Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28 - Niemoc i zapomnienie

Osamu miał nieodparte wrażenie, iż już któregoś razu znajdował się dokładnie w tym miejscu, dokładnie w tej pozycji, w tej jednej określonej sytuacji. W jego umyśle zrodziło się owe przekonanie i już było dlań niepodważalne, choć mężczyzna nawet jeszcze nie uchylił ciężkich powiek i nie rozejrzał się dookoła. Ledwie z niewyobrażalnym trudem otworzył oczy, sklejone snem tak twardym i niezachwianym, że niemalże graniczącym z cichą śmiercią, a oślepiła go intensywna światłość bzyczących jednostajnie jarzeniówek. Pośród ich oszałamiającej jasności wyróżniał tylko i wyłącznie soczystą biel, rozlaną wszędzie i otaczającą go, niczym ciasny kokon, która kojarzyła mu się z czymś, czego jednak w żaden sposób nie potrafił ustalić. Na jej tle sporadycznie, leniwie przesuwały się atramentowe, zniekształcone plamy, jakby ciemne postaci; czasem zdawały się być bliżej, pochylone nad nim, a później oddalały się. Dazai z wolna spomiędzy mozolnie zasypujących go bodźców wyłapywał ich mowę, przytłumione, spokojne, wręcz zobojętniałe głosy. Silne odurzenie sukcesywnie mijało, a zmysły wybudzały się z połowicznego uśpienia. We wrażliwe nozdrza wdarł się subtelny, acz gwałtowny zapach dziwnie mu znanych medykamentów i sterylnej czystości. W uszach coraz huczniej dudniły wszystkie głosy. Spośród nich, z początku tylko roznoszących się w jego głowie chaotycznie, rozpoznawał jeden, stoicko spokojny oraz wielce irytujący w swym brzmieniu, i był pewien, iż nigdyś przemawiał on doń niezliczoną ilość razy, choć nie potrafił go nikomu konkretnemu przypisać, przez wciąż częściowo wyciszony i otumaniony umysł niezdolny do głębszego zastanowienia się nad tym. Odrętwiałe ciało także stale jeszcze nie zostało w pełni rozbudzone, dryfując lekko gdzieś na skraju rzeczywistości, poza jego wolą i kontrolą.

Znienacka ruchliwość przywrócił mu nagły, gwałtowny wstrząs. Do Dazai'a docierał donośny charchot, odgłos ogromnie bliski, nie tak odległy, jak słowa, wypowiadane przez hebanowe cienie, z wolna nabierające kształtów, i mężczyzna wkrótce pojął, iż to z jego gardła wydziera się ów dźwięk. To jego usta, spierzchnięte i suche, były rozwarte, jego gardziel piekła, a ściśnięte płuca paliły, to on raz po raz miał potężne odruchy wymiotne. Desperacko i rozpaczliwie pragnął odetchnąć głęboko, i choć powietrze otaczało go zewsząd, muskając ciepło jego skórę, a wargi miał rozchylone, nie był w stanie jakkolwiek go dosięgnąć. Wciągnął je jedynie płytko i szybko nosem, by odczuć chwilową ulgę. Dopływ tlenu nieco go ożywił, pozwalając szerzej uchylić ciężkie powieki. Osamu zamrugał kilka razy, odganiając nieskazitelnie przezroczyste łzy, osadzające się powoli na gęstych rzęsach. Kawowe oczy stopniowo przyzwyczaiły się do soczystej światłości, źrenice zwęziły się do drobnych, atramentowych kreseczek. Dazai był w stanie zobaczyć delikatny zarys swoich kościstych, chudych kolan, zgiętych i uniesionych.

Rozpoznawał ten widok; był to kolejny znak, wskazujący na to, iż już kiedyś musiał być w doprawdy bardzo podobnej sytuacji. Ów obraz przesuwał się w jego wspomnieniach wiele razy, nieobcy, znajomy mu doskonale, w każdym wydaniu nieomalże identyczny. Czasem różnił się jedynie...barwą, czy krojem spodni, jakie Dazai miał na sobie.

I wtem w mig, nawet jeszcze półprzytomny, zdołał pojąć, co się wokół niego działo.

Nieoczekiwanie odzyskał pełnię władzy i czucie w całym ciele; nagły brak odrętwienia uderzył weń tak gwałtownie, że gdyby nie leżał, z pewnością jego nogi załamałyby się pod nagłym ciężarem. Nie wytrzymałby także bólu, który w jednej chwili doń dotarł, uprzednio przytłumiony przez poczucie odurzenia, rozsadzający mu żałośnie czaszkę, ściskający żołądek, do którego wlewano wodę, by następnie znów ją stamtąd wyprowadzić, i - co zdecydowanie najgorsze - przedzierający się okropnie przez gardło aż do brzucha.

Sonda żołądkowa.

Był na płukaniu żołądka.

Cholera.

Nieudolnie starał się skupić rozbiegane myśli, szalejące w jego głowie, zastanowić się dokładniej, co się wydarzyło i jak w ogóle się tu znalazł, mimo tego, że ostatnim razem jasno przyrzekł sobie, iż już nigdy nie spróbuje się otruć. Jednakowoż nie był w stanie, gdy raz po raz targały nim dzikie torsje, a rura, przepychająca się ciasno przez jego wnętrze, pozbawiała go oddechu, wypłukując wszelkie chemikalia z jego żołądka. Mógł tylko szarpać się nieznośnie pod wpływem dyskomfortu, jaki sprawiała mu sama obecność sondy oraz odruchy wymiotne, zaraz jednak prędko być przytrzymywanym coraz mocniej przez ręce, odziane w nieprzyjemne, lateksowe rękawiczki, i czekać, czekać, aż to istne piekło się w końcu zakończy.

Jak na złość, umysłem nie mógł odszukać odpowiedzi na nurtujące, dręczącego go niemiłosiernie pytania, lecz był w stanie spostrzec u siebie podczas tego zabiegu pewną zmianę, nagłą i nawet dla niego samego niewytłumaczalną, myśl, o jaką sam nigdy by się nie posądził.

Tym razem zdecydowanie wolał przeżywać te okrutne męki, niż zwyczajnie, bezboleśnie umrzeć.

Woda chlupotała, raz po raz wlewana i wylewana ze szkodliwymi substancjami z jego wnętrza, jeszcze przez kilka minut, aż w jego brzuchu nie pozostało nic. Zmaltretowany żołądek ścisnął się okropnie po raz ostatni, aż w końcu przeklęta rurka finalnie została zeń wyprowadzona przy akompaniamencie żałosnego charchotu. Osamu oddychał ciężko i arytmicznie, czując tępy ból głowy, nasilający się z każdą sekundą, brutalnie zastępujący ulatujące otumanienie. Odruchowo powoli opuścił zgięte, skostniałe nogi na twarde łóżko. W mozolnym tempie, z wielkim trudem podniósł się do siadu, przy okazji wierzchem dłoni ocierając strużkę śliny, wyciekającą z kącika jego ust i spływającą leniwie po brodzie. Wzniósł wzrok, stale nieco rozbiegany i oszołomiony, i, przyzwyczajony w końcu do oślepiającej jasności, opasającej pomieszczenie, spojrzał opieszale na wysoką postać tuż przy jego łożu.

- Jak się czujesz, Dazai-kun?

Z ust Osamu nie wydobyła się żadna odpowiedź. Mężczyzna wciąż był jeszcze częściowo ogłupiały, nie rozumiał do końca, co się doń mówiło. Także gardło nieustannie go bolało i piekło wielce, zaciśnięte, okropnie naruszone przez ciało obce. Poza tym, Mori zawsze mógł sobie darować tego typu zapytania; Dazai wiedział doskonale, iż w istocie doktora ni trochę nie interesuje jego samopoczucie. Dla niego było to zwyczajowe pytanie, zadawane w takich sytuacjach automatycznie, niby z troską, w rzeczywistości jednak tylko powierzchownie uprzejme i puste. Ougai także zdawał sobie sprawę z tego, iż Osamu to tak prosto pojmuje, toteż nawet nie czekając na nienadchodzącą odpowiedź, gładko przeszedł do zdecydowanie bardziej znaczącej części ich rozmowy:

- Ozaki-sensei postąpiła bardzo nieodpowiedzialnie, tak was wypuszczając i pomijając praktycznie wszystkie procedury - stwierdził, delikatnie marszcząc przy tym brwi i wzdychając cicho, jakoby z czystą dezaprobatą dla jej lekkomyślnego posunięcia. - I niestety za to nie odpowie. Szpital nie ma z nią żadnego kontaktu.

Dazai jeszcze przez krótką chwilę wpatrywał się w lekarza tylko z dezorientacją, nim jego słowa poczęły w pełni do niego docierać. Z kawowych oczu sukcesywnie znikało wyciszenie i skołowanie, a zastępowało je zrozumienie. Wypowiedź Mori'ego brzmiała klarownie i jasno, łatwo pobudzając umysł Osamu, w jakim już powstawały nierozerwalne połączenia pomiędzy niepodważalnymi faktami. Widział już zebraną, spójną całość - ucieczkę z Chuuyą za nieco naciąganą zgodą Ozaki, powrót do zapyziałego, rodzinnego domu, spotkanie z matką, kilka szczególnych sytuacji, z czego tych lubieżnych po części wolałby nie pamiętać, i...leki, mnóstwo leków, które wziął, jak w amoku, szale, rozgorączkowany, w głębi duszy jednak wcale nieprzekonany, co do swoich czynów. Wszystkie te obrazy, przesuwające się żywo przed jego oczami, spajały się ze sobą i nabierały sensu. Pozostawało jeszcze jednak kilka drobnych luk, wątpliwości, z którymi Dazai nie potrafił się uporać - nie pamiętał niczego, co działo się następnie, stracił bowiem przytomność, ba!, miał przecież umrzeć. Jakim trafem przeżył ową nie do końca taką samobójczą próbę? Wiedział, iż na pewno znajdował się teraz w szpitalu - doktor Mori, jego psychiatra, stojący przed nim, był na to najbardziej żywym i fizycznym, niezbitym dowodem - w którym, właściwie, w jego przypadku nikt nie musiał być cudotwórcą, by go uratować, mając jeszcze czas. Jednakże jakim sposobem się tu tak szybko znalazł, dokładnie na tym łóżku, w tej sali i z sondą żołądkową, wypłukującą z niego leki? Ktoś w porę musiał zareagować i dopilnować, by tu trafił. Swej rodzicielki nie był nawet w stanie podejrzewać o kiwnięcie palcem w takiej sytuacji, a więc jednoznaczna odpowiedź nasuwała się samositnie.

- Gdzie jest Chuuya? - zapytał z lekka ochryple, acz z wyraźnym zatroskaniem, którego nie miał siły teraz ukryć. Nie brzmiał na jakkolwiek zainteresowanego uprzednimi słowami Mori'ego. Nawet w najdrobniejszym stopniu nie liczyło się już dlań to, czy Ozaki zaginęła, czy uciekła, czy nawet umarła. W obecnej chwili martwił go jedynie los Nakahary, nikogo innego.

Lekarz nie wydawał się być ani odrobinę zdziwiony jego pytaniem. Westchnął ciężko, jakoby się nawet tego spodziewając, a jego spojrzenie, dotychczas spokojne, nagle przejęła subtelna posępność. Zdjąwszy z dłoni jednorazowe rękawiczki, odpowiedział bez pośpiechu:

- Teraz? Najpewniej w izolatce - zwinął lateksowy materiał i wrzucił go do pobliskiego kosza na medyczne odpady. - Zdajesz sobie sprawę, że to on cię tutaj przywiózł? - odwrócił się powrotnie w stronę Osamu, wznosząc brwi. - W samą porę. Mieliśmy naprawdę niewiele czasu, mogło dojść do tragedii...

Dazai jednak nie zwracał już uwagi na jego dramatyczną przemowę. Częściowe lub chwilowe umieranie było u niego już od dłuższego czasu na porządku dziennym, toteż miał dość wysłuchiwania ponownie o tym, co znów mogło się stać, gdyby nie został odratowany, tak, jak zawsze, i nie widział w tym większego sensu. Stopami, odzianymi w te same buty, których czubki widział niewyraźnie, kiedy upadał ciężko na brudną podłogę w kuchni w swym rodzinnym domu, dotknął jasnej, aż błyskającej czystością posadzki i, prostując się, przeniósł cały swój ciężar ciała na nogi. Te jednak, skostniałe i wciąż lekko drętwe, zadrżały pod nim wątle, gdy powstał o własnych siłach. Zawroty głowy, zdające się już powoli odpływać, na nowo nasiliły się. Dazai jednak zdołał się delikatnie oprzeć o twarde posłanie i przeczekać, aż tępy, pulsujący ból ustanie, a jego kończyny przywykną znów do utrzymywania go w pionie. Finalnie poczuwszy się w miarę dobrze, uniósł wzrok na doktora Mori'ego i zapytał zwyczajnie:

- Mogę już sobie iść?

Tymi słowami, wypowiedzianymi tonem wręcz wymownie znudzonym, przerwał niespodziewanie ogromny wywód Ougai'a odnośnie konsekwencji jego nieostrożności, lekkomyślności i szalonych, anormalnych pobudek. Mori spojrzał nań, chwilowo nieco skołowany, jakoby dopiero co brutalnie przywrócony do rzeczywistości, a wcześniej nazbyt skupiony na swojej przemowie, wyjaśnianiu wszelakich niebezpieczeństw, związanych ze zdiagnozowaną chorobą psychiczną Osamu; doprawdy, jakby ten sam nie zdawał sobie sprawy z ich oczywistego istnienia. Prędko jednak powróciła jego profesjonalna postawa. Lekarz przyjrzał się Dazai'owi czujnie i badawczo, doszukując się jeszcze pewnych powikłań, oznak słabego samopoczucia, nie znajdując jednak nic takiego nawet pod sztucznym uśmieszkiem, jaki Osamu wiecznie przybierał, i kiwnął głową.

- Tak, powinieneś teraz odpoczywać - zgodził się. - Naomi-san na pewno z chęcią cię odprowadzi do pokoju, prawda? - zwrócił się z lekkim uśmiechem do pielęgniarki, przymykając przy tym swe jagodowe oczęta.

Dazai, stale na wpół oszołomiony, a jednocześnie niebywale skupiony myślami na jednej konkretnej osobie, z początku zupełnie nie zauważył Naomi, krzątającej się przy medycznym sprzęcie przy posłaniu, na którym zaledwie minutę temu spoczywał bezwładnie, ogromnie bliski śmierci. Czarnowłosa kobieta przytaknęła jedynie cicho i bez większego słowa skierowała się do wyjścia z gabinetu. Osamu, także się więcej nie odzywając, podążył za nią najszybciej, jak w jego przypadku było to możliwe, pragnąc się już tylko uwolnić od wszechobecnego zapachu chemikaliów i medykamentów oraz samej aury sterylnego pomieszczenia. Czym prędzej chciał znaleźć się w z lekka odizolowanyn miejscu. Desperacko potrzebował samotności, by skutecznie zebrać myśli, zastanowić się wnikliwiej nad tym, co się ostatnimi czasy wydarzyło.

- Ach, i jeszcze jedno, Dazai-kun - zatrzymał go jeszcze w drzwiach Mori, na moment rozpraszając jego głębokie nadzieje na jak najszybsze dostanie się do pokoju. - Niedługo jeszcze dokładniej porozmawiamy na temat waszej ucieczki. Nie myśl sobie, że jesteś bezkarny, także będziesz musiał ponieść konsekwencje.

Osamu nawet nie odwrócił się do Ougai'a, gdy ten doń mówił, bezczelnie nawet nie zaszczycił go chociażby przelotnym spojrzeniem. Wzruszył jedynie chudymi ramionami, nieprzejęty.

Doprawdy, jakby taka błahostka miałaby go jeszcze jakkolwiek obchodzić.

Ale cóż, przynajmniej będzie mógł zaznać jeszcze jakiejś dodatkowej rozrywki, której w takich placówkach niestety nie było zbyt wiele. Skoro ekscytująca, podniecająca ucieczka się nie udała, zmuszony był znów chwytać się każdego, nawet najbardziej durnowatego zajęcia, byleby nie umrzeć z nudów i przez drętwotę tego miejsca. Bowiem nie o takiej śmierci niegdyś marzył.

Drogę na mieszkalny oddział dla mężczyzn wraz z Naomi przebył w zupełnym milczeniu, dodatkowo potęgującym uczucie martwoty i tępoty, od jakiego przez ostatnie dni zdążył się z lekka odzwyczaić. Szarość w korytarzu za przeszklonymi drzwiami jednak nie raziła go w oczy i nie zaskakiwała - w końcu w swej rodzinnej dzielnicy widział jej o wiele gorsze, bardziej beznadziejne odcienie. Lecz do żadnego z nich nigdy nie pasował idealnie, odstawał na ich tle ze swym zdiagnozowanym, barwnym szaleństwem.

Dotarli do pokoju na samym końcu korytarza, do tego, który powinien być Dazai'owi tak znajomy. Jednakże to właśnie tam wyobcowanie uderzyło weń najboleśniej. Pomieszczenie, choć urządzone tak, jak zawsze, wydawało mu się kompletnie nieznane. Było puste, ciche i niczym się nie wyróżniało, ewentualnie tylko wszechobecną beznadzieją - Osamu powinien być przyzwyczajony do takiej atmosfery, wciąż jednak coś mu tutaj nie odpowiadało, sprawiało, że czuł się osaczony, jak i nieswój.

Mozolnie przeszedł przez próg, mając jednak wrażenie, jakby wcale nie stąpał po ziemi, po której niegdyś chodził tyle razy. Nagłe poczucie okrutnej samotności na moment oderwało go od rzeczywistości, przeniosło w zupełnie inny, surrealistyczny świat i wprawiło znów w oszołomienie. Stał, jak osłupiały, umysłem dryfując hen daleko do nieodgadnionego, absurdalnego miejsca, i z tego przedziwnego stanu obłąkania wyrwał go dopiero głos Naomi. Przez jej słowa, dotyczące osoby, przez której brak czuł się właśnie teraz, jak na koszmarnym haju, posądził ją niemalże o przeniknięcie do jego myśli.

- Wiesz, Dazai-san... Jeśli jeszcze czegoś chcesz od Nakahary-san, to powinieneś się z tym pospieszyć. Słyszałam, że już jutro jego ojciec ma go zabrać na wypis.

Dazai nie odwrócił się, by jawnie wyrazić swe zaskoczenie. Pozwolił jedynie, by porażający szok przepłynął przez jego ciało, dotknął go dogłębnie, odbił się na jego pobladłym obliczu żałosnym grymasem, jakiego nie zamierzał pokazywać Naomi. Nie odezwał się również, wiedząc, iż jego głos, złamany i ochrypły, może zdradzić zbyt wiele emocji, do jakich nie chciał się przyznawać, lecz o których pielęgniarka mogła już wiedzieć. Nie oczekiwała od niego żadnej odpowiedzi. Zamknęła tylko spokojnie drzwi i oddaliła się, zostawiając go samego.

Jego ojciec ma go zabrać na wypis. Samo to zdanie, ta myśl rodziła w Dazai'u pewną nieokiełznaną złość. Pamiętał doskonale historię, jaką opowiedział mu Nakahara, i wiedział, iż z takowego rozwiązania nie wyniknie nic dobrego.

Z prawdziwym, szczerym bólem jednak szybko pojął, iż niefortunnie nie jest w stanie już nic z tym zrobić. Nieważne, jak bardzo pragnął uczynić cokolwiek, nieważne, jak niebywale czuł się winny; Chuuya wiedział, co może się zadziać, kiedy ucieknie, a potem wróci z własnej woli, wiedział doskonale, jakie okrutne mogą być tego konsekwencje. Osamu był w stanie teraz tylko i wyłącznie żałować, że wziął te tabletki, że tym sposobem zmusił Nakaharę do odwrotu, choć wcale nie takie miał intencje.

Z jego ust wyrwało się ciężkie, bolesne westchnienie, zawierające w sobie całą jego frustrację.

A mógł go tam zostawić na pastwę losu, nieuchronną śmierć i samemu iść poszukiwać własnego miejsca. Ale nie, Chuuya miał zdecydowanie zbyt dobre serce.

Dazai'owi nie pozostało już absolutnie nic, co mógłby zrobić. Te działania były już poza jego zasięgiem, odległe wielce dla takiego zwykłego szaleńca, za jakiego tu uchodził. Żeby jakkolwiek pomóc Nakaharze, musiałby się z nim ewentualnie zabić. Żadna inna opcja nie wchodziła w grę. Cały świat, ten ich drobny świat, jakim był szpital, stanął przeciwko nim. Chuuya nie mógłby jawnie postawić się ojcu, albowiem zakończyłoby się to jeszcze koszmarniej, niż sam powrót do niego. Nie potrafiliby także podjąć kolejnej próby ucieczki, kiedy raz już to zrobili, co stało się prędko powszechnie wiadome, a czujność personelu wzmożyła się.

Jedyną ostałą się możliwością było zapomnienie - musieli zapomnieć o tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło, i zwyczajnie rozejść się w swoje strony. Chuuya miał opuścić wariatkowo i zniknąć w tłumie rzekomo zdrowych, normalnych ludzi, a Dazai zostać tu zapewne na jeszcze długie lata.

Bezsilność w tej sytuacji była okrutna i niepokonana.

Złotolite słońce, wznoszące się na nieskazitelnie szafirowym niebie, intensywnie połyskującymi promieniami przeciskało się przez zakratowane okno. Pomimo tego, iż była jeszcze całkiem wczesna pora, Dazai, powłóczając nogami, jakoby wykończony, dotarł do łóżka i bezceremonialnie zagrzebał się głęboko w pościeli, ogarnięty nagłą melancholią i pożerającą go od środka bezradnością. Poszarzała, szorstka kołdra pachniała drażniącą czystością, nie była już przesiąknięta wonią jego i Chuuyi, tak, jak zapamiętał. Ale może tak było lepiej - przynajmniej nie będzie mu to zbytnio przypominać o nadpobudliwym i agresywnym wariacie, którego tak rozpaczliwie próbował posłać w zapomnienie.

Stało się jednak przeciwnie - począł tylko jeszcze bardziej odczuwać nieobecność rudowłosego. Na nowo towarzyszyła mu nadmierna nuda, od której niegdyś wspólnie starali się opędzić, razem zajmując się czymkolwiek. Niefortunnie obecnie drętwota na powrót odciskała na nim swe piętno, wdzierała się do jego wnętrza, przeszywała na wskroś, pozbawiając ostatków nadziei. Nie mając zupełnie nic do roboty, znudzony wielce, przymknął oczęta i z lekkim oporem odpłynął gdzieś w nieznaną dal.

- Ej, no chyba nie będziesz sobie tu teraz spanka urządzał.

Rozbrzmiewający nieoczekiwanie, kobiecy głos rozbudził go i wyrwał z nadchodzącego półsnu. Osamu na powrót mozolnie uchylił powieki i spojrzał leniwie na postać, jaka bezszelestnie śmiała wkraść się do jego pokoju.

Stała w jaśniejącym słońcu tuż nad nim, z lekka pochylając się w jego stronę. W intensywnie złotych promieniach jej nieco potargane, ciemne włosy zdawały się mieć jeszcze bardziej lśniący, purpurowy połysk. Jej ciało o krągłych kształtach zostało luźno owinięte szarym, nieco ponurym szlafrokiem.

A Dazai nawet nie zastanowił się, czy ma cokolwiek pod nim, co niegdyś zwykł robić, widząc ją w tak skromnym odzieniu.

Zmarszczył tylko brwi, przypatrując się jej dokładniej, jakoby nie dowierzając jej obecności tutaj. W końcu według regulaminu osobnik płci żeńskiej pod żadnym pozorem nie powinien był znaleźć się na oddziale dla mężczyzn. Było to surowo zabronione, bez ustępstw w jakichkolwiek, niby to wyjątkowych przypadkach. Osamu nie wiedział nawet, jakim sposobem się tu przekradła, kiedy na każdym kroku grasowały pielęgniarki, czy sanitariusze, gdy każdy zakątek obserwowały kamery, jakie prędko zaalarmowałyby personel o nieprzyzwoitym intruzie na oddziale płci przeciwnej.

- Co tu robisz? - chciał znać powód jej nagłego zjawienia się tu, pomimo konsekwencji, mogących z tego wyniknąć.

Yosano przemilczała zupełnie jego pytanie. Zamiast zwyczajnie odpowiedzieć, zrobiła coś jeszcze bardziej niedorzecznego, a przynajmniej coś, uchodzącego za tak ogromnie nieprzyzwoite w miejscu, jakim był szpital psychiatryczny, i bezceremonialnie wdrapała się na posłanie, należące do mężczyzny. Umościła się z wymowną wygodą na pościeli tuż przy jego długich, przykrytych pierzyną nogach, twarzą do niego, opierając się o metalową, pordzewiałą z lekka część naprzeciw wezgłowia i podkulając delikatnie kolana.

- Nie powinno cię tu być - zwrócił jej uwagę nieco bardziej szorstko, niż z początku zamierzał. Rozdrażnienie, spowodowane ostatnimi wydarzeniami i informacjami, przejmowało nad nim częściowo kontrolę i sprawiało, iż nie miał najmniejszej ochoty na puste, bezsensowne rozmowy.

Cóż, może przynajmniej uda mu się w ten sposób zabić czas. Musiał na nowo przywyknąć do tego durnowatego zajęcia, chcąc tu przetrwać i nie dać pożreć się drętwocie.

Yosano jednak nie wyglądała na wielce przejętą jego oschłym tonem.

- Wiem - odparła beztrosko, choć z pewnością była w pełni świadoma ewentualnych konsekwencji swoich czynów. - Przyszłam tylko, żeby pośmiać się z tego, jak wam żałośnie nie wyszło - uśmiechnęła się sztucznie i z wymownym, teatralnym fałszem.

Dazai skrzywił się, gdy to, o czym tak rozpaczliwie usiłował zapomnieć, na nowo zostało mu wypomniane, lecz nie odezwał się ni słowem. W żadnym wypadku nie chciał roztrząsać tematu, wiążącego się jakkolwiek z Nakaharą, nawet w przypływie okrutnej nudy i martwoty.

Akiko albo w ogóle nie zauważała jego jawnie ukazywanej niechęci - co podlegało wątpliwościom, nie była bowiem głupia - albo z premedytacją idealnie ją ignorowała. Z jej twarzy zniknął pewny siebie, drapieżny uśmieszek, a zastąpił go neutralny, niczym niezrażony wyraz. Nie roześmiała mu się jednak w twarz, tak, jak tego oczekiwał po jej zapowiedzi, lecz kontynuowała spokojnie nieprzyjemny dlań temat:

- Byłam dzisiaj na spacerze - oznajmiła. - Widziałam, jak Nakahara cię przywiózł. - To powiedziawszy, zamilkła na moment. Zmrużyła swe oczy o kolorze fuksji, jakoby nad czymś dumając, a Dazai w tym czasie zaciekle walczył ze swoimi emocjami, by przypadkiem żadna z nich, wyżerająca go od środka, nie wypłynęła na zewnątrz, a jej odbicie nie wkradło się na jego lico. Jego ekspresja pozostawała niewzruszona, niezachwiana i chłodna - miała pomóc mu przekonać samego siebie, iż to, co mówiła jego przyjaciółka, ni trochę go nie obchodzi. Kobieta westchnęła ciężko i pokręciła powoli głową. - Ten facet ewidentnie cię kocha.

Dazai prychnął wymownie na te słowa ze szczerym rozbawieniem i częściową pogardą. To stwierdzenie, w dodatku wypowiedziane na głos z powagą, brzmiało dlań, niczym najgorszy żart, który dopiero po chwili zdawał się być zabawny. W nie akurat nigdy nie wierzył; był to dlań jeden ogromny absurd, jaki nie miał prawa bytu w rzeczywistości. Wprawdzie między nim a Chuuyą było coś nieokreślonego i na tyle dziwnego, że można by to pomylić z czymś równie anormalnym, jak miłość, ale w realu żaden z nich nie nazwałby tego czymś więcej, jak przelotnymi, niewiele znaczącymi uniesieniami i chwilowym pragnieniem bliskości.

W końcu obaj byli zbyt szaleni, by naprawdę, głęboko kochać.

Wmawiał to sobie tak dosadnie i grał rolę niedowiarka tak długo, że aż zaczynał temu prawdziwie ufać.

Przez moment między nim a Yosano zawisła cisza. Nie niezręczna i przytłaczająca, osaczająca ich ze wszystkich stron, a taka, jaka za dawnych czasów, kiedy Odasaku już odszedł, a Nakahara jeszcze się nie pojawił, kiedy samotność wyjątkowo Dazai'owi doskwierała, zwykła im często towarzyszyć. Zatapiali się wtedy w swych najbardziej wariackich i pomylonych rozmyślaniach, by następnie się nimi dzielić i śmiać się szczerze chociaż ten jeden jedyny raz w ciągu całego, leniwie i monotonnie mijającego dnia.

Jednakże tym razem ciemnowłosy nie zamierzał myśleć na głos, ani jakkolwiek inaczej ukazywać treści tego, co działo się w jego głowie. Właściwie, wolał się do nich w ogóle nie przyznawać, były bowiem, nawet jak na niego, zbyt oszalałe i...brudne.

- Według lekarzy czuję się już lepiej. - Yosano przerwała nagle narastające milczenie. - Chodzę na spacery, mam przepustki... Wiesz, mogłabym czasem go odwiedzić. I zdać ci raport - uśmiechnęła się do niego delikatnie i mrugnęła zalotnie.

Dazai jednak nieustannie wykazywał się tylko sceptyczną postawą; posłał jej wymowne, pełne powątpiewania spojrzenie. Ku jego zaskoczeniu, Akiko, zauważywszy je, wyglądała na jeszcze bardziej zadowoloną. Jej frywolny uśmiech poszerzył się pewnie.

- Spokojnie, nawet jego ojciec mi się nie oprze.

Jego z wolna kształtujący się niepokój prędko przybrał na sile. Dazai nie krył już swojej podejrzliwości, marszcząc brwi z lekka groźnie.

- Skąd o nim wiesz? - zapytał twardo.

- Przyjaźnię się z Ranpo - odpowiedziała, jakby to wyjaśniało absolutnie wszystko, i wzruszyła beztrosko smukłymi ramionami, uśmiechając się nad wyraz ciepło. - Najwyraźniej jego moce to nie tylko głupi wymysł.

Osamu rozchylił wargi, by jakoś zaoponować, lecz nadchodzący potok słów przerwał mu gwałtowny szczęk szpitalnego, starego łóżka. Yosano podniosła się z gracją, wręcz skocznie z jego posłania i, szurając puchatymi kapciami o podłogę, oddaliła się bezceremonialnie w stronę drzwi, nie obserwując nawet jego reakcji.

Dazai zaraz z równą swobodą ponownie zagrzebał się głęboko i z nieco przesadnym rozgorączkowaniem w szorstkiej pościeli. W końcu nie powinien go już nawet w najdrobniejszym stopniu obchodzić los Nakahary. Po co się tak w ogóle denerwował, przecież nie miał zamiaru umawiać się z Akiko na żadne interesy, zwłaszcza tak błahe i bezsensowne!

Lecz nim jeszcze kobieta zdołała przejść przez próg i zatrzasnąć za sobą drzwi, zatrzymał ją, przemawiając głosem przytłumionym nieco spod kołdry, acz słyszalnym i dosadnym:

- Ne, Yosano-san.

Kobieta odwróciła się z nieskazitelną gracją, jakoby przygotowana na jego wołanie.

- Tak?

- I tak mnie to nie obchodzi.

Akiko uśmiechnęła się jedynie tajemniczo pod nosem, jakby posiadła już wiedzę dla niego istotną, aczkolwiek jeszcze nieosiągalną.

Został nam jeden rozdział do końca!

I jeden dzień wakacji... :))))

❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro