie istnieją! — wrzasnęła, gdy zamykałem powłokę.

Oparłem się o nią i odetchnąłem z ulgą. Z piętra niżej w tym momencie usłyszałem głośne wybuchnięcie śmiechem. Szerzej uchyliłem powieki.

No tak, chłopaki musieli wszystko słyszeć. Mimo wszystko Becky ma dość donośny głos, więc dało się ją pewnie usłyszeć z drugiego końca ulicy.

Westchnąłem, a przy tym poczułem, jak Becky próbuje się wydostać z toalety.

— Czy ty mi, kurwa, blokujesz możliwość wyjścia z łazienki?! Serio, kurwa?! — ponownie krzyknęła.

— Nie wypuszczę cię, póki nie ogarniesz wszystkiego, co masz do zrobienia w łazience — powiadomiłem, na co usłyszałem jedynie, że warknęła wściekle. — Masz maksymalnie pięć minut! Czekam na dole!

Po swoich słowach wyszedłem z jej pokoju, by następnie ruszyć piętro niżej. Do kuchni wszedłem z głośnym westchnięciem.

— Okej, dzisiaj mieliśmy bardzo interesujący poranek. Pierwszy raz się cieszę, że wstałem tak wcześnie, bo miałem okazję coś takiego usłyszeć — powiedział Benji, który przy okazji właśnie dopijał z kubka jakiś napój.

Zapewne kawę.

Pokręciłem głową na jego słowa, po czym podszedłem do blatu, gdzie wcześniej szykowałem sobie coś do zjedzenia na szybko. Dokończyłem, zjadłem, a w momencie, kiedy ostawiałem kubek po kawie, obok kuchni przeszła Becky, ubrana w mundurek.

— Jak już jesteś gotowa, to się zbieramy — odezwałem się nieco głośniej, a przy tym stanąłem w przejściu.

Akurat zawiązywała swoje buty.

— Pojadę autobusem — rzuciła od niechcenia, po czym wyszła z domu, trzaskając za sobą drzwiami.

— Ups? — rzucił żartobliwym tonem Benji.

— Zapierdolę ci, jak znowu odezwiesz się takim tonem... — Spojrzałem na niego groźniejszym tonem.

— Widać, że jesteście spokrewnieni — zauważył Doug, który minął naszą dwójkę.

Westchnąłem załamany. Po kilku minutach wyszliśmy z domu. Zamknęliśmy drzwi, po czym ruszyliśmy do mojego samochodu.

— Becca mi poprawiła humor na cały najbliższy tydzień — stwierdził Benji, który zajął miejsce z przodu i podłożył sobie ręce pod głowę.

— A myślałem, że moja matka umie rzucić jakże soczystą wiązankę przekleństw — zażartował Doug, który spojrzał na swój telefon.

Ja jednak milczałem, kiedy to oni się nieco śmiali z sytuacji rano. Musiałem coś zrobić, bo nie wstawała, ale nie spodziewałem się takiej reakcji. Wiedziałem, że była temperamentna, ale nie sądziłem, że aż tak, żeby rzucić kilku minutową rozprawkę złożoną z samego wyzywania mnie.

— W ogóle, Basil, wiadomo, w której ona będzie klasie? — dopytał chłopak siedzący z tyłu, który przesunął się na środek, żeby mieć lepszy widok na jezdnię.

— Wiem tylko tyle, że na naszym roku, bo jednak jesteśmy rok bliżej, czyli w jej roczniku, ale nie wiem do jakiej klasy ją dopiszą. Zauważcie, że jest pięć grup. Poza tym nie wiem, czy nie dopiszą jej do jakiejś specjalnej, bo jednak to jest dość prestiżowa szkoła, a ona chyba skończyła w wieku osiemnastu lat naukę. Muszą jej pewnie zrobić jakiś test ze wszystkiego, żeby sprawdzić jej kompetencje czy coś takiego. Zresztą nie wiem, nie znam się na tym — odpowiedziałem, na co przytaknął.

— Luz, jesteśmy raczej bezpieczni. My jesteśmy w grupie numer dwa, czyli prawie na „piedestale szkoły". Skoro miała przerwę, to raczej nie wrzucą jej do wyższej grupy niż trzecia — zauważył Benji.

Skrzywiłem się na jego słowa. Brzmiało to tak, jakby jej nie doceniał. Na pewno mogła dużo więcej niż nasza trójka razem wzięta. Miała doświadczenie z innego kraju, a tam raczej inaczej są rozpatrywane sylabusy szkolne. Może miała nawet program do przodu? Nie wiedziałem, bo nie pytałem. Poza tym, raczej i tak by mi nie odpowiedziała. Po tej sytuacji z rana tym bardziej.

Po około dwudziestominutowej jeździe, zaparkowałem samochód na parkingu przed szkołą. Wielu uczniów się zbierało. Cała nasza trójka wyszła z pojazdu, który od razu zamknąłem. Nim ruszyliśmy do budynku, spojrzałem na przystanek. Był pusty, więc autobus musiał jeszcze nie przyjechać bądź pojawił się wcześniej, niż my. Wziąłem głębszy wdech. W tym momencie zadzwonił mój telefon, dlatego wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na jego ekran. Zobaczyłem, że dzwoniła do mnie mama.

— Idźcie, dogonię was — powiadomiłem chłopaków, a oni niemal od razu ruszyli w stronę budynku.

Przeciągnąłem zieloną słuchawkę, oparłem się o maskę samochodu i przyłożyłem komórkę do ucha.

— Cześć, mamo, co jest? — zapytałem od razu.

Jak tam Rebecca?

Skrzywiłem się, kiedy przypomniałem sobie sytuację z budzenia mojej siostry.

— Było... ciekawie? — rzuciłem, nie wiedząc, jak opisać sytuację z rana.

— Okej, co się działo? — spytał tata, czyli musiałem być na głośnomówiącym.

— Czy my mamy jakiegoś typowego choleryka w rodzinie? — spytałem, a tym samym zbiłem ich z jakiegokolwiek tropu.

Córka twojej siostry zawsze była gorącogłowa, Ann — zauważył tata, który odezwał się do mamy.

— Moja matka była temperamentna, ale to po babci i prababci, i praprababci... — zacięła się. — Okej, umówmy się, że od mojej strony rodziny była masa choleryków. Czemu pytasz, Basil?

— Bo takiej wiązanki przekleństw, jaką Becky mi zaserwowała z rana, gdy musiałem ją siłą wyciągać z łóżka, nie słyszałem w życiu — powiedziałem nieco ciszej.

Tata się zaśmiał, a mama starała się wyraźnie zachować powagę, ale ostatecznie też pękła i zaczęła się chichrać pod nosem.

Nie martw się, na pewno jej przejdzie. W końcu ci zaufa na nowo i będziesz jej mógł powiedzieć, jak bardzo za nią tęskniłeś i jak bardzo tego wszystkiego, co kiedykolwiek jej zrobiłeś, żałujesz.

Mruknąłem coś w odpowiedzi, zerknąłem na zegar znajdujący się nad wejściem do szkoły.

— Muszę kończyć. Mam zajęcia po drugiej stronie budynku, a zanim się przebiję przez ten tłum, to minie z piętnaście minut — powiedziałem, odsuwając się od samochodu.

Jasne. Pilnuj siostry i pomóż jej się zaaklimatyzować — poprosiła mama, na co się krzywo uśmiechnąłem.

Mam jej pilnować, ale już ją spuściłem z oka... Oni mnie wykastrują szybciej niż Becky, jak się o tym dowiedzą...

Po pożegnaniu się, ruszyłem do szkoły. Na przystanku akurat zatrzymał się autobus, ale wolałem uniknąć sytuacji, gdyby Becky mnie nakryła. Uznałaby pewnie, że znowu robiłem z siebie braciszka na medal bądź ją szpiegowałem i zachowywałem się jak nadopiekuńczy rodzic.

Jak najszybciej znalazłem się w budynku, by następnie ruszyć do odpowiedniej sali. W niej spotkałem chłopaków, którzy zajęli ostatnie ławki przy ścianie. Poprawiłem torbę na ramieniu, by kolejno ruszyć w ich kierunku. Przysiadłem się do Douglasa, który siedział w tej na samym końcu.

— Coś się stało? — dopytał, jednak jedynie pokręciłem głową.

— Rodzice dzwonili się dopytać, jak się sprawy z Becky i szkołą mają.

Przytaknęli jedynie głowami. Pierwszym przedmiotem dzisiaj była algebra, co oczywiście się równało, że chłopaki przez większość zajęć zamierzali się chować pod ławki. Nienawidzili tego przedmiotu, bo szedł im najsłabiej. Nic dziwnego, że wiecznie zżynali ze mnie pracę domową. Gdyby nie dobre oceny z reszty przedmiotów, już by wylądowali w trzeciej grupie.

Przeciągnąłem się lekko, by rozciągnąć plecy przed całym dniem w zgarbieniu.

Prestiżowej szkoły się zachciało... Choć w sumie to bardziej wymóg, skoro pochodzę z bogatej rodziny – pomyślałem, opierając głowę na lewej ręce.

W tym momencie usłyszałem dźwięk dzwonka na lekcje. Lekko westchnąłem, by w kolejnej chwili wyjąć zeszyt i jakiś piórnik. Telefon także położyłem na biurku. W tym momencie do sali wszedł nasz nauczyciel – profesor Cosar.

— Jak tam weekend minął? Wszyscy zdrowi i nieskacowani? O tobie mówię, Willington — zwrócił się do chłopaka, który wokoło był osaczony przez dziewczyny.

Z jedną siedział, kolejne dwie za nim i następne przed nim. Wywróciłem oczami, kiedy tylko wzruszył ramionami.

Cosar niby posiadał tytuł profesora, ale nie miał w tyłku tego drewnianego kija od szczotki jak większość w tej szkole. Należał do grupy bardziej wyluzowanych nauczycieli, ale jak chciał, to potrafił dowalić. Cały dział, czyli jakieś dwieście siedemdziesiąt trzy zadania, jako praca domowa. Do końca życia prawdopodobnie będzie mnie prześladowało wspomnienie trzech zarwanych nocek, żeby tylko to wszystko zrobić.

— No dobrze, skoro nikt nie ma żadnych nowinek, to może sprawdzimy pracę domową? Jesteście dorośli, ale pomęczyć was muszę. — Uśmiechnął się szeroko i zdjął swoje okulary z głowy.

Poprawił je na nos. Brązowe włosy zaczesane, jak zawsze, do tyłu, nieco opadły mu na twarz, jednak jakoś bardzo się tym nie przejął.

— A nie, moment, jeszcze obecność. — Podszedł do biurka, pocierając swój zarost.

Dlatego większość osób w szkole go uwielbiało. Jego nieogarnięcie często podnosiło człowieka na duchu. Potrafił poprawić humor wszystkim.

— No dobrze, a więc...

Przerwało mu pukanie do drzwi. Spojrzał w ich kierunku, tak samo jak każdy, a zza nich wyłoniła się sekretarka, która szybko podeszła do Cosar'a. Podała mu jakąś kartkę. Zerknął na nią, szerzej uchylił powieki.

— Chyba jakiś geniusz to rozwiązywał. Wszystko jest dobrze. Kto...

— Twoja nowa uczennica. Gdyby nie fakt, że w pierwszej grupie nie ma już miejsca, pewnie zostałaby tam przypisana, ale no cóż. Nic nie zrobimy. A co do rozwiązania, nie minęło pół godziny, a zrobiła testy z algebry, fizyki, biologii, chemii, czterech języków, historii... W sumie ze wszystkiego. — Poprawiła swoje krótkie włosy. — Zostawiam ci ją, znasz procedury wprowadzania nowych uczniów. A, i uważaj, bo niezłe z niej ziółko — ostrzegła, a ja spojrzałem na chłopaków.

— Nie mów mi, że nawet na lekcjach będę musiał na nią patrzeć. — Pochylił się w moim kierunku Benji, jednak szybko podniósł wzrok na dziewczynę, która właśnie weszła do sali.

Przyglądałem się w osłupieniu, jak moja siostra wkroczyła do klasy, a przy tym zerknęła w moim i chłopaków kierunku ze złośliwym uśmiechem. Zwróciła się do profesora, który uważnie się przyjrzał, na kogo patrzyła, po czym z powrotem na nią.

— Pierwszy dzień i już spóźnienie? Nieźle — chciał zażartować.

— Wystarczyło mi pięć minut znajdowania się na terenie tej placówki, żeby dostać ostrzeżenie od dwóch nauczycielek, od których na dzień dobry dostałam nagany. Przy tym też wylądowałam już na dywaniku u dyrektora. — Założyła ręce na piersi.

Szeroko uchyliłem powieki, kiedy to ujawniła takie informacje.

Co ona, do cholery, zdążyła już zrobić?!

— Jakim sposobem? Co zrobiłaś? — dopytał Cosar

— Najpierw dostałam ostrzeżenie, bo niby moja spódniczka od mundurka jest za krótka, choć każda uczennica ma identyczną jej długość. Potem dostałam kolejne za zbyt mocny makijaż jak na „tak młodą damę, która powinna się szanować". — Zrobiła cudzysłów w powietrzu. — Pierwszą naganę dostałam za pyskowanie do nauczycielki, drugą za jaranie przed budynkiem szkoły, a na dywaniku wylądowałam, bo nauczycielkom nie spodobało się moje obuwie — wytłumaczyła bez ani jednego zająknięcia.

Mnie jednak uderzyła inna informacja. „Jaranie". Czy ona się właśnie przyznała, że paliła?

— I mówisz, że wystarczyło ci jedynie pięć minut na to wszystko? — powiedział, gdy już przetarł swoją twarz.

— No, może nieco zaokrągliłam. Wystarczyły trzy — dodała bez wzruszenia.

W klasie nastąpiła całkowita cisza, kiedy to opowiedziała tę historię. Jednego już byłem pewny. Dzisiaj zapowiadał się bardzo ciekawy dzień.

— Okej, zmieniając temat, przedstaw się grupie. — Wskazał na wszystkich w sali.

Ona się do nas odwróciła, a przy tym zauważyłem, że spojrzała prosto na mnie.

— Nazywam się Rebecca Pembrook, w skrócie Becca, nigdy Becky, bo komuś przywalę, mam dziewiętnaście lat, ostatnie sześć lat mieszkałam w Oslo w Norwegii — powiedziała pokrótce.

— „Pembrook"? — Spojrzał na mnie. — Jesteś może spokrewniona z Basilem? — dopytał Cosar.

— Niestety tak, to mój starszy brat od siedmiu boleści — rzuciła, patrząc prosto na mnie.

— Basil, dlaczego nigdy wcześniej nie wspomniałeś, że masz siostrę? — zapytał zaciekawiony profesor, przez co zacząłem kręcić długopisem między palcami.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

— Nie mamy ze sobą najlepszych relacji, więc wolimy się do siebie nie przyznawać nawzajem — wyjaśniła, jak zawsze, po swojemu, na co ja odwróciłem wzrok.

— Rozumiem. — Odwrócił się do klasy. — Ma ktoś może pytania do nowej koleżanki?

— Nie boli cię kark od ciągłego patrzenia na każdego od dołu? — rzuciła jakaś dziewczyna siedząca z tyłu.

Zacisnąłem wargi, chcąc coś odpowiedzieć, ale wyprzedziła mnie Becky.

— A ciebie nie bolą mięśnie od noszenia tony tapety na twarzy? — odgryzła się, a ja spojrzałem na nią zaskoczony.

Dziewczyna też wydała się mocno zaskoczona, że jej odpowiedziała na zaczepkę.

— Clara, należało ci się za dogryzanie przez jej wzrost — zauważył Cosar.

— Ile masz wzrostu? — zapytał tym razem ktoś bardziej normalny.

Zwróciłem wzrok na tę osobę, której głos znałem aż za dobrze. To był Oscar, ten sam chłopak, który znalazł się niedawno w naszym domu, żeby poinformować o wizycie prawej ręki naszego szefa.

— O takie rzeczy się dziewczyn nie pyta — rzuciła.

— Myślałem, że nie pyta się o wiek — dodał.

— Rada na przyszłość. Trzy „W", czyli wiek, wzrost i waga, to tematy obłożone zakazem przy rozmowie z dziewczynami. — Uniosła lekko brwi.

Zaśmiał się bezdźwięcznie, na co zacisnąłem dłonie. Miałem nadzieję, że nawet sobie nie myślał, że pozwolę mu się do niej zbliżyć.

— Jakim sposobem napisałaś testy z każdego przedmiotu w pół godziny? — spytał Benji.

Zerknąłem na nieco zaskoczony, ale w sumie to sam byłem ciekawy i chciałem jej o to zapytać po zakończeniu zajęć, chociaż nie wiedziałem, czy mi odpowie na to pytanie. Zwróciła na niego wzrok. Wyraźnie wrogo nastawiony.

— Były na poziomie wiedzy przedszkolaka, czyli idealne dla ciebie — dogryzła mu, wkładając ręce do kieszeni spódnicy. — A nie, czekaj. To nadal zbyt wysoki poziom jak na ciebie. Zapomniałam, wybacz — dodała sarkastycznie, czym rozśmieszyła kilka osób w pomieszczeniu.

Nawet pan Cosar się zaśmiał.

— No dobrze — przerwał nauczyciel. — Zajmij miejsce w ostatniej ławce pod oknem.

Przytaknęła głową, po czym ruszyła na wyznaczone miejsce. Zauważyłem, że w pewnym momencie podskoczyła, co mnie nieco zaintrygowało, bo nie wiedziałem, czemu to zrobiła. Domyśliłem się jednak, kiedy a moment przystanęła i pochyliła się do jednaj dziewczyny, która wzdrygnęła się na coś, co powiedziała moje siostra. Mówiła tak cicho, że kompletnie nic nie usłyszałem, ale po jej zwycięskim uśmiechu mogłem wywnioskować, że czymś zagroziła, a tamta w to uwierzyła.

Moja siostra to wcielenie Szatana...

Złapałem za długopis, by zapisać, co akurat Cosar zapisał na tablicy. Spojrzałem kątem oka na Becky, dzięki czemu zauważyłem, że, po pierwsze, siedziała bokiem do ławki, a po drugie, robiła coś na telefonie.

Wziąłem głębszy oddech, żeby się na niej nie skupiać, po czym skupiłem się na tym, co omawiał nauczyciel, pytający o zadania z pracy domowej. 



Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Dajcie znać koniecznie i do następnego!
Może za dwa miechy wstawię kolejny rozdział...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro