Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bonus

  Gdy tylko poczuł, że już nie śpi, wyciągnął rękę, jednak nie wymacał na poduszce obok znajomej postaci. Wstał więc, wciąż nawet nie myśląc o otwieraniu oczu, z czego jednak rozmyślił się, gdy niemal nie zabił się o szafkę, i wszedł do kuchni.
  Był dokładnie tam, gdzie spodziewał się go zobaczyć. Przy stole, wciąż z założonym kuchennym fartuchem, właśnie kładł na blat dwa kubki z kawą.
  - Cześć - ziewnął Midoriya i na dzień dobry cmoknął kochanka w policzek. W odpowiedzi mężczyzna przyciągnął go do siebie i złączył ich usta w pełnym miłości pocałunku, jednak bez namiętności; pocałunku całkiem czystym i niewinnym. - Musisz to robić za każdym razem? - parsknął, gdy w końcu oderwali się od siebie.
  - A czemu nie? - Bakugou uśmiechnął się drapieżnie, zdjął fartuch i usiadł przy stole, tym samym rozpoczynając poranny rytułał smarowania grzanek dżemem czy czegokolwiek czymkolwiek. - Jutro jest twój dzień wolny, co nie?
  - Mfn? - mężczyzna przełknął i dopiero potem dodał - tak, a co?
  - Mój też - poruszył znacząco brwiami, a Midoriya zakrztusił się kawą. Otarł usta i zaczerwienił się po czubki uszu. - Nie ma mowy! Zrób to chociaż raz sam!
  - Bohater powinien pomagać ludziom - zauważył Bakugou, i, nie słysząc kontrriposty, z uśmiechem podniósł do ust kubek i upił zeń solidny łyk.
  Midoriya westchnął i spojrzał za okno. Z dwudziestego piętra widać było niemal całe miasto, nie, metropolię, która, z braku miejsca na lądzie, zajmowała również wodę. Jednak coś nie zmieniło się przez te kilka lat. Zapach jesieni, cudny, złoty, lekko słodki i tęskny, jak wspomnienia...
  - Co zaś mamroczesz?
  - ...jak jesienny świt... Co? A, nie, nic...
  Czerwone oczy wpatrywały się w niego uporczywie, dając do zrozumienia, że jeszcze chwila, a przewiercą rozmówcę na wylot.
  - Po prostu przypomniało mi się, kiedy naprawdę to się zaczęło... - wyrzucił z siebie, znów spoglądając na szary świat o złotawym zapachu za oknem. - Wiesz, wtedy, na tej imprezie, co przespałeś się z Kirishimą...
  - Przespałem się z nim? - Bakugou zmarszczył brwi, a po chwili uniósł je w zaskoczeniu. - Faktycznie, zrobiłem to... - Odchylił się na oparciu krzesła. - Wyobrażasz sobie? Minęło tyle czasu, a on wciąż mnie kocha.
  - Miłość jest dziwna, nie sądzisz? - Midoriya podparł dłonią brodę i sięgnął po nóż.
  - Za to jaka okrutna - parsknął i wrócił do poprzedniej pozycji, przy okazji spoglądając na zegar. - Na którą dzisiaj masz? Dziewiąta?
  - Tak... - spojrzał na niego czujnie, nie wiedząc, co kombinuje.
  - To chyba nie zaszkodzi, jak to zrobimy na szybko?
  Midoriya zapowietrzył się i w akcie protestu z podniesionym czołem ruszył do łazienki, by tam przygotować się na cały dzień pracy.
  - Jak tylko zalegalizują homosiów też u nas, to zmieniasz nazwisko na moje! - zawołał za nim Bakugou, po czym z cichym westchnieniem oparł się o stół i spojrzał za okno. Świat tak bardzo się zmienił od tego czasu, oni się zmienili... Jedynie zapach pozostał ten sam.
  Złoty, słodki - szczęśliwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro