Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 - Race & Fight cz. II

Nieco zdyszana wbiegłam na podwórko. Założyłam ręce na biodrach, powoli łapiąc oddechy. Wieczór przyniósł mi tyle emocji, że musiałam się ich pozbyć, a jako że nie mogłam spać, postanowiłam poćwiczyć. To zawsze pomagało, a jednocześnie nie chciałam, żeby zbyt dobry humor ponownie sprawił, że stałabym się milutka dla Basila i pozostałej części cyrku. Po chwili przeszłam w kierunku drzwi. Dodatkowo podczas joggingu przemyślałam parę spraw.

Przede wszystkim tę Derecka. Niemal na pewno znajdował się już w Stanach. Niestety, nie wpadłam na żaden pomysł. Mogłam tylko powiadomić trójcę, że na terenie pojawił się wróg, ale bez pozwolenia Miszy nie miałam prawa, by wszcząć poszukiwania tego gnoja, by go ujebać raz na zawsze. Tym bardziej Michaił by stracił cierpliwość, jakby usłyszał, że chciałam Derecka dorwać, zanim on znajdzie mnie. Wtedy mój drogi albinos znalazłby się tu szybciej, niż biegnąca prędkość światła i to tylko po to, by mi przyjebać. I Basilowi przy okazji, żeby oddać mu za mnie za tamto sprzed sześciu lat.

W końcu on też mu chcę zapierdolić, bo mnie zranił... Z jednej strony to całkiem urocze...

Zamrugałam gwałtowniej, uświadomiwszy sobie, o czym pomyślałam.

Nie, kurwa, ja się muszę przespać...

Uchyliłam drzwi. Od razu doszła do mnie rozmowa tocząca się w kuchni – pomimo tych starych słuchawek na uszach. Słyszałam i Basila, i Benjiego, i Douga. Rozmawiali o wyścigu.

— Powiem tak, Grim Reaper może być fajniejsza, niż nam się wydawało — stwierdził Doug.

— Po tym, jak załatwiła Jesúsa, zgadzam się w stu procentach — dodał Benji. — Może i tę sprawę załatwiła dość brutalnie, bo Jesús dostał siedemnaście szwów, ale i tak. Mój szacunek do niej wzrósł trzykrotnie.

Hmmm... Tak mało szwów? Myślałam, że wpierdolą mu przynajmniej dwadzieścia.

— W ogóle się nie odzywasz, Basil — zauważył Douglas.

Usłyszałam, jak mój brat ciężko westchnął.

— Nie wiem, co myśleć — wyznał.

Złapałam głębszy wdech, w kolejnej chwili trzaskając drzwiami. Tym samym dałam znać chłopakom, że nie spałam, jak zapewne podejrzewali. Podniosłam się z łóżka już o szóstej rano, gdy oni spali na tyle mocno, że nawet by włamywacza nie usłyszeli. Zdjęłam buty, po czym skierowałam się do kuchni. Przy tym włożyłam ręce do kieszeni rozpiętej bluzy. Nie siląc się na żadne wyrazy dobrego wychowania, przeszłam za Basilem, by stanąć przy lodówce i wyciągnąć butelkę wody.

Na pewno było słychać, że miałam głośniejszy oddech, a fryzura znajdująca się w wyraźnym nieładzie, powinna dać im do zrozumienia, że nie spałam od przynajmniej kilku godzin. Choć fakt, że mi się przyglądali z takim zainteresowaniem, mógł też znaczyć, że nie spodziewali się mnie zobaczyć w nieco innej odsłonie niż zazwyczaj. Jakby nie patrzeć włosy miałam całkowicie zaczesane do tyłu, tworząc ciasno plecionego dobieranego warkocza, przez co czoło posiadałam niemal całkowicie odkryte. Przykrywało je jedynie kilka pojedynczych pasemek wychodzących z upięcia. Rano poświęciłam nieco więcej czasu, by dobrze zamontować perukę, dlatego nie musiałam się martwić, że cokolwiek będzie się wyróżniać.

Po zabraniu picia ruszyłam do wyjścia, jednak momentalnie się zatrzymałam, gdy Basil się do mnie zwrócił. Gdyby nie fakt, że akurat zmieniała się piosenka, nawet bym nie usłyszała, że coś do mnie mówił. Odwróciłam się, łapiąc za lewy nausznik. Zdjęłam go, a w kuchni rozbrzmiały głośne dźwięki refrenu skocznej k-popowej piosenki. Basil i pozostała dwójka zamrugała szybko, usłyszawszy, jakiej muzyki słuchałam.

— Czego? — dopytałam, przerywając ich zaskoczenie.

— O-o której wstałaś? Myślałem, że jeszcze śpisz.

Czyli jednak.

— Koło szóstej — odpowiedziałam krótko.

— O-okej, a gdzie...

— Byłam pobiegać. — Wzruszyłam ramionami.

Już w kolejnej chwili wyszłam z pomieszczenia. Przy tym wyjęłam telefon z kieszonki na udzie i zatrzymałam muzykę. Jak kiedyś uchyliłam i od razu zatrzasnęłam drzwi, by podsłuchać rozmowę chłopaków. Usiadłam na schodach i wytężyłam słuch. Przy tym jak najciszej starałam się otworzyć butelkę.

— Coś ci utkwiło w gardle, że przy własnej siostrze się, kurwa, jąkasz? — rzucił Benji.

W sumie słuszna uwaga. Kompletnie nie potrafił się wysłowić podczas tej krótkiej wymiany zdań w kuchni. Sama chciałam mu na to zwrócić uwagę, ale wolałam, żeby myślał, iż miałam to gdzieś. Poza tym początkowo uznałam to za powód tego, że usłyszał, jakiej muzyki słuchałam. Raczej się nie spodziewał, że lubiłam tak skoczne melodie. Prawdopodobnie strzelał bardziej w rocka lub metal, które też przypadały mi do gustu, ale od kiedy zasłyszałam rodzaj, jakim był k-pop, nie umiałam się oderwać.

Oparłam brodę na prawym łokciu.

Ingrid miała rację, że jak się uzależnię, to już z tego nie wyjdę...

— To przez to, że nie wiem, co myśleć.

— O co ci w sumie chodzi? — dopytał Doug. — Non stop powtarzasz to jedno zdanie.

— Bo chyba wariuję — przyznał. — Wczoraj Becca nosiła srebrne kolczyki kółeczka z kilkoma niebieskimi diamencikami...

— Okej, co w tej całej sprawie ma do rzeczy jej biżuteria? — przerwał mu Benji.

— To, że Grim Reaper na wczorajszych wyścigach miała identyczną.

W kuchni zapadła cisza. On je naprawdę widział. Wątpiłam, że uznałby to za najzwyklejszy zbieg okoliczności, iż ktoś w jego środowisku posiadał identyczne kolczyki. On w takie rzeczy nie wierzył. Uznawał, że wszystko miało jakieś znaczenie. W tym przypadku, niestety, się to sprawdzało. Musiałam coś zrobić, ale nie mogłam im tam teraz zejść i po prostu powiedzieć, że coś mu się wydaje.

— Kolory oczu też mają identyczne, zachowanie też pasuje...

— Stary... — przerwał mu Doug. — Odbija ci.

— Zastanówcie się — poprosił. — Nie wydaje wam się to dziwne, że te dwie mają ze sobą aż tyle cech wspólnych? Kolor oczu, zachowanie, biżuteria, podobne brzmienie głosu, nawet wzrost mają...

— Basil... — przerwał mu Benji. — Nakręcasz się, a wiesz, że jak to robisz, to ci odbija. Wyciągasz wnioski, ale nie masz nic na ich potwierdzenie. Żadnych dowodów. Poza tym pomyśl.

— Ale co...? O czym?

— Myślisz, że Becca potrafiłaby tak po prostu bez mrugnięcia i z całkowitym brakiem emocji, strzelić drugiej osobie w rękę? Becca to Becca, a Grim Reaper to Grim Reaper, dwie całkowicie różne osoby. Nasza szefowa jest nieobliczalna, a Becca, fakt, zmieniła się przez te sześć lat, ale raczej nie do takiego stopnia, aby być w stanie kogoś postrzelić. Już zwłaszcza, że nie potrafię jej sobie wyobrazić w blondzie, krótkich włosach i z pistoletem. No sorry.

Musiałam się powstrzymać, by nie parsknąć zbyt głośno.

Oj, Benji, jak ty mało wiesz, do czego ja w sumie jestem zdolna...

Zabijanie to jedna z moich ulubionych rzeczy, ale na pierwszym miejscu i tak stawiałam bójki oraz tortury. Przy tych dwóch rzeczach mogłam popatrzeć na ból, jaki sprawiałam drugiej osobie. Stawałam się panią ich losu, bo w każdej sekundzie mogłam ich zaszlachtować, co jedynie sprawiało, że w oczach pojawiał się strach. Z jakiegoś powodu dostałam swój pseudonim i stworzyłam respekt, jakim darzyli mnie wszyscy, nawet nie widząc mnie na oczy. Morderstwo następowało szybko, wystarczała pojedyncza kulka w łeb i po kilku sekundach ofiara była martwa.

Uwielbiałam tortury, jednak Misza nie pozwalał mi ich zbyt często przeprowadzać. Jak sam uznał, za bardzo się bawię z zakładnikiem i męczę go do takiego stopnia, że w końcu pada z wycieńczenia. Racja, czasami się to przydawało, gdy ktoś nie chciał mówić, ale, niestety, ludzie to dość delikatne istoty, które pękają od wystarczającego natężenia bólu lub strachu o własne życie. Czasami można spotkać kogoś tak upartego jak Derek, ale to rzadkie przypadki.

— Mimo wszystko — usłyszałam Basila — przyjrzyjcie się jej na walkach. Chcę mieć pewność, że Becca nie wrąbała się w równie głębokie bagno, co my. Jeżeli ona by należała do gangu...

Ucichł.

— Zamkniesz się, jak się zgodzimy? — spytał Benji.

Doszedł do mnie jedynie pomruk.

— To zgoda... Ale jak nam się dostanie, to zjebię to na ciebie.

Wzięłam głębszy wdech, by kolejno się podnieść ze stopni i jak najciszej wejść do pokoju. Od razu podeszłam do biurka, na którym zostawiłam słuchawki i butelkę z wodą. Przy drugiej dłoni już przesuwałam palcem po ekranie komórki, szukając kontaktu Miszy. W ciągu kilku sekund go znalazłam i od razu wcisnęłam. Przy tym też od razu przestawiłam się na język rosyjski, by rozumiał mnie tylko Michaił.

Martwię się od wczoraj — powiedział od razu. — Nie dałaś mi znać, jak poszedł wyścig...

— Chwilowo mamy poważniejszy problem, niż moja skleroza — przerwałam jego dalszy wywód, zanim się rozkręcił.

— Co się dzieje?

— Basil widzi podobieństwo między Grim Reaper a tą nudną wersją mnie.

Po drugiej stronie nastąpiła cisza.

Cholera... Coś się stało, że...

— Popełniłam błąd — przyznałam, łapiąc się za głowę.

Przy tym oparłam się o biurko, przysiadając nieco na jego krawędzi.

Co zrobiłaś?

— Spieszyłam się na te wyścigi i przez nieuwagę zapomniałam zdjąć kolczyki. Basil je rozpoznał, a do tego przekonał pozostałą dwójkę, żeby mi się uważnie przyjrzała na dzisiejszych walkach.

Becca, nie panikuj...

Wzdrygnęłam się lekko.

— Nie jestem normalną jebaną pizdą, żeby panikować! — podniosłam nieco głos.

Wiem — powiedział spokojnie.

Od razu mi opadł temperament. Misza nie przejmował się moimi krzykami i wrzaskami. Wiedział, jak było naprawdę. On potrafił mnie rozszyfrować, słysząc tylko barwę głosu, jaką się posługiwałam. Nie musiał mnie nawet widzieć. W głowie powstała nawet myśl, że on już wiedział o moim udziale w wyścigach, ale wolałam nie krakać.

Jesteś silna, Becca. Wiem to nie od dzisiaj, ale w takich przypadkach, kiedy kontrola sytuacji wymyka się z rąk, po prostu weź głęboki oddech i pomyśl na spokojnie, co ci pozostało. Basil i tamta dwójka, w ogóle nikt, poza Kiriłem, nie powinien wiedzieć, że jesteś Grim Reaper.

— Basil zauważył podobieństwa w wyglądzie...

To w nim coś zmień — zaproponował.

Wzdrygnęłam się.

— Nie pofarbuję włosów, nawet nie ma takiej opcji.

Zaśmiał się lekko.

Zauważ, że u kobiet zmiana wyglądu jest nieco prostsza — zaczął. — Macie makijaż. Do dziś pamiętam, jak zamieniłaś Ingrid w całkiem inną osobę, gdy ją umalowałaś. Ze sobą możesz zrobić to samo. Dodaj coś do swojego wyglądu Grim Reaper. Wystarczą nawet jakieś pieprzyki czy piegi. Wiem, że nie lubisz, ale kolor oczu możesz zmienić z pomocą soczewek. Wystarczy, że nieco przyciemnisz sobie swoje naturalne.

Podeszłam do lustra. Przyjrzałam się samej sobie.

— Może ciemniejsze oczy i jakiś pieprzyk pod okiem by zażegnały problem?

Musisz spróbować. Mam przeczucie, że się uda, więc nieco wyluzuj.

Jasne...

A, właśnie. Jak Ingrid usłyszała, że za trzy tygodnie lecimy do Ameryki, to już zaczęła się szykować, ale nie wie, jakie ubrania spakować. Kazała ci powiedzieć, żebyś jej odpisała na grupie.

— Jasne, zajmę się tym za moment.

Prześpij się — powiedział, na co uniosłam wyżej brwi. — Po głosie słyszę, że jesteś wykończona. Pory deszczowe to dla ciebie duży problem przez wzgląd na lekki sen, dlatego spróbuj jakoś odsypiać w ciągu dnia. Ostatnio miałaś sporo na głowie, więc należy ci się odpoczynek. Mogę zadzwonić do Benjiego, że nie pojawisz się na walkach, jeśli...

— Nie... — przerwałam mu. — Chcę to wszystko dopiąć do końca. Dopiero potem odeśpię.

Jasne, ale... I tak się nieco prześpij przed walkami.

— Okej, na razie.

Daj później znać, co i jak.

Uniosłam kąciki ust.

— Tak jest.

***

Zatrzymałam się pod magazynem przy Duwamish Waterway. Zdjęłam kask i westchnęłam. Czułam pod skórą, że dziś miało się coś wydarzyć. I to niekoniecznie dobrego. Moje przeczucia zazwyczaj się sprawdzały, dlatego jeszcze nim wyjechałam z garażu, powiadomiłam o tym Miszę. Kazał mi nie zakładać najgorszego, ale nie potrafiłam. Wszechświat mnie nienawidził, pozwalając mi zakładać najgorsze. W głowie powstawały myśli, że na walce może się pokazać Derek. Nie chciałam nawet sobie wyobrażać, jakie piekło by się tu rozpętało, gdybyśmy oboje zaczęli do siebie strzelać. Oczywiście musiałam mieć otwarty umysł i wszystko dokładnie przemyśleć, jeżeli wybuchłby tu chaos. Prawdopodobnie i tak coś będzie musiało zostać zażegnane, ale chwilowo wolałam nawet o tym nie myśleć.

I tak mam na głowie zbyt wiele problemów...

Wzięłam głębszy wdech, zanim w ogóle zsiadłam z pojazdu. Widziałam już samochody i motory innych gangów. Kitty Kitty posiadał najbardziej charakterystyczny, ponieważ barwił się jaskrawym różem. Sam widok tego koloru sprawiał, że miałam ochotę rzygać, ale musiałam się powstrzymać przed zwróceniem szybkiej kolacji w postaci jogurtu z płatkami – po obiedzie zasnęłam jak małe dziecko i nie zdążyłam niczego zrobić. Chociaż powinnam się cieszyć, że zdążyłam przynajmniej się tu stawić dziesięć minut przed walkami. Zabawa z rysowaniem sztucznych piegów mnie pochłonęła na tyle, że prawie się spóźniłam. Niestety, przez to nie zdążyłam załatwić sobie soczewek, ale już je zamówiłam przez internet. Powinny przyjść w ciągu dwóch dni.

Poprawiłam włosy i maskę, po czym ruszyłam do magazynu. Na wejściu stała dwójka kafarów, jednak widząc wzór na mojej masce i prawdopodobnie mnie rozpoznając, od razu się rozsunęli.

Bawią się w Morze Czerwone?

Od razu dostrzegłam inne gangi, jednak żaden się nie szykował. Zmarszczyłam na ten widok brwi, po czym się rozejrzałam. Podeszłam do pierwszej zakazanej gęby, którą kojarzyłam z siedziby. Oscar stał pod ścianą, niemal zabijając wzrokiem zawodnika Cobr. Ujrzawszy jednak mnie, stanął od razu na baczność. Obawiał się, że mógł się wydawać przy mnie nazbyt wyluzowany, ale szczerze? W jego przypadku kompletnie mi to nie przeszkadzało. Bardziej bym na to zwróciła uwagę tamtej trójcy, której jeszcze nigdzie nie dostrzegłam.

— Szefowo — odezwał się, oddając szacunek.

W końcu byłam wyżej rangą. Musiał się jakoś zachować. Znał swoje miejsce, co mu mocno punktowałam.

— Coś się wydarzyło? — dopytałam, starając się utrzymać poważniejszy ton.

— Scorpions, Vipers i Kitty Kitty się wycofały z walk — powiadomił. — Stwierdzili, że z Volkovem nie ma co zadzierać.

Przytaknęłam, unosząc prawy kącik ust. Nie dało się tego zauważyć, ale mimo wszystko. Przytaknęłam zadowolona.

— Czyli nie zabawimy tu zbyt dużo czasu. — Założyłam ręce na biodrach.

— Em, co do tego...

Zerknęłam na niego z szeroko otwartymi powiekami. Coś chciał dopowiedzieć, a to znaczyło jedno. Moje przeczucie, że coś miało się stać, sprawdziło się. Mieliśmy problem, co potwierdził Oscar kilka sekund później. Niemal od razu ruszyłam w stronę szatni zbudowanej z kilku blach. Wparowałam do środka niczym nadchodząca śmierć. To spowodowało, że cała trójka idiotów niemal podskoczyła.

— Co się, na chuje piekielne, odpierdoliło?! — podniosłam głos, nie zawracając sobie głowy, by jakkolwiek inaczej brzmieć.

Wszyscy w pomieszczeniu przełknęli ślinę. Wątpiłam, by spodziewali się usłyszeć mój krzyk na walkach, ale, niestety, widząc naszego zawodnika, nie trzymałam nerwów na wodzy. Podeszłam do pobitego chłopaka. Miał rozbitą twarz, niemal wybite zęby, krwawił z nosa, ust i głowy. Dodatkowo trzymał się za lewą rękę, więc podejrzewałam albo wybity bark, albo złamaną rękę. Chcąc nie chcąc, uczucia ludzkie istniały, a przez to poczułam niemal żal. Szkoda tego chłopaka, bo naprawdę mógłby wygrać, ale, niestety, w obecnym stanie nie da rady. Wyglądał, jakby napadła na niego cała grupa kafarów.

Odwróciłam się do Benjiego.

— Co się, do chuja jasnego, odjebało? — Stanęłam prosto.

Przy tym zacisnęłam pięści, jakbym chciała się na kogoś rzucić.

— Cobry się stały — zaczął. — Zaatakowali go, jak tu jechał. Znaleźliśmy go na poboczu.

Niemal czułam, jak gotowała się we mnie krew.

— Gdzie jest zastępca?

Rozejrzałam się po tej trójce. Spoglądali na siebie zaniepokojeni. Widocznie stało się coś jeszcze.

— Jechali razem... — zaciął się — ale z zastępcą jest gorzej. Wysłaliśmy jednego z naszych, żeby go zabrał do szpitala. Leży na ostrym dyżurze w stanie krytycznym. Dostał w brzuch kosą siedem razy.

Złapałam się za głowę.

— Kurwa mać! — wrzasnęłam, robiąc kilka kroków w tył.

— Ojej, macie problem? — doszło z progu.

Rozpoznałam ten głos. To Jesús, który widocznie się z czegoś cieszył. Momentalnie opuściłam ręce. Na twarzach trójki przede mną zagościł czysty strach, co znaczyło, że musiałam teraz wyglądać naprawdę upiornie. Wkurwili mnie, a to znaczyło jedno. Będzie rzeź. Odwróciłam się rozjuszona. Jesúsowi natychmiast zszedł uśmiech. Przy tym przestał się opierać framugę. Nie widziałam swojego odbicia, ale zapewne wyglądałam o wiele groźniej, niż wczoraj, gdy tej cholerny narkoman mi się naraził.

— To twoja sprawka, prawda? — spytałam spokojnie.

Zauważyłam, jak niemal każdy się wzdrygnął. Jesús się uśmiechnął kpiąco, ale doskonale widziałam w tym geście cień strachu. W tym momencie nie był pewny swoich działań. Zdawał sobie sprawę, że skazał samego siebie na śmierć, a jednak dalej wykopywał sobie grób.

— Nie wiem, o co ci chodzi. Fakt, ktoś nam wpadł pod koła, jak tu jechaliśmy, ale w życiu bym się nie spodziewał, że to twoi zawodnicy. — Przyłożył dłoń na sercu.

Chciał tym pokazać, że mówił szczerze, ale tego typu gierki na mnie nie działały. Wiedziałam, gdy ktoś kłamał, a on zdecydowanie to czynił.

— Jakim sposobem wpadli ci pod koła, skoro jechali autem? I niby jakim chujem nasz zawodnik by w ogóle miał rany cięte i kłute na ciele, do jasnej cholery?! Miałeś cholerne noże na oponach?! — wyskoczył Benji, jednak od razu go zatrzymałam, unosząc rękę ku górze.

Otarł się o nią piersią.

— Nie twoja zasrana sprawa, Perrito . — Wskazał na niego palcem.

Gdyby nie fakt, że nie chciałam wywoływać zamieszania, dostałby więcej szwów...

— Skoro nie macie zawodnika, to chyba wygrana jest...

— A kto powiedział, że nie mamy? — weszłam mu w zdanie.

Wzrok każdego skierował się na mnie. Nikt nie wiedział, co zamierzałam zrobić. Sama uważałam ten pomysł za głupotę, ale nie miałam wyboru. Nie mogliśmy przegrać.

Jesús się zaśmiał.

— Niby kogo? — Rozejrzał się. — Nie widzę tu ani jednego przeciwnika, który by wygrał z moim zawodnikiem.

Parsknęłam.

To się jeszcze, kurwa, zdziwisz.

— Tak? — Spojrzałam na niego z wyraźnym wyzwaniem w oczach. Przy tym zaczęłam iść w jego stronę. — To się jeszcze zdziwisz. Pokonałam was w wyścigach, w walce też wygram. — Pociągnęłam go za kołnierz, by nie patrzył na mnie z góry. — A jak tylko wejdę na ring, to możesz być pewny, że swojego zawodnika będziecie wynosić na noszach. Ona budet varit' yego ad na zemle, khodyachuyu shlyukhu.

Ledwie go puściłam, a on, wraz z dwójką swoich kompanów, którzy mieli sprawić, by groźniej wyglądał, zaczął uciekać do swoich. Warknęłam pod nosem, unosząc ręce, by związać część włosów w kitkę. Musiałam przyznać, bardzo niechlujnie to wyszło, ale obecnie miałam to głęboko w poważaniu. Nie zamierzałam się tu dziś nijak udzielać. Znalazłam się tu tylko i wyłącznie, żeby zmotywować zawodników. Nie spodziewałam się, że sama stanę się jednym z nich.

— Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.

Ponownie odwróciłam się do wyjścia. Tym razem stała tam Melinda w towarzystwie swojej młodszej kopii. Mogłam to tylko zakładać, ale to zapewne jej córka. W gangu wołali na nią Beth, bo nienawidziła swojego pełnego imienia. Przez to też posiadała dość napięte stosunki z matką. Pod jakimś względem umiałam się z nią utożsamić. Żadna z nas nie potrafiła się dogadać z drugim człowiekiem, temu też zwykle stałyśmy z boku.

Melinda zmierzyła mnie od stóp do głów, uważnie lustrując każdy centymetr ciała. Zmarszczyłam brwi, co musiała dostrzec, bo szybko odwróciła wzrok na córkę.

— Bernadeth, kochanie, przynieś nasz strój — poprosiła.

Chyba rozumiem, czemu dziewczyna nienawidzi tego imienia... Chryste panie...

Beth warknęła pod nosem, by kolejno wyjść z pomieszczenia. Wydawała się może maksymalnie dwa lata starsza ode mnie, co by w sumie tłumaczyło poniekąd jej zachowanie. Nadal się buntowała, co akurat mnie by nijak nie dotyczyło. Ja nie przechodziłam żadnego okresu w życiu. Ja po prostu miałam waleczny charakter, który przeszkadzał wielu osobom.

— Zakładam, że nie macie żadnego ubrania na przebranie, które by pasowało na ciebie, dziecinko, więc możemy pożyczyć nasz. — Przyglądała mi się z zainteresowaniem, opierając bok palca wskazującego o dolną wargę.

Zmarszczyłam brwi. Nie chciało mi się wierzyć, że zrobiłyby coś takiego za darmo. Jurij mi zawsze powtarzał jedno zdanie, które tak bardzo wbiło się w głowę, że stało się to poniekąd zasadą życiową. „Nie ma osób, które dają coś za nic" i choć pewnie znalazłoby się wiele osób, które chętnie by tę tezę obaliły, nie dałyby rady mnie przekonać. Spotkałam w życiu zbyt wiele fałszywych ludzi i do każdego podchodziłam z rezerwą, chcąc najpierw poznać grunt. Zawsze się to sprawdzało. W takich sytuacjach zwłaszcza.

— Czego chcecie w zamian? — Założyłam ręce na piersi. Kobieta uniosła wyżej brwi. — Nie uwierzę, że zrobicie coś takiego za darmo.

Uśmiechnęła się, poprawiając kapelusz.

— To tu cię akurat zaskoczę, bo zrobimy za darmo.

Uniosłam wyżej brwi.

— Cobry od dłuższego czasu uważają się za „najlepszy gang w Seattle". Szczerze? — Założyła ręce na piersi. — Mamy ich dość, ale nie jesteśmy wystarczająco dobre, żeby z nimi wygrać. — Spojrzała mi w oczy. — Ty jesteś Grim Reaper. Należysz do w ogóle innej ligi. Słyszałam niejednokrotnie plotki o twojej osobie.

Czułam na sobie wzrok chłopaków.

— Jesteś dość młoda, a utalentowana w tylu dziedzinach, że nie da się tego niemal zliczyć. Dosłownie złota członkini gangu. Nic dziwnego, że zajmujesz miejsce prawej ręki swojego szefa. — Opuściła wzrok. — Podobno w czasie walki nie opuszczasz ringu, dopóki przeciwnik nie będzie ledwo żywy. To prawda?

Milczałam.

Tylko ledwo żywy?

Miałam ochotę się roześmiać. Całkiem sporo o mnie wiedziała, jak na fakt, że moja tożsamość miała nie być znana. Zmarszczyłam brwi jeszcze bardziej, czując jakiś podstęp. Skąd ona posiadała tyle informacji? Derek? Nie, smród tego szczura ściekowego bym wyczuła z kilometra.

— Skąd tyle o mnie wiesz? — Założyłam ręce na piersi.

— Jesteś dość znana w naszych szeregach. Niektóre dziewczęta uważają cię za wzór kobiety o silnym charakterze. Nie powiem, jestem przez to nieco zazdrosna, ale nic na to nie poradzę. — Wzięła głębszy wdech, przepuszczając w przejściu córkę. — A wracając do głównego tematu. Jesteś chyba jedyną osobą, która może sprowadzić Cobry na ziemię i pokazać im, że ktoś inny jest tu górą. Jak ci się uda, to może nawet zyskacie sprzymierzeńców, Volkov.

Po swoich słowach się odwróciła i ruszyła w stronę ringu. Posiadanie popleczników w postaci innych gangów bywało przydatne. Mogliśmy na nich liczyć, gdybyśmy czegoś potrzebowali.

Dwie pieczenie na jednym ogniu?

Nie dość, że utarłabym nosa Jesúsowi, to jeszcze zyskałabym zwolenników. Nie głupi plan... Poczułam, jak jeden z kącików ust się uniósł samoistnie.

Misza mnie po prostu zapierdoli, jak tu przyjedzie...

— Niech ktoś tego tu zawiezie do szpitala — powiedziałam do reszty. — Lepiej, żeby tę rękę obejrzał lekarz.

— Za moment kogoś wyślę — powiedział Benji.

— Niech też ktoś popilnuje wejścia. Nie mam ochoty opróżniać magazynku w pistolecie, gdyby jakiś kretyn postanowił tu wleźć i mnie podejrzeć, gdy się będę przebierać.

— Tak jest — odpowiedziała pozostała trójka.

W ciągu kilku sekund pozostałam sama w pomieszczeniu. Odetchnęłam, po czym sprawdziłam, co znajdowało się w torbie. Na szczęście spakowano do niej kilka kompletów ubrań, które zakryłyby moje tatuaże, ale problem istniał gdzie indziej. Wszystkie ciuchy były przynajmniej dwa rozmiary za duże. O ile przy spodniach mogłam to jakoś opanować przez sznureczki przy pasie, o tyle luźna koszulka nie wchodziła za bardzo w grę. Musiałam z nią coś zrobić.

Wpuszczając ją w spodnie, wyglądałabym niczym debil. Pozostawała jedynie opcja ze związaniem jej na wysokości talii i zawinięcie jej tak, by bardziej się opinała, nadal zostawiając wystarczająco przestrzeni, by wykonywać komfortowe ruchy. Cóż, nie miałam chyba wyboru. Jak postanowiłam, tak też uczyniłam. Najwygodniej by było w staniku sportowym, ale, niestety, Basil widział moje tatuaże. Nie mogłam sobie pozwolić, by je rozpoznał. Już coś podejrzewał, a nie chciałam mu dodawać kolejnych cech wyglądu do listy podobieństw.

Wyjęłam z torby adidasy za kostkę. Uniosłam wyżej brwi, widząc mój numer. Choć jedna rzecz się zgadzała, więc przynajmniej mogłam mieć pewność co do obuwia. Mając dobre buty, istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że popełniłabym jakiś błąd. Poprawiłam maskę, złapałam za elastyczne bandaże znajdujące się w apteczce, po czym zawiązałam sobie dłonie, najbardziej skupiając się na knykciach prawej ręki, gdzie ukryłam kastet – tak na wszelki wypadek. Usztywniłam nadgarstek i zahaczyłam rękaw bluzki, upewniając się, że nijak nie przeszkadzał.

Lekko się rozciągnęłam, szczególną uwagę przywiązując rękom i nogom. Nie mogłam sobie pozwolić na błąd. Jurij byłby na mnie zły, gdybym odjebała manianę, dlatego musiałam się upewnić, że wszystko dobrze zrobię. W ciągu kilku sekund przypomniałam sobie wszystkie jego treningi na macie, gdy za każdym razem lądowałam na niej plecami, nie będąc w stanie pokonać chłopaka. Nauczył mnie wszystkiego, wskazywał mi każdy błąd i rzeczy, które powinnam bardziej rozwijać. Między innymi do tej grupy należał prawy hak, którym zamierzałam zakończyć walkę.

Jesús, szykuj się na przegraną.

Ruszyłam do wyjścia, gdzie od razu minęłam Basila i Douga. Stali z założonymi rękami i pilnowali, żeby nikt nie wszedł do pomieszczenia. Cóż, widocznie poważnie potraktowali moje słowa, że kogoś bym postrzeliła. W sumie wyszło to na ich korzyść, bo gdyby zawiedli, sami by skończyli z kulką w dupach.

— Już myślałem, że podkuliłaś ogonek, Perrito — rzucił Jesús, gdy do niego podeszłam.

— Twoje niedoczekanie — wysyczałam.

— Jesteś dość zadziorna. Muszę przyznać, lubię takie. — Pochylił się w moim kierunku.

— Przykro mi niszczyć twoje nadzieje, ale nie jestem zainteresowana. — Założyłam ręce na piersi.

— To może oferta podwyższenia nagrody cię zainteresuje? Już wczoraj zauważyłem, że lubisz się targować.

Zmarszczyłam lekko brwi.

— Do ilu?

— Setka.

Zerknęłam na trójcę. Akurat do nas dołączył Benji. Basil i Doug od razu go wprowadzili w sytuację, a ten jedynie zerknął w moją stronę. Od tej perspektywy nie dało się zauważyć, że na nich spoglądałam. .

— Niech będzie.

— Wiedziałem, że się zgodzisz.

— A ja nie wiedziałam, że jesteś aż tak głupi, żeby ustalać taką nagrodę, skoro i tak przegrasz.

Zauważyłam, jak zacisnął szczękę. Już w kolejnej chwili odszedł. Obok stanął Benji.

— Co, jeżeli prze...

— Nie przegramy — weszłam mu w słowo.

— Ale...

— Pięć minut — powiedziałam.

— Słucham?

— Ta walka zajmie maksymalnie pięć minut. — Wzruszyłam ramionami, po czym zmierzyłam zawodnika Cobr. — Cobry będą zeskrobywać swojego z ringu, jak z nim skończę.

Po swoich słowach weszłam na matę. Cobra już się rozciągała. Widziałam jego akta. To Diego Sánchez, młodszy brat Jesúsa. Zdecydowanie różnił się budową od brata. Posiadał większą masę mięśniową, gdzieniegdzie na dłoniach dało się zobaczyć wystające żyły, ale podobnie jak Jesús, był narkomanem, choć nie brał tyle, że sypało mu się z nosa albo tworzyły się sińce na rękach. Jego brodę i miejsce pod nosem obrastał kilkudniowy zarost, włosy posiadał długie i związane w koka, jednak jedno pasmo wypuszczono na twarz. Ciemne oczy mierzyły mnie od stóp do głów.

Nie powiem, sprawiał wrażenie pociągającego, ale to kompletnie nie mój typ...

— Zmienili zawodnika.

Odwróciłam się, dzięki czemu zobaczyłam zdenerwowanie na twarzy Benjiego. Marszczył brwi, zaciskał szczękę. Z oczu dosłownie się wylewała nienawiść i chęć mordu.

— To bez znaczenia — powiedziałam.

Czułam, że na mnie zerknął, jednak ja mu jedynie pokazałam palce przy ręce. Tym razem uniosłam tylko cztery. Czas leciał, od kiedy powiedziałam, ile zajmie cała walka. Jesús nie bał się wypuścić członka własnej rodziny na ring, gdy ja się także będę tam znajdować? Cóż, powinien już załatwiać opiekę medyczną lub trumnę. Nie zamierzałam się z nim lekko obejść. Skończy w kawałkach...

W ciągu kilku sekund usłyszałam, jak przez magazyn rozszedł się głos kogoś ze Scorpions. Patrząc w bok, dostrzegłam Xaviera. Obok stała także Melinda i jej córka, prawa ręka Vipers i Dante. Każdy liczył, że pokonam Cobry, jednak o to nie musieli się martwić. Zamierzałam z nim skończyć w ciągu niecałych czterech minut.

Może zostało trzy i dwadzieścia sześć sekund... Cholerny perfekcjonizm...

Ledwie po przedstawieniu uniosłam ręce, nie zaciskając pięści do końca. Pamiętałam słowa Jurija: „Im mniejsze napięcie, tym mniejsze ryzyko kontuzji". Chłopak wiedział, czego mnie uczył. Był najlepszy w walce z całego gangu, a ja i Misza znajdowaliśmy się zaraz za nim. Zarówno mnie, jak i albinosa wytrenował Jurij, więc nie musiałam się praktycznie starać, by wygrać. Wystarczyła dobra taktyka, a przeciwnik padnie po jednym ataku – oczywiście się na nim nie skończy.

Ruszyłam w stronę Cobry, która od razu rozpoczęła salwę pięściami. Uchylałam się przed każdym ciosem. W magazynie rozlegały się krzyki. Każdy wrzeszczał, kibicując. Słyszałam albo „Volkov", albo „Cobry". Niestety, węże nie miały zbyt wielu popleczników. Doskonale słyszałam, jak nawoływania od naszych przeważały.

Dwie minuty i czterdzieści osiem sekund...

Odchyliłam się w tył, unikając lewego haka. Przy tym ruchu miałam wrażenie, jakby wszystko dookoła nagle zwolniło. Każdy krzyk słyszałam jak przez mgłę, gdy się prostowałam, jednak jedno zdanie doszło do moich uszu całkowicie zrozumiale. Na jego brzmienie szerzej uchyliłam powieki, bo doskonale znałam ten głos. Nie miałam okazji, by go zasłyszeć od kilku lat, jednak rozpoznałabym go w piekle.

Derek już tu był.

Stał gdzieś pośród gapiów i wołał:

— Dajesz, Becca!

Momentalnie moja uwaga skupiła się właśnie na tym zawołaniu. Odwróciłam wzrok w kierunku, skąd wydawało mi się, że nadchodził, jednak nim zdążyłam go zlokalizować, dostałam pięścią w lewą stronę twarzy. Zatoczyłam się, próbując odzyskać równowagę. W ciągu kilku sekund poczułam, jak po twarzy spływa ciepła ciecz, która nie była potem. To krew. Oberwałam, a do tego zostałam ranna.

To się nie godzi...

Złapałam za gumę, by się nie przewrócić. Musiałam się wyprostować, ale obecnie tak mocno mi się kręciło w głowie, że nie potrafiłam nawet stwierdzić, czy już przypadkiem nie leżałam na macie. Czułam, że maseczka zsunęła mi się z nosa pod napływem siły ataku, każdy widział więcej detali znajdujących się na twarzy, jednak miałam to całkowicie gdzieś. Gdyby nie fakt, że w magazynie znajdował się Derek i odciągał moje myśli, pomyślałabym, że w końcu trafiłam na godnego przeciwnika. Niestety, dostał mnie tylko i wyłącznie dlatego, bo pewna płotka odwróciła moją uwagę.

Zacisnęłam szczękę, wyprostowałam się, po czym zerknęłam na Diega. Triumfował, unosząc ręce, jednak walka trwała. Nadal miałam półtorej minuty. Tyle mi starczy, by doprowadzić go nie tyle do utraty przytomności, a krwotoku wewnętrznego. Spróbowałam zrobić krok w jego stronę, czym zwróciłam uwagę wszystkich. Każdy już myślał, że to koniec. Że zostałam znokautowana i wisiałam na gumie, ale nie. Grim Reaper przynosi tylko śmierć, co powinni sobie uświadomić.

Kątem oka zauważyłam, jak trójka idiotów trzymała ręce na ringu. Benji wydawał się modlić, Doug prawie wyrywał sobie włosy, a Basil patrzył z przerażeniem. Gdyby wiedział, że to naprawdę Rebecca Pembrook stoi na ringu, prawdopodobnie już by stał obok, chcąc mnie zmienić i samemu dokończyć walkę. W końcu z tym mu całkiem dobrze szło, a przynajmniej to wynikało z niegdyś czytanych dokumentów, jednak nie. On nie zdawał sobie sprawy, że na macie znajdowała się jego rodzona siostra. Osoba, którą za wszelką cenę chciałby aktualnie chronić, a ale cóż poradzić. Potrafię o siebie zadbać i nie potrzebuję ochroniarzy...

Zwłaszcza tu...

Diego się do mnie odwrócił zaskoczony, jednak nim zdążył cokolwiek zrobić, zamachnęłam się prawą pięścią. Wpadł na gumę. Odbił się od niej, a kolejno padł na matę. Już miał się podnosić, kiedy to przed nim stanęłam. Uniósł wzrok, zamarł. Prawdopodobnie się domyślił, że stał przed nim jego najgorszy koszmar. Mogłam się tylko domyślać, jak wyglądałam, ale musiałam mu przypominać śmierć wcieloną.

Złapałam za jego włosy, nim zdążył cokolwiek zrobić. Już w kolejnej sekundzie dostał kolanem w zęby. Padł do tyłu, przetoczył się, a kolejno wypluł na matę krew i jedynkę. Podeszłam do niego od boku i bez jakiejkolwiek litości, kopnęłam prosto w mostek. Wylądował na plecach, nie mogąc prawie złapać oddechu. W magazynie zapanowała cisza. Wszyscy wiedzieli, co się działo.

Śmierć zstąpiła, by dokonać egzekucji...

Stanęłam nad Diegiem, z całej siły nastąpiłam na jego pierś jedną nogą. Jęknął głośno z bólu, więc dalej był przytomny. Tak długo, jak wiedział, co się dzieje, nie można zatrzymać walki. To dla niego znaczyło jego – rzeź. Uniosłam wzrok na Jesúsa, u którego dostrzegłam czysty obraz przerażenia. Domyślił się, że wysłał brata na śmierć.

— Mam nadzieję, że się z nim pożegnałeś — rzuciłam.

Zamachnęłam się prawą pięścią, gdzie miałam zabandażowany kastet. Nachyliłam się, uderzyłam Diega z całej siły. Jego krew w jednym momencie obryzgała matę. Przy kolejnym ataku stało się to samo, przy następnym identycznie. Cobry krzyczały, aby to zakończyć, ale Diego nie odklepał. Nie zamierzał się poddać, a to oznaczało dla niego śmierć.

Złapałam go za włosy, pociągnęłam w górę, aby klęknął. Niemal krzyknął, gdy cebulki chciały wydostać się spod skóry.

— Jeżeli chcesz żyć, to radziłabym ci się poddać — powiedziałam, a on mi splunął pod nogi.

— Pierdol się, ty jebana sadystko...

Parsknęłam, opuszczając wzrok.

— Jak sobie życzysz. — Poczułam, jak uniosły mi się kąciki ust. — Twoja ostatnia wola?

— Co?

— Czyli nie masz. Jak tam chcesz. — Wzruszyłam ramionami, by się lekko odwrócić.

Musiał chyba pomyśleć, że się wycofałam, ale ja tego nigdy nie robiłam. Cofnęłam się tylko dlatego, by mieć lepsze podejście do manewru, którym było kopnięcie jego głowy. Praktycznie poczułam, jak kość na policzku się ugina od naporu. W magazynie rozległ się dźwięk chrupnięcia, a kolejno huk, gdy Diego padł nieruchomo na matę. W ciągu kilku sekund przy jego głowie zaczęła się pojawiać mała kałuża krwi, która leciała z nosa.

— VOLKOV WYGRYWA! — rozległo się, a gapie wpadli w szał.

Cobry przegrały, a my zarobiliśmy więcej, niż początkowo myśleliśmy. Na ring wspiął się Jesús. Od razu podbiegł do Diega i odwrócił na plecy, by spojrzeć, czy ten w ogóle jeszcze żyje. Nie zabiłam go, ale na pewno mocno poturbowałam. Cóż, trochę szkoda.

Uniosłam dłoń. Była cała we krwi przeciwnika, jednak nie obchodziło mnie to. Mimo tego poprawiłam sobie maseczkę, by ponownie zakryć nos. W ciągu kilku sekund się odwróciłam, by przejść do gumy i zejść na ziemię. Przy tym dokładnie się rozglądałam, szukając śmiecia, przez którego na mojej brwi znalazła się rana. Zauważyłam tylko, jak zakapturzona postać wychodziła z hangaru, ale wiedziałam, że nie zdążyłabym go teraz dogonić. Tłum kłębiący się pod ringiem był zbyt duży. Nawet z moim wzrostem, zanim udałoby mi się przez niego przedrzeć, Derek by zniknął.

Zmarszczyłam brwi.

— Ty! — Usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się jeszcze. W hali zapanowała momentalnie cisza. Jesús widocznie był roztrzęsiony i zdenerwowany jednocześnie. Niebezpieczne połączenie, to musiałam przyznać. Aktualnie można by go nawet brać za niepoczytalnego, ale z takimi osobami miałam już do czynienia.

— Zapłacisz mi za to!

— Za nic nie zamierzam płacić — powiedziałam spokojnie. — Wręcz przeciwnie, zamierzam przyjąć pieniądze, które jesteście nam teraz winni. — Przekrzywiłam głowę zadziornie.

— Suka...

— Trzeba było pomyśleć, kogo wystawiasz do walki ze mną. Mój pseudonim nie wziął się z tego, że lubię chryzantemy, idioto. To raczej oczywiste, że jestem w stanie zabić każdego, kto mi stanie na drodze do celu. Poza tym mówiłam, że przy kolejnym spotkaniu nie zamierzam być miła. Tyczyło się to zarówno ciebie, jak i każdego węża z waszego gangu.

— Tym razem może wygrałaś, ale uważaj. — Podszedł do mnie. — Pożałujesz, że w ogóle zadarłaś z Cobrami. Kobry to zbiorcza nazwa kilku jadowitych węży, których jad potrafi zabić człowieka w ciągu minuty. Wyobraź sobie, co się może stać z wilkiem, Perrito.

Założyłam ręce na piersi.

— Grozisz mi? — Parsknęłam. — Ustaw się w długiej kolejce osób, które chcą mnie zabić. Może kiedyś się doczekasz na swoją kolej.

Widocznie zdenerwowałam go swoim komentarzem.

— Czekam na przelew.

Po swoich słowach się odwróciłam, by zejść z ringu i ruszyć do prowizorycznej szatni, by się przebrać. Przez cały ten odcinek banda idiotów mi skakała nad głową, chcąc jakoś pomóc z krwawiącą raną. Za nami szli przedstawiciele reszty gangów, chcąc zaoferować pokój między grupami i zostać sprzymierzeńcami. Powinnam się z tego cieszyć, jednak aktualnie dosłownie opadałam z sił. Minimalna ilość snu i wysiłek nie chodziły w parze. Potrzebowałam odpoczynku... Szybko.

•••Basil•••

Stałem niemal na baczność, gdy Grim Reaper wsiadała na swój motor. Do żadnego z naszej trójki nie odezwała się nawet słowem, gdy wyszła z prowizorycznej szatni. Zatrzymała się tylko, by przyjąć współpracę z innymi gangami. Zyskaliśmy zwolenników i wroga numer jeden w ciągu jednego dnia. To był niezły rekord. Poprzedni szef, a nawet sam Benji, pracowali na coś takiego długo, a i tak się to nie udawało. Każdy raczej chciał nas sprowadzić na dno, aniżeli jakkolwiek pomóc. Dopiero po pojawieniu się tu tej dziewczyny czy kobiety – nie potrafiłem określić – wszystko się zaczęło zmieniać.

Niestety, w głowie dalej kotłowały się myśli o sytuacji z wczoraj, tej z rana i tego momentu, gdy miałem wrażenie, jakby ktoś zawołał Grim Reaper po imieniu. Jej skupienie na unikaniu ataków opadło, a ona została niemal znokautowana. Przez hałas tego nie usłyszałem dokładnie, ale miałem wrażenie, jakby ktoś wołał Beccę. Nie istniała opcja, by to jakkolwiek potwierdzić, jednak zaprzątało mi to głowę bez przerwy.

Podniosłem wzrok, gdy Grim Reaper odjechała z warkotem. Od razu się odwróciłem do swojego auta i uchyliłem drzwi. Za sobą usłyszałem szmery, co znaczyło, że chłopacy się na mnie odwrócili.

— Wsiadać szybko do auta — powiedziałem, a oni niemal obiegli pojazd i zajęli miejsca.

— Co się dzieje? — spytał Doug, zapinając pas.

Nie odpowiedziałem. Skupiłem się momentalnie na tym, aby nie zgubić Grim Reaper z oczu i jak najszybciej ją wyprzedzić.

— Co ty planujesz? — wyskoczył Benji, łapiąc za rączkę przy drzwiach.

Docisnąłem pedał gazu, by zdążyć, wyjechać jeszcze przed nadjeżdżającym samochodem.

— Upewniam się — odpowiedziałem zagadkowo.

Przy tym sięgnąłem do odpowiedniego przycisku, by włączyć nitro. Benji i Doug spojrzeli na mnie jak na szaleńca i mocniej się złapali. Musieliśmy wyprzedzić szefową, a to był jedyny sposób. Zwłaszcza gdy siedziała na tym ścigaczu, który wczoraj wyciągał ponad trzysta kilometrów podczas wyścigu. Docisnąłem gaz. Wskaźnik na prędkości zaczął się gwałtownie podnosić.

— Zabijesz nas za moment! — podniósł głos Benji.

Do domu dojechaliśmy z zawrotną prędkością. Zatrzymałem się na podjeździe. Niemal jak z procy wystrzeliłem z pojazdu i ruszyłem do mieszkania, którego drzwi odblokowałem bez problemów.

— Becca?! — krzyknąłem na cały budynek.

Odpowiedziała mi głucha cisza. Jedyny pojawiający się szmer został wywołany przez chłopaków. Zmarszczyli brwi.

— Becca?! — zawołałem ponownie, jednak stało się to samo.

Odwróciłem się do pozostałej dwójki. Przyglądali mi się, nie dowierzając. Chciałem udowodnić, że moje przypuszczenia okazały się prawdą i chyba w końcu miałem na to dowód. Becci nie było w domu.

— Basil, chyba nie myślisz, że...

— Becca to Grim Reaper? — Zerknąłem nas nich. — Nie chcę w to wierzyć, ale...

Nagle rozległ się dźwięk przekręcanej klamki. Gwałtownie skierowaliśmy się do drzwi, gdzie zauważyliśmy samą Beccę. Miała na sobie za duże dresy i ogromną męską bluzę w czerwonym odcieniu. Jej włosy spinały się w warkocz. Na twarzy nie widniały żadne ślady po makijażu, jaki posiadała Grim Reaper, jednak jeden szczegół zwłaszcza przykuł moją uwagę. Może trzy-centymetrowe rozcięcie znajdujące się zaraz przy zagięciu brwi – identyczne, jakie powstało szefowej podczas walki z członkiem Cobr.

Opuściłem wzrok. Zauważyłem siatkę z zakupami.

— O, wróciliście — rzuciła, sięgając do glanów, żeby je rozwiązać.

Przy tym musiała podwinąć nogawkę spodni, bo część zakrywająca kostkę znalazła się pod materiałem. Przełknąłem ślinę.

Wygląda, jakby się ubierała na szybko...

— Co ci się stało? — spytałem, starając się zachować spokojny ton głosu.

Podniosła na mnie wzrok. Wskazałem na podrażnioną skórę.

— Poślizgnęłam się w łazience — wytłumaczyła nad wyraz opanowana. — Jebłam się o rączkę przy szafce.

Jak gdyby nigdy nic wzruszyła ramionami. Ja jednak zmarszczyłem brwi, bo coś mi tu nie pasowało.

— Ni-nic ci nie jest?

— Tylko zakręciło mi się w głowie. Nic wielkiego. — Ruszyła korytarzem.

Przy tym nas minęła.

— A gdzie byłaś?

— Chryste, ale ty jesteś dociekliwy. — Odwróciła się do mnie. Przy tym na jej twarzy powstał niesmak. — Nie mogłam znaleźć apteczki, więc poszłam do sklepu po wodę utlenioną i gazę.

— Może ci pomóc z opatrunkiem?

— Dam sobie radę sama.

Po swoich słowach zniknęła za zakrętem.

— O co chodzi, Basil? — spytał Doug.

Odwróciłem się do nich.

— Coś mi tu nie pasuje... — przyznałem.

— Co takiego? — odezwał się Benji.

— Przy szafkach w łazience Becci nie ma wystających rączek — zauważyłem. — Kłamała.

Uświadomili to sobie, a w kolejnej chwili zerknęli w stronę schodów. W końcu zauważyli, że coś tu nie grało tak, jak powinno. Musieli już się domyślać, że moje podejrzenia posiadały swoje uzasadnienie. Niczego sobie nie wymyśliłem, nie nakręcałem się bez powodu. Becca coś ukrywała, a ja musiałem poznać prawdę, nawet jeśli oznaczało to jeszcze większy poziom jej nienawiści w stosunku do mojej osoby.

Dowiem się, co takiego ukrywasz, siostrzyczko...

***

Stałem w szeregu z Benjim i Dougiem. Przed nami, z założonymi rękami, znajdowała się Grim Reaper, a przed nami został ustawiony laptop, z którego napływały co rusz słowa opierdolu, jaki dawał nam White Devil. Nie sądziłem, że ktoś byłby w stanie przebić mamę i Beccę razem wzięte, a tu się okazywało, że nadal mało wiedziałem o świecie. I nie znałem naszego głównego szefa... Choć jego głos wydawał mi się dziwnie znajomy.

Czy ciebie do reszty popierdoliło?! — podniósł nieco głos.

Jak na fakt, że dostawaliśmy reprymendę, szef jest naprawdę spokojny...

Ukryłaś przede mną fakt, że w obu wydarzeniach wzięłaś udział, choć wyraźnie kazałem ci, kurwa, siedzieć na dupie i się nie wychylać! Doskonale wiesz, dlaczego wysłałem cię do Ameryki, a ty odwalasz nie wiadomo co! Mam ci kurierem wysłać tysiąc stronicowe wytłumaczenie, dlaczego, do cholery, masz się nie mieszać w głośne wydarzenia?! Zapominasz, kim, kurwa, jesteś w gangu?! Ile ludzi cię zna?! Ile jeszcze musi się stać, żebyś...

Pozbyliśmy się długów — przerwała mu.

Słucham? Naprawdę uważasz, że to usprawiedliwi twoje głupie...

— Zniknął w ciągu dwóch dni, a na dodatek jesteśmy trzydzieści tysięcy na plusie.

White Devil szerzej uchylił powieki.

Co ty właśnie...?

— Mówię, że gdyby nie ja, to dalej bylibyśmy głęboko w dupie — rzuciła beztrosko.

Czasami się zastanawiam, czy ona jest cholernie odważna, czy nieziemsko głupia, rzucając takimi odzywkami do swojego przełożonego...

— Sam mi przydzieliłeś zadanie, żebym jak najszybciej pozbyła się tych uszczerbków na koncie. Zniknęły, więc zadanie wykonane. Nie rozumiem, dlaczego dajesz nam opierdol, skoro ja tylko wykonałam rozkaz.

Kroszka, to poważna sprawa...

— A ja jak najbardziej zwracam się do ciebie poważnie. — Stanęła luźniej.

Szef złapał głębszy wdech.

Pogadamy o twoich wyskokach za trzy tygodnie, gdy osobiście się stawię w Ameryce.

Wraz z chłopakami się wzdrygnęliśmy. Miał się tu stawić sam szef, głowa całego gangu, którego nikt poza jego specjalnym oddziałem i Kiriłem nigdy nie widział poza swoim terenem. On miał postawić stopę na ziemi amerykańskiej, a to mogło znaczyć dwie rzeczy. Istny kataklizm albo zbawienie od Grim Reaper, bo ustawiłby ją do pionu. O ile to drugie w ogóle było wykonalne...

Dziewczyna uniosła prawą rękę, sięgnęła za głowę, by kolejno odsunąć sobie włosy. To w tym momencie zamarłem. Za jej lewym uchem dostrzegłem tatuaż...

„Za lewym uchem mam diamencik. Nie ma jakiegoś specjalnego znaczenia".

Przełknąłem ślinę, przypominając sobie słowa Becci, gdy chorowała. Siłą musiałem się powstrzymywać, by nijak nie wyskoczyć. Cały organizm krzyczał, ale nie mogłem nic zrobić. Nie posiadałem żadnych dowodów. Ten tatuaż to równie dobrze zwykły przypadek, ale coś mi kazało sądzić inaczej. Własny rozsądek na mnie krzyczał, że ta dziewczyna stojąca przed nami to Becca, ponieważ malunek na skórze Grim Reaper był w kształcie diamentu... Identycznego, jakiego widziałem u Becci za uchem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro