Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. Dar od losu

~*~

Stukot obcasików od znoszonych już szarych prunelek mieszał się ze skrzypem drewnianych schodów, po których przyszło Safranie uciekać przed wrzaskiem pani Arelli. Po trzech miesiącach bytowania w jej domu, młodej pannie wciąż nie udało się nauczyć jej dzieci ani jednej melodii na pianinie, ani nawet jednego wiersza z Owidiusza na pamięć. Safa pomykała po stopniach niczym chcąca ratować swe życie gazela, mało nie potykając się o rąbek przypominającej raczej bury habit sukni.

Odrapane, rdzawe ściany po obu stronach uliczki wydawały się dziś jeszcze bardziej złowieszcze. Dziewczynie wydawało się, że zza okiennych krat co rusz łypali na nią bazyliszkowymi oczami więźniowie skazani przez miejskie władze, niczym upiory zagonione do wszystkich kamienicznych piwnic na jej drodze. Wiatr podwiewał jej stary kapelusz, odsłaniając kilka załatanych czarną nicią dziur.

Lamp ulicznych jeszcze nie zapalono. W tych egipskich ciemnościach jedynie odgłosy końskich kopyt uderzających o bruk i rozbryzgujących się dookoła kałuż wskazywały, w którą stronę iść, zaś hałasy dochodzące z zajazdu — dokąd lepiej nie zbaczać.

Pośpiesz się, dziewucho! Nie będę ci płacić do śmierci! — grzmiał w jej głowie głos pani dobrodziejki, jak co dzień niezadowolonej z jej poświęceń. Skoro więc tak bardzo nie nadawała się do tej pracy, dlaczegóż więc przepyszna dama jeszcze jej nie zwolniła? Czyżby byłą jedyną osobą w miasteczku, która nie potrafiła się jej sprzeciwić, a która umiała coś więcej niż tylko prawienie pustych komplementów?

Gdy wyszła na główny trakt, natychmiast poczuła na sobie czyjś wzrok. Przyspieszyła kroku, przez co poczęła ślizgać się na kamieniach pokrywających chodnik. Padła wreszcie na ziemię, gdy podeszwy jej bucików zupełnie przestały się liczyć z podłożem. W tym czasie niewysoki mężczyzna ze świecą w dłoni zdołał zbliżyć się do niej na odległość ledwie dwóch kroków.

— Panna Safa? — spytał niepewnie, podając swą dłoń, by mogła wstać. Ten głos wydał się jej dziwnie znajomy, jakby towarzyszył jakimś konkretnym chwilom jej życia, kiedy najmniej tego potrzebowała.

— Tak, panie — powiedziała równie niespokojnie. Dopiero wtedy go poznała. Stary pracownik poczty grywał czasem w karty z jej niemającym głowy do interesów ojcem i na nieszczęście jej rodziny bardzo rzadko przegrywał. Nie był jednak szemranym człowiekiem niegodnym zaufania, inaczej już dawno straciłby własną pracę.

— Mam do panienki list — oznajmił, po czym zaczął szperać w przepastnych kieszeniach starego surduta. — O, proszę. — Podał jej zmiętą kopertę z nadłamanym lakiem, zapewnił jednak, iż jej zawartości nawet nie dotknął.

— Dziękuję, nie trzeba było — odrzekła, zupełnie pozbywając się obaw o swe życie. — Mogłam przyjść do pana jutro i osobiście go odebrać.

— Tak, panno Safo, ale to może być ważne, a wiedziałem, że panna będzie tędy przechodzić, to wziąłem ze sobą — tłumaczył się gorączkowo, po czym przedmuchał swój haczykowaty nos jedwabną szmatką. Nastała dość niezręczna chwila, toteż postanowił czym prędzej się oddalić, by dłużej nie niepokoić tak skromnej i dobrej istoty. — Proszę pozdrowić ojca, panno Safo — dodał urzędnik. Skłonił się jej nieznacznie, po czym ruszył w sobie tylko znaną stronę.

— Oczywiście, nie omieszkam — krzyknęła za nim, lecz ten człowiek się już nie odwrócił.

Przestąpiwszy próg niewielkiego mieszkania, ujrzała swą styraną matkę karmiącą rozgotowaną kaszą jej małego braciszka. Nie chciała im przeszkadzać. Pokłoniła się jedynie odpoczywającemu w ulubionym fotelu ojcu, zagłębionemu w lekturę tej samej gazety piąty raz w tym tylko tygodniu. O liście nie powiedziała ani słowa.

Jej pokoik wydzielony z bawialni nie wyróżniał się bardzo. Był mały i wąski, jak przystało na pokój w starej, nieprzemyślanej kamienicy. Oprócz ławy znajdowały się w nim dwie skromne szafy z łóżkiem, pomiędzy którymi ledwie można było przejść. Safę przygnębiała ta ciasnota. Czuła się zamknięta jak w słoiku. Nie było miejsca na ucieczkę w dalekie i wolne równiny oraz stepy, gdzie darmo szukać granic horyzontu. Z politowaniem przyglądała się więc dużo młodszemu bratu, który nie wiedział jeszcze, jak trudno jest żyć wolnym duchom w małym mieście.

Stanęła przed ławą udającą mebel jakkolwiek przydatny do czegoś więcej niż postawienie wazonu z porzuconymi na ulicy przez zdradzoną narzeczoną kwiatami. Odłamała resztki nadtopionego przez świecę doręczyciela laku, po czym wyłowiła z koperty zapisaną starannym pismem państwowego oficjela epistołę.

Ma Droga Bratanico,

Jakże wygląda Twe zdrowie? Czy dobrze Wam się żyje, nie brakuje czego?

Podobno pani Arelli dała Ci pracę. Znałem ją jeszcze, gdy nazywała się Clemina. Twój ojciec żalił się mi, iż nie traktuje Cię tam należycie. Odkąd tylko o tym usłyszałem, zapragnąłem Ci pomóc, ale też i sobie.

Przyjedź, proszę, do mnie. Zamieszkasz w pokoiku po tej szelmie Cymbarce, którą odprawiłem przed miesiącem. Mieszkanie po służbie to nie wygody, lecz pragnę, byś to rozważyła. Odkąd posadzono mnie na nowym stanowisku, nie radzę sobie z obowiązkami. Tak bystra i uczynna panna jak Ty będzie mi zbawieniem. I mnie będzie lżej i przyjemniej, i dla Ciebie żywot będzie tu łaskawszy.

Jeśli się zgodzisz, Drogie Dziecko, będę na Ciebie czekał w Bołowiennie. Liczę, że prędko mi odpowiesz. Uprzedzam, że odmowy nie przyjmę, także wyważ należycie Swe słowa.

I powiedz Twemu ojcu, że wkrótce Was odwiedzę. Niech już biedak się nie martwi o pieniądze.

Twój Jedyny Stryj Artus

Te słowa dźwięczały teraz w umyśle Safrany jak wielkie dzwony.

Mój jedyny stryj. Jedyna nadzieja na przyszłość. Jedyna droga naprzód.

Ona, której wiatr zwykle wiał w oczy i której daleko było do wielkiego świata, mogłaby niedługo zjawić się w pozłacanej sali balowej pośród córek szlacheckich i synów bogatej burżuazji, lecz nie jako gość, a jako żywe narzędzie. Dla przywykłej do swego nienadzwyczajnego życia dziewczyny wydawało się to co najmniej nieprawdopodobne. Od zawsze się zastanawiała, jak to jest żyć bez końca zatrząśniętym w złotej klatce, zazdrośnie strzegąc wejścia do swych zamkniętych bram. Ich świat jest gdzieś w chmurach — tam, gdzie nie sięgają drabiny.

Wsunęła kartkę z powrotem do koperty, po czym złożyła na ołtarzu z ławy podokiennej. Podniosła głowę, by spojrzeć kolejny raz poprzez kryształowe okna na zwyczajność, nachalną biedę z nędzą, wyłaniające się z szarego deptaka oraz zaniedbanych fasad. Znała tutaj każdy kąt. Od osiemnastu lat wyglądała przez to samo okno, widziała tych samych nieszczęśliwych przechodniów, karmiąc się przy tym własnymi myślami.

Niedługo wyfrunę z tego miejskiego więzienia, choćby na tę jedną chwilę.

I widziała oczami wyobraźni na bołowieńskich bulwarach tłumy bogato ubranych arystokratów, śmiejących się, tańczących kadryla, a pomiędzy nimi ona — najskromniej ubrana, choć podobna — zupełnie jak uboga krewna, starająca się zamienić choćby jedno słowo z kimkolwiek. Uboga krewna lub... intruz.

— Intruz — wyszeptała raz jeszcze, jakby chciała posmakować ustami pełni goryczy tego słowa. Intruz... to brzmiało tak obco, jak idealna nazwa dla ostrej papryki, której nigdy nie próbowała, lecz wiedziała, że nie powinno się jej nadużywać w potrawach. Mimo że z tym warzywem nie łączyło jej zupełnie nic, miała stać się właśnie taką chudziną o pokroju sztyletu, wcinającą się między zdrowe danie stolicy. W małej ilości mogłaby poprawić jego smak i aromat, gdy jednak pobędzie tam zbyt długo, czy nie zepsuje całego misternie tworzonego przez kucharza z niebios specjału?

A jednak chciałaby się tam znaleźć. Tam gdzieś daleko, gdzie promienie słońca leniwie spacerują po lustrze kanałów, gdzie długie treny sukien nigdy się nie brudzą mimo całowania bruku i gdzie wonne kwiaty porastają każdą najmniejszą grudkę ziemi — tak przynajmniej mawiał jej stryj w dzieciństwie.

Na twarz jej spłynął zimny podmuch z nieszczelnej ramy okiennej. Otulił mroźnym swym ramieniem, po czym uciekł w głąb pokoiku, wymusił drżenie wątłych ramion, aż w końcu zniknął po nim ślad. Safa pomyślała, że jeszcze powróci, gdy tylko spróbuje opowiedzieć o tym swym rodzicom. Nie chciała ich zostawiać, ich ani małego Olbreszka. Może powie im, że to jedynie chwilowe? Dzień, może dwa, w porywach tydzień. Tyle jej wystarczy, tak! Przez kilka chwil zapomni o wszystkim, o pani Arelli i jej krnąbrnych pociechach, a potem już zawsze karmić się będzie tym jednym wspomnieniem, aż nie zagaśnie jej gwiazda.

Ucałowawszy delikatnie kopertę, ze zdumieniem odkryła, iż pachniała liliami. Z należytą czcią wsunęła ją pod ugniecioną zębem czasu poduszkę. Gdy nadejdzie czas, wszystko im opowie. Nie dziś, jutro, gdy słońce znów obdarzy ludzkie lica odrobiną życia.

Bo tego tylko pragnęła — chwili zapomnienia.

~ * ~

Wreszcie udało mi się ogarnąć pierwszy rozdział i to przed sobotą, ufff!

Trochę to trwało, bo z poprzedniej wersji zostało tak naprawdę niewiele, jedynie główny motyw, klimat i kilka opisowych akapitów, ale za to jest teraz więcej tła. W tamtej wersji rozdział pierwszy również był najkrótszy, reszta powinna być bardziej złożona i mniej dojmująca. Postaram się stolicy dodać trochę więcej kolorytu i baśniowości, aby kontrast był widoczny :)

Kolejną zmianą jest pojawienie się jako postać stryja Safy, nie tylko jako spiritus movens z tylnego siedzenia. Tego bohatera również chciałabym wykorzystać tak, jak na to zasługuje i przynajmniej pobieżnie przedstawić jego losy oraz problemy.

Osoby, które zaznajomiły się choć z kilkoma fragmentami mojej poprzedniej powieści „Roztańczeni", pewnie zauważyły różnice między tymi dwoma publikacjami. Tam przynajmniej z początku były takie raczej śmieszki-heheszki i ironia, tutaj jest to styl taki pomiędzy „Ja, Malinche" a „Nie moja walka" ze zbioru „Szwaczkoshots". Mam nadzieję, że nie zawiodłam Waszych wysokich oczekiwań, a poziom mojego pisarskiego bazgrolenia będzie tylko wzrastał.

Wiadomość z ostatniej chwili!

W znanej i cenionej recenzowni RiP pojawiły się aż dwie recki moich wierszy „Dulcynea i wiatraki". Cóż, okazało się, że o mojej małej twórczości po Wattpadzie krążą już wręcz legendy, że nawet w RiP sława kroczy przede mną XD

Tak więc zapraszam do przejrzenia nie tylko recenzji, ale i samego ich przedmiotu, bo chyba warto :)

Link do recek w przypiętym tu komentarzu ->

Rozdział drugi „Fałszerze życia" już wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro