Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III. Dziewczyna z weduty

Koła dorożki podskakiwały na nierównej drodze, sprowadzając tylko więcej trwogi na podróżującą nim młodą pannę z miasteczka. Siedzący obok stryj bacznie obserwował, jak pieściła w dłoniach niewielki bilecik. Uznał, iż to oznaka najwyższego szczęścia, skrywanego pod nakazaną przez etykietę maską powściągliwości.

W rzeczywistości w jej głowie kłębiło się teraz tysiąc myśli, a wszystkie dotyczyły tego samego. Dlaczego się nie przeciwstawiła? Dlaczego nie potrafiła powiedzieć „dość" temu morzu fałszerstw, w które dała się wplątać? Nie krzyczała, nie tupała nóżką, gdy prowadził ją do krawcowej po godną balu suknię. Choć tego jednego, jak dotąd największego szachrajstwa mogła uniknąć, lecz tego nie zrobiła. Wieść tak dojmująca nie pozwoliła jej nawet zapłakać. Niczym Ewa z raju, już do końca żywota nosić będzie na sercu tę obrzydliwą skazę.

Gdy z parskaniem dwóch czarnych ogierów powóz się zatrzymał, pierwszy opuścił go Artus. Zapłacił woźnicy nieco powyżej należnego, lecz nie zanadto, by nie przyszło mu do głowy podnoszenie cen. Po chwili stanął niczym wierny sługa przy drzwikach w oczekiwaniu na swą bratanicę.

— Pozwolisz, moja droga? — spytał, gdy na jej wychyloną twarz znów padł słaby blask gazowych lamp. Podała mu dłoń, po czym ostrożnie wysiadła. Nie rzekła ni słowa.

Do pałacu prowadziła wysoka złota brama, zdobiona różami oraz wykutym herbem książęcego rodu. Tuż za nią znajdowały się królewskie ogrody, pełne wielobarwnych róż, azalii i magnolii, między którymi dumnie unosiły się rzeźbione fontanny. Ściskając lekko ramię stryja, dała mu znak, by zatrzymali się na chwilę. Westchnęła cicho, oszołomiona tym nadmiarem piękna. Jej wzrok przykuła zwłaszcza figura orientalnego ogiera z rozwianą grzywą, wieńcząca kolumnę delfinów. Jednak nawet marmurowe fontanny nie mogły się równać z majestatycznością pałacu Rzewionów. Safie wprost zaparło dech. Pomyślała, że śni, a ta nieziemska, naznaczona złotem barokowa posiadłość była tylko jej wyobrażeniem, tak nierzeczywistym i niemożliwym jak jej obecność na balu.

Wtedy zauważyła na sobie wzrok innych dam i panów, zmierzających jak ona — do posiadłości. Przystanąwszy przy schodach, rozglądała się wokół, udając, że na kogoś czekała. Pokornie kłaniała się wszystkim mijanym parom, po cichu zazdroszcząc bijącego od nich spokoju oraz dostojeństwa. Jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał jej przestąpić progu. Zatrzymywał ją w pół kroku, gdy tylko odważyła się pokonać choć jeden stopień.

Pan Artus nie podzielał tych uczuć. Dumnie prężył pierś, jakby był co najmniej dworskim ministrem. Bo i czego mu brakowało? Pieniądze miał, mieszkanie w stolicy również, a frak kazał uszyć według najnowszej mody krawcowi samego księcia gospodarza. Spoglądając na bratanicę, dziwował się bardzo. Nie pojmował, jak mogła być wciąż niepewna, skoro uczynił jej tak ogromną przysługę. Nie ona przecież zapłaci cenę jego wyborów.

— Wahasz się, moja droga? — spytał, uchylając cylindra przed młodym księciem Przeregom.

Nie odpowiedziała. Zbyt wiele ją to kosztowało bólu. Przed oczami miała jedynie obraz wiszącego nad nimi widma kar. A jednak pragnęła wierzyć, że to tylko nic nie znaczący bilet. Mogła tam wejść i poznać smak olimpijskiej ambrozji. Mogła też zawrócić i już na zawsze pozostać parweniuszką.

To nic, po prostu wejdziesz — mówiła do siebie w myślach panna. Nikt nie musi wiedzieć.

Co by powiedział ojciec, gdyby ją teraz zobaczył? A biedna matka, a Olbrecht?! Powinna być im podporą, przykładem. Ona zaś wolała oddawać się kłamstwom. Wolała otwierać nowy rozdział artusowych zbrodni przeciw odwiecznemu porządkowi świata.

Wystarczyła ta jedna niespodziewana myśl o domu, by wyrwała się krewnemu i zawróciła, mało nie gubiąc przy tym pantofelka.

Stryj nie zdążył jej zatrzymać. Nie mógł jej także dogonić, bo jako urzędnik dawno już odwykł od spieszenia się dokądkolwiek. Nie wołał za nią, by jeszcze bardziej nie gorszyć spoglądających na to niezapowiedziane przedstawienie z jawną pogardą arystokratów. Kłaniał się jedynie nieznajomym jak prawie równym sobie, milcząco przyzwalając na jej odejście.

Safrana tymczasem zmierzała w stronę bramy. Miała nadzieję ułapać dorożkę na powrót — nie do domu stryja, lecz własnego, skąd tak nikczemnie postanowiła uciec, a gdzie powinna była utkwić swe marne życie.

— Dokąd się panienka tak śpieszy? — Usłyszała za sobą, lecz w pierwszej chwili nie dostrzegła tego człowieka. Odwróciwszy się, podniosła głowę. Stał przed nią szczupły, wysoki młodzieniec, ubrany w gustowny frak. Bez wątpienia był jednym z tych znamienitych gości księcia, między których jej stryj próbował ich oboje tak bezwstydnie wmieszać.

— Wychodzę, zanim zaklęcie dobrej wróżki pryśnie — odpowiedziała lekko przewrotnie. Nie do końca jeszcze rozumiała, co działo się wokół niej. Błyszczące, orzechowe oczy gentlemana jeszcze bardziej potęgowały w niej uczucie otumanienia.

Po nich poznała, iż nie był jej zupełnie obcy. Spotkała go — och, to zbyt wiele powiedziane! Przed tygodniem zaledwie wymienili uprzejmości na moście, kiedy to przekorny los postawił ją na drodze wielkiej sztuki. Dziś ten sam jegomość nie zdradzał nawet cienia podejrzenia, jakoby cokolwiek z tamtego dnia pamiętał. Ach, a może... to jedynie gra? Jak zabawa w rymy, którymi zdążył ją już wtedy uraczyć.

— Może pozwoli się panienka zabrać na bal, póki jeszcze nie jest za późno? — Podał jej dłoń według zwyczaju, wciąż utrzymując pozory.

Serce panny na moment stanęło. Nie z powodu nieśmiałości czy onieśmielenia przystojnością mężczyzny, lecz z przymusu stanięcia raz jeszcze w bolesnej prawdzie. Nie powinna odmawiać jaśnie panu, tym bardziej jednak nie powinna była się tu pojawiać, skoro w rzeczywistości wcale jej nie zaproszono. W ciszy i ze skłonioną głową spoglądała na wyciągniętą ku niej rękę, czekając na znak z nieba, bo tylko Opatrzność mogła ją teraz wyratować.

— Oczywiście — rzekła wreszcie, uginając kolana.

Czy to czar kolejnej ulotnej chwili, czy raczej jego urok skłoniły ją do powrotu? Czy może inne, nieznane w jej świecie prawidło? Jedno wiedziała na pewno — pragnęła chwycić się ramienia kogoś o sercu czystszym niż jej własne, a przynajmniej sprawiającym takie wrażenie.

Podprowadził ją w kierunku przeciwnym ku schodom, mijając kilka wytwornych par i dziwnie rozradowanego Artusa, wykłócającego się z odźwiernymi u drzwi. Jeden z odźwiernych wskazał im drogę do sali balowej.

Na twarzy Safy rozjaśniał uśmiech. Poczuła, że mogła ufać temu człowiekowi, mimo że poznali się ledwie przed chwilą. Postanowiła zrzucić z siebie ostatnie okruchy strachu i pozwolić, by przez jego mocne ramię niósł ją ten zakłamany los.

Widok sali balowej przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Zdumiewające plafony, imponujące kandelabry, złote ramy i sztukateria sprawiały, że czuła się jeszcze bardziej obco. Nie mogła jednak oprzeć się temu pięknu bez miary. Przyglądała się każdemu szczegółowi, każdej drobnej cząstce, która składała się na tę olśniewającą całość.

— Ostatnio nie przedstawiłem się pani — zaczął, jakby dopiero teraz nawiedziło go boskie oświecenie. — Wilhelm, syn hrabiego Grecz. Proszę wybaczyć ten nietakt.

— Dziękuję panu — szepnęła, bo tylko na tyle mogła sobie pozwolić. Czym prędzej uwolniła dłonie z jego uścisku. Nie przywykła do tak bliskiej obecności hrabiów.

— Proszę się nie martwić, nie wspomnę nikomu — odparł, domyślając się jej intencji.

Zdążyli wmieszać się w barwny od satyny i jedwabiu tłum, lecz on nie zamierzał spuszczać z panny wzroku. Zupełnie jak wtedy na moście, stała pełna wdzięku tuż przed nim, podobna do płochliwej jeziornej nimfy. Błądziła wzrokiem pomiędzy gośćmi, wyraźnie kogoś wypatrując. Jednak zapamiętała moje słowa — pomyślał, lustrując całą jej niewinną postać. Złote włosy, srebrny naszyjnik, zielona toaleta. I urok także nie ucierpiał.

— Och, proszę mi wybaczyć, zatrzymałam pana — rzekła nieco speszona, orientując się, że wciąż był tuż obok niej.

— Dokąd się panienka wybiera? Teraz panny nie puszczę. — Pocałował jej dłoń, a ona cofnęła się nieznacznie. — Czy zechce pani ze mną zatańczyć walca, panno Safrano?

Dźwięk jej imienia w ustach jaśnie pana zabrzmiał jakoś inaczej. Wiedziała, że gdy opuści jegomościa, większość balu będzie zmuszona spędzić w samotności. Stryj Artus najprawdopodobniej zajmie się swoimi sprawami z dostojnikami, jej zaś pozostanie strach, iż ktoś rozpozna w niej intruza.

— Ależ... jeszcze nie zapowiedziano tańców. — Próbowała się wymigać najmilej, jak tylko było to możliwe.

Musiała przyznać, że było w nim jednak coś niezwykłego. Nie tylko piękne, błyszczące oczy, ale i pewien nieodparty urok. Z jego pociągłej twarzy nie mogła nic jednak wyczytać. Zachowywał się nienagannie w zaistniałej sytuacji, jednocześnie pozostając tajemnicą. I gdyby miała do tego prawo, zgodziłaby się ją zgłębiać.

— Zatem proszę przy mnie poczekać do tej chwili — prosił, a zauważywszy powszechne poruszenie, natychmiast skłonił się w stronę rozrzedzającej się gromady. Safrana uczyniła więc to samo, gdy ich oczom ukazał się książę Rzewion.

U jego boku stał elegancki młodzieniec. Ku zdziwieniu panny, jego twarz pamiętała z rozmowy na moście. Rozpoznała w nim zawziętego malarza, któremu pokrzyżowała wtedy szyki. Po chwili zdało się, iż książę wyprowadził skądś również porcelanową lalkę, wykonaną ze szczegółami na wzór przepięknej, lecz niewysokiej kobiety. Przyodziano ją w ciężką, białą suknię, wysadzaną na dekolcie diamentami. Dopiero gdy Safa spostrzegła drobny ruch u filigranowej dłoni, poznała, iż ta figura była w istocie żywą osobą, choć trudno było w to uwierzyć. Księżniczka twarz miała mlecznobiałą, wyraźnie zmęczoną i zdradzającą liczne targające nią choroby. Misternie ułożone czarne kaskady włosów przystrojone miała rozłożystym diademem, przypominającym raczej anielską aureolę. Być może byłą jednym z tych zesłanych na ziemię albo też wkrótce miała dołączyć do nich w świecie, gdzie ludzki wzrok nie sięgał.

— Nic nie widzi i nie słyszy — rzekł cicho Wilhelm, podczas gdy gospodarz oznajmiał wszem wobec zaręczyny dwojga młodych. — Rzewion sprzedał ją memu kuzynowi, w zasadzie jej posag. Ona była ceną. Raoul się nie sprzeciwiał. Może z litości, bo Amalia długo nie pożyje. Marny los ich czeka oboje — westchnął.

— Obłąkaniec i ślepa, wspaniałe święto nadeszło — wtrącił się w słowo nieproszony baron Wertesz, nieszczególnie zainteresowany oficjalnymi ceremoniami. — Ale i ty, widzę, piękną łanię upolowałeś. — Wzrokiem wyraźnie wskazywał na Safę. Zrozumiawszy tę aluzję, zamrugała, po czym nieznacznie się odwróciła, by przynajmniej odrobinę ukryć twarz.

— Dziś nie poluję, lecz oswajam — wyjaśnił hrabia, łagodząc nieco przekaz.

Starszy książę Rzewion mówił dalej, jak wielce rad był z zaręczyn swej nieślubnej córki z Raoulem Jarzo. Między wierszami krył ulgę, iż po latach wreszcie ktoś inny przejmie opiekę nad chorowitą panną. Żałował jedynie pieniędzy na posag. Gdyby Amalia odeszła jeszcze przed ślubem, za pogrzeb zapłaciłby znacznie mniej.

Z jego rozkazu opadła nagle płachta znad orkiestrowego podwyższenia. Oczom tłumu ukazała się pachnąca jeszcze świeżością weduta przedstawiająca Bołowiennę, ledwie dwa dni wcześniej ukończona przez księcia Raoula. Doskonale odwzorowane proporcje rzędów złotych kamienic po dwóch stronach kanału, zamknięte przez strzeliste, ażurowe wieże otulonej mgłą katedry. Jednak najwspanialsze piękno znajdowało się na pierwszym planie — odwrócona plecami młoda kobieta w bardzo skromnej sukni, oparta dłońmi o balustradę mostu nad kanałem. Włosy panny były ciemne, prawie czarne od świeżej wciąż farby, mimo to Safrana bez trudu rozpoznała w niej siebie. Inni zgromadzeni, wraz z samym księciem na czele, uznali to zapewne za niezbyt udaną podobiznę samej księżniczki. Tak było bowiem dla wszystkich najwygodniej.

— Jak to dobrze, że panienkę zawróciłem. — Zaśmiał się łagodnie hrabia.

— Pan o tym wiedział? — spytała z nadzieją, że jednak zaprzeczy. Nigdy nie chciała służyć jedynie za piękny obrazek, czy raczej figurę szachową, przestawianą przez większych od siebie wedle ich uznania. Tymczasem odkąd przyjechała do stolicy, z każdym dniem wplątywano ją w kolejne, coraz mniej bezpieczne rozgrywki.

— Wiedziałem o pani figurze na weducie. Nie wiedziałem, że Rzewion miał zamiar uczynić z niej prezent zaręczynowy dla zięcia.

— Jest pan bardzo śmiały — zauważyła.

— Tak nas wychowano. Całe szczęście nikt pani nie zna. Proszę się zasłonić — polecił, spoglądając na jej piękną szyję i ramiona. — Ludzie gotowi są pomyśleć, że jest panienka jego kochanką.

Orkiestra poczęła wreszcie grać. Damy chwyciły suknie w prawe dłonie. Na czele ruszył książę z księżną, za nimi najstarszy syn z żoną, a dalej młodzi według tytułów i zasług. Barwny korowód postaci wdzięcznie ruszył w takt starego utworu. Nostalgia zmieszana ze skrywaną próżnością zapanowały wśród tańczących, jakby nagle w szlachetnych umysłach zrodziły się te same poetyczne uczucia. Panny stąpały lekko jak baletnice, śląc błogie spojrzenia swym towarzyszom, którzy nie pozostawali temu obojętni. Tańcząc, upodabniali się do sznurów pereł zerwanych z paciorka, a próbujących złączyć się jeszcze w gustowną całość.

Zapanowała nagle wiosna, wypełniona radością od ucha do ucha. Paciorki pereł rozdzieliły się nagle na kwitnące pąki kwiatów, rozsypane po całej sali. Niesłabnące siły młodości rozjaśniały scenę bardziej niż ogromne, kryształowe kandelabry.

Safrana i Wilhelm odstąpili wkrótce na bok tego świetnego widowiska, kłaniając się kolejnym dostojnikom. Zaznawszy chwili wytchnienia, przystanęli obok drzwi prowadzących do sali bufetowej.

— Podoba się tu pani? — zapytał, jak gdyby miał na myśli siebie.

— Jestem przeszczęśliwa, że spotkał mnie tak wielki zaszczyt, lecz do tej pory w to nie wierzę — mówiła z niespokojną szczęśliwością w głosie, jakby miała zacząć płakać z rozkoszy. W porę przypomniała sobie, w jak niegodziwy sposób znalazła się w tym miejscu. Uspokoiwszy się nieco, dodała: — Wspaniale pan tańczy.

— Taki mój obowiązek wobec dam. — Po chwili zniżył się, jakby chcąc szepnąć jej coś do ucha: — Z panienką u boku zatańczę każdy taniec.

— Proszę ze mnie nie żartować — odrzekła poważnie. — Zdaje mi się, że pan mnie z kimś pomylił.

— Tak pani sądzi? — zaśmiał się po raz kolejny. — Prócz pani, jestem spokrewniony prawie ze wszystkimi tutaj obecnymi, cóż, może oprócz tych przepysznych nuworyszy, próbujących się wmieszać między nas, skromną arystokrację.

Safrana mimowolnie podniosła kąciki ust, mimo to w środku poczuła nutkę goryczy, jakby te słowa odnosiły się przede wszystkim do niej. Odwróciła na chwilę wzrok, by ukryć, że ją to zabolało.

Hrabia, poznawszy swój błąd, starał się go w żartach naprawić.

— Mój przyjaciel. — Wskazał na nieco starszego od siebie mężczyznę z delikatnym wąsem, odbijającego w tańcu panny niemal co kilka kroków. — I przyszły szwagier niestety. Dobrze, że ma siostra tego nie widzi.

— Pańska siostra nie przyszła na bal? — Z grzeczności zainteresowała się Safa.

— Od śmierci naszego ojca nie rusza się z pałacu. To istny cud, że udało się jej usidlić Barteana.

Wtem pomiędzy parami poczęła przemykać niezdarnie panna w jasnobłękitnej sukni z tiulu. Poznała ją. Reprezentacyjne zdjęcie tamtej panny dostrzegła ongiś w prasie, w której zaczytywał się jej ojciec. Sama była do niej zresztą dość podobna i gdyby nie podane pod podobizną nazwisko, papa byłby w stanie pomyśleć, iż ktoś miał czelność wystawić bez zgody jego córkę na matrymonialny targ. Tym razem jednak dama miała na sobie jeszcze wystawniejszą kreację, obsypaną koronkami na całej długości. Przypominała sunącą po ziemi chmurę.

— Panna Merzeg — zwrócił się do niej Wilhelm. — Jej ojciec fabrykant na wszelkie sposoby próbuje znaleźć dla niej męża z tytułem. Wątpię, by kiedykolwiek mu się to udało, jest zbyt natrętny.

Safa poczuła, że krew uderza jej do głowy. Zbyt wiele dziś usłyszała na swój temat.

— Zdaje się, że panu przeszkadzam. Proszę mi wybaczyć. — Skłoniła się czym prędzej, po czym ruszyła w stronę tarasu, nie zwracając uwagi na mijane osoby.

Wyszła, by zaczerpnąć powietrza i odpocząć od zadufanego w sobie jegomościa. Ujrzała tysiąc migoczących gwiazd na niebie, pomiędzy którymi królował platynowy księżyc. Patrząc na niego, czuła, jakby i on — choć bezsprzecznie doskonały — nie pasował do drobnych kryształów wtłoczonych w granatową tkaninę nieba.

Usłyszawszy zbliżające się kroki, nie odwróciła się. Nie miała odwagi spojrzeć w oczy żadnemu ze „skromnych arystokratów".

— Głębia pustyni i blask księżycowy bledną w obliczu Twej rajskiej urody. — Zabrzmiał tuż nad nią głos hrabiego Wilhelma. Jakaś iskra żalu zapaliła się w jej sercu, a fala lodowatej namiętności zawładnęła całą jej postacią. Odwróciwszy się, zobaczyła tę samą, wścibską postać, męczącą ją od przyjazdu do Bołowieny niczym cień.

— Czegóż pan chce ode mnie? Czyż nie jestem dla pana pyszną nuworyszką?! — W oczach jej płonął bolesny ogień, którego nie mogły ugasić nawet drobne strugi, ukryte pod powiekami.

Wilhelm wzdrygnął się na widok tego rozpaczliwego wołania uwięzionego zwierzęcia.

— Proszę mi wybaczyć, zachowałem się wyjątkowo nieuprzejmie — przyznał. — Myślałem, że spodoba się pani fragment mojego nowego wiersza.

Milczeli chwilę. Młody arystokrata, ośmieliwszy się nieco, podszedł bliżej i chwycił jej zimną dłoń. Podniósł wzrok, upewniając się, że nic mu już nie grozi ze strony strwożonego wzroku Safrany.

— Panno Safrano... skoro twemu stryjowi udało się wyprosić zaproszenie na tak elitarne przyjęcie, z pewnością nie jesteś pani... — odezwał się w końcu, próbując usprawiedliwić nietakt.

— Raczej oznacza to, że mój stryj jest wyjątkowo bogaty — odparła nerwowo. — Ja nawet dorobkiewiczostwem nie mogę się pochwalić.

Znów kłamstwo. Wcale nie tak dostała się na bal. Pętla oszustw jej rodziny zaciskała się coraz mocniej, poszerzając przy tym kręgi świadków zbrodni.

— Zupełnie panience nie uwierzyłem — stwierdził.

Wzdrygnęła się na te słowa. Czyżby coś wiedział? Domyślał się jej występków? Może był szpiegiem podesłanym, by rozszyfrować jej szemranego stryja? Jej życie skończy się zatem wcześniej, niż miało się zacząć.

— Nie uwierzę, że tak dystyngowanej osoby nie zaproszono z należytymi honorami — dodał w końcu, przynosząc jej sercu ukojenie.

Nikt jednak nie może mieć tej pewności. Szpiedzy potrafią się cudownie wtopić w otoczenie. Czyż to nie dziwne, że przybył na bal sam, bez rodziców, bez siostry? Czyż ta siostra naprawdę istniała, czy i on sprzedał jej pierwsze lepsze kłamstwo, byle tylko mu uwierzyła?

Spojrzała raz jeszcze na majestatyczny księżyc, a w drzwiach tarasu pojawili się inni goście, również zachwyceni jego blaskiem. Tłum roześmianych twarzy, na czele z przyozdobionym drobnymi bokobrodami księciem Jarzo — najbliższym kuzynem Wilhelma — wznosił toasty za zdrowie obecnych dam, a przede wszystkim przyszłej panny młodej. Na widok krewnego hrabia natychmiast zawołał sługę z tacą, po czym wspólnie obalili kilka kielichów.

Safrana czuła się dość niezręcznie, lecz nie zwracano na nią większej uwagi. Wszystkie myśli i gratulacje krążyły wokół ślicznej, lecz niezbyt żywotnej księżniczki Amalii.

Korzystając z ich nieuwagi, panna Safa pospiesznie zeszła do ogrodów. Pomykając po zielonej murawie, zabrudziła błotem brzegi swej pięknej sukni, a z rękawa wypadł jej kilkukrotnie złożony liścik. Podniosła go i nie zważając na nic więcej, chwilę później potajemnie zniknęła za pałacową bramą. Gdy wsiadła do pierwszej napotkanej dorożki, poczuła ogromną ulgę. Ten wieczór się już skończył. Uwolniła się od hrabiego i od wszystkiego innego — tylko na tę noc. Rano znów nadejdzie dzień, w którym przyjdzie się jej mierzyć z własnym odbiciem w lustrze.

Stryja nie widziała od czasu rozłąki na schodach. Być może jego szpiedzy zdążyli już pochwycić. Na nią wyrok dopiero spadnie.

~*~

Witam ponownie po dłuższej przerwie!

Długo zabierałam się do poprawiania tego rozdziału. Sporo zmieniłam względem jego pierwotnej wersji, ale ku swemu zdziwieniu również całkiem sporo zostawiłam. Finalnie jestem zadowolona, jak wiele nowych znaczeń powstało, a przy okazji jak udało się mi ograniczyć klasyczne rozwiązanie deus ex machina co do kolejnych wydarzeń. Zdaje mi się też, że ten lekko kryminalny wątek dodaje smaczku relacjom postaci oraz ich motywacjom.

Jak zawsze, dziękuję, że jesteście!

Rozdział czwarty „W gnieździe żmij" już wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro