50. CHRISTMAS one of forever
"Cały czas nadrabiamy dwa lata zaległości, ale przede wszystkim tworzymy przyszłość"
Sharon
Święta spędzaliśmy w domu Jacka i April. Wczoraj po plaży pomagaliśmy udekorować cały dom. Kocham klimat tego małego domku, ale przede wszystkim kocham tych ludzi. April cały czas rozpływała się nad idealnymi zaręczynami.
Jesteśmy tu z Lukiem od wczoraj i nie wracaliśmy do siebie. Zostawiliśmy tam moich rodziców, w tym domu studenckim, mam nadzieję, że nie oszaleli z tumem studentów za ścianą.
Przez cały wieczór gotowaliśmy w czwórkę różne potrawy, a potem zasnęliśmy. Dzisiaj stoję z samą April w kuchni gdy chłopacy jeszcze śpią. Niedługo przyjedzie reszta. Babcia i brat Allison zatrzymali się w naszym starym mieszkaniu, które tymczasowo stoi puste.
- Zaczęłaś już w głowie planować ślub? - pytam April gdy podaje jej kawę.
- Robię to od dłuższego czasu, czułam, że oświadczy mi się w najbliższym czasie, za dobrze go znam - jest tak rozpromieniona, że od razu widać, ze albo się zaręczyła albo jest w ciąży.
- Wszyscy przeszliśmy przez gówno, ale to nas nie pokonało - nagle dookoła mnie owinięta są szerokie ramiona.
- Dzień dobry - całuje mnie w szyję, a ja obracam się, żeby go pocałować. Mówiłam, że nigdy nie mam dosyć? Tak zdecydowanie .
- Mogłaś mnie obudzić - upija długi łyk kawy i w tym samym momencie do kuchni wchodzi drugi Hemmings.
- Wesołych świąt! - czy mówiłam, ze nawet tak samo traktują dziewczyny? Jack to bardzo dobry wzorzec.
Po chwili słychać dźwięk dzwonka do drzwi, więc biegnę je otworzyć, żeby nie przerywać parze narzeczonych.
- Wesołych świąt! - to Calum i Scarlett, wraz z Mikiem, Cayltyn i Ashtonem. U Scarlett widać już lekko zaokrąglony brzuszek, więc delikatnie gładzę go dłonią. Wszyscy są szczęśliwi.
Potem dostrzegam w drzwiach moją rodzinę, a wraz z nimi rodzinę Allison i Jasa.
- Cześć, wchodźcie - nie wiem czy wszyscy się pomieścimy. Musieliśmy przywieść dwa stoły z innych mieszkań, ale chodzi o to, żeby być razem, prawda?
Po zjedzonym posiłku siedzimy w malutkim salonie wraz z alkoholem w rękach.
- Znowu możemy poczuć się młodzi - mówi mój tata do mojej mamy. Nie ma za dużo miejsca, więc większość z nas siedzi sobie na kolanach.
- Ten młody dżentelmen o tutaj - mówi babcia Allison i wskazuje na Jasa.
- Robi najlepsze drinki na świecie! - cóż nie wiecie tego, ale jej babcia jest dosyć szalona.
Widzę chłopców, którzy siedzą pod choinką i próbują dojrzeć, co jest w prezentach.
- Otwieramy? - pytam wszystkich, a oni chętnie kiwają głowami. Ustaliliśmy, że dla Caluma i Scarlett zrobimy trochę podwójnych prezentów i nakupowaliśmy im wyposażenia do pokoju dla dziecka. Naprawdę chcieliśmy ich w ten sposób odciążyć, nie zapominając o samych młodych rodzicach.
Mój brat przychodzi z prezentem dla mnie i Luka.
- Co to? - pytam mojego chłopaka.
- Zobacz - otwieram bardzo powoli małe pudełeczko i od razu lecą mi łzy.
- To moja bransoletka - pomaga mi ją zapiąć.
- Nie, to nowa bransoletka tylko z tymi samymi zawieszkami, no i paroma innymi - widzę na niej napis kocham cię, napis Sydney, klucz i parę innych nowych zawieszek.
- Dziękuje, to jest piękne - czule go całuje, a potem on rozpakowuje swój prezent.
- Kupiłaś mi bilety na koncert? - kiwam głowa.
- Tak długo gadałeś o tym zespole.. - całuje mnie, po prostu całuje.
- Są dwa możesz zabrać, Caluma czy kogoś - on zaczyna się śmiać.
- Oczywiście, że to ty ze mną pójdziesz - potem gdy reszta naszej rodziny rozpakowuje swoje prezenty. Czuję się szczęśliwa. To jest to czego zawsze pragnęłam. Posiadania dużej ilości przyjaciół i jeszcze większej rodziny. Teraz mam to wszystko.
Luke własnie rozpakowuje swój prezent od Jacka.
- Jack - mówi cicho, ale brat i tak go słyszy.
- Dlaczego kupiłeś mi ochraniacze, piłkę i.. - Jack mu przerywa.
- Powinienem to zrobić wtedy, wiem, że chciałeś grać i znalazłem dla nas klub.
- Dla nas? - Luke jest widocznie zdziwiony.
- Amatorski klub na kampusie, tworzysz drużynę i po prostu grasz. Chłopaki się zgodzili - widzę jak jego przyjaciele kiwają głowami.
- Mam też paru swoich kumpli i w przyszłym tygodniu zaczynamy treningi - pierwszy raz widzę jak Luke miałby płakać.
- Ale mam pracę - broni się.
- To dobrze, że są to weekendy - całuje go w policzek.
- Rozumiem dlaczego kochasz Sydney, tutaj wszystko jest prostsze - szepcze do niego, ale on cały czas skupia się na ochraniaczach.
To jest właśnie magia świąt prawda?
Późnym wieczorem znajduję go z piwem na tarasie jest sam.
Staje pomiędzy jego nogami, a on od razu łapie mnie za biodra.
- Jesteś dzisiaj cichy - mówię mocniej się w niego wtulając.
- Myślałem, że przegram sam ze sobą, a wygrałem wszystko - mówi patrząc przed siebie, nie na mnie.
- Tak ustaliliśmy to już Luke.
- Gdy się poznaliśmy wydawało mi się, że masz nieźle nasrane w głowie, że wierzysz w dobro i chcesz je we mnie odnaleźć czy zasiać, a potem chciałaś, żebym cię trochę popsuł i w ten sam sposób naprawiłaś mnie.
- Dziękuje ci, kurwa - całuje go, bo nie uważam, że potrzeba tu więcej słów. On łapie mnie za tyłek i obraca tak, że to ja jestem przyciśnięta do boku domu.
- Kolejne fantastyczne święta
- Kocham cię
- Ja ciebie bardziej - odpowiada i znowu mnie całuje. Nagle na tarasie pojawia się mój brat.
- Wow - Luke zaczyna się śmiać.
- Tego nie rób młody, to zarezerwowane dla dorosłych - oczy Cama są wielkie jak spodki, a Luke obejmuje mnie ramieniem.
- Ile miałeś dziewczyn, Luke? - pyta go mój brat.
- Tylko jedną, która się liczy - i jak tu go nie kochać?
Mission Beach go nie zniszczyło.
Ale wyjazd do Sydney uratował.
Chociaż czasem chce wierzyć, że to byłam ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro