IV. W gnieździe żmij
Niesiony wiatrem, zaplątany w oknie zapach róż przemknął niepostrzeżenie do artusowego mieszkania. Jego słodki ton spoczął łagodnie na połach zielonej sukni Safy, rozłożonej na fotelu niczym bogata dama na swym niegodnie urodzonym kochanku. Haftowana w kwiaty jaśminu pościel otulała pannę miękkim marzeniem, nie pozwalając uciec do kolejnego nijakiego dnia z życia. Gdy podniosła powieki, uderzył ją blask odbity od lustra w porcelanowej ramie. Światło rysowało na sztukaterii tuż nad łóżkiem cienie z zegara i innych bibelotów zakupionych dla nich przez krewnego. Nie potrafiła sobie przypomnieć, jak ani kiedy wysiadła z dorożki. Tym bardziej nie znajdowała odpowiedzi, w jaki sposób znalazła się w pokoju skromnego stryjowskiego mieszkania. Orzechowe oczy Wilhelma, silne ramię barona i lśniące diamenty Amalii zdawały się być wyjątkowo odległe, baśniowe, jakby nigdy nie istniały.
Przetarła zamglone snem oczy i podeszła do fotela. Spod atłasowych fałd wystawała nieco przybrudzona trawą epistoła. W rogu złożonego na pół arkusza zapisano „Pannie Safranie".
Lękała się zajrzeć do środka.
Pałac Brzegrod
Czekam na Panią
Tylko jeden człowiek na balu mógł mieć w sobie tyle impertynencji, by ośmielić się napisać do niej liścik. Co gorsza, złamał jej granicę jako kobiety i wsunął na to dowód pomiędzy warstwy sukni, czego przez cały wieczór nie była świadoma. Zapewne musiało się to wydarzyć podczas rozmowy o pannie Merzeg. Ta sprawa jedynie potwierdzała przypuszczenia, iż rzeczony pan Wilhelm był raczej szpiegiem niż „skromnym arystokratą", jak jął się tytułować.
Wie, kim jestem. Zatem tak wyglądać będzie moje ostatnie spotkanie z pięknym światem. Mój wyrok.
Oparła się o ścianę, próbując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły przyjęcia. Nie mogła odeprzeć wrażenia, że wszystkie wspomnienia snują się wokół jednej osi, którą był urodziwy, młody hrabia. Westchnęła, starając się stłumić swe przerażenie. Ów obraz bezczelnego jegomościa, jaki rysował się w jej umyśle, przybierał chwilami barwy opiekuńczego i szczerego mężczyzny, w dodatku doskonałego tancerza. Jednocześnie był przecież jej zgubą, po której zamarzył sobie dotrzeć do Artusa.
Ten obraz, weduta namalowana przez księcia, czyż również nie była częścią intrygi? Czy obaj nie byli w zmowie, czy umyślnie nie czekali na nią na moście? Musieli spodziewać się jej przybycia, a jej portret zawisł na ścianie pałacu, by każdy opatrzył się z jej podobizną. By każdy mógł poznać twarz przestępczyni...
W całym tym zamieszaniu zupełnie o zapomniała o tym, kto od niedawna zajmował miejsce szarej eminencji jej nikczemnego żywota. Nie widziała go od chwili przekroczenia progu pałacu. Nie wrócił do domu. Dla Safy było to wystarczającym znakiem. Skoro stryja przyjaciele hrabiego zdołali już pochwycić, on czekał już tylko na nią. Miała zostać klejnotem w koronie odkrytej zbrodni.
Włożyła w pośpiechu jasnoniebieską suknię dzienną, by wybrać się na targ. Nim zdołała zawiązać na szyi wstążkę kapelusza, dobiegł ją dźwięk przekręcania klucza w drzwiach. Stanął w nich Artus. Twarz miał nabrzmiałą, obitą co najmniej dwoma pięściami, a frak brudny i poszarpany. Ledwo trzymał się na nogach. W tym stanie widok ukochanej bratanicy był mu najlepszym lekarstwem.
— Stryju, ty żyjesz! — Padła w jego ramiona, chcąc upewnić się, iż tym razem nie śniła. Nie przeszkadzał jej odór alkoholu ani plamy z błota na jego koszuli. — Co się stało?
— Pokłóciłem się z paroma panami — przyznał, ze skruchą ściągając cylinder. — Wyrzucili mnie na ulicę, więc poszedłem, gdzie mnie nogi poniosły.
— Dokąd? — dopytywała. — Nie wiesz, jak bardzo się martwiłam, że cię złapali.
Artus podrapał się po łysinie, próbując w ten sposób zyskać trochę czasu. Nie mógł przecież opowiedzieć jej o podłych sprawach w przybytku na obrzeżach miasta. Co działo się nocami w jego murach, nie mogło ich opuszczać, nawet jeżeli dotyczyło wyłącznie interesów.
— Safranko, są takie miejsca, do których przyzwoite panny nie zachodzą, nie kłopocz się więc o mnie więcej. Nikt mnie nie złapie, nie mają na mnie tak długiego bata.
Safa zamilkła. Zrobiła krok w tył, ścisnęła usta w wąską linię, a palcami gładziła wzajemnie dłonie. Spuściła głowę. Wahała się chwilę, lecz w końcu wyciągnęła z torebki liścik i podała mu do przeczytania.
— Niezupełnie, stryju. Dano mi go na balu. Wiedzą o nas, ale widocznie nie chcieli wywoływać skandalu. Aresztują mnie gdzie indziej.
— Jeżeli masz rację... Nie jedź tam, dziecko! — zaklinał. Szum w jego głowie się nasilał. Chwiejnym krokiem przeszedł do saloniku i ułożył się na fotelu bliźniaczym do tego, jaki stał w sąsiednim pokoju. Bratanica weszła zaraz za nim.
— Muszę, stryju — oznajmiła stanowczo, gdy ten z szuflady stolika wydobył papierosa. — Jeżeli nie pojadę, służby będą miały pewność. W końcu nas tutaj znajdą i będzie tylko gorzej.
Piękny zapach kwiatów wygryziony został naraz przez ostry dym. Ilekroć Artus chciał się nim zaciągnąć, za każdym razem drapało go w gardle. Kasłał okropnie. Jeszcze żaden z klientów, z którymi przesiadywał nocami, nie nauczył go, jak powinien zażywać tej przyjemności.
— Co ja powiem twoim rodzicom? — zastanawiał się, zsypując popiół do srebrnej popielniczki.
— Prawdę, stryju. Prawdę, że zostaniemy osądzeni według przewinień.
Safrana stała hardo przy swej decyzji. Nigdy wcześniej nie czuła w sobie tak wielkiego pragnienia uczynienia tego, co słuszne. Raz popełniła błąd, porzucając rodzinę dla stołecznych mrzonek. Nadeszła właśnie chwila odkupienia. Czas, by zawrócić na dobrą drogę.
— Wyjadę jutro z samego rana. Wybacz mi, stryju. — Chwyciła w dłonie koszyk, a w kącikach jej oczu pojawiły się szkliste perełki. Nie ze strachu przed karą, lecz przed kolejną ucieczką. — A na razie zrobię sprawunki — dodała, by się pozostawić po sobie choćby fałszywy ślad spokoju ducha.
Pociąg zabrał ją wprost do hrabiowskich dóbr. Na dworcu przesiadła się w małą furmankę, którą dojechała wprost pod bramę pałacu, tak przynajmniej powiedział jej woźnica. Stanęła przed dwoma kamiennymi filarami zasłoniętymi roślinną kurtyną, wzięła głęboki oddech i wkroczyła do okazałego parku. Rozległy angielski ogród co rusz zaskakiwał ją kolejną niespodzianką. Wzorowane na antycznych świątyniach altanki, rzeźby bóstw i sztuczne progi w strumieniu sprawiały wrażenie, jakby stały tu od co najmniej tysiąca lat. Przez obdarte gałęzie dwustuletnich lip i klonów przebijały promienie słońca, tworząc na ścieżkach rozmaitą mozaikę.
— Dokąd się panienka wybiera? — zapytał mężczyzna, wyglądający na ogrodnika. Nie zauważyła go wcześniej. Wynurzył się znienacka zza ażurowej oranżerii, oddzielonej od parku różanym płotem.
— Do pałacu — odparła natychmiast. — Otrzymałam... zaproszenie.
Skłamała po raz kolejny. Dlaczego z każdym krokiem musiała pogrążać się jeszcze bardziej? Nie powinna wyjawiać tego służbie, ale tym bardziej nie powinna wprowadzać nikogo w błąd. Wkrótce prawda ma przecież wyjść na jaw.
— Zaprószenie? — zdziwił się mężczyzna. — To dó hrabiny niepódobne.
Zamyślił się przez chwilę. Choć wydało się mu to podejrzane, nie powiedział złego słowa. Kimże on był, by oceniać jaśnie panią? Jeszcze czego! Przetarłszy nos dłonią, zlustrował panienkę wzrokiem. Prezentowała się nienagannie, suknię miała upraną i odpowiednią, może więc hrabina zdecydowała się zrobić dla niej wyjątek.
— Niech idzie prósto, już gó widać stąd — dodał.
Za radą człowieka poszła dalej aleją, a przed jej oczami wyrastał powoli coraz wyraźniejszy obraz przepięknego portyku i schodów podobnych do tych, które prowadziły do pałacu książęcego. Na kolumnach owych stopni umieszczone były wazy z kwiatami. Fasada pałacu była niezwykle zdobna ze swymi serlianami, wykuszami, pełna barokowych sztukaterii, pozłacana. Skrzydła boczne były równie wyśmienite, pokryte rokokowymi ornamentami.
Na zewnątrz nie było nikogo. Dom wyglądał na pusty i bez życia, zupełnie stara szkatułka zamknięta na cztery spusty, czekająca na kogoś, kto ją otworzy. Przyszło jej na myśl, że padła łupem niezbyt wyrafinowanego dowcipu. Gdy w drzwiach stanął nagle hrabia Wilhelm, serce zabiło jej mocniej. Wszystko było zaplanowane. Trafiła w pułapkę na własne życzenie.
— A jednak panienka przybyła — powiedział, nie kryjąc zadowolenia. — Proszę, niech pani wejdzie.
To ją nieco speszyło, lecz próbowała tego nie pokazywać. Podał jej ramię. Przyjęła je, by przedłużyć jeszcze tę zabawę, nim w niej przegra. Wprowadził ją do reprezentacyjnego westybulu i polecił spocząć na chwilę. Zajęli jedną z kanap, obitą lśniącym żakardem. Tuż obok na konsolkach z lwimi nogami stały porcelanowe lampy, których dystyngowany kształt odbijał się w lustrach. Nad gustownymi tapetami jaśniały złote, rokokowe muszle oraz fale. Safa z każdą sekundą topniała bardziej dla tej bogatej fali wspaniałości. Nie mogła jednak pozbyć się myśli, że to ostatnie przebłyski piękna, jakich dane jej będzie doświadczyć w życiu.
— Panie hrabio, proszę oszczędzić mi tych cierpień — zaczęła żarliwie. — Proszę mi postawić zarzuty, zniewolić mnie lub pozwolić odejść. Niech pan czyni, co należy, tylko niech nie trzyma mnie w niepewności.
Zdało się mu, że się przesłyszał. Nie spodziewał się takich słów z ust młodej panny. Zamyślił się przez moment, próbując zrozumieć, do miała na myśli. Przecież nie uczynił jej żadnej aluzji ani nie wspomniał o powodach tego spotkania. Taka odwaga u niewiast bardzo mu imponowała. Po powadze rysującej się na tej uroczej twarzy poznał, iż naprawdę była gotowa oddać swój los w jego ręce, choć zupełnie nie wiedział z jakiego powodu.
Nie miało to szczególnego znaczenia. Panna błagała, on spełni jej życzenie.
— Aż tak pani spieszno? Zatem to niech pani wytłumaczy hrabinie. — Zawiesił na chwilę swój głos i zwrócił wzrok w stronę schodów.
Za balustradą dekorowaną misternie rzeźbionymi liśćmi ukazała się dość młoda postać kobieca. Wysoka i smukła dama, której gęste, brunatne fale upadały kaskadami i sięgały jej pasa, a suknia zdawała się być uszyta z purpurowego kontusza. Na jej serdecznym palcu lśnił pierścień, pamiętający zapewne tryumfy i upadki wielu pokoleń. W jej oczach mieszkała cała głębia oceanu. Uroda jej pochodziła z minionych epok, jak gdyby ktoś porwał damę sprzed wojny, po czym ubrał w szaty sprzed potopu. Z pewnością nie uchodziła za jedną z tych anielskich piękności, które nie wiadomo dlaczego zstąpiły na ziemię i stały się przedmiotem zazdrości tylko-ładnych kobiet. Mimo to setki lat temu mogłaby być opiewana w romantycznych balladach trubadurów lub w sonetach nieszczęśliwych poetów.
— Droga siostro — zwrócił się do niej i ucałował dłoń. — Pozwól, że ci przedstawię pannę Safranę.
— Hrabina Eleonora Grecz — oznajmiła wciąż niewzruszona dama, pojąwszy w lot, że ma do czynienia z kimś niższego stanu. Mimo to postanowiła zachować pozory spokoju. — Cóż cię do mnie sprowadza? Interesa?
Pani o niczym nie wie — przemknęło przez myśl Safranie. To znaczy, że hrabina nie należała do spisku, a może znacznie lepiej ukrywała to pod maską obojętności niż jej brat. Safa już chciała otworzyć usta, by się wytłumaczyć, lecz uprzedził ją hrabia Wilhelm.
— Hrabino, panna Safrana zostanie twoją damą do towarzystwa — powiedział.
Biedna dziewczyna zaniemówiła, zupełnie nie rozumiejąc tego, co właśnie się wydarzyło. Serce zabiło jej mocniej. Ze wstydem uniżała się majestatowi damy, czując się co najmniej jak mysz na audiencji u lwa. O mało nie straciła równowagi, gdy jej oczy zaszły czarną mgłą. Jaśnie pan w sposób niewidoczny chwycił jej ramię, by mogła utrzymać się na własnych nogach. Poczuła jego wsparcie, którego tak bardzo potrzebowała. Przez chwilę odżyły w niej uczucia, które zawładnęły nią na balu, każda drobna radość i nutka goryczy, a wszystkie były jak kwiaty w jednym bukiecie, którym był on.
Nie rozumiem. Czy to jakaś rozgrywka? Nigdy nie dałam mu żadnego powodu, prawie go nie znam. Kim on jest, żeby tak nagle wiązać mi życie? Skoro nie chciał mnie aresztować, dlaczego to przeciąga? Może...?
Zabrakło jej tchu. Opanowała ją pewna duszność i bezwładność. Czuła się zamknięta w objęciach tego nienależnego jej świata, który kręcił się wokół tego lekkomyślnego panicza.
Usłyszawszy to, hrabinie krew uderzyła do głowy. Pospiesznie udała w stronę gabinetu, wywołując ze sobą brata. Towarzysząca mu Safa zrozumiała aluzję i bez cienia żalu ponownie przysiadła na kanapie. Pożegnawszy się z nią skinieniem głowy, hrabia ruszył za siostrą w oczekiwaniu na naganę. Gdy oboje znaleźli się w pachnącym książkami pomieszczeniu, Eleonora zamknęła drzwi w obawie przed wścibską służbą.
— Czyżbyś rozum postradał?! Cóż to ma być?! — ozwała się, krążąc wciąż w tę i z powrotem. Tylko tak mogła utrzymać resztki zdrowego rozsądku.
Hrabiemu nie udzieliła się ta aura. Rozsiadł się wygodnie na otomanie i ze stoickim spokojem wpatrywał się w płonące oczy stojącej na wprost siostry. Wydało się mu, że w tej chwili zmieniły kolor z lazurowego na zielonkawozłoty, choć może to zasługa uderzającego w nią zza ciężkich zasłon światła.
— Przedstawiłem ci pannę, która sama ofiarowała się do naszej dyspozycji, tak oświadczyła — rzekł dyplomatycznie. — Odrzuciłaś wszystkie inne, więc nie miałem wyboru. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
— Proste dziewczę?! — skrzywiła się. — Nie podejrzewałam cię o podobne zuchwalstwa. Jeżeli pragniesz się na mnie zemścić lub zażartować, wiedz, że udało ci się to znakomicie.
Chcąc ukryć, jak bardzo rozjątrzona pozostawała, obchodziła biblioteczkę wzdłuż regałów. Miała to w zwyczaju, kiedy zatapiała się w myślach. Sunęła filigranowymi palcami po grzbietach starych, zakurzonych książek, próbując wyczuć ich istotę. Wolała udawać, że wcale nie prowadzili tej niewygodnej rozmowy.
— To nie jest zemsta ani dowcip — ciągnął. — Byłem szczery. Wybrzydzałaś przy każdej szlachciance, masz zatem, czego chciałaś. O niej złego słowa powiedzieć nie możesz, skoro jej nie znasz. A o ile mi wiadomo, jesteś zaręczona, nie stracisz też majątku. Panna Safrana jedynie dotrzyma ci towarzystwa. — Podniósł się z sofy i stanął tuż za nią. Tym razem musiała go wysłuchać. — Ja nie mogę być przy tobie cały czas — dodał.
— To oczywiste, znów wyjedziesz zwiedzać i używać Bóg wie dokąd. Daruj, ale mnie tym nie zwiedziesz. Niczego nie chciałam i nie zgadzam się. — Odwróciwszy się do niego, uśmiechnęła się cynicznie. W duszy poczęła czynić sobie wyrzuty, iż wcześniej nie wpadła na coś tak oczywistego. — Jest twoją kochanką. Od dawna?
— Nic z tych rzeczy. Jest tylko uroczą młodą osobą, która może ci pomóc. Doskonale wiesz, o czym mówię.
Zamilkła na moment. Znów nie omieszkał jej przypomnieć o niedających się wyplenić koszmarach, zamieszkałych w jej życiu od zarania. Powinien być wdzięczny, iż tylko ją to spotykało. Jej brat był wolny na duszy i ciele, mógł więc gonić za natchnieniem do woli, choćby na koniec świata.
— Nie potrzebuję pomocy — odparła surowo. — Nie zauważyłeś, że to się już zmieniło? Że żyjemy w spokoju? Nawet jeżeli... nie trzeba nam obcych świadków.
— Robię to, by nie było już więcej żadnych świadków — szeptał, biorąc w objęcia jej lodowate palce. — Owszem, widzę wszystko. Widzę, jak od dawna więdniesz, a matka jest nieobliczalna. Pozwól się wesprzeć. Bartean nie jest...
— Nie waż się o nim wspominać! — upomniała go. — Nie w tej sytuacji — dodała, po czym wyrwała dłonie z uścisku. Ogień nie powinien bratać się z lodem, to burzyło porządek świata — zupełnie jak niektóre uzurpatorki.
— Wybacz mi — ukorzył się szczerze — ale tylko te słowa. Nie chcę, żebyś była sama. Ta panna z tobą zostanie.
— Jesteś pewien, że ze mną? — zauważyła trzeźwo. Zasiadła w fotelu, nie przestając obdarzać go gniewnym spojrzeniem. — Mamy mnóstwo służby, to nie wystarcza?
— Nie wierzysz w to, co mówisz. Służba od dwudziestu lat nie zrobiła nic, bo im nie zależało.
Spodziewał się, że te słowa ją ubodą. Właśnie na to liczył. Dla bezpieczeństwa zrobił dwa kroki w tył, aby przypadkiem nie dostać ciosu od świecznika czy innej rzeźbionej ozdoby.
— Uważasz, że z nią będzie inaczej? Ufność w cuda to nie jest rokujący koń, nie warto na niego stawiać — mówiła z wyrzutem. — Słusznie, będzie inaczej. Jeżeli jeszcze tego zrobiła, usidli cię wkrótce. Jak każda parweniuszka zachłyśnie się twoim bogactwem, roztrwoni pieniądze i zostawi nas z niczym, udając zakochaną. Nie będzie liczyć się ze mną, nigdy nie nauczy się manier, a później spróbuje wprowadzać tu swoje zwyczaje. Wiedz, że nigdy na to nie pozwolę.
Przeszło jej nawet przez myśl, by pozrzucać wszystkie papiery i pozbijać zamknięte w gablocie karafki, jednak ograniczyła się do wylania atramentu przez okno.
— Nie było cię na balu. — Udał, że nie zauważył jej niecodziennego występku. W odpowiedzi sam przelał wodę z wazonu do pustego kałamarza. — Nie przyszłaś na żadne wydarzenie od początku sezonu. Nie znasz tej panny. Zaręczam, że to się nie stanie.
— Skąd możesz to wiedzieć? Ależ oczywiście, zdążyłeś już ją poznać od każdej strony — ironizowała. — Dlatego aż tak ci zależy, by została przy mnie.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Nie czekając na odpowiedź państwa, otworzył je kamerdyner ze srebrną paterą w dłoni. Leżała na niej zapieczętowana epistoła.
— Jaśnie panji, przepraszym — wtrącił się bez pozwolenia. — Tu list do panji.
— Zastanowię się — zastrzegła bratu, kończąc nieprzyjemną rozmowę, po czym zwróciła się głośniej do służącego — zostaw go na biurku.
— Jusz, jaśnie panji. — Ukłonił się starszy mężczyzna. Wdzięczny był, że nie potraktowała go jak żebraka pod kościołem, mimo że na to zasłużył swym wtargnięciem. — Tylko jeszcze jaśnie panji matka prosi na obiad. I pyta, czymu nic nie wjidziała o przyjździe gości.
— Spokojnie, Franis — Stojący obok hrabia postanowił powziąć inicjatywę. — Pójdziemy i wszystko mamie wyjaśnimy. Możesz odejść.
Kamerdyner ani nie drgnął. Odłożywszy paterę na blat, czekał na znak od pani Eleonory. Dopiero gdy skinęła głową, sługa posłusznie opuścił gabinet.
Hrabina nie szczególnie zainteresowana była dostarczoną przed momentem korespondencją. Zdziwiony tym faktem Wilhelm osobiście rzucił na nią okiem. Odbity na laku herb z daleka zdradzał jego nadawcę, nie śmiał zatem robić kolejnego kroku.
— Nie odczytasz listu? — spytał zaintrygowany, studiując palcem każdą wypustkę na zastygłym wzorze.
— Znam treść bez czytania — odparła siostra, wylewając tym razem wodę z kałamarza na ledwo co umyte szyby. Pozostały na nich szarawe plamy, tak podobne do skaz na każdym ludzkim życiu.
— Otwórz go, ja pójdę przejednać matkę. Tak będzie lepiej — oświadczył.
Kąciki jego ust z wolna powędrowały wyżej. Zdało się, że szedł na ścięcie, a ten nieśmiały uśmiech miał dodać jej sił przed egzekucją.
Gdy zniknął za drzwiami, wydobyła swój szczerozłoty nożyk ze zdobionego gryfami kuferka i przesunęła nim pod złączem koperty. List był od niego.
Najdroższa Eleonoro, wybacz mi...
Dalej nie miała zamiaru czytać. Znała tę manierę z dziesięciu poprzednich epistoł. Znów nie przyjedzie, kolejny raz zatrzymały go obowiązki, kolejne rauty i zjazdy wojskowe... Zdążył zapomnieć, że prócz siebie poświęcał i cierpliwość narzeczonej. Zapomniał... zapomniał o życiu.
Jej wzrok spoczął na końcu, bo tylko tam znajdował się cień szczerości. Palcem przesunęła po podpisie. „Książę Bartean Przeregom" — powtórzyła w głowie jego nazwisko, jakby to zaklęcie miało zanieść ją wprost w jego ramiona. Miast tego porwała karteluszek na drobne kawałki, po czym rozrzuciła je na podłogę i podeptała.
Jak możesz... jak możesz mnie teraz zostawiać...? — westchnęła, przymykając powieki. Dlaczego przekładasz wszystko nad własne i moje życie? Nie mogę... nie potrafię...
Powoli zaczęła oswajać się z myślą, że Wilhelm miał rację. Plotki krążące po stolicy powoli stawały się dla niej samospełniającą przepowiednią. Może to nie żałoba ani też obowiązki były tu wymówką. Może naprawdę potrzebowała tej dziewczyny.
Na brata raczej nie mogła liczyć.
Wiedziona melodią wypływającą z klawesynu, Eleonora wkroczyła do saloniku muzycznego. Nie spodziewała się ujrzeć przy instrumencie tej panny. Musiała przyznać, że miała talent, a przede wszystkim umiejętności. Mogłaby z powodzeniem grać koncerty w arystokratycznych domach, lecz nie dla tej rodziny. Ujrzawszy obok matkę, hrabinę Oronę, odpoczywającą z filiżanką herbaty w dłoni, wolała już spoglądać na tę dziewczynę, choć i to było utrudnione. Zawsze, gdy wychyliła kieliszek wina lub dwa, w lewym oku poczynało jej nieznośnie pulsować, a powieka błyskawicznie otwierać się i zamykać niczym teatralna kurtyna.
— Czyż nie miło wam będzie słuchać muzyki o każdej porze dnia i nocy? — ozwał się Wilhelm, doskonale zorientowany o jej dolegliwości. W tej chwili ostentacyjnie odstawił do małego barku karafkę z bourbonem.
— Być może — syknęła pani Orona, nieco ponad czterdziestoletnia kobieta, dziś zainteresowana wyłącznie ciszą i ukojeniem.
— Wybacz mi, mamo, zwracam się do miłościwie nam panującej Eleonory.
Hrabinie omal żołądek nie podszedł do gardła. Wcale nie z powodu wina, lecz jego niedyskrecji. Nie przepuszczał okazji, by wbić szpilkę w jej niegodny pozazdroszczenia stan. Jej tytuł nie znaczył przecież zupełnie nic. Ta rzekoma władza była jedynie farsą i fikcją spisaną na papierze, lecz nigdy nie weszła w życie.
— Czy nie na zbyt wiele pozwalasz sobie w tym domu? — rzekła Eleonora w najwyższym skupieniu, by jej słowa zabrzmiały jakkolwiek zrozumiale również dla innych.
— Przepraszam, siostro. Najwyraźniej tylko ja w tym domu mam odwagę rozmawiać o poważnych sprawach. — Dyskretnie wskazał na pannę Safranę, zatracającą się pomału w coraz piękniejszych dziełach dawnych mistrzów.
— Nieprawdopodobne. Nie sądziłam, że jesteś aż takim ignorantem — odparła, usiłując zatrzymać dziką galopadę w swej głowie. — Wilhelmie, każ odwieźć naszego gościa powozem. Niestety nie mogę wam dłużej towarzyszyć.
— Nie godzi się odprawiać gości, to nie po chrześcijańsku — stwierdziła Orona swym żmijowym tonem głosu, nie przerywając sobie przyjemności ze słuchania prawdziwej sztuki.
— Dziękuję, matko — rzekł dumnie jej syn. — Też tak uważam. Zaprowadzę pannę Safranę do pokoju dla gości. Zostanie z nami, dopóki droga hrabina nie podejmie stosownej decyzji.
I ty przeciw mnie? — pomyślała Eleonora, ledwo już widząc na oczy. To ta moja władza, o której ciągle mówisz? Tak się o mnie troszczysz?
Spoglądając na to przedstawienie z boku, Safrana nie czuła się w obowiązku wplątywać się w rodzinną kłótnię. Wolała w ciszy cierpieć z zaciśniętym gardłem. Usłyszawszy, jak drzwi zatrzasnęły się za hrabiną, podskoczyła na pufie. Dom, w którym się znalazła, wydawał się jej teraz gniazdem jadowitych węży, gotowych w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł, by później brutalnie je rozpruć. Tym bardziej wolała się nikomu nie sprzeciwiać. Na balu hrabia sprawiał wrażenie człowieka śmiałego, acz prawego, dziś jednak nie była tego już tak pewna. Jeżeli naprawdę trudnił się szpiegostwem, musiał być jednym z najniebezpieczniejszych ludzi na świecie, a ona znalazła się w śmiertelnej pułapce.
Nie odmówiła, kiedy proponował jej zatrzymanie się w skromnym pokoiku dla gości. Póki mogła, zachowywała pozory nieświadomej miernego położenia. Zjadła, co jej podano, a gdy pytał, czy jej czegoś więcej nie trzeba, prosiła jedynie o papier i wieczne pióro. „Arkuszy mamy mnóstwo, lecz atramentu często znika z gabinetu" — stwierdził, mimo to spełnił jej życzenie.
Wieczorem przysiadła przy skromnym sekretarzyku. Długo ściskała w dłoni przyrząd do pisania, nie mogąc ubrać w słowa ostatnich przeżyć. Zamiast tego obserwowała wędrówkę wskazówek na złotym zegarze. Nie miało znaczenia, iż poruszały się do tyłu. Wreszcie gdy jedna z nich minęła już trzecią cyfrę, skreśliła kilka krótkich zdań.
Drogi Stryju,
jeszcze mnie nie aresztowano, mimo to nie jesteśmy bezpieczni. Muszę zostać w pałacu Brzegrod jeszcze przez jakiś czas, a być może już nigdy nie wrócę. Cokolwiek by się nie wydarzyło, nie wydam Cię, nie niepokój się o to. Odnoszę wrażenie, że nasza sprawa jest znacznie poważniejsza. Czy znasz panią hrabinę Eleonorę Grecz, siostrę hrabiego, który mnie tu wezwał? Zdaje mi się, iż to ona stanie się dla nas największym nieszczęściem. Między ich dwojgiem istnieje nieopisana przepaść, wspólne konszachty, których się obawiam. Myślę, że oboje mogą pozostawać na usługach sprawiedliwości. Być może już nas przejrzeli, jednak z jakiegoś powodu odwlekają nasz wyrok. Hrabia zapragnął, bym dotrzymywała towarzystwa pani hrabinie do jej ślubu, lecz brzmi to nad wyraz podejrzanie.
Stryju, zaklinam Cię, nie wspominaj o tym mym rodzicom. Nie chcę, by cierpieli, gdy za swój los mogę winić jedynie siebie.
Safrana
Ledwo tylko zdążyła postawić ostatni znak, po jej palcach przez dziurkę w stalówce wypłynęły czarne strugi. Kilka kropel spoczęło na epistole, układając się w kształt klucza. Czy miał być to klucz do domu, czy do więziennej celi, tego już niepodobna stwierdzić.
~*~
Dziś krótkie ogłoszenie:
w Noorshallanckich opowieściach u xNoorshally po numerem 21. właśnie ukazało się moje opowiadanie historyczne „Tęskniąc za Cork" — trzecie z cyklu irlandzkiego, po zwycięzcy w pierwszej edycji konkursu OBRAZY SŁOWEM MALOWANE („Wracając do Cork") od pisarskiWatt09 i zwycięzcy konkursu Poza Ramami Uwiecznionych Chwil od ZatokaGwiazd („Życie po Cork"). Wspomniane dwa opowiadania znajdują się w moim zbiorze Szwaczkoshots, a do „Tęskniąc za Cork" link znajdziecie w przypiętym komentarzu.
A kto nie lubi czytać, tego zapraszam do wersji audiobookowej „Wracając do Cork" wykonanej przez grupę Zakwieceni — link także w przypiętym komentarzu.
Rozdział piąty „Powrót brata marnotrawnego" już wkrótce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro