25 - Przebudzenie, picie i palenie
Nakahary nie zbudziły złotolite promienie słońca, gwałtownie rozproszone na pobladłym, sennym obliczu, muskające wycieńczone, opadłe niemrawo powieki, albowiem nie były w stanie przedrzeć się przez zamurowane okno, by zaatakować z porażającym przytupem twarze o ospałym wyrazie. Właściwym czynnikiem, jaki doprowadził do częściowego, aczkolwiek wciąż nader brutalnego przerwania jego złudnego błogostanu, było smukłe, wciąż jednak ciężkie, odrętwiałe we śnie udo, ściśle oplatające jego kościste biodro, z siłą bezwiednie przyciskające drobną postać, nie mogącą zdzierżyć tej masy, do materaca. Nieustannie odkryta dłoń Chuuyi, wciąż odurzonego rozkosznie śpiącą aurą, usłana bladoróżowymi, nierównymi bliznami, pobłądziła nieporadnie gdzieś w dół aksamitnej, ogrzanej dwoma blisko splecionymi ciałami pościeli, i z lekka ociężałym ruchem odrzuciła przyczepną nogę. Do uszu rudowłosego następnie dotarło tylko żałośliwe skrzypnięcie łoża oraz niewyraźny, nieco niezadowolony pomruk, a wraz z nim mężczyzna poczuł nieznaczny podryg powietrza, subtelnie poruszający kilka pojedynczych kosmyków jego ognistorudych włosów. Jego stałe zamroczenie czarującym, nieodpędzonym, wciąż trzymającym się go delikatnie snem jednakże nie pozwoliło mu przejąć się należycie którymkolwiek z tych bodźców zewnętrznych; mężczyzna rękami beztrosko powrócił do poduszki, obejmując ją ciasno, zarazem wciskając w nią mocniej twarz i napawając się kojącym, kwiatowym zapachem. Wyczuwszy wszechogarniający gorąc za plecami, pochodzący od jeszcze niezidentyfikowanego dlań źródła, automatycznie przesunął się bardziej na skraj potężnego posłania i wtem poczuł dokładnie, jak pomięty, zmarszczony materiał prześcieradła, ponadto nieco podmokły, dotyka miękko jego nagich, dziwnie rozpalonych ud...i nie tylko ud.
Odrzuciwszy kołdrę porywczo, zerwał się w pośpiechu do siadu, nagle jakoby w pełni pobudzony. Coś jasno krępowało jego nogi, jakimi wierzgnął już, momentalnie cały w nerwach; chabrowe oczy odruchowo padły na nie, na widok iście wstrętny i wielce dlań obrzydliwy błyskając jawną, wyrazistą odrazą. Mrok źrenic pochłonął niemalże doszczętnie lazur nieskazitelnej tęczówki, rozpościerając się szerzej pod wpływem wszechogarniającego niedowierzania. Nakahara zastygł zupełnie, chwilowo sparaliżowany niemal namacalnym poczuciem niesmaku, w tym całkowitym bezruchu mimowolnie nie będąc w stanie oderwać przesiąkłego awersją spojrzenia od na wpół niechlujnie spuszczonych spodni, wyczuwalnie wilgotnych i pokrytych pewną oczywistą, białą substancją, oraz bezczelnie wyłożonego na wierzch penisa, kompletnie sflaczałego, jakby pozbawionego wszelkich resztek znikomej żywotności, wyciśniętego z ostatniej najdrobniejszej kropli gorącej spermy. Na krótką sekundę zatrzymał swój wzrok także na nagich dłoniach, brutalnie wyzbytych warstwy zwykłego, gładkiego naskórka, a opatulonych szpetnymi, zastygłymi na wieki szramami, by następnie wznieść go w stronę ognia, buchającego delikatniej, niż zeszłego wieczoru - a przynajmniej odnosił wrażenie, iż widział owe skaczące frywolnie płomienie wczorajszego wieczoru, podczas namiętnych, widzianych jak przez mgłę igraszek, choć, właściwie, nie mógł dokładnie stwierdzić, jaka jest pora dnia, czy nocy, z powodu braku dostępu do okna - teraz z lekka wypalonego, niczym żar, który niby jeszcze niedawno był między nim a Dazai'em rozogniony do granic możliwości. Te ogniki jednakowoż tym razem nie kojarzyły mu się wcale z przeszłością, chociaż nie, właściwie, zalewały go poniektórymi wspomnieniami, lecz nie tak ogromnie odległymi, do jakich niegdyś zwykły go posyłać. Obecnie do jego umysłu przenikały jedynie aż nazbyt obrazowe, realistyczne wizje miłosnego, żarliwego uniesienia, jakie jeszcze przez chwilę beztrosko uważał za przedziwny, anormalny sen, wytwór zmęczonej, schorowanej wręcz wyobraźni. Głęboka otchłań jego spowitych pomroką źrenic przesycona została zszokowaniem, zdziwieniem, czystym niedowierzaniem i jeszcze kilkoma pokrewnymi emocjami, tworząc wspólnie brutalny, gwałtowny wir. Soczyste usta o niezwykle intensywnej, karmazynowej barwie, stale zaczerwienione tak pięknie przez agresywne pocałunki, jakie bez najdrobniejszego cienia zawahania były pomiędzy mężczyznami zagorzale wymieniane uprzedniej nocy, rozchyliły się dość szeroko w niemym zdumieniu.
Niepewnie, mozolnie i aż ociężale, przeciągając nieznośnie chwilę niepoprawnego napięcia, trwając dłużej w niewiedzy, produkującej niestworzone domysły, odwrócił głowę w stronę drugiej połowy posłania. Zatrwożone oczęta napotkały niewinne lico o wyrazie w całości błogim, dziecięco beztroskim w rozkosznym, niezachwianym niczym śnie. Spomiędzy rozchylonych powabnie warg wypływał spokojny, równomierny, rytmiczny oddech, a na kształtnych policzkach błądził delikatny rumieniec. W tej iście nieskazitelnej ekspresji jedynym doprawdy ogromnie kontrastującym elementem była pobielała substancja w kaciku otwartych nieznacznie ust, dokładnie taka sama, jaka występowała na czarnym materiale spodni Chuuyi gdzieś w okolicach krocza. Na twarzy rudowłosego ponownie wyrysował się grymas najjawniejszego wstrętu.
- Ty mała kurewko... - wysyczał przez zaciśnięte w rozjuszeniu, zgrzytające zęby, taksując plującym jadem spojrzeniem nieświadomego jego frustracji Osamu.
Agresywnie, pospiesznie wygramolił się z pościeli i zsunął z falującego miękko materaca, byleby jak najszybciej odsunąć się od Dazai'a. Niezgrabnie podniósł się na wciąż dziwnie zwiotczałych kończynach. Ogniste, emanujące jaskrawą pomarańczą cienie, opatuliły jego smukłą sylwetkę, odznaczając płomiennie krągło zarysowaną linię nagich pośladków i bioder. Niechętnie, z nastawieniem wręcz złowrogim pochylił się lekko, przebiegając palcami wzdłuż nieustannie delikatnie lepkich ud, by następnie z kolosalną awersją sięgnąć do opuszczonych bokserek i spodni, w których nawet rozporek zbrukany był nasieniem, i założyć je znów prawidłowo. Nikłym pocieszeniem w takowej sytuacji była pełnia świadomości, iż będzie musiał je nosić, tak nieprzyzwoicie zabrudzone, jeszcze tylko przez chwilę, nim znajdzie w pobliskiej szafie w rogu pokoju coś innego, co będzie mógł odziać na dolne partie ciała, a potem weźmie prędki prysznic, by oczyścić się z ciężkiego grzechu rozpusty i niegodziwości i w końcu się przebierze. Na umyślnie zesztywniałych, aż nadto szeroko postawionych nogach, nie mogąc ścierpieć owej nieznośnej, lepkiej wilgoci w kroczu, doprawdy wciąż mu obcej, dotychczas nieznanej, niezgrabnie przebył te kilka wykańczających kroków w jej stronę. Teraz, gdy już cała jego relacja z Osamu zaszła tak daleko nieodwracalnie, przekroczywszy wszelkie podświadomie wyznaczone granice, raczej nie powinno być problemu, jeśli pożyczy tylko jakieś czyste ubranie. Zachowane w ciepłym odcieniu brązu, dwuskrzydłowe drzwi szafy otworzyły się dość opornie, dopiero mocno szarpnięte rozgorączkowanymi, zniecierpliwionymi dłońmi oraz pod naporem zawartości w pełni stanęły otworem. Znienacka, momentalnie wysypało się z niej multum rażących w oczy jaskrawymi kolorami, lśniących, rozmaitych materiałów - kilka koronek zatrzymało się na sekundę pośród rudych włosów Nakahary, nim z impetem spotkały się z chłodną podłogą. Mężczyzna zmuszony był kilka razy zamrugać, by przyzwyczaić stale jeszcze nie do końca rozbudzone spojrzenie do zewsząd wypełzającego nagle koloru, dla niego, w ostatnich czasach oglądającego tylko poszarzałe wnętrza szpitala psychiatrycznego, wielce krzykliwego. Nie pozwolił jednakże, by to z taką łatwością zgubiło jego skupienie; zaraz wytężył wzrok, uważnie śledząc poupychane ściśle między skrzypiącymi pod nieproporcjonalnym ciężarem półkami materiały. Powierzchownie widoczne były tylko połyskujące w blasku subtelnie hulającego w kominku ognia, wysokie kupki bielizny oraz skąpych, cienkich i delikatnych pończoch, toteż w okrutnej bezradności Chuuya sięgnął dłońmi w głąb zawartości szafy. W końcu dlań nader oczywistym było, iż gdzieś pośród tego lubieżnego, bezwstydnego odzienia musiały być jakieś najzwyklejsze w świecie spodnie.
- Czemu grzebiesz w bieliźnie mojej matki?
Błyskawicznie zamarł w bezruchu, jakoby na krótką chwilę sparaliżowany owym jednym zdaniem, wypowiedzianym jak zwykle melodyjnym, nieobcym, lecz tym razem docierającym doń zza nieodgadnionej, tłumiącej zasłony głosem. Usiane chropowatymi bliznami ręce zastygły, skostniałe, ściśnięte między dwoma materiałami, jednym szorstkim, niedrażniącym jednak zbytnio jego znieczulonej już, przywykłej do o wiele potężniejszego bólu skóry, drugim zaś niezwykle miękkim, wręcz aksamitnym.
- Co, szykujesz się na drugą rundę? - Osamu ubiegł go w odpowiedzi, nad którą Chuuya, otrząsnąwszy się z chwilowego odrętwienia w przypływie zaskoczenia, już pracował, zastanawiając się, ile kąśliwości powinien w niej zawrzeć. Kolejne niestosowne, w swej absurdalnej, anormalnej i ponadto niemoralnej treści retoryczne zapytanie rozsierdziło Nakaharę jeszcze dogłębniej.
W mozolnym tempie wykręcił subtelnie kark, by zerknąć nań jedynie kątem chabrowego oka, krzywo i niedbale, przez krótki moment tak wymownym gestem starając się przekonać także samego siebie, iż ta uszczypliwość nie zrobiła na nim większego wrażenia. W rzeczywistości jednak omiótł postać Dazai'a, rozłożoną w rozgardiaszu pościeli sennie, bezwładnie, a zarazem niebywale ponętnie, spojrzeniem doprawdy zjadliwym. Głowa Osamu, oparta na ręce, z której zsuwał się poszarpany materiał bandaży, ukazując niewyraźne fragmenty w większości ciętych blizn, przekrzywiona została filuternie. Gdzieś wokół kształtnych, zmysłowych, także naznaczonych namiętną czerwienią po żarliwym spotkaniu z drugimi ustami warg krążył rozmyty cień lubieżnego uśmiechu. Kawowe oczęta połyskiwały hipnotyzująco, z odbijającymi się w nich, rzeźwymi iskierkami, a włosy, skołtunione doszczętnie, kreujące nieład tak kuszący, że aż pragnęło się tylko zanurzyć roznamiętnione palce w ich aksamicie, jaśniały w ogniu. Jego aparycja była wręcz zmysłowa, frywolna pod każdym względem, identyczna, jak w chwili, gdy soczystymi ustami pieścił naprężoną intensywnie męskość Nakahary, wtenczas nie zważając zupełnie na nieprzyzwoitość i bezwstydność swoich poczynań. Na owe wspomnienie, momentalnie odradzające się w jego umyśle nader obrazowo i przejrzyście, Chuuya aż przygryzł już i tak kompletnie poczerwieniałą, przesiąkniętą rubinową barwą wargę, a na jego policzkach wykwitł rażący rumieniec.
- Spieprzaj, dziwko - syknął przez zaciśniętą boleśnie szczękę, starając się zabrzmieć jak najgroźniej, lecz jego głos nabrał nieco piskliwego tonu pod wpływem swoistej dekonfitury, jaką rudowłosy odczuwał.
Osamu wzniósł brwi, jakoby wielce zaskoczony, teatralnie zszokowany jego słowami, zarazem jednak szczerze chichocząc melodyjnie pod nosem.
- Dziwko? Proszę cię, nie porównuj mnie do mojej matki - prychnął z patetyczną wesołością. - Poza tym... - zniżył delikatnie głos, wychylając głowę bardziej spod pomiętej kołdry, błyszczącym, znaczącym spojrzeniem podążając do punktu, jaki Chuuya właśnie nieporadnie przeszukiwał - ...właśnie tych używa do pracy i rzadko pierze, naprawdę powinieneś je zostawić.
Chuuya z czystej ostrożności zatrzymał dłoń, która w następnej sekundzie miała posłużyć mu do przesunięcia kilku kolejnych materiałów, w ten sposób pomóc mu dowiedzieć się, czy nie kryje się pod nimi przypadkiem coś, co chociażby zasługiwało na miano spodni. Z ciekawości, nie wiary w wypowiedź Dazai'a wytężył czujny wzrok, rzeczywiście dostrzegając na jednej z koronkowych par majtek pewną wyraźnie zaschłą już jakiś czas temu plamę. Nim zdążył wyciągnąć w jej stronę rękę, by móc stwierdzić, czym mogłaby dokładniej być, spostrzegł, iż doprawdy do złudzenia przypominała to, co tak brutalnie zbrukało jego spodnie.
Nie zważywszy już nawet na swą niewygodę, wynikającą z obrzydliwej plamy w kroczu, odskoczył na chwiejnych nogach od szafy, z krzykiem, niebywale donośnym piskiem, czy innym nieokreślonym odgłosem na ustach. Jego ciałem targnął dreszcz nieomal namacalnego, niepowstrzymanego wstrętu, jakiego poczucie przeszyło go gwałtownie na wskroś.
Niezmienne, nieustannie lśniące aż prowokacyjną, zaczepną radością spojrzenie Osamu okrążyło przenikliwie przyczajoną jakby w pozycji obronnej postać, której kształty zjawiskowo okalały płomienie, falujące leniwie w kominku, i jaka na ich żarliwą egzystencję ni trochę nie reagowała, ba!, ignorowała ją wręcz perfidnie, choć jeszcze kilka godzin temu zwracała na nią aż nadto chorej uwagi. Czekoladowe oczy, wciąż nieco przymrużone i zamglone, jednakowoż ogromnie bezwstydne, bez trudu spostrzegły zaschły, nieco pobielały punkt na czarnym materiale spodni Nakahary, tuż przy kroczu.
- Ach, więc o to chodzi - odezwał się z nadzwyczajną, teatralną, oczywiście, wyrozumiałością, aż drażniącą. Posunął pogodnym, na pozór pokrzepiającym i spokojnym spojrzeniem w górę kształtnej sylwetki, przez opięty z lekka rozchełstaną koszulą tors i nieskazitelną, bladą szyję, aż do bławatkowych, przesiąkniętych wzburzeniem oraz jednoczesnym, swoistym zawstydzeniem i zakłopotaniem oczu Chuuyi, wpatrując się w nie sugestywnie, wręcz wyzywająco i sprośnie. - Mam to wylizać, jak grzeczna dziwka, wtedy będziesz zadowolony?
W celu stuprocentowego potwierdzenia rzeczywistości swych intencji, wysunął gibki język spomiędzy suchych warg i zupełnie bezwstydnie, bez cienia wstrętu na twarzy, z porażającą, anormalną bezczelnością i teatralnym, prowokującym, z premedytacją zawstydzającym smakiem zlizał resztkę spermy, jaka zastygła w kąciku jego soczystych ust.
Gniewny wyraz rozpalonej, w całości wręcz karmazynowej twarzy przeistoczył się w niesłychanie szpetny grymas, uzewnętrzniający tylko krzywą pogardę, ubywający z każdą chwilą szacunek, aż finalnie całkowity jego brak, oraz potężną odrazę.
- Jesteś obrzydliwy. - Jego głos stał się nieco przyciszony, ponadto drżał w przypływie tego niemalże paraliżującego wstrętu.
Po sypialni, jeszcze zaledwie kilka godzin temu uważanej za niebywale przytulną, w porównaniu do reszty wystroju ledwo utrzymującego się domu, teraz spowitej jedynie namacalnym napięciem i pewnego rodzaju chłodem po ugaszonym dokładnie pożarze niezrozumiałych, dzikich i niepojętych emocji, poniósł się wymowny chichot, potęgujący dodatkowo wstręt Nakahary do osoby, z której gardła z patetyczną radością się wydzierał. Przyjemnie miękka kołdra, dla rudowłosego jednakże już niezbyt urokliwa i komfortowa po tym wszystkim, co się pośród jej materiału działo i co wspominał teraz po uprzednim zaćmieniu umysłu niepohamowanie, zaszeleściła, naciągana mocniej na w pełni ubrane, aczkolwiek doprawdy wielce nieprzyzwoite ciało Osamu.
- W każdym razie, ja jeszcze nie wstaję - nie zaprzeczawszy w żaden sposób słowom Chuuyi, poruszył odmienną kwestię. - Muszę odpocząć po tym, jak odwaliłem całą robotę, nie uważasz? - uśmiechnął się frywolnie, figlarnym tonem bezczelnie wypominając mu brak ruchliwości podczas ich pieszczot, jaki spowodowany był nadmiarem skrajnych uczuć i zupełnym zamroczeniem.
Nakahara zacisnął wściekle pięści, napinając na nich bladoróżowe siatki niekończących się blizn, sprawiając, iż wyglądały jeszcze paskudniej. Rozognionym, a zarazem przejętym doszczętnym chłodem, mroźnym, nienawistnym spojrzeniem przeszył postać Dazai'a, spoczywającą spokojnie, leniwie na łożu, sprawnie powściągając wyciek szaleńczej wściekłości, cisnąc ją niewygodnie w pospiesznie, arytmicznie kołatającym sercu. Nie odezwawszy się już absolutnie ni słowem, stukocząc szalenie obcasami ani na moment niezdjętych butów, bezceremonialnie oddalił się w stronę mahoniowych drzwi. Zgiął się jeszcze prędko w pół, zgarniając z podłogi rozrzucone niedbale rękawiczki, jakich wczoraj gwałtownie, aż żarliwie się pozbył, i, wsuwając w nie oszpecone na wieki dłonie, zwyczajnie wyszedł, pragnąc częściowo uciec od tej niezdrowej irytacji i wściekłości, które dokuczliwie wzmagało samo patrzenie na Osamu, wciąż spoglądającego nań spod przymrużonych nęcąco powiek.
Po tym wszystkim, co między nimi miało miejsce, i czego nie byli w stanie wyrzucić z pamięci, po ich nad wyraz namiętnym seksie oralnym, podczas którego obaj pokazali zdecydowanie zbyt dużą część swojego wnętrza, mającą początkowo pozostać niedostępną dla drugiej strony, ich relacja stała się jeszcze bardziej absurdalna, wręcz w pewien sposób chora. Nie było mowy, żeby zachowywali się wobec siebie naturalnie, normalnie, skoro już z początku tego nie potrafili.
Pośród obmierzłych drzwi, różniących się skrajnie od tych wręcz eleganckich, przez jakie przed chwilą przeszedł i którymi trzasnął przy okazji z impetem wymownie, odnalazł te, prowadzące do łazienki, pokryte charakterystyczną, nieco zdartą, białą farbą. Jednakże zobaczywszy jej paskudny, obskurny ogromnie stan - ściany z zalegającym, zastygłym, obrzydliwym brudem, wannę, przepływającą ostatkami poszarzałej wody, jakby po niechlujnej kąpieli sprzed kilku dni, oraz chłodną podłogę, na jakiej roiło się od drobnych robaków, lubujących się namiętnie w zewsząd wypełzającej wilgoci - zrezygnował z dokładnego umycia się, unicestwiając już kompletnie wszelkie swe uprzednie nadzieje na przynajmniej fragmentaryczne poradzenie sobie z problemem podmokłych spodni. Pozbawiony brutalnie możliwości, nie mogąc nic innego począć, by choć w drobnym stopniu poczuć się bardziej komfortowo, sięgnął do skorodowanego kranu i odkręcił opornie kurek z jawnym zniesmaczenie na twarzy. Nieskazitelna, krystaliczna wręcz woda polała się ociężałym, niewielkim strumieniem, uderzając mozolnie o zapuszczoną koszmarnie umywalkę z charakterystycznym brzękiem, obmywając ją nieco z okropnego brudu. Nakahara zsunął rękawiczkę ze smukłych palców, pozwalając, by struga bezbarwnej cieczy rozbryzła się wokół jego znów odsłoniętych, tworzących chaotyczne linie blizn. Nabrał wody, prześlizgującej mu się nieco przez palce, i rozlał ją niedbale na zbrukanym materiale spodni. Wilgotna plama stała się jeszcze potężniejsza, rozciągając się wyraziście wokół krocza, aż do ud, lecz przynajmniej składała się z mniej obrzydliwej substancji, niż sperma. Chuuya wyglądał, jakby jego ciasny pęcherz nie wytrzymał nacisku skumulowanego płynu i niekontrolowanie wypuścił go olbrzymią falą, lub też, jakoby dość obficie, nieprzyzwoicie doszedł w spodnie - nie rozważał jednak zbytnio tych opcji (zwłaszcza drugiej, gdyż podtekstami seksualnymi był już dostatecznie przejedzony), albowiem to stwarzało na chwilę obecnie jeden z mniejszych dlań problemów.
Zdecydowanie jednym z większych, bardziej znaczących był głód, jaki nie mógł już znieść dłuższej bagatelizacji i dał o sobie znać poprzez potężny ryk oraz ścisk pustego żołądka. Rudowłosy postanowił zejść na niższe piętro, choć, zważywszy na pełną jakość czegokolwiek w tym domu, nie był w żadnym stopniu pewien, czy znajdzie tam cokolwiek, co będzie się nadawać do zjedzenia lub chociażby bezsensowanego pożucia w celu chwilowego stłumienia pragnienia. Przeszedłszy przez pole, pełniące funkcję pewnego rodzaju korytarza, przejścia do wszystkich pomieszczeń na owym piętrze, na moment znów został rażony niespotykanym w tej okolicy zbyt często słońcem, by następnie znów zanurzyć się wśród szarzyzny. Im więcej skrzeczących żałośnie donośnie stopni przebywał, tym mrok wkoło stawał się głębszy, spowijając nieprzyjemną pomroką wszystko w zasięgu jego wzroku, jedynego połyskującego barwnie elementu obskurnego otoczenia. Zza zabrudzonych, nasyconych zastygłymi, brunatnymi plamami zasłon w prowizorycznym salonie o wystroju w istocie mało do salonu podobnym wychylały się delikatne, świetlne promienie, lecz robiły to zgoła nieśmiało, niepewnie, wręcz lękliwie, jakoby jednak wiedziały, iż ten teren został już na wieki zawłaszczony przez niezakłóconą ciemność. Tylko nieuchwytny dym papierosowy odbiegał od tego wszechogarniającego półzmierzchu, płynąc w powietrzu leniwie, mozolnie, przedzierając się przez szarzyznę nieustraszenie. Jego zapach, tym razem klasyczny, nieudziwniony, drażniący nieprzywykłe nozdrza swą intensywną siłą, lecz Chuuyi dobrze znany, nierobiący na nim zbyt potężnego wrażenia, rozprzestrzeniał się wszędzie. Zasłona dymna, choć przesuwającą się coraz bardziej w głąb domu i narastająca z każdą chwilą, z każdym pojedynczym wydechem, nie była na tyle gęsta, by przysłonić widoczność. Nakahara przemaszerował przez nią bezproblemowo, krocząc pustym, zapuszczonym, wręcz niezdatnym do użytku, w każdej chwili jakby mogącym się zawalić doszczętnie korytarzem wprost do kuchni. W pomieszczeniu panowała cisza, nieprzerwana żadnymi urywkami rozmów, wskazująca na zupełne osamotnienie osoby tam przesiadującej, a zakłócana jedynie sporadycznie brzękiem metalowej łyżki, trzymanej nieporadnie przez wychudzoną dłoń i stukoczącej z impetem o dno miski. Kobieta o aksamitnych, kasztanowych włosach, łudząco podobnych do tych, jakie Chuuya szarpał zeszłego wieczoru i na których wspomnienie momentalnie poczerwieniał cały, siedziała znów przy stole w pozycji niemalże takiej samej, jak ostatni raz, kiedy ją tu widział i w jakiej ją dokładnie zapamiętał, choć w rzeczywistości wyglądała kompletnie inaczej. Wysoko na blacie wyciągnięte miała daleko swe długie, smukłe nogi, optycznie wyszczuplone jeszcze bardziej za pomocą szarych szpilek, wciśniętych na papierowo blade stopy. Orzechowe włosy, wcześniej skołtunione okropnie i potargane, skudlone wręcz, teraz upięte zostały w miarę starannie z tyłu głowy, z kilkoma kosmykami frywolnie opadającymi na twarz, przyozdobioną gładkim, nieskazitelnym makijażem. Na jej ciele, kościstych obojczykach i wydatnych biodrach zawisła czarna, połyskująca w porannej jasności, doprawdy onieśmielająca sukienka, materiałem zaledwie docierająca do kształtnych ud. Lecz pomimo odmiennego ubioru, niby to schludniejszego w porównaniu z zapyziałym, łaciatym szlafrokiem, acz z pewnością bardziej skąpego i kusego, kobieta nieustannie zachowywała się identycznie, czy raczej - zachowywała wciąż ten sam pociąg do pewnych nie do końca legalnych środków. Cherlawą dłonią niemrawo ściskała cynową łyżkę, raz po raz zanurzając ją w mleku, na którego powierzchni leniwie toczyły się płatki śniadaniowe. Jednakże nader oczywistym było, iż zwkłe jedzenie, jakie - sądząc po jej wielce chudej figurze, którą bezsprzecznie można by nazwać ciałem anorektyczki w koszmarnym stanie, gdyby nie obficie zaokrąglone piersi i zdrowe, pełne uda - nie było jej zbyt drogie, nie interesowało ją tak ogromnie, jak szklanka bursztynowej whisky, spoczywająca tuż obok miski, na wyciągnięcie jej wątłej ręki, oraz żółte opakowanie papierosów, na którym wyrysowany był kozioł górski. Co sekundę przerywała zwyczajny posiłek, by z lubością zażyć potężny łyk połyskującego w szklance alkoholu, odróżniającego się od tutejszej posępnej szarzyzny. Przy okazji zaciągała się także z niewypowiedzianą rozkoszą, wypalając papierosy w zawrotnym tempie i raz po raz sięgając po kolejne sztuki.
- Czy Osamu też dochodzi w kilka sekund, jak jego ojciec? - powitała go od razu bezceremonialnie, nawet mu się nie przyjrzawszy, jedynie zerknąwszy nań kątek oka. Dopiero po chwili zaszczyciła jego postać dłuższym spojrzeniem, odwracając przekrzywioną na chudym karku głowę w jego stronę. W jej oczach, których anormalne wybałuszenie zamaskował delikatnie staranny makijaż, występowała pełna neutralność, wręcz drętwota, brak głębszych emocji, jak gdyby przed kilkoma sekundami zapytała go, jak mija mu dzień, w rzeczywistości mając to jednak głęboko w poważniu, nie odgrywając nawet powierzchownego zainteresowania. - Bo z tego, co słyszałam, to szybko wczoraj wam poszło.
Gniew przybył do Nakahary pospiesznie, nie zwlekając, od razu zaostrzając nieodpartą czerwień na jego dogłębnie poirytowanym obliczu. Łagodne rysy twarzy zostały zastąpione przez krzywizny szkaradnego grymasu - brwi zmarszczyły się nieprzychylnie, drobny nos spiął się cały groźnie nienaturalnie, a usta, wygięte koślawo nienawistnie, drżały z nerwów, rozchylając się z wolna. Rudowłosy już miał przemówić, ze wszelkich obelg, jakie przychodziły mu w obecnej chwili na myśl, stworzyć niewyszukane słowa, lecz wtem głos ugrzązł mu nagle w gardle, blokowany przez potężną gulę, jaka pojawiła się tam niepostrzeżenie. A była nią dokładniej nieomalże namacalna, fizyczna, tak doskonale odczuwalna świadomość, iż tylko on zeszłej nocy osiągnął rozkoszne, ekstatyczne spełnienie. Zaraz za sobą przywiodła ona również wspomnienie westchnień, jakie donośnie wydawał tylko i wyłącznie on, i jakich nie przerywał żaden inny głos. Jawnej wściekłości, targającej jego duszą, sercem, umysłem, a także ciałem, nieco ubyło, jednakowoż nie zniknęła ona całkowicie, a jedynie zmieszała się z nagłym zawstydzeniem i zażenowaniem.
Kobieta musiała albo doskonale przejrzeć jego godne ubolewania i pożałowania myśli, albo być na tyle bystra, by połączyć fakty - jego nagłą zmianę ekspresji i niepewność, co do odpowiedzi. Mogła także zupełnie przypadkiem spojrzeć przelotnie na jego krocze, przesiąknięte wodą, i wytłumaczyć sobie występowania tej wielkiej plamy nieco inaczej, niż Chuuya by chciał. Albowiem znienacka przez jej chwilę temu przejętą sztuczną martwotą twarz przesunął się subtelny cień niepowstrzymanego uśmiechu, a ciemne, osowiałe oczy zabłysły niespodziewanie z wesołością.
- Nieważne, nie było pytania - skwitowała cicho, wznosząc kąciki warg w radosnym, jednocześnie nieco drwiącym wyrazie, jaki natychmiastowo doprowadził Nakaharę do jeszcze większego stanu złości i rozgorączkowania.
Skrzywił się jeszcze bardziej, niemalże szczerząc kły w kolosalnym rozjuszeniu. Pochylił się, a włosy opadły mu gwałtownie na twarz, gdy szaleńczo rozeźlonym spojrzeniem podążył do nieustannie wilgotnej plamy między smukłymi udami. Ponownie otworzył usta, chcąc wytłumaczyć, iż to zjawisko jest w pełni niewinne, niezrodzone z czegokolwiek nieprzyzwoitego, lecz matka Dazai'a była szybsza, jak zawsze wiedziała, kiedy się bezczelnie znów odezwać; z jej ust padła propozycja:
- A tak właściwie, powinniśmy jakoś uczcić ten wasz...związek. - Przy ostatnim słowie jej głos pobrzmiał nutą kpiny i rozbawienia. - I twoją utratę dziewictwa... Napijmy się.
Momentalnie z przytupem odsunęła jeszcze nie do końca opróżnioną szklankę whisky, a ta, przewróciwszy się, wylądowała z impetem na podłodze. Szkło skąpane w bursztynowej cieczy rozbryzło się na poszarzałych kafelkach donośnie, kilka fragmentów dosięgło niemalże stóp Nakahary, stojącego tuż przy wejściu do kuchni. Ów zmarnowana resztka jakże uwielbianego przez kobietę alkoholu zdała się jednak nie zrobić na niej żadnego wrażenia. Bez cienia głębszej emocji na zapadłej twarzy ciemnowłosa podniosła się z krzesła. Materiał obcisłej, przykrótkiej sukienki podjechał delikatnie w górę, nieomal odsłaniając krągłe pośladki i Nakahara pospiesznie przesunął swe spojrzenie na wystrój pomieszczenia, by przypadkiem nie zobaczyć zbyt wiele. Stukocząc szczupłymi obcasami o nierówne, usłane niedopałkami podłoże podeszła do rzędu niszczejących, obmierzłych szafek. Otworzyła jedną z nich, gruchoczącą ociężale, i zanurzyła w niej obie wychudzone ręce, by wyjąć pokaźną butelkę czerwonego wina.
- To Pétrus z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego - wyrecytowała z pamięci, nie patrząc nawet na wyrazistą plakietkę na szkle. - Dostałam go od ojca Osamu. Kiedy jeszcze chciał wydawać na mnie pieniądze - prychnęła pogardliwie, skwaszona, i przewróciła wycieńczonymi oczami. - Miałam zamiar zachować go na specjalną okazję... Ale tutaj taka raczej nie nadejdzie. A ja chcę się schlać.
W zgodzie ze swym postanowieniem pochwyciła jeszcze sprawnie korkociąg oraz dwa kieliszki, jakich czystość odbijała subtelne, słoneczne promienie, przebijające się przez zbrukane niemalże doszczętnie zasłony. Chwiejnym, pokracznym krokiem powróciła do stołu, zaraz opadając powrotnie ciężko na chrzęszczące z bólem krzesło. Butelkę Pétrusa postawiła jednak na blacie ostrożnie, jakoby także z pewnym namaszczeniem, stosownym, zważywszy na jej zacność oraz kolosalną cenę.
- To jak, napijesz się? - zapytała, już przysuwając jeszcze pusty kieliszek w stronę drugiego krzesła, niezajętego, wsuniętego głęboko pod stół, i zaczynając majstrować przy korkociągu. Gdy jej patyczkowate ręce siłowały się z otwarciem wina, wzrok wzniósł się znów na postać Nakahary, znienacka nabierając wyrazu powątpiewania. - Chociaż właściwie nie wiem, czy możesz...
Chuuya od razu domyślił się o jaki aspekt jej chodzi. Patrzyła na niego niby to z niewiedzą, jednakowoż zarazem jakby już sama zdołała go już ocenić; jej spojrzenie było krytyczne, wyniosłe, rzucane z góry. Na nowo przypomniała mu o uprzedniej irytacji, która dotychczas zdążyła już delikatnie zelżeć, a teraz musiała rozbudzić się ponownie. Rudowłosy mógł tylko zgrzytnąć zębami, jedynie w ten sposób wyrazić w chwili obecnej ogarniającą go złość, albowiem większe czyny poprowadziłyby go bezsprzecznie do pragnienia użycia przemocy - w końcu w negocjacjach bez użycia pięści nigdy nie był dobry, miał to nawet wpisane w swej diagnozie. A, w porównaniu ze swoim ojcem, w żadnym wypadku nie zamierzał podnosić ręki na kobietę, nieważne, jak bardzo by go rozjuszyła.
- Jestem pełnoletni - wycedził nieprzyjaźnie, nie będąc w stanie nawet wysilić się na bardziej wesolutki, tym samym bardziej fałszywy ton.
Uniosła brwi w niemym zdumieniu i nieustannej niewierze, jak gdyby jego nad wyraz wyraźne, groźne zapewnienie jej nie przekonało.
- Ach tak? - zdziwiła się wielce, a jej zaskoczony ton był nieco teatralnie podsycony nienaturalnym niedowierzaniem. Jej słowom towarzyszył stukot, jaki rozniósł się donośnie po kuchni, gdy jej sprawne ręce uporały się z otwarciem butelki. Szkarłatna ciecz polała się wartkim strumieniem do obu kieliszków, brzęcząc charakterystycznie o szkło. - Wybacz, myślałam, że Osamu lubi młodsze...młodszych... Nieważne, jeden chuj.
Nakahara czuł drętwo, jak jego paznokcie odciskają się na skórze wnętrza dłoni nawet przez aksamitny materiał rękawiczki. Zaciskał z mocą rozgorączkowane, podrygujące w niespokojnych nerwach pięści, napinał szczękę oraz wszystkie mięśnie pod skórą, nadając całej swej postawie wyraz piekielnej, nieokiełznanej wściekłości, którą jednak ze wszystkich sił jeszcze starał się jakkolwiek opanować. Był doprawdy bliski utracie resztek ostałej samokontroli, już majaczył gdzieś na skraju jej zatraty, lecz nie pozwalał sobie jeszcze na dosłowne wkroczenie w tę jakże niebezpieczną strefę. Póki jeszcze posiadał świadomość, jaka podczas napadów agresji dość prędko gdzieś umykała, zostawiając w jego zamglonym umyśle tylko zwierzęcą, wariacką żądzę wyładowania złości i wyrządzenia krzywdy, i póki wciąż potrafił racjonalnie myśleć, wszelkimi możliwymi siłami starał się powstrzymać. Choć jego ciało już przejęły drgawki, których występowanie było całkowicie niezależne od woli, niczym oddzielny byt w jego organizmie, mężczyzna wciąż się hamował, nie dopuszczając, by doprowadziły go do stanu, kiedy już by ich nie zniósł i poddał się mocy przeszywanych swoistym prądem pięści.
- Jestem facetem. - Jego głos był ogromnie słaby, wycieńczony; Nakahara brzmiał, jakoby co najmniej konał w boleściach i męczarniach, a wrząca krew zatykałaby mu gardło, godząc się tylko na przepływ ochrypłej, niewyraźnej mowy. W istocie jednak to tylko i wyłącznie wściekłość, targająca nim dogłębnie, spinała całe jego ciało niewidzialnymi, sztywnymi drutami, nawet normalny głos więziła w otchłani gardzieli.
- Jesteś pewien? - dodała kobieta zuchwale i beztrosko, niby to zupełnie nie wiedząc, cóż takiego jej rozmówca w tej chwili przeżywa. Rudowłosy jedynie znów ścisnął mocniej szczękę, bliski wyłamania całego rzędu białych zębów, paznokciami prawie przedzierając materiał rękawiczek, już czując pod nimi pulsujące z nerwów żyłki, jakie wkrótce również mogły zostać brutalnie rozcięte i zacząć tryskać rozgrzaną wielce krwią. - A tak właściwie, to jak się nazywasz?
Owe zapytanie na chwilę zdało się go w niewielkim stropniu uspokoić, na ułamek sekundy fortunnie odciągnąć jego myśli od wszechogarniającej go furii. Odetchnął ciężko i zgorzkniale, dając delikatny upust kolosalnej złości, nim zdołał przedstawić się po raz pierwszy osobie, u której zdążył przespać już jedną noc, a także...robić rzeczy o wiele mniej chwalebne z jej własnym synem.
- Nakahara Chuuya.
- Co za pedalskie imię - wymruczała w odpowiedzi niewyraźnie pod nosem przyciszonym głosem, wbijając nad wyraz skupione spojrzenie w przelewający się do drugiego kieliszka alkohol.
- Hm? - Nie dosłyszawszy, Chuuya zerknął na nią pytająco, marszcząc brwi nieco łagodniej, niż w uprzednim przypływie olbrzymiego gniewu.
Jej zaróżowione, połyskujące wargi wygięły się tylko w tajemniczym, nieodgadnionym, acz szczerym uśmiechu.
- Nic, nic. Pij - zbyła jego ciekawość machnięciem wątłej ręki i podsunęła napełniony kieliszek w stronę wolnego krzesła, naturalnym gestem zachęcając go, by tam zasiadł.
Powolnym krokiem, wielce niepewnym i nieufnym, przebył drogę do stołu, sporadycznie depcząc iskrzące się niedopałki. Krzywe krzesło otarło się o zbrązowiałe kafelki, gdy je odsuwał, i zawyło przy tym boleściwie. Mężczyzna usadowił się na nim wygodnie - cóż, na tyle, na ile było to możliwe - przy akopmaniamencie kolejnych żałośliwych stęknięć. Promienie jaśniejącego słońca przebiły się przez zbrukane firanki i przeszyły zjawiskowo jego kieliszek, przyciągając wzrok. Spojrzenie swych lśniących, bławatkowych oczu utkwił w drgającej subtelnie, błyszczącej piękną czerwienią toni alkoholu. Z lekkim zawahaniem objął naczynie urękawiczoną dłonią. Mimo swojego wieku, jeszcze nigdy nie nadarzyła mu się sposobność, by się napić - a było to jasną zasługą jego ojca, pod tym względem również pilnującego go dokładnie, obawiającego się ogromnie, iż wraz z zażyciem alkoholu jego wrodzona agresja jeszcze się wzmoży. Jednakowoż na chwilę obecną zaborczego tatusia przy nim nie było, a sam Chuuya po tych wszystkich wydarzeniach zeszłej nocy, wszystkich niegodziwościach, jakich w swoistym amoku się dopuścił, doprawdy potrzebował czegoś, co nieco zmąci jego koszmarne wyobrażenia, rozmyje nazbyt klarowne, niecenzuralne obrazy i odrzuci całkowicie pamięć o nich chociażby na krótki moment, toteż już pewniej wzniósł kieliszek do spragnionych ust i przechylił go prędko. Szkarłatna ciecz, przeciskająca się przez jego złaknione wargi, nadała im soczystszy, bardziej ponętny odcień czerwieni, sprawiając, iż wyglądały na jeszcze brutalniej potraktowane niż po samych pocałunkach z Dazai'em. Pierwszy łyk nieco rozpalił jego nieprzywykłe gardło, zaraz jednak zmysł smaku rozbudził się w pełni, czując nagłą, niewypowiedzianą rozkosz. Nakahara odniósł wrażenie, iż posmak wybornego wina przeszył cały jego organizm, rozlał się wszędzie, sprawiając, iż jego ciało uległo zupełnemu, momentalnemu rozluźnieniu, a nerwy zostały niebiańsko ukojone. W tym dziwnym, lecz niebywale przyjemnym stanie bez najmniejszej sekundy wahania zaczerpnął kilka kolejnych łyków, mrucząc przy tym niemalże, jak rasowy kocur, z zadowoleniem.
Kobieta, której kieliszek także już został niemalże całkowicie opróżniony, dla której jednak smak wina nie był aż tak szczególną podnietą, smukłym palcem pchnęła w jego stronę jeszcze żółte opakowanie papierosów.
- Jin Ling - powtórzyła napis, utworzony z potężnych, niebieskich liter na pudełku. - Nielegalne, ale dobre. Co za szczęście, że mam kontakt z mafią... - parsknęła gromkim śmiechem, choć wśród jej aż ogromnie przytłaczającej wesołości pobrzmiewała niepokojąca nuta, jakby posępna. Jej z lekka ochrypły rechot przypominał sztuczny chichot niepoprawnej rozpaczy.
Pochwyciła swojego jeszcze nie do końca wypalonego papierosa między palce i zaciągnęła się głęboko, zaraz potężnie buchając ulatującym dymem. Skrzywiwszy się nieco, niefrasobliwym gestem cisnęła kolejny niedopałek na podłogę, ze stukotem długiej szpilki dociskając go do chłodnych kafelków. Pospiesznie wysunęła z opakowania kolejny i, wcisnąwszy go sobie w usta, dopadła zapalniczki. Wystarczyła jej jedna próba, by skutecznie go roziskrzyć. Jej sylwetka zgarbiła się nieco, a cienki material sukienki nieznacznie zsunął się z jej wąskich ramion, kiedy pochyliła się, by rozgrzać również papierosa Nakahary. Następnie powrotnie odchyliła się na skrzeczącym krześle i na nowo zaciągałą się z lubością i ulgą, jakoby nie robiła tego przez doprawdy długi okres czasu, okazjonalnie popijając także nieco drogiego wina.
- Ej, a tak właściwie, dlaczego uciekliście? - zapytała niby od niechcenia, rozchylając swe pełne, barwne usta i robiąc zjawiskowe koła z wydychanego dymu.
Rudowłosy także zaciągnął się upojnie, w tym czasie również dumając nad jej zapytaniem. Z początku odpowiedź widniała w jego umyśle jasno i klarownie, będąc oczywistą - zapragnął zaczerpnąć chwilowo najprawdziwszej wolności, wyrwać się spod nad wyraz szczególnej, ciągłej kontroli i swojego ojca i personelu szpitala psychiatrycznego. Jednakowoż im dłużej się zastanawiał nad swoimi własnymi motywami, im dłużej analizował całe swe postępowanie, zaczynał niewątpliwie rozumieć, iż wcale nie o to szło, albowiem był do niej w stu procentach przyzwyczajony, a jako, że nigdy nie doświadczył najdrobniejszej namiastki niezależności, nie mógł poprawnie opanować jej pojęcia. Ponadto jego ucieczka w pojedynkę nie miałaby żadnego sensu i zapewne nigdy by się nie wydarzyła, nieważne, jakie pobudki by go ślepo prowadziły. Toteż sam zmuszony był zadać sobie owe pytanie: dlaczego zgodził się uciec z Dazai'em? Wcześniej, gdy planowali nawiać i gdy ich relacja nie stała się jeszcze tak...nienazwana, całe ich działania zdawały się układać w - cóż, przynajmniej częściowo - logiczną całość, jednakże po pamiętnych wydarzeniach, jakie będą prawdopodobnie prześladować go później w najgorszych sennych oraz i tych tworzonych na jawie koszmarach, Nakahara zupełnie się w tym wszystkim pogubił.
Nieszczęśliwie musiał przyznać się do swojej wręcz dziecięcej bezradności i niewiedzy, nie pozostała mu nawet jakakolwiek obłuda odpowiedź. Wzruszył tylko ociężale ramionami, wzdychając przy tym gorzko i zapadając się mocniej w krześle.
Na wciąż trupio bladej, pomimo warstwy różu, twarzy kobiety wyrysował się uśmiech jawnie lubieżny i sugestywny, zupełnie niepasujący Nakaharze do jego markotnej odpowiedzi, ni całokształtu sytuacji. Między wargi, rozciągnięte jakże niepokojąco, zatopione w słońcu, przebijającym się krótką wiązką przez posępnie zwisające firany, padającą nieskazitelnie na jej lico, znów wetknęła niedbale papierosa.
- Przyznaj, to przez to, że nie mieliście gdzie się pierdolić - zachichotała niewyraźnie, przytrzymując fajkę zębami.
- HA?! - Tym razem Chuuya nie krył wzburzenia, drąc się zaraz niemiłosiernie głośno i niemalże uderzając pięścią w trzęsący się na niestabilnych nogach stół. - Wcale nie!
Niefortunnie, chyba właśnie po niej Osamu odziedziczył tę zdolność wypatrzenia najdrobniejszych szczegółów oraz owe czujne spojrzenie, bowiem jej uwadze ni trochę nie umknęła karmazynowa barwa, sukcesywnie rozlewająca się na nadętych z oburzenia policzkach. Z jej ust znów wydarł się bezwstydny, nieco chrapliwy śmiech.
- No już, napij się jeszcze - zaproponowała, chcąc go nieco udobruchać. Pochwyciła ochoczo butelkę i, zobaczywszy w jak zastraszającym tempie z kieliszka Chuuyi znikła pierwsza porcja wina, zamiast martwić się, czy aby na pewno nie jest zbytnio podatny na uzależnienia, napełniła jego naczynie na nowo. Nie próżnowała, sama także polała sobie drogiego alkoholu do pełna. Gdy obaj zaczerpnęli kilka kojących łyków, kontynuowała temat: - Ale nie ma innej opcji. Nie wiem, dlaczego Osamu mógłby chcieć tu wrócić - spoważniała z lekka, wypowiadając się szczerze.
Spomiędzy jej warg wyciekło gorzkie westchnienie, a przechylona głowa została podparta na kościstym łokciu. Spojrzenie kawowych ocząt zatonęło melancholijnie w otchłani szkarłatnej substancji, odbijając w sobie jej rubin, jak i świetliste promienie. Milczała drętwo przez krótką chwilę, a jej aparycja zmieniła się nie do poznania - kobieta wyglądała zupełnie inaczej, niż gdy Nakahara po raz pierwszy ją ujrzał, a także zupełnie odmiennie, niż zaledwie kilka sekund temu, siedząc tak w niby to pochmurnej, głębokiej, nieodgadnionej zadumie. Jednakowoż ta chwila wszechobecnej ciszy nie potrwała nazbyt długo; finalnie nieruchome dotychczas ślepia wzniosły się gwałtownie na przeciwległą ścianę, na jakiej wisiał wątle zegar, tykający cicho, ledwo słyszalnie, ze wskazówkami drgającymi mozolnie.
- Ach, muszę już iść do pracy - poderwała się z siedziska na chwiejnych nogach, nie utrzymując zbytnio równowagi na chudych szpilkach. W pośpiechu dopiła zawartość swego kieliszka, przy okazji odrzuciła następny niedopałek na kafelki i ugasiła go schludnym butem. - Staraj się nie upić i zostaw mi trochę. Pewnie jak wrócę będę tego potrzebować...
I Nakahara naturalnie starał się nawet w najmniejszym stopniu nie upić, w zupełności stronić od kolejnych kieliszków alkoholu, lecz niefortunnie końcowo aż nazbyt potulnie i poddańczo pogodził się z faktem, iż nie był w stanie. Już gdy opuszczała kuchnię, zostawiając go z wypitymi jedynie dwoma kieliszkami, ledwie odnotował jej wyjście. Co dziwne, jego dłonie samoistnie potrafiły jeszcze bezproblemowo sięgnąć po butelkę i dolać do naczynia więcej wina, a przełyk był na tyle wydajny, by gładko przyjmować jego pokłady z lubością. Tym nieskomplikowanym sposobem jego słaba głowa w zatrważającym tempie wylądowała na twardym blacie stołu. Teraz jednak sam fakt fizycznej niewygody nie był dlań niczym ciężkim do przebycia, gdy natarczywe obrazy zeszłej nocy kompletnie przestały go nawiedzać, pozostawiając po sobie tylko przyjemną pustkę. Cały umysł spowiła niebiańska mgła, myśli zmącił doszczętnie alkohol, a ostała się martwota była wspaniała, w porównaniu z obscenicznymi wizjami, mogącymi go wkrótce wykończyć. Takowy błogostan nie potrwał jednak zbyt długo, bowiem, pomimo zażywanego w zabójczym pośpiechu i spragnieniu alkoholu, za sprawą głosu, przedzierającego się doń jak przez doprawdy gęstą mgłę, tak wielce charakterystycznie irytującego, wyobraźnia ożyła powrotnie ze zwielokrotnioną siłą. Lecz tym razem ów głos i obrazy, jakie za sobą przywodził, nie narzucały mu brutalnie poczucia zażenowania, nie sprawiały, iż z nerwów pośród jego spiętych mięśni fruwały okrutne dreszcze, a jedynie subtelnie wymalowywały na jego gładkich policzkach krwiste rumieńce.
- Pijesz? Beze mnie? - rzucił Dazai na wstępie patetycznie oskarżycielskim tonem, swą teatralną postawą nadając sytuacji okropnie fałszywego dramatyzmu.
Chuuya opornie wzniósł sklejone powieki, ociężale opadłe w rozkosznym, alkoholowym upojeniu. Przed oczami miał tylko burzę poskręcanych, ognistych włosów, rozłożonych wokół niego na blacie, niczym iście piekielna aureola. Cały niespodziewanie dogłębnie wycieńczony i odrętwiały, jak szmaciana lalka, niezdolna do kontroli własnego na pozór lekkiego ciała, jeszcze przez kolejne kilka sekund nie odpowiedział uszczypliwie Dazai'owi, z niezmiennej pozycji przysłuchując się tylko jego krokom, których stukot - jak z jeszcze większą, przeżywaną wewnątrz złością zauważył - także rozsierdzał go ogromnie. Mozolnym, leniwym ruchem podniósł przeciążoną wypitym alkoholem głowę dopiero, gdy przez rudą poświatę swych loków ujrzał zarys sylwetki Dazai'a, rozsiadającego się na krześle obok niego. Niedbałym ruchem odgarnął rdzawe kosmyki z zaróżowionych niepowstrzymanie policzków, wbijając w Osamu chłodne, oschłe spojrzenie ślepi o barwie rozkwitających soczyście chabrów, zupełnie niewpasowujące się w resztę jego delikatnie upitej ekspresji.
- Dazai - odezwał się, a jego głos, poważny i nader głęboki, brzmiał obco dla niego samego. Przez chwilę Chuuya nawet nie był pewien, czy to jego drętwe usta ułożyły ten zwrot, czy to z nich wypłynął tak niezachwianie i nienaturalnie. - Dlaczego z tobą uciekłem?
Następna fala ciszy między nimi przedłużała się niemiłosiernie, topiąc ich brutalnie w swym napięciu i martwocie. W czasie jej trwania, kościste palce zanurzyły się beztrosko pośród rudej czupryny, głaszcząc ją delikatnie. Nakahara nie odsunął się od nich, tłumacząc to sobie chwilowym zamroczeniem umysłu oraz nagłym, niesłychanym ciężarem całego ciała. Nie uczynił także nic, gdy do jego uszu dotarło szuranie krzesła i gdy Dazai pochylił się w jego stronę z jasnym, jednoznacznym zamiarem. Wargi ciemnowłosego zamknęły jego usta, rozchylone bezwiednie niemrawo, i naparły na nie z wielką siłą i porywającą namiętnością, niefortunnie nieodwzajemnioną. Chuuya nie całował go z równym żarem, lecz także nie przerywał ich bliskiego kontaktu; był zupełnie bezwolny wobec poczynań Osamu. Jedynie poddał się bez najdrobniejszego oporu nadawanemu przez niego rytmowi, poddał się jego wargom i językowi, hulającemu bezczelnie już głęboko w jego jamie ustnej, sunącemu bezwstydnie po jego podniebieniu. Dazai zabawiał się z nim, zupełnie niewzruszonym i biernym, przez kilka wyjątkowo długich chwil, aż oderwał się w końcu niechętnie od jego warg, ponownie nabierających intensywnie rubinowej barwy. Wciąż jednak trwał w niezmiennym milczeniu, nie racząc zwyczajnie i jasno odpowiedzieć na zadane pytanie.
Z oczu Chuuyi kompletnie zniknął wcześniejszy chłód, na swojego zastępcję wybierając wszechogarniającą beznamiętność, ponadto spowitą nieodgadnioną mgłą. Takowym spojrzeniem Nakahara przeszył Dazai'a na wskroś, jednocześnie mówiąc do niego pochmurnym tonem:
- I co? Znowu unikniesz poważnego tematu, a zamiast rozmawiać pójdziemy do łóżka?
Dazai zdał się w zupełności zignorować posępną nutę w jego głosie, chichocząc pod nosem subtelnie.
- A co, nie podobało ci się wczoraj? - zapytał teatralnie urażony, zakładając jeden z niesfornych, rudych kosmyków za ucho Nakahary.
Chuuya z nieustannie niezachwianą, beznamiętną ekspresją wcisnął znów swojego papierosa między wargi i zaciągnął się potężnie.
- Podobało - odparł szczerze, ni trochę nie potykając się w swojej odpowiedzi. Jego głos nie drżał wcale, spokojny i stonowany, ulatując leniwie wraz z dymem. - Bardzo - dodał z wymownym, bezwstydnym naciskiem, a jego wzrok na chwilę rozbłysł gorąco, zatrzymując się na wargach Dazai'a. - W końcu użyłeś ust do czegoś innego, niż robienie problemów. Chętnie bym to powtórzył - przyznał z frywolną szczerością, nie odczuwając w związku ze swoimi słowami absolutnie żadnej hańby.
Owe wargi, na jakich spoczęło jego spojrzenie, z premedytacją rozciągnęły się w kolejnym, szerszym i bardziej filuternym, lubieżnym uśmiechu, a spomiędzy nich ostentacyjnie wychylił się język, zaraz oblizujący je nieprzyzwoicie.
- Ale wiesz co? - Nakahara pochylił się w jego stronę, i, nie przykuwając większej uwagi do jego wyuzdanego zachowania, owiał jego pobladłe lico kolejną falą papierosowej mgiełki. Następnie docisnął zaognioną końcówkę papierosa do blatu stołu, niebezpiecznie blisko dłoni Osamu. Zniżył głos, niemalże szepcząc mu ponętnym, głębokim tonem do ucha: - Nie mam w zwyczaju popełniać dwa razy tych samych błędów.
Frywolność rozkwitła na twarzy Dazai'a jeszcze dorodniej za sprawą tych słów. Mężczyzna ni na moment nie odrzucił maski figlarnego uśmiechu, nie pozwolił, by z jego kawowych oczu bezkarnie uciekły rozpalone iskry. Oparł zawadiacko głowę na łokciu, nieustannie i niezmiennie jakoby wielce rozbawiony, i wyciągnął smukłą dłoń, by przechwycić kieliszek tuż sprzed nosa Chuuyi. Wzniósł go delikatnie i pokręcił z nonszalancją nadgarstkiem, a szkarłatna ciecz rozbryzła się falami na nieskazitelnych ściankach naczynia.
- Nie powinieneś pić i palić jednocześnie - zerknął krytycznie na niedopałek, jaki Nakahara właśnie zrzucił na ziemię oraz przygniótł z mocą obcasem, i zacmokał z przeogromną dezaprobatą. - Naukowcy twierdzą, że przez to ma się potem większego kaca. No bo wiesz, uwalnia się wtedy dopamina...
Doprawdy, był mistrzem w umiejętnej zmianie tematu.
- Weź nie pierdol - przerwał mu brutalnie Nakahara, warcząc pod nosem. Wyciągnął się ponad stołem w jego stronę i odebrał mu z rąk kieliszek, w zawrotnym tempie momentalnie opróżniając jego zawartość.
- Wolałbyś, żebym robił to z tobą, co? - Dazai stale uśmiechał się w ten swój rozbrajający sposób.
Nakahara prychnął głośno, niemalże opluwając się jeszcze nieprzełkniętymi ostatkami czerwonego wina.
- To był najgorszy tekst na podryw, jaki słyszałem - stwierdził pewnie, niczym niepodważalny, bezsprzeczny fakt. - Nie wystarczy ci już moje poniżenie, ty mały fiucie?
Aura powagi, jaką nieskutecznie usiłował choć na chwilę między nimi rozpylić, została stracona już po kilku sekundach. Dazai beczelnie roześmiał mu się w twarz gromko, donośnie i z tym przeklętym patosem, przez który Nakahara na nowo tracił nad sobą kontrolę, przez który znienacka każdy jego nerw ożywał i podrygiwał, nie przestając, dopóki nawał negatywnych emocji nie zostawał wyładowany.
- Poniżenie? - wysapał pomiędzy potężnymi salwami śmiechu z niezrozumieniem. - To ja ciągnąłem ci, jak odkurzacz, kiedy ty leżałeś, jak kłoda! - przypomniał z rozchichotanym wyrzutem. - Nie sądzisz, że jednak powinieneś mi się za to jakoś odwdzięczyć?
Wobec niego Nakahara nie posiadał żadnych, absolutnie żadnych skrupułów. Jego ciało zareagowało z zabójczą prędkością, wyprzedziło umysł i nawet nim sam rudowłosy zdołał pojąć, co się dzieje, jego dłoń z przytłumionym za sprawą materiału rękawiczki plaskiem wylądowała na policzku Osamu. Głowa Dazai'a została aż odrzucona w bok pod wpływem doprawdy silnego uderzenia, a gęste włosy z impetem okryły zaczerwienione lico.
- Jesteś obrzydliwy - wycharczał Chuuya z kolosalnym, jawnym wstrętem, krzywiąc się szpetnie okropnie, niemalże plując mu z pogardą w twarz.
Na rozchylone w chwilowym zaskoczeniu usta Osamu zaraz wypełzł stale niezrażony, beztroski uśmieszek.
- Obrzydliwy? - ponownie powtórzył z pretesjonalnym niepojęciem. - To ty dociskałeś moją głowę do swojego krocza...
Wszelkie rysy twarzy Nakahary spięły się momentalnie, kreując na jego obliczu kolejny grymas piekielnej wściekłości. Aż powieka rytmicznie poczynała mu drżeć, niczym przy niedoborze magnezu. Zęby zgrzytnęły rozjuszenie, a wargi zostały uwięzione między zębami, napływając krwią jeszcze intensywniej.
- Perfidnie mnie wykorzystałeś - burknął naburmuszony. - Doskonale wiedziałeś, w jakim byłem stanie, i...
Wykręcony kark poruszył się, twarz Dazai'a odwróciła się w jego stronę. Mężczyzna wciąż uśmiechał się tak samo, tym specyficznym uśmiechem, w którym niepohamowana drwina mieszała się z najbardziej niewinnym rodzajem rozbawienia.
- Nie bądź jak biedna, słodka dziewica, kiedy jeszcze wczoraj zachowywałeś się jak lubieżna kobieta, Chuuya - przypomniał dosadnie, z bezczelnym chichotem, goszczącym na ustach.
Rudowłosy jedynie wyburczał w jego stronę kilka pospolitych bluźnierstw, do jakich Dazai zdołał z pewnością się już przyzwyczaić, gdy z tak niezwykłą częstotliwością padały w jego stronę. Odsunąwszy nieco skrzeczące boleściwie krzesło, gwałtownie wzniósł cały ciężar swego aż odrętwiałego od zbyt dużej dawki alkoholu ciała, chwiejąc się na skostniałych nogach.
- Jebać cię - warknął na odchodne z najpotężniejszą ilością jadu i abominacji, jaką tylko potrafił w sobie w najskrytszej i najdalszej głębi odnaleźć, i nieporadnie oddalił się do wyjścia z kuchni.
Pozdrawiam bardzo serdecznie koleżankę, która chciała, żeby mamke Dazaika paliła Jin Lingi. Dzięki Tobie doedukowałam się w temacie nielegalnych papierosów, to była zabawa XD
Btw, kocham oprawę 15 tomu bsd, te pierwsze kolorowe strony uevxiebdhd
❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro