Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Long mondays with who?




"Jakie zasady obowiązują dawanie drugiej szansy? Zmiana, odpowiedzialność, szczerość? Gdzieś w głębi wiem, że chodzi o zaufanie, a zaufanie jest ponad grą"

Lucas

Dzisiaj jest dzień kiedy mam zajęcia z Sharon. Jedyny, co prawda, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Nawet jeśli to tylko dwie godziny kilka rzędów od siebie. Jednak okazuje się, że wcale nie.

- Usiądzie parami - Może się okazać, że ten profesor będzie nieświadomie moim największym sprzymierzeńcem. Sharon nie rusza się z miejsca, ale wcale mnie to nie dziwi. Za to jej dupkowaty chłopak podchodzi do nas i się wita. Ode mnie dostaje skinienie, za to Calum wydaje się go naprawdę lubić. Zostawiam, więc ich samych i ruszam do mojej dziewczyny. Chyba na zawsze będę ją tak nazywał w mojej głowie.

- Dzień dobry, Sharon - Nie patrzy na mnie, nie odpowiada, więc po prostu siadam obok niej.

- Myślę, że to będzie wymagało rozmowy - odpowiadam wskazując na tablice.

- Cóż, to co powiem jest i tak bez znaczenia, prawda? - Kurwa, jest o wiele ciężej niż myślałem, ale co grosza zasłużyłem na każde jej słowo.

Zastanawiam się czasem czego tak właściwie chce. Na początku myślałem, że jej przyjazd wcale mnie nie ruszy, a potem przypomniałem sobie jak ruszyło mnie samo jej zobaczenie na zawodach Cama. Nie wiem czym jest to, co czuję do tej dziewczyny, ale na pewno jest to w czasie teraźniejszym. Zrobiłem. Dużo rzeczy z jej powodu, ale dalej nie wiem czy to wystarczy.

Byłem pojebane i wiem, że to wiecie. Dużo kosztowała mnie praca nad sobą. Chodzenie na zajęcia, utrzymanie stypendium, odłożenie papierosów. Nie chce żebyście mi bili brawo, nigdy nie chodziło o uznanie ludzi. Nawet grając dla tłumu, robię to dla siebie i trochę dla wspomnień z Sharon.

Nie oszukując się Sharon jest impulsem, który sprawił, że wszystkie te rzeczy miały sens.

Sam wyjazd z Mission Beach mnie nie zmienił, zrozumiałem to, ale wyjazd stamtąd sprawił, że mogłem być kimkolwiek chciałem bez bagażu.

Jednak jedna rzeczą, jedyny bagaż, który bym przyjął to czas spędzony z Sharon, ale tutaj. Ona tego nie rozumie, ale to, co się stało było nam potrzebne.

- Każde z was musi wymyślić projekt, która druga osoba musi zaprojektować - kontynuuje profesor, ale to jest jedyne, co rejestruje. Sharon szeroko się uśmiecha, ale jest w tym coś nie szczerego. Chyba nie będzie mi tego ułatwiać.

- Kto pierwszy? - Naprawdę staram być chociażby jej kolegą, ale ona nie chce mnie do tego dopuścić. Tak cholernie przypomina mi mnie, gdy ja odpychałem, ale co gorsza jej powód jest lepszy.

- Może ja - obraca się do mnie, a ja wyciągam zaszczyt, żeby zacząć to zapisywać. Jestem fanem starych metod, żeby dopiero potem przelewać to na grafikę 3D.

- To może być cokolwiek prawda? - Kiwam głową i przyglądam się jej rozpromienionej twarzy. Ma pomysł, to dobrze.

- Ktoś zabrał mnie kiedyś w takie jedno miejsce, a ja od lat marzyłam, żeby mieć taki taras i widok z okna - Jestem prawie pewien, że wiem o czym mówi. Taras widokowy w Sydney.

- Co to było? - Pytam ja z uśmiechem.

- Dom na skarpie, właściwie to nie dom, a taka altana z widokiem na morze. - Kurwa.

- Chris zabrał mnie tam w zeszłe wakacje, ale zmieniłbym parę rzeczy, wolałabym, żeby znajdowało się tam jakieś łóżko, lornetka do podziwiania widoków, a i myślałam o schodach prosto na plażę z tej skarpy - Nienawidzę Chrisa.

- To była najpiękniejsza rzecz jaka widziałam o zachodzie słońca przyciśnięta do barierki - Kurwa, ona ze mną gra.

- A potem kochaliśmy się cała noc - szepcze z chytrym uśmieszkiem.

Czekajcie, czekajcie.

- Sharon, mylisz fakty - odpowiadam szeptem.

- Nie, po prostu biorę to, co najlepsze dla mnie - podkreśla ostatnie trzy słowa.

- Tego ode mnie chciałeś, prawda? - Zdecydowanie moja dziewczyna ograła mnie w moja grę.

- Teraz ja - druga runda czas start.

- Miałem kiedyś taki widok z okna, przy, którym stałem godzinami i podziwiałem morze - zdenerwowałem ją, dobrze.

- Ale brakowało tam takiej niesamowitej ławki albo kanapy, czegoś na czym mógłbym leżeć z moją dziewczyną i rozkoszować się i słońcem i wiatrem i bliskością.

- Chce, żebyś zaprojektowała widok z okna - chyba ja zadziwiam.

- Nie kanapę?

- Sharon, nie pamiętasz, że doskonały widok mieliśmy z twojego łóżka? - Nie patrzy już na mnie, wbija wzrok w komputer i zaczynamy w ciszy pracować. Nie wiem, kto wygrał, ale to na pewno nie koniec.

- Często to sobie wyobrażam - szepcze jej do ucha.

- A ja często o tym zapominam - Zdecydowanie ją zmieniłem.

Obraca się na chwilę do swojego chłopaka, który siedzi gdzieś za nami, a potem wraca wzrokiem do mnie.

- Gdybym tu przyjechała i była wolna dalej byś mnie chciał i o mnie zabiegał w ten chory sposób? - Ma racje robię to mało tradycyjnie.

- Sharon, gdybyś była sama już byś leżała pode mną w moim łóżku - policzki jej się za czerwienią.

- Na pewno masz tam częstych gości - Wzruszam ramionami.

- Nie ostatnio - To nie tak, że wstrzymywałem wstrzemięźliwość i to kolejna rzecz za, która można mnie nienawidzić. Chcę ją, ale nie byłem jej wierny. Czy nie musiałem?

Moja gra. Moje zasady.

Ale nasza wygrana.

Swoją drogą nikogo nie było w tym w mieszkaniu Jacka czy moim i moich przyjaciół z bardzo prostego powodu, którego dowiedziecie się niedługo.

Czy w ogóle widzicie we mnie zmianę?
Czy ja po prostu cały czas żyłem w innej rzeczywistości?
Chyba dalej jestem popieprzony i nikt dłużej mi w tym nie pomaga, a jeśli to jest jedyny powód dlaczego chce Sharon, powinienem odpuścić.

Nie, chce więcej, ale nie do końca potrafię. Jeśli rozegramy to na takiej zasadzie jak w Mission Beach ale na przykład zamienimy się rolami, to nic to nie zmieni, bo ten układ równa się z rozstaniem. Jeśli z kolei pójdziemy dalej, będzie się to wiązało z ofiarami, a jeśli obydwoje będziemy grać nie będzie to znowu rzeczywiste.

A ja nie widzę innego rozwiązania niż z nią grać. Bo po pierwsze w ten sposób nie muszę robić nic na co nie mam ochoty, a mogę ją wyzywać, a ona może udawać, że mnie nienawidzi.

Wiem, że tak nie jest.

I wiem, że ona wie, że wcale nie wyjechałem z Mission Beach z nienawiści do niej, a raczej zbyt zbliżającego się do mnie ciągłego wracania tam.

Myślę, że w momencie gdy wjechała we mnie samochodem trzy lata temu, to był znak, że moje życie się zmieni. Przez kraskę, moje życie odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, kolejną kraską był mój wyjazd (dobra większą kraską), potem jej przyjazd tutaj z chłopakiem, a kolejną będziemy by gdy w końcu wybuchniemy.

A to się stanie.

Wiem to.

Bo gra w moją grę.

A to znaczy, że cały czas jej zależy.

- Pamiętasz jak przebiłaś się przez moje mury? - nie słyszę odpowiedzi.

- Zrobię to samo - i z tą myślą zostawiam ją oniemiałą na sali i wychodzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro