Rozdział 12 - "Myśli Becci"
Miłej lektury!
Oddychamy od pierwszych chwil na tym świecie. Płuca zwiększają swoją objętość, następuje skurcz przepony, robiąc miejsce, mięśnie międzyżebrowe się kurczą, ciśnienie spada i powietrze jest zasysane. Pobieranie powietrza, rzecz jak najbardziej naturalna i, dla większości organizmów, potrzebna do życia.
Do dzisiaj pamiętałam, jak przy niani straciłam przytomność od niedotlenienia. Później wyszło, że chorowałam na astmę, której objawy z wiekiem ustąpiły. Rodzice płacili za całe leczenie, Basil zawsze siedział przy łóżku, a ja przyjmowałam leki i unikałam wszelkich antygenów. Przy tym często oddychałam za pomocą różnych maszyn.
W tej chwili czułam się niemal identycznie. Nie mogłam złapać powietrza. Krztusiłam się. Chciałam odetchnąć. Nie, ja musiałam złapać oddech. Potrzebowałam go do życia, które obecnie było zagrożone.
Rwałam się, próbując wydostać z uścisku. Napastnik za nic nie zamierzał mnie wypuścić. Podniosłam nogę, odepchnęłam się od stołu. Mężczyzna uderzył plecami o ścianę. Jego jęk z bólu został zagłuszony przez huk zderzającego się z podłogą mebla. To samo stało się z głosem Miszy, który rozbrzmiał w słuchawce. Wszystko do mnie docierało jakby przez mgłę, nie potrafiłam się skupić.
Muszę się uwolnić!
Spróbowałam wetknąć palce między jego przedramię a moją szyję. Udało mi się ją nieco odciągnąć, dzięki czemu cudem pobrałam nieco powietrza. Po lewej zauważyłam szafkę. W naczyniach stojących na jej blacie zobaczyłam nadzieję, dlatego do nich sięgnęłam.
Już miałam łapać za szklankę, kiedy to jego ramię mocniej docisnęło się do krtani. Zacharczałam niezrozumiale, ponownie próbując się wydostać. Słyszałam Miszę, który niemal krzyczał do telefonu, aby się dowiedzieć, co tu się działo.
— Przestań się wiercić! — krzyknął mężczyzna za mną.
W tym momencie złapałam za szklankę. Rozbiłam ją na twarzy napastnika, przez co jęknął z bólu.
— Kirił?! — odezwał się Misza. — Kirił, to ty?! Becca, co się tam dzieje?!
— Michaił? — zdziwił się Kirił.
To była moja szansa. Jego uścisk lekko się poluźnił. Kątem oka zauważyłam, że nie wyglądał on staro. Mogłabym spokojnie powiedzieć, że miał na karku tyle samo, co Misza. Chłopak spuścił gardę, dzięki czemu mogłam uderzyć go w szczękę z główki.
Jęknął.
Utrudniłam mu możliwość prostego stania poprzez lekkie zmiażdżenie palców u stopy – odczucie spotęgowały zapewne glany. Kolejno wymierzyłam cios łokciem prosto pod żebra.
Zgiął się, wciąż mnie przy tym trzymając, jednak teraz to ja miałam kontrolę nad sytuacją. Zrobiłam krok w przód. Niemal go pociągnęłam. Już w ciągu kilku sekund wykrzesałam z siebie wystarczająco ostatek sił. Warknęłam i zamachnęłam się niemal samą sobą, by przerzucić chłopaka przez plecy. Wydostałam się. Uderzył o stół, przełamał go wpół, a ja odkaszlnęłam kilkukrotnie, przecierając swoją krtań.
Mam nadzieję, że nie zostawił żadnego siniaka, bo Basil rozpocznie swoje dochodzenie w tej sprawie...
— Becca? Becca! — krzyczał Misza przez komórkę.
Napastnik jęknął z bólu. Ja w tym czasie złapałam za komórkę leżącą niedaleko chłopaka. Przyłożyłam ją do ucha i złapałam za oparcie jednego krzesła, kiedy to poczułam zawroty głowy. Wzięłam głębszy wdech, wypuściłam go powoli. Za nic nie mogłam go uspokoić. Serce waliło w piersi, widok dookoła się rozmazywał.
— Becca? — odezwał się zaniepokojony.
Przełknęłam ślinę.
— Kirił raczej nie jest kretem. — Odkaszlnęłam.
— Boże, ty żyjesz!
Po tonie głosu mogłam stwierdzić, że odetchnął z ulgą.
— Ta, cudem...
Zaczesałam włosy do tyłu, dopiero teraz zauważając, że peruka zniknęła. Rozejrzałam się wokoło. Kirił ją trzymał w ręce, próbując przy tym wstać, ale nie do końca był w stanie. Dosłownie uderzył kręgosłupem o krawędź stołu, który aktualnie został przepołowiony.
— Okej, chcę wiedzieć, co się tam stało?
— Tak jakby Kirił chciał mnie udusić. — Ponownie przetarłam krtań.
— Co, kurwa?! — Uderzył w coś. Zapewne w biurko. — Daj mi tego debila!
Zerknęłam na Kiriła, który ponownie jęknął z bólu.
— Zbiera się z podłogi.
— Ja się chyba boję wiedzieć, co się tam wydarzyło. Włącz kamerkę i mi go pokaż.
— Nie jestem pewna, czy chcesz go teraz widzieć.
— Czemu?
— Rozbiłam mu szklankę na gębie...
Usłyszałam, jak się przeżegnał po rosyjsku.
— Przerzuciłam go przez plecy i przy upadku złamał stół.
— Okej, ale ty pamiętasz, że prosiłem cię o dyskrecję i zachowanie przy nim spokoju?
— Znasz mnie nie od dzisiaj, Misza.
Na moment nastała cisza.
— Słuszna uwaga... — przyznał. — Ale i tak włącz tę kamerkę. Nie widziałem gnoja od ośmiu lat.
— Jak sobie życzysz. — Odsunęłam komórkę, wcisnęłam opcję rozmowy wideo, a dzięki temu w kolejnej chwili ukazał mi się Misza.
Tak dawno go nie widziałam, że aż się lekko uśmiechnęłam na jego widok. Dzisiaj siedział w czarnym swetrze z golfem, co znaczyło, że musiało nie być najcieplej. Choć nie powinnam zapominać, że i Misza, i Jurij, to dwa straszne zmarzluchy. Równie dobrze może tam być ponad dziesięć stopni, a oni by chodzili ubrani jak w trakcie srogiej zimy.
— Widzę ten uśmiech na twarzy. — Uśmiechnął się złośliwie. — Aż tak się cieszysz, że mnie widzisz?
— Dawno cię nie widziałam.
Podeszłam do Kiriła.
— Proszę, twoja zguba. — Wystawiłam kamerkę na chłopaka leżącego na glebie.
— Ałć! — syknął. — Miałaś z nim pogadać, a nie się z nim tłuc.
Nakierowałam kamerkę na mnie.
— On zaczął!
— Misza? — stęknął Kirił.
Spojrzałam na niego. Przyglądał mi się zaskoczony. Dzięki temu, że na mnie patrzył, mogłam w końcu zobaczyć, jak dokładnie wyglądał.
Kirił Woronow, dwadzieścia trzy lata, niegdysiejszy haker gangu Volkova – a przynajmniej zanim do niego dołączyłam – oraz najlepszy przyjaciel Miszy i Jurija jeszcze z dzieciństwa. Wyższy ode mnie jakieś dwadzieścia centymetrów, na oko jakieś siedemdziesiąt kilo. Wydaje się zdecydowanie lepiej zbudowany od braci, jednak nie wyróżnia się u niego żadna tkanka mięśniowa.
Ostrzejsze rysy twarzy. Wyraźnie zarysowana szczęka, prosty nos, głębiej osadzone oczy z wyraźnymi i ciemnymi cieniami pod nimi, opadająca powieka, przez co mogłabym stwierdzić, że na Halloween nie potrzebowałby żadnego przebrania. Usta średniej wielkości, górna wyraźnie mniejsza. Tęczówki w kolorze nefrytu, włosy krótkie po bokach, góra raczej dłuższe, opadające na czoło.
Przez ciało przewieszona torba, luźna koszulka w odcieni zgniłej zieleni z pojedynczym zapięciem na dekolcie, luźne spodnie we wzór moro, luźna materiałowa przeciwdeszczowa kurtka. Na nadgarstku dostrzegłam czarną plecioną bransoletkę, na szyi widniał nieśmiertelnik. Buty to najzwyklejsze, już nieco zniszczone adidasy.
Westchnęłam. Wyciągnęłam w jego kierunku rękę z telefonem, żeby mógł zobaczyć Miszę. Na jego widok szerzej uchylił oczy.
— Mi...
— Gdzieś ty się, kurwa, podziewał przez tyle lat? — nie dał mu dojść do słowa.
— To naprawdę ty, Misza...
— Nie no, trzymajcie mnie, bo kupię bilet i polecę do Seattle tylko i wyłącznie po to, żeby mu wjebać — wymamrotał, powoli się denerwując. Parsknęłam. — Ciebie się też to liczy, Becca...
Odwróciłam aparat do siebie.
— Co?! A co ja niby zrobiłam?!
— Mówi ci coś cytat: „Podejdź do tego na spokojnie"?
— Sam spróbuj podejść na spokojnie, kiedy ktoś próbuje cię udusić!
— Nie dusiłbym cię, gdybyś spokojnie zapukała w tamte jebane drzwi... — wtrącił Kirił.
Spojrzałam na niego groźnie, na co aż się skulił.
— Pytał cię ktoś o zdanie? — warknęłam. — Poza tym, nie musiałabym napierdalać w tamte jebane drzwi, gdybyś nie podpisał się na domofonie imieniem odojcowskim Miszy i Jurija.
— Nie musiałbym go używać, gdybym się nie ukrywał.
— Nie musiałbyś się ukrywać, gdybyś nosił cholerną maskę na gębie!
— Coś powiedziała, ty mała...?!
— Spokój obydwoje! — starał się nas uspokoić.
— Misza, wytłumaczysz mi, kim ona, kurwa, jest?! — Wskazał na mnie Kirił.
— „Ona" ma, kurwa, imię! — wyskoczyłam.
Misza złapał się za głowę.
— Czyżby spotkała się dwójka choleryków o niemal identycznych charakterach? — Usłyszałam Jurija.
— Jakbyś zgadł... — Wyprostował się. — Okej, Kirił, obok ciebie jest Rebecca, w skrócie Becca, moja prawa ręka w gangu.
Kirił momentalnie zamarł.
— Pierdolisz... — wymamrotał, by po chwili się szeroko uśmiechnąć. — Zostałeś szefem?! — powiedział podekscytowany, na co Misza jedynie przytaknął, choć jemu do entuzjazmu nie było.
— Ta... Po śmierci ojca... — Zmierzył Kirił srogim wzrokiem.
Kirił zamarł. Nie spodziewał się, że usłyszy coś takiego. Że osoba, która niegdyś zajęła się nim, niczym trzecim synem, zmarła, a on nigdy się o tym nie dowiedział. Widziałam na jego twarzy, że nie dochodziła do niego ta informacja. Nie wiedział. Myślał, że jakoś sobie żyją w spokoju i kompletnie nic się nie działo. Nie znał ogólników...
Nie wiedząc o niczym, nie mógłby być kretem w gangu, jak początkowo, choć z przymrużeniem oka, założył Misza. Jak by na to nie spojrzeć, gdyby stanął przeciwko nam, znałby chociaż podstawowe informacje. Tymczasem w jego głowie widniała pustka. Gdyby wszystko było na odwrót, wiedziałby, z kim miał do czynienia. Nie próbowałby mnie zabić, bo Sokolov pragnął zrobić to samemu. Do tego zdradziłaby go sama mimika – nie ważne, jak by się starał, niczego by przede mną nie ukrył. Przy nim miałam wrażenie, że mogłabym go odczytać bez problemu. Z drugiej jednak strony uważałam go za zagadkę.
Sam w sobie haker był już enigmatyczny, a tu dochodził jeszcze fakt, iż Misza uznawał go za najlepszego przyjaciela z dzieciństwa, który potem stal się uciekinierem, bo nakryto go, gdy nie miał na twarzy maseczki i teraz, choćby nawet ja zakrył, zostałby złapany.
To wszystko jednak wiedziałam. Misza o tym mówił, ale patrząc na niego mogłam wyciągnąć więcej. Może nawet nie tyle na niego, a po prostu na otoczenie, w jakim się znaleźliśmy.
Na podłodze leżała popielniczka z rozsypanym popiołem po papierosie. W powietrzu, pomimo uchylonych drzwi balkonowych, wyczuwałam coś, poza samym tytoniem. Po ilości imprez, jaką zwiedziłam z Miszą i resztą, zapach ten uznawałam za nazbyt charakterystyczny – marihuana. Może i nie w Waszyngtonie uznawano ją za legalną, należała do grupy narkotyków, zawierających substancje psychoaktywne.
Podniosłam wzrok z leżącego na podłodze niedopałka i kawałka skręta na chłopaka, który przez moment dyskutował z Miszą, który opieprzał go za próbę uduszenia mnie i ucieczkę. Nie zauważyłam żadnych objawów palenia maryśki. Chodził, chyba, prosto, nie miał żadnych zaników pamięci, bo inaczej nijak by nie porozmawiał z Michaiłem, nie pocił się nadmiernie, nie zauważyłam też przekrwionych oczu. Nie występowało nic. Był czysty.
Miałam podejrzenia, że mógł mieć gościa, który nie znajdował się po naszej stronie. Podejrzewałam ludzi Sokolova. W każdej chwili miał sposobność, aby wyskoczyć zza ściany i mnie zastrzelić. Choć posiadałam pewność, że w mieszkaniu nie znajdował się nikt poza mną i Kiriłem, przeczuwałam dziwne niebezpieczeństwo. Czułam się obserwowana.
Spojrzałam na chłopaka.
— Myślisz, że jestem kretem?
— Nie widziałem się od ośmiu lat. Nie wiem, czy nadal mogę ci ufać.
— Misza, znamy się praktycznie całe życie. Nie zdradziłbym cię.
— Zdradziłeś w momencie, w którym zniknąłeś.
— Musiałem zniknąć. Wiesz o tym. — Podniósł się z trudem. — Po co niby miałbym cię zdradzić? Jesteś dla mnie niczym brat, wiesz o tym doskonale.
— Wiem, dlatego pozwolę ci się zrehabilitować. Potrzebujemy hakera.
Wyraźnie zaskoczył go swoimi słowami.
— Jak to? Co się stało?
— Niejaki Cyril Sokolov poluję na Beccę. Nasze serwery zostały zaatakowane przez nieznanego hakera, a ja podejrzewam, że był to właśnie kret. Musimy namierzyć adres IP, ale ślad się urywa na granicy Hiszpanii.
— Musiał zagłuszyć sygnał — stwierdził, spoglądając na mnie, gdy wyrwałam mu z dłoni perukę.
Dałam mu na moment komórkę, by kolejno podejść do potłuczonego lustra. Spojrzałam kątem oka na Kiriła. Gdy odepchnęłam nas na ścianę, uderzył w nie plecami. W jednym miejscu na jego kurtce dostrzegłam rozcięcie.
Spuściłam wzrok na sztuczne włosy. Zostały całkowicie roztargane, przez co musiałam siłą się zmusić, by nie wypuścić iście doprawionej wiązanki przekleństw, bo teraz musiałam to wszystko ogarnąć. Sięgnęłam do torby w poszukiwaniu szczotki, której nigdzie, w żadnej kieszeni, nie mogłam znaleźć. Warknęłam nieco za głośno.
— W łazience jest grzebień — rzucił nagle Kirił, dlatego na niego spojrzałam.
Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się, że postanowi mi jakkolwiek pomóc. Spodziewałam się, że dalej będzie zachowywać się jak skurwysyn lub gorzej, ale, jak widać, potrafił zaskoczyć.
Początkowo się nie ruszałam. Nie wiedziałam, czy mogłam mu zaufać. Próbował mnie udusić, kłócił się ze mną, a teraz, tak po prostu, postanowił zachować się niczym cywilizowany człowiek, a nie menel spod pobliskiego sklepu, widząc w swoim otoczeniu pijącego szczeniaka.
Westchnęłam.
— Podaj mi trzy powody, dlaczego miałabym ci ufać.
— Ale ty jesteś uprzedzona — zaintonował oskarżycielsko.
— Raczej cyniczna — poprawiłam go.
— Trzy powody? — Uniósł brwi. — Jeden: Z tego, co powiedział Misza, ukrywasz się przed Sokolovem. Dwa: Zaatakowałem cię i chciałbym odpokutować. I trzy: Nie chcę się pokazywać z osobą, która wygląda jak po szybkim i ostrym numerku.
Przy ostatnim zdaniu uśmiechnął się złośliwie, lustrując przy tym całą moją sylwetkę. Gdy dotarł do oczu, poruszył wyraźnie zaniepokojony. Widocznie go przeraziłam swoim wzrokiem. Jakby na to nie spojrzeć, zabijałam go właśnie wzrokiem.
— Chciałbyś powiedzieć ponownie coś równie mądrego? — odezwałam się nad wyraz spokojnie.
Pokręcił pospiesznie głową. Usłyszałam, jak Misza parsknął.
— Wasza dwójka się bardzo polubi — stwierdził rozbawiony. — Becca, ogarnij się, zanim Basil pomyśli sobie nie wiadomo co, a jutro po szkole, gdy już zamienisz się w Grim Reaper'a, zajedź po Kiriła i ukryj go w kryjówce. Nie możemy ryzykować, że ktoś go złapie, a tam będzie bezpieczny. Ja przyprawię Benjiego o zawał i do niego zadzwonię, żeby wszystko przygotowali, bo jutro przywieziesz jednego z najlepszych hakerów na świecie.
— Mam nadzieję, że naprawdę jest tak dobry, jak mówi Misza — rzuciłam, by kolejno przejść do łazienki.
Od razu znalazłam grzebień, o którym mówił Kirił. Co dałam radę, rozplątałam palcami, trzymając perukę na dłoni. Niestety, wyrwałam jakąś minimalną część sztucznych włosów. Misza będzie musiał mi załatwić nowa, jeżeli to stanie się czymś nagminnym.
Westchnęłam.
Gdy peruka wróciła do formy pierwotnej, założyłam ją na głowę, starannie chowając swoje jasne pasma pod nią. Poprawiłam grzywkę. Lekko ją roztrzepałam, by nie wyglądała na aż tak ulizaną. Nosiłam ją cały czas, więc musiałam o nią chyba nieco bardziej dbać. Z drugiej strony pozostawał jednak problem Basila i pozostałej dwójki, która w każdej chwili mogła mi się władować do pokoju, bo czegoś by potrzebowali.
Przed oczami od razu pojawiła mi się sytuacja z poprzedniego wieczoru, kiedy to żaden z półgłówków nie rozumiał zagadnienia. Zastali mnie wtedy, jak akurat wyszłam z łazienki po prysznicu. Na szczęście miałam wtedy ręcznik na głowie i żaden nie zauważył blond włosów, zamiast brązowych.
— Jak mam się do ciebie zwracać?
Odwróciłam się do Kiriła. Opierał się o framugę.
— „Becca"? „Rebecca"? — Zlustrował mnie od stóp do głów. — „Wrzód na dupie"?
Spiorunowałam go wzrokiem.
— Ten „Wrzód na dupie" za moment skopie twoją, jeśli jeszcze raz ją nazwiesz w ten sposób — zagroziłam, na co przełknął ślinę i się zaśmiał.
— Więc jak?
— Wystarczy Becca.
— Jasne. — Założył ręce na piersi. — O której mam się ciebie jutro spodziewać?
Odwróciłam się do niego, zakładając rękę na biodro. Zmierzyłam chłopaka wzrokiem za ton, jakim się do mnie zwracał. Brzmiał lekceważąco, co bardzo mi się nie podobało. Nienawidziłam czegoś takiego. A już tym bardziej, kiedy była to osoba, która nie wiedziała o mnie nic. Przez to wszystko wiedziałam jedno.
Nie polubimy się...
***
Weszłam cicho do domu. Nie słyszałam, by ktokolwiek znajdował się w kuchni czy salonie, jednak stwierdziłam, że w tej chwili to atut. Istniała także możliwość, że już wszyscy spali. Jakby na to nie patrzeć, dochodziła jedenasta w nocy, a rano lekcje zaczynały się o ósmej. Basil i pozostała dwójka chodzili spać dość wcześnie, bo nie chcieli nigdy chodzić niczym zombie po korytarzach. Jedynie w weekendy sobie pozwalali, aby nieco dłużej posiedzieć.
Odetchnęłam lekko.
Weszłam do środka, powoli i jak najciszej zdjęłam buty, by kolejno wkraść się do kuchni. Byłam głodna, a z burczącym żołądkiem bym nie zasnęła. Musiałam coś przekąsić.
Odłożyłam na blat torbę, zbliżyłam się do lodówki. Wyjęłam jogurt truskawkowy. Z szafki obok wyjęłam płatki kukurydziane. Jak najciszej spróbowałam wziąć z szafki ze sztućcami łyżkę. Już miałam zacząć jeść, kiedy to w pomieszczeniu zapaliło się światło. Odwróciłam się zaskoczona, dzięki czemu zobaczyłam Basila z założonymi na piersi rękami.
— Gdzie byłaś? — spytał, starając się utrzymać spokojny ton.
— Przecież mówiłam, że miałam kilka spraw do załatwienia. — Wzruszyłam ramieniem, siadając na blacie.
Uśmiechnął się zirytowany. Odwrócił wzrok, przejechał językiem po powierzchni zębów i pokręcił głową. Widocznie go zirytowałam swoją odpowiedzią.
— Rozumiem, że masz kilka spraw, ale mogłaś zadzwonić. Pojechałbym po ciebie, żebyś nie musiała jeździć po nocy. Wiesz, że poruszanie się po mieście wieczorem nie jest bezpieczne. — Podszedł bliżej.
Przełknęłam swoją kolację.
— Nie potrzebuję ani ochroniarza, ani taryfy — rzuciłam. — Potrafię o siebie zadbać.
Zacisnął wargi, machnął rękami, opuszczając je i spojrzał na mnie z dezaprobatą.
— Czy ty nie rozumiesz, że to nie Norwegia?
Zmarszczyłam brwi.
— Masz na myśli?
— Becca, jesteśmy w Ameryce. Tu na każdym kroku można spotkać kogoś z bronią, nie rozumiesz tego? Martwię się o ciebie, a już tym bardziej, gdy zaczyna się ściemniać i nie odbierasz telefonu. — Machnął ręką.
Parsknęłam pod nosem. Widocznie zaskoczyłam go swoją postawą.
— Nie, sorry, nie mogę tego słuchać, bo mi zaczną uszy krwawić. — Spojrzałam na niego z ironicznym uśmieszkiem. — „Martwisz się"? Szczerze? Nie ma czym. Ja bym się bardziej bała o tych, którzy spróbowaliby mnie zaatakować. — Zeskoczyłam z blatu. — Umiem się obronić, Basil. Wiem, że to nie jest Norwegia i nie masz się czym martwić. Jeżeli ktokolwiek chciałby mnie zaatakować, napastnik skończyłby z połamanymi kończynami, a ja wyszłabym bez szwanku. Co najwyżej miałabym kilka siniaków.
— Siniak też się zalicza do urazu...
— Ale znika szybciej, aniżeli rana postrzałowa — rzuciłam, zanim ugryzłam się w język.
Basil uchylił szerzej powieki.
— Co ty właśnie powiedziałaś?
Złapałam za torbę.
Cholera, Becca! Ty idiotko!
Uciekłam wzrokiem. Nie mogłam pozwolić, by Basil się dowiedział o mojej znajomości bólu, związanej z postrzałem. Musiałam coś wymyślić lub po prostu, coś w czym byłam najlepsza, zakończyć temat i minąć go bez słowa.
— Nieważne — rzuciłam, mijając go. — Zapomnij, co powiedziałam.
Odwrócił się za mną, jednak nie zdążył nic powiedzieć. Zniknęłam za łukiem wejściowym do kuchni i niemal popędziłam do siebie. Zamknęłam drzwi, oparłam się o nie i złapałam za głowę. Miałam gorące czoło...
Nie rozumiałam, co się działo. Zbyt wiele rzeczy znalazło się teraz na mojej głowie i po prostu sobie nie radziłam, czy może coś w stosunkach moich i Basila się zmieniało? Od wczoraj dał mi nieco więcej swobody. Nie chodził za mną krok w krok, nie zaczepiał co chwile w szkole, uważał na słowa i zaczął w końcu mówić Becca, nie „Becky". Coś ulegało zmianie. Nie chciałam tego, bo dobrze mi było, jak teraz. Kiedy obrażałam go co moment, nie pozwalałam się podejść ani zmiękczyć, czy gdy miałam w dupie wszystko, co do mnie mówił.
Kwestią tej zmiany teraz może być także fakt, że zanim wyszłam od Kiriła, zaproponował mi drinka, żeby się przeprosić za sytuację z wcześniej. Co prawda, początkowo nie podobał mi się ten pomysł. Nie znałam go, o zaufaniu nawet nie wspomnę, ale w końcu mnie namówił. Po może godzinie rzucania w siebie obelgami, typu, że się nienawidzimy i nigdy się to nie zmieni, oboje poczuliśmy procenty buzujące w żyłach. Cudem Basil nie wyczuł tego charakterystycznego zapachu taniej Whisky, jaką zaserwował mi chłopak.
Gdyby tego było mało, potem okazało się, że jednak palił zioło, jednak popiół, który znalazłam w mieszkaniu leżał w popielniczce od kilku dni. Po prostu nie chciało mu się go „posprzątać". Dał mi spróbować tego świństwa i, szczerze, po jednym zaciągnięciu zrobiło mi się tak błogo, że myślałam, że zasnę u Kiriła na kanapie. Nie dość, że w środku tygodnia się nawaliłam, to jeszcze doszło do tego naćpanie. Podobało mi się, ale wątpiłam, bym kiedyś ponownie spróbowała. Okej, na początku było fajnie, ale teraz, kiedy mi to wszystko schodziło, nie widziałam w tym nic kolorowego.
Nie śmiałam się na całe gardło, jak w momencie, gdy spróbowaliśmy naprawić drzwi. To, że oboje mieliśmy nieco procentów w organizmie i znajdowaliśmy się na haju... Wolę o tym zapomnieć. Na szczęście do niczego więcej nie doszło. Po tym, jak wyszłam od niego około dziewiętnastej trzydzieści, poniekąd urwał mi się film. Nie miałam pojęcia, co robiłam przez kolejne trzy godziny. Jak mi zaczęło przechodzić, to siedziałam w parku i siedziałam na huśtawce. Początkowo się zastanawiałam, skąd się tam wzięłam, ale ostatecznie wolałam chyba nie wiedzieć.
Czasami niewiedza jest lepsza od wiedzy...
Rzuciłam torbę na krzesło. Po tym przeszłam do łazienki, gdzie stanęłam przed lustrem. Przetarłam oczy, rozmazując cały ciemny makijaż na twarzy. Oparłam się o umywalkę, przypominając sobie historie o Miszy i Juriju, gdy jeszcze mieszkali z rodzicami w Rosji i nie mieli skończonych nawet dziesięciu lat. Kirił to prawdziwa skarbnica wiedzy o tej dwójce. Już wiedziałam, co dostaną ode mnie na kolejne urodziny.
Uśmiechnęłam się złośliwie, jednak entuzjazm opadł, kiedy to dopadło mnie nagle zmęczenie. Ziewnęłam. Przetarłam kark prawą dłonią, by kolejno odkręcić wodę. Przemyłam twarz, zmyłam makijaż. Chwile później wzięłam prysznic, by w końcu położyć się w łóżku.
Wbiłam twarz w poduszkę, czując, jak naprawdę mało brakowało, abym zasnęła, ale z drugiej strony wiedziałam, że jeszcze nie mogłam. Musiałam pomyśleć, co zrobić odnośnie problemów z wydatkami. Nic mi nie przychodziło do głowy, choć zajmowałam się tym od dłuższego czasu.
Przetarłam twarz.
Byłam w tym wszystkim sama. Basila czy pozostałej dwójki idiotów nie poproszę o pomoc, bo zabolałaby mnie duma. Pozostawał mi Misza, którego też nie mogłam zapytać o żaden pomysł, bo jednak to on mi przydzielił to zadanie. Żadnej innej osoby – poza może Ingrid i Jurijem, ewentualnie Ulricka – nie pytałabym o zdanie. Gdyby tych problemów znalazło się jeszcze za mało, to nie miałam się z nich komu wygadać.
Ani Jules, ani Oscarowi nie mogłam o tym wszystkim powiedzieć. Oscar należał do gangu, ale Julie była w tym wszystkim zielona. Nie miała pojęcia o niczym, co działo się w życiu moim czy Oscara. Do tego dochodził fakt, że po prostu ją okłamywaliśmy. Zarówno ja, jak i właśnie chłopak. Jeżeli prawda wyszłaby na jaw, a do Julie dojdą wszelkie informacje, nigdy nam nie wybaczy, choć o mnie samej nadal bardzo mało wiedziała. Nie mówiłam jej o niczym, co działo się w moim życiu, zanim wróciłam do kraju. Nie mogłam jej narażać. Chłopak także tego nie chciał. W końcu przyjaźnił się z nią od kilku lat.
Przewróciłam się na plecy. Odetchnęłam głęboko. Czułam, jak wszystko w żołądku przewracało się do góry nogami. Prawdopodobnie mogłam się spodziewać, że w środku nocy ruszę wyczyścić sobie żołądek.
Jak na zawołanie, wszystko podeszło mi do gardła. Zerwałam się, pobiegłam do łazienki. Wyrzuciłam całą zawartość żołądka. Odkaszlnęłam kilkukrotnie. Dreszcz przebiegający po kręgosłupie spowodowany kolejnym odruchem wymiotnym zmusił mnie, bym po raz kolejny pochyliła się nad toaletą. Do uszu doszedł dźwięk pukania w drzwi, jednak nie zwróciłam na to uwagi. Kolejny przypływ mi na to nie pozwolił.
W ciągu kilkunastu sekund poczułam, jak ktoś odsunął mi włosy. Spojrzałam na tę osobę zamulona, dzięki czemu zobaczyłam Basila. Zauważyłam, jak przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że zobaczy mnie kiedykolwiek w takim stanie. Ja sama też nie. A już tym bardziej w środku tygodnia.
— Co ci jest? — spytał zaniepokojony.
— Nie twoja...
Przerwał mi.
— Owszem, moja. — Kucnął obok mnie. — Jesteś moją siostrą, moją rodziną, więc wszystko, co dotyczy ciebie, dotyczy też mnie. Coś się dzieje. Przecież widzę, że jesteś bardziej nieobecna i non stop o czymś myślisz. Powiedz mi, co to takiego. Przecież ci pomogę, jeśli sobie z czymś nie radzisz.
Parsknęłam.
— Chcesz wiedzieć, co się dzieje? — Spłukałam wodę.
Uniosłam się, on zrobił to samo. Minęłam go i weszłam do pokoju. Ruszył za mną.
— Becca...
— Wielka Matka Teresa się, kurwa, znalazła! — podniosłam lekko głos.
Zmarszczył brwi, nie wiedząc, co się ze mną działo. Sama też nie miałam pojęcia. Założył ręce na piersi.
— Tak bardzo chcesz mi pomóc, ale nie pomyślisz, że to przez ciebie! — Wyrzuciłam ręce.
Odwrócił wzrok, nie rozumiejąc.
— Pomyślałeś kiedykolwiek, jak wygląda moja psychika po tych wszystkich latach?!
Ponownie na mnie spojrzał, kiedy opuściłam ramiona.
— Przez ostatnie lata użalałam się nad sobą, bo ciągle narzekałam na swoje gówniane życie! Naprawdę dziwił mnie fakt, że Misza to wytrzymywał i nie wywalił mnie na zbity pysk! Mimo wszystko jestem dość irytującym okazem, czego sam doświadczyłeś już niejednokrotnie, od kiedy wróciłam!
— Nie jesteś iryt...
Przerwałam mu śmiechem. Zmarszczył brwi.
— Nie, w ogóle — odparłam sarkastycznie. — Przecież widzę, że masz mnie już dość. Cały czas się z tobą kłócę, wszystko, cokolwiek do mnie powiesz, przekręcam w taki sposób, byleby cię ze sobą skłócić i wiesz po co?
Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu. Zaczęłam mówić dalej.
— Żebyś przestał darzyć do mnie jakąkolwiek sympatią! Żebyś miał mnie w końcu dość i kazał mi stąd wypierdalać! Robię wszystko, bylebyś się ode mnie odwalił, żebyś wreszcie zrozumiał, że chcę zamknąć ten pierdolony rozdział w życiu, którego jesteś elementem, ale mi, kurwa, nie pozwalasz!
Nic nie odpowiedział. Jedynie stał i mi się przyglądał. Widziałam w jego oczach spokój, co, szczerze, naprawdę mnie dziwiło, biorąc pod uwagę, ile rzeczy powiedziałam. Na dobrą sprawę, nie miałam nawet pojęcia, dlaczego to wszystko wychodziło z moich ust. Możliwe, że nadal moim organizmem władał alkohol. W końcu po pijaku jesteśmy tymi prawdziwymi nami. Pokazujemy się z tej oryginalnej strony, której zwykle nie okazujemy, bo nikt nie chcę, by ktoś go znał doszczętnie.
— Każdy mój plan, byś mnie wreszcie znienawidził i spisał na straty kończy się fiaskiem! Ja nie wiem! Siedzisz mi w głowie i wiesz co zamierzam zrobić, że mi kompletnie nie wychodzi zniechęcenie cię do mnie?!
— Becca...
Uderzyłam w jego klatkę piersiową z otwartych dłoni. Cofnął się o krok. Z boku to musiało zapewne zabawnie wyglądać, bo jednak Basil mnie przewyższał – miał ponad metr osiemdziesiąt – a ja – z moimi sto sześćdziesięcioma jeden centymetrami – próbowałam go przepchnąć.
— Wiesz co? Jesteś żałosny! — Znowu go popchnęłam. — Wszyscy są, kurwa, żałośni! A wiesz kto najbardziej?! Ja, kurwa. Jestem żałosna, bo stoję przed tobą i krzykiem próbuję ci pokazać, że mam w dupie słowo „przepraszam", prośby typu „wybacz mi" i kolejne piętnaście wariantów! Jestem żałosna, bo jedyne, o czym myślę, to jaki ci, kurwa, tak dowalić, żebyś dał sobie ze mną spokój, ale nie ważne, co mi wpadnie do głowy, ty mi non stop wybaczasz! Ja już nie wiem, czy ty, kurwa, jesteś głupi, czy ułomny i wiesz co? — Spojrzałam mu w oczy. — Mam tego, kurwa, serdecznie dość! Powiedz mi, co ja mam, kurwa, zrobić, żebyś ty mnie wreszcie znienawidził?!
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
— Żeby mnie, kurwa, wszyscy znienawidzili?! — Złapałam się za głowę. — Co mam zrobić, żebyście wszyscy przestali wreszcie szukać ze mną wspólnego języka?! — Wyrzuciłam ręce. — Czy wy wszyscy jesteście, kurwa, ślepi i nie widzicie, że ja nie chcę niczego naprawiać?! Że nie chcę tutaj w ogóle być?!
— Skoro nie chcesz tu być, to po co...
Po raz kolejny nie dałam mu dokończyć zdania.
— Bo w Oslo nie jestem, kurwa, bezpieczna! — wydarłam się na całe gardło.
Basil uchylił szerzej powieki, choć prawdopodobnie nie rozumiał nawet, o co mi chodziło. Niestety, z mojej własnej głupoty, kiedy tu przyjechałam, powiedziałam coś w stylu, że wpakowałam się w kłopoty. Jeżeli by sobie to przypomniał, mógłby połączyć fakty.
— Czemu wy się tak staracie?! Nie możecie mnie po prostu wykreślić?! Uznać czegoś w stylu „stare dzieje i nic się nie poradzi" i po prostu sobie odpuścić?! Czemu nie potraficie... — Już unosiłam ręce, chcąc go popchnąć, kiedy to za nie zapał.
Przy tym się też uciszyłam.
— A znasz rodzinę, która byłaby w stanie tak po prostu wykreślić członka rodziny, nawet nie próbując się z nim porozumieć?
Szerzej uchyliłam powieki.
Nie spodziewałam się, że zareaguje. Myślałam, że zamierzał stać i słuchać moich narzekań, wyglądając jak debil. Nie sądziłam nawet, że po tym wszystkim, co mu powiedziałam, w ogóle uda mu się utrzymać tak spokojny ton. Nie zdenerwował się, choć wyrzuciłam wszystko, co mnie dręczyło w środku. Już wiedział, że wszystko, do czego się uciekałam miało na celu zniechęcenie go do mnie. Że tym wszystkim chciałam za wszelką cenę sprawić, by w końcu dał mi święty spokój.
Spróbowałam się wyrwać, co okazało się trudniejsze, niż mogłam się spodziewać. Próbowałam dalej, jednak nie zamierzał mnie on puścić.
— Puszczaj mnie... — warknęłam w pewnym momencie.
Słyszałam, jak wziął głębszy wdech.
— Puszczę — powiedział, słyszalnie siląc się na spokojny ton, choć przed momentem wychodziło mu to z taką łatwością. — Jak mi powiesz, ile wypiłaś...
Szerzej uchyliłam powieki. Wyczuł. No jasne, stałam wystarczająco blisko, żeby cokolwiek trafiło do jego nosa. Po chwili, pomimo własnych domysłów, z moich ust wyszło pytanie:
— Co...?
Przesunął językiem po powierzchni zębów, a w ciągu kilku sekund wyraźnie posmutniał. Odetchnął i puścił moje ręce, by kolejno schować swoje do kieszeni bluzy, którą założył na ramiona.
— Na trzeźwo nigdy byś mi nie powiedziała tego wszystkiego — stwierdził. — Stwierdzam fakty. Do tego lekko od ciebie czuć alkohol. Pytam jeszcze raz, ile wypiłaś?
Zaśmiałam się, pokręciłam głową.
— A co cię to, kurwa, obchodzi?
— Obchodzi, bo jesteś moją siostrą! — uniósł się lekko, ale równie szybko się uspokoił. — Słuchaj, nie wiem przez co przechodzisz, czemu w Oslo nie jest dla ciebie bezpiecznie ani dlaczego tak bardzo chcesz, żeby wszyscy cię znienawidzili, ale zrozum, że starając się do ciebie zbliżyć, próbujemy zrekompensować ci wszystkie te lata. Może i nam na to nie pozwalasz, bez przerwy planujesz tylko, jak nas do siebie zniechęcić, ale ani mnie, ani mamę, ani tatę to nie ruszy. Będziemy próbowali do skutku, nie ważne, jak długo będziemy musieli czekać, aż w końcu zauważysz nasze starania. Nie pozbędziesz się nas, jesteśmy rodziną, czy ci się to podoba, czy nie. Mamy te same geny, tego nie zmienisz i nie ważne, co wykombinujesz czy powiesz, nie damy spokoju.
Widziałam, że wziął głębszy wdech.
— Straciliśmy cię na sześć lat...
Zauważyłam, że oczy mu się delikatnie zaszkliły.
— Możesz mnie nienawidzić, każdego w tym domu, rodziców, wszystkich w mieście, możesz zrobić wszystko to, co najgorsze, ale zrozum, że nie ważne, co to będzie, będziesz moją siostrą, którą kocham i nie chcę jej widzieć w takim stanie jak teraz. — Wskazał na mnie. — Nie chcę, żebyś wracała po nocy. Nie chcę, żebyś się truła papierosami. Nie chcę, żebyś robiła cokolwiek, co by ci jakkolwiek zagrażało.
— I tu kolidujemy z problemem — rzuciłam ze śmiechem.
Uniósł brwi. Wyraźnie nie zrozumiał, co miałam na myśli.
— Nie zamierzam z niczego rezygnować.
Zacisnął wargi.
— Życie jest ciekawsze, jak coś się z nim robi. — Uśmiechnęłam się wrednie.
Wziął głębszy wdech, by kolejno pokręcić głową. Spojrzał mi w oczy.
— Pogadamy, jak wytrzeźwiejesz — rzucił, po czym odwrócił się i ruszył do drzwi.
Dopiero teraz zauważyłam, że stali w nich Benji i Doug. Musieli się obudzić przez te krzyki. Cóż, nie było mi z tego powodu jakiś bardzo przykro. Na dobrą sprawę to nie odczuwałam w tej chwili nic. Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć, czy po prostu rano zignorować Basila, czy może w ogóle się spakować i zabunkrować się w wynajętym garażu, gdzie znalazło się więcej moich rzeczy.
Tam przynajmniej miałabym święty spokój...
Drzwi się zamknęły. Zostałam sama w pomieszczeniu, stojąc na samym środku. W głowie aż kotłowało. Dopiero po chwili sobie uświadomiłam, co ja mu tak właściwie powiedziałam. Zdradziłam mu wszystko. Każdą myśl, jaka nachodziła mnie od momentu, od kiedy znalazłam się w Seattle. Wiedział o moim planowaniu, byleby go do siebie zniechęcić, a to znaczyło, że teraz jeszcze bardziej nie da mi żyć w spokoju. Stanie się jeszcze większym natrętem, niż dotychczas.
Warknęłam pod nosem, by kolejno podejść do łóżka. Usiadłam na nim, zgięłam się i oparłam łokciami o kolana. Złapałam się za głowę i pociągnęłam za grzywkę peruki, omal jej nie zrywając. Oddychałam głęboko, starając się jakoś uspokoić. Najchętniej bym teraz w coś uderzyła, co ostatecznie się stało. Złapałam za zegarek stojący na szafce, a kolejno rzuciłam nim o ścianę po drugiej stronie pomieszczenia. Roztrzaskał się na części, a ja kompletnie nie zwróciłam uwagi, że, jakby na to nie patrzeć, był środek nocy.
Miałam wszystkiego dość. Najchętniej czasami bym zasnęła o już się nie obudziła. Byłby święty spokój. Nie musiałabym się nad niczym głowić, znosić Basila i tamtej dwójki, ale z drugiej strony na to patrząc, nigdy nie zobaczyłabym się z pozostałymi, którzy zostali w Oslo. Nie porozmawiałabym więcej z Miszą czy Ingrid. Z żadną osobą, na której mi zależało.
Przetarłam twarz.
Misza dałby mi popalić, gdyby się dowiedział, jakie myśli chodziły mi po głowie. Nie wybaczyłby sobie, że wysłał mnie tutaj, a ja sobie coś zrobiłam, żeby nie żyć przeszłością. Szkoda tylko, że nie ważne gdzie bym się znalazła, ona nadal by mi towarzyszyła. Przecież nawet w domu w Oslo nachodziły mnie myśli odnośnie tamtej sytuacji, a ja od razu traciłam nad sobą panowanie. Musiałam się uspokajać na najróżniejsze sposoby. Zanim wyjechałam najlepszym było patrzenie na znikającą w zlewie wodę. Teraz niestety już to nie działało, co samo w sobie wyprowadzało z równowagi.
Położyłam rękę na czole. Czułam rozchodzącą się migrenę, co znaczyło, że powoli organizm usuwał procenty. Skóra robiła się coraz cieplejsza, dlatego postanowiłam się położyć.
Nie miałam siły na jakiekolwiek przemyślenia związane z księgowościami w gangu czy o tym, co zdarzyło się kilka minut temu. Chciałam zasnąć. Odpocząć od tego wszystkiego, co za nic nie pozwalało mi spokojnie zmrużyć oka. O dziwo, po kilku minutach mi się udało.
•••Basil•••
Westchnąłem, kiedy to zawiązywałem krawat. Poluzowałem go znacznie, żeby nie podduszał przez cały dzień. W głownie nadal obijały się słowa Becky z jej pijackiej gadaniny. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że się nawaliła w środku tygodnia. Dzisiaj pewnie będzie cierpiała przez kaca cały dzień.
Podniosłem wzrok na lustro zawieszone na ścianie. Przyjrzałem się oczom. Mieliśmy identyczne. W ogóle, gdy jeszcze mieliśmy dobre stosunki i bawiliśmy się jako maluchy, często pytano, czy przypadkiem nie byliśmy bliźniętami. Wiele cech z wyglądu posiadaliśmy wspólnych.
Taki sam kolor tęczówek i włosów. Identycznie zadarta końcówka nosa. Nawet pieprzyki znajdowały się w jednakowych miejscach. Szczególnie te na twarzy, które jakoś bardzo się nie odznaczały, ale ja je zauważyłem. A już zwłaszcza tego przy skroni, zaraz przy zakończeniu brwi.
Westchnąłem.
„Ale znika szybciej, aniżeli rana postrzałowa"
Odbiło się nagle w mojej głowie. Przed oczami od razu pojawiła się Becky, która mówiła to tak, jakby znała to uczucie aż za dobrze. Sama myśl o tym, że coś takiego mogło się jej przydarzyć przyprawiała mnie o dreszcze. Nie mogłem pozwolić, by coś się jej stało. Moja przynależność do gangu mogła zagrozić jej życiu, jeśli ktoś z naszych wrogów by się dowiedział, na czym nam najbardziej zależało.
W moim przypadku to rodzina...
Złapałem się za głowę, przeczesałem włosy. Otrząsnęłam się szybko, kiedy przed oczami pokazał się obraz postrzelonej Becky.
Nie...
Coś takiego nie mogło mieć miejsca.
Rozwiązałem krawat, zacząłem go wiązać po raz czwarty tego ranka. Pokręciłem głową, by w końcu złapać za marynarkę. Poprawiłem kołnierzyk od koszuli i wierzchniego okrycia, by kolejno złapać za torbę i w końcu wyjść z pokoju. Zdecydowanie zbyt dużo czasu spędziłem na tej jednej czynności, jaką było poprawianie tej obroży, której niestety istniał wymóg noszenia w placówce. Jej brak mógł skończyć się wizytą u dyrektora, a tego nie chciałem.
Zatrzymałem się przed pokojem Becky. Uniosłem rękę, by zapukać, jednak nim to nastąpiło, zaciąłem się w jednej pozycji.
„Mam tego, kurwa, serdecznie dość! Powiedz mi, co ja mam, kurwa, zrobić, żebyś ty mnie wreszcie znienawidził?! Żeby mnie, kurwa, wszyscy znienawidzili?!"
Opuściłem rękę.
Chciała nas do siebie zniechęcić. Dlaczego? Czemu nie mogła zauważyć, że nam na niej zależało? Że każdy chciał naprawić tę relację, bo za nią tęskniliśmy?
Pokręciłem głową. Teraz to nie ważne...
„Bo w Oslo nie jestem, kurwa, bezpieczna!"
Już po pierwszej nocy spędzonej w tym domu powiedziała, że wpadła w kłopoty. Pół nocy spędziłem na rozmyślaniu, łączeniu faktów, że te jej „kłopoty" łączyły się z właśnie niemożnością powrotu do jej dotychczasowego miejsca pobytu. Ale co mogła przeskrobać? Co takiego odwaliła, że tam jej coś zagrażało? Tego nie wymyśliłem, choć próbowałem. Zabrało mi to sen z powiek do przynajmniej czwartej rano.
Westchnąłem.
Nie, Basil, nie myśl teraz o tym...Musisz z nią jeszcze raz pogadać, może coś więcej zdradzi...
Wziąłem głębszy wdech. Zapukałem, jednak odpowiedziała mi cisza. Spróbowałem ponownie, ale stało się to samo. Nie wiedząc, czemu nie odpowiadała, zajrzałem do środka, ostrożnie uchylając powłokę. Nie byłem pewny, czy przypadkiem znowu nie wyskoczy w takiej wersji, jak ostatnio.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, jednak nic mnie nie zastało. Spotkałem się jedynie z ciszą i przebijającym się wśród niej spokojnym oddychaniem. Drzwi do łazienki były uchylone, a torba rzucona na krzesło wyglądała identycznie jak w nocy. Wszedłem głębiej, nie widząc nigdzie Becky.
Zatrzymałem się dopiero przy pół ściance, za którą zobaczyłem nadal śpiącą dziewczynę. Westchnąłem, podszedłem bliżej.
— Becca, jest szósta trzydzieści. — Stanąłem nad nią z założonymi na piersi rękami.
Nie odpowiedziała, a w głowie ponownie pojawiło się wspomnienie, gdy musiałem ją siłą wyciągać z wyra. Zauważyłem, że zakrywała się po sam czubek głowy, dlatego złapałem za krawędź pościeli i ją odkryłem do pasa.
— Pora wstawać — odezwałem się spokojnie, jednak zaniepokoił mnie jej brak jakiejkolwiek reakcji.
Zmarszczyłem brwi. Okej, coś było nie tak. Normalnie już by podniosła głos, że jej się nie chce i mam zostawić ją w spokoju, bo sama może się obudzić albo narzekałaby, że ma jeszcze dziesięć minut do budzika. Pochyliłem się nad nią nieco i przyjrzałem dokładnie, dzięki czemu dostrzegłem, że oddychała przez usta, zamiast przez nos. Do tego na policzkach i nosie występował wyrazisty rumieniec. Do tego jej skóra była wilgotna od potu.
Coś jest zdecydowanie nie tak...
Sięgnąłem do jej głowy, by kolejno przyłożyć dłoń do jej czoła. Odsunąłem ją szybko, wyczuwając zdecydowanie wyższą temperaturę, na co szybko z powrotem ją zakryłem. Nagły ruch jaki wykonałem sprawił, że w końcu się obudziła. Mruknęła coś pod nosem i spróbowała się unieść. Na mój widok się jednak skrzywiła.
— Czego? — odezwała się, mówiąc słyszalnie przez nos.
Jej naturalny głos brzmiał bardzo podobnie, ale dało się dosłyszeć tę minimalną różnicę. Spróbowała pociągnąć nosem, jednak jej się nie udało. Miała całkowicie zapchane zatoki.
Wziąłem głębszy wdech.
— Zostajesz w domu — powiedziałem szybko, po czym poprawiłem torbę na ramieniu.
Spojrzała na mnie, nic nie rozumiejąc. Przy tym wyraźnie się krzywiła. No tak, poprzedniego wieczora popiła, więc pewnie dopadł ją kac.
— Co? — wydusiła, zanim dostała napadu kaszlu.
Pokiwałem kilkukrotnie głową.
— Masz gorączkę, katar i, co teraz się okazało, kaszel. — Wskazałem na nią i szybko opuściłem rękę. — Zostajesz w domu, czy ci się to podoba, czy nie. Musisz się wykurować.
Zaśmiała się.
— Naprawdę myślisz, że się ciebie tak po prostu po... — zacięła się przez nagły odruch wymiotny.
Zakryła usta dłonią.
— I do tego chyba się wczoraj strułaś alkoholem — dodałem, po czym wskazałem na nią palcem, aby kolejne zdanie zabrzmiało bardziej stanowczo. — Nie ruszasz się stąd.
Po tym ruszyłem do wyjścia. Wyszedłem z pokoju, zbiegłem po schodach i przeszedłem do kuchni – grzebiąc przy okazji w kieszeni – gdzie zastałem chłopaków. Nie chciałem tego, ale z drugiej strony nie miałem wyboru. Rzuciłem w stronę Benjiego klucze od auta, które złapał, gdy tylko zauważył, że leciały w jego stronę.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Identycznie Doug, który akurat miał ugryźć grzankę.
— Co...
Nie pozwoliłem Benjiemu dojść do słowa.
— Ja i Becca dzisiaj zostajemy — poinformowałem ich szybko.
— Jak to? — odezwał się z pełnymi ustami Doug.
Założyłem ręce na piersi.
— Becca ma gorączkę, katar i kaszel, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze strucie alkoholem.
Skrzywili się, słysząc to ostatnie.
— Zostaję z nią, bo ktoś musi się nią zająć. Ledwo ją obudziłem, więc już po tym można wywnioskować, że nie podniesie się z łóżka, gdyby konieczność ją do tego zmusiła — dodałem. — Wy jedźcie.
Już miałem iść się przebrać, kiedy to postanowiłem coś jeszcze dodać. Odwróciłem się do nich ze skrzywioną miną.
— Tylko nie rozwalcie mi samochodu, proszę...
Zasalutowali niczym żołnierze. W tym momencie usłyszałem huk na piętrze, dlatego westchnąłem.
Zapowiadał się długi dzień...
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro