Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 - Dziki kotlet

Chuuyę doprowadzał do szewskiej pasji sam fakt, że jego czarne rękawiczki, zdecydowanie dlań najistotniejsza część garderoby, mięły się pod palcami Osamu. Nie potrafił nawet wewnętrznie nazwać swych uczuć, gdy przez ich materiał przesiąkał gorący pot, odznaczając się pociemniałą plamą na jego ręce. Szczerze zapragnął wyrwać ją z silnego uścisku, jednakowoż przypomnienie o celu nieustannie mu przyświecającym, o tym, dlaczego, tak właściwie, to wszystko robi, powstrzymało go od wykonania tak nieprzemyślanego ruchu. Był świadom, iż kilka par ciekawskich oczu mogło już spoglądać na nich badawczo przez przeszklone drzwi stołówki, w której stronę zmierzali, toteż jedynie ścisnął chudą dłoń Dazai'a mocniej. Chabrowymi oczami powiódł po jego nienaturalnie pobladłej twarzy, póki jeszcze mógł sobie pozwolić na ukazanie w nich jawnego poirytowania.

- Na chuj się tak stresujesz? To nie pierwsza randka, debilu - mruknął pod nosem, jednocześnie kręcąc lekko głową w nadziei, że w ten sposób strząchnie ciężar nadmiaru negatywnych emocji.

Prędko odpowiedziało mu ów specyficzne, aroganckie prychnięcie, w którym rozbawienie z zadziwiającą łatwością mieszało się z pogardą. Dazai zerknął na Nakaharę z wymowną wyższością, jakiej towarzyszyły również frywolne ogniki, skrzące się migotliwie wokół orzechowych źrenic. Nakahara już wyczuł, iż jego następne słowa z pewnością nie poprawią mu humoru, a wręcz przeciwnie - zrujnują go doszczętnie, przy okazji niwęcząc też plany, dotyczące uspokojenia się przed wejściem w rolę idealnego, choć odrobinę szalonego kochanka.

- Po prostu zastanawiam się, co ludzie sobie pomyślą, kiedy mnie zobaczą z takim kurduplem - odpyskował Osamu, roześmiawszy się bezgłośnie.

Wargi Nakahary wykrzywiły się szpetnie, a spomiędzy nich już poczynały wyciekać tuziny różnorakich, niewybrednych obelg. Rudowłosy zdołał jednak w porę ugryźć się w język, ochoczo formujący prymitywne wyzwiska, i przeklął cicho swą straszliwą niedolę i niemoc. Wolną dłonią, która miała tyle szczęścia i nie musiała kisić się pod naciskiem długich palców Dazai'a, sięgnął w stronę klamki i nacisnął ją. Jej charakterystyczne kliknięcie poniosło się echem po stołówce, znienacka niepokojącą ucichłej.

Doprawdy, spośród wszystkich momentów, jakie mogli wykorzystać na swe wielkie wejście, wybrali dokładnie ten najbardziej idealny pod każdym względem - była to bowiem chwila lekkiego spóźnienia, jednakże jeszcze nie tak znaczącego, ażeby personel się tym przejął. Dzięki temu ich wejście nie wyglądało na zbyt ostentacyjne, lecz wciąż przykuwało uwagę zgromadzonych. Zgodnie ze szczegółowo opracowanym planem.
 
I, oczywiście, tym, co najbardziej rzucało się w oczy w całej ich postawie, były ciasno splecione dłonie. Wszyscy mogli dojrzeć, jak smukłe, skryte pod materiałem czarnych rękawiczek palce pną się po papierowo bladej skórze, jak trwają w zażyłym, wielce sugestywnym uścisku. Choć taki widok, w porównaniu z tym, co ostatnimi czasy wyprawiali w jadalni na oczach innych pacjentów, był bezsprzecznie niewinny, to w placówce, w której najdrobniejszy kontakt fizyczny mógł skutkować najazdem sanepidu, stale wzbudzał skrajne emocje. Zdawało się, że cały szpital wręcz zastygł, dosłownie, nawet powietrze w jednej chwili zgęstniało niepokojąco. Co więcej, pracownicy, przemykający w pośpiechu między stolikami, wielekroć zbierający drobinki talerzy, tłuczonych bez opamiętania, i uspokajający pacjentów, zamroczonych przez przeróżne, zależne od przypadłości napady, także przystanęli na sekundę, spoglądając na zajście sceptycznie, a i ciekawskie kucharki wychylały swe głowy z kuchni, skąd roznosił się już zapach spalonego mięsa. Oczy szaleńców przy stołach świdrowały Chuuyę i Osamu na wylot, a każda ich para przedstawiała zgoła inne, wariackie odczucia.

Dazai powlókł pobłażliwym, jednakowoż w głębi teatralnie znużonym spojrzeniem po jadalni, uchwyconej w bezruchu, niczym na obrazie. Posłał swym towarzyszom szpitalnej niedoli jedynie życzliwy, w rzeczywistości zaś nieszczery uśmiech gwiazdy filmowej.

- No co, żeście gejów nigdy nie widzieli?

Rudowłosy momentalnie zapłonął. Naturalnie pobladłe poliki skryły się pod warstwą rumianej mgły, barwą wpasowując się w gęsty busz loków, okalający jego twarz. Znienacka napadła go przeogromna, nieodparta ochota na dosłowne, obowiązkowo wyjątkowo bolesne uduszenie Dazai'a - w ciągu jednej sekundy jego wściekłość osiągnęła stopień kolosalny, zapragnął z mocą wbić wyprostowane, kościste palce w jego drżącą gardziel i rozkoszować się odcięciem dopływu powietrza. Tak uwłaczające odzywki, o ile pamiętał, nie były zawarte w ich scenariuszu, który na chwilę obecną, niefortunnie, nie mógł już zostać zmieniony, a scena nie rozpoczęła się ponownie, jak na realnym planie filmowym. Ot, cały ich rzekomo driobiazgowo opracowany plan szlag trafił. Nakahara zacisnął mocno zęby, aż zgrzytnęły, i z premedytacją wbił paznokcie w rękę Osamu, niemalże rozrywając w takowy sposób materiał rękawiczek, goszczących na jego dłoniach. Znienacka czując się w centrum uwagi dość nieswojo, żenująco wręcz, prędko pociągnął Dazai'a za sobą w stronę ich stołu, a większość zgromadzonych powróciła do poprzednich czynności, to jest - do zajmowania się pacjentami, gotowania, czy podskubywania swojego obydnego jedzenia.

Tym razem, wyjątkowo, Chuuya nie usiadł się na przeciwległym krańcu stolika, z dala od Osamu. Zamiast tego, ostentacyjnie porwał jedno z wolnych krzeseł - choć w istocie wcale nie zapytał, czy ktoś przypadkiem zazwyczaj na nim nie zasiada - najpierw donośnie szurając nim o chłodną posadzkę, a następnie wznosząc je ponad głowy wszystkich, znacznie wyżej, niż było to konieczne, by finalnie ze stukotem postawić je obok siedzenia Dazai'a. Rozsiadł się wygodnie, przy okazji pod stołem niepostrzeżenie trąc ręką o spodnie.

Stolik zatrząsł się na nędznych, zardzewiałych nogach, szczękając niegłośno, gdy z hukiem wylądowały na nim dwa talerze, podane niedbale przez pracownicę kuchni, z tradycyjnym szpitalnym obiadem - spieczonym kotletem, stwardniałymi ziemniakami i podejrzaną, rozpływającą się papką, nie przypominającą niczego, co dotychczas widzieli nawet najbardziej obłąkani. Kątem oka Nakahara zauważył, jak na twarzy jego towarzysza wymalowuje się krzywy grymas, a spojrzenie pełne jest jawnego obrzydzenia.

Gdzieś między kącikami jego ust niepostrzeżenie przemknął złowieszczy uśmieszek, a w głowie zrodził się iście diabelski plan, w odwecie za te zawstydzające i niezręczne słowa, jakich Osamu uprzednio dopuścił się użyć.

Jeszcze przez chwilę patrzył na mężczyznę wyniośle, nie kryjąc uroczego uśmiechu, tańczącego na jego wargach, maskującego rzeczywistą jadowitość. W odpowiednim momencie z zabójczą prędkością przechwycił plasitkowy widelczyk, spoczywający przy talerzu Dazai'a, nim ten sam zdążył wziąć go w dłoń - najprawdopodobniej tylko w celu bezcelowego poszturchania nim rozlanego w nieładzie posiłku, albowiem poziom jego desperacji nie skoczył jeszcze tak wysoko, ażeby rzeczywiście spróbował popełnić upragnione samobójstwo poprzez zasmakowanie tej ogromnej obrzydliwości. Ciemnowłosy wzniósł swe gorzkoczekoladowe oczy z dekonfiturą, rzadko dlań spotykaną. Prędko jednak pozwolono mu bezproblemowo pojąć zamiary rudowłosego, gdy cherlawa, urękawiczona ręka, ściskająca widelec, wzięła potężny zamach i, pełna nadludzkiej krzepy, wbiła jego kruche, łamliwe ząbki w twarde mięso. Chuuya wzniósł nabitego kotleta sugestywnie w stronę zaciśniętych, przygotowanych na taki manewr ust Osamu, posyłając mu przy tym szeroki, szczery uśmiech. Jedynie sam Dazai mógł dostrzec zadziwiający kontrast pomiędzy życzliwie podrygującymi kącikami warg, a sadystyczną rozkoszą, czającą się w kobaltowych oczach.

Chuuya, skoro już musiał brać udział w tak spektakularnym widowisku, zamierzał grać po całości, zachowując przy tym pewną godność - cóż, przynajmniej względną.

- Otwórz buzię, kochanie - zagruchał ponętnie, choć w rzeczywistości głos, układający tak uwłaczające mu słowa, ledwo prześlizgnął się przez jego zaciśnięte gardło. W tej sytuacji nie potrafił odmówić sobie dodania boleśnie szczerej wypowiedzi, słyszalnej tylko dla Dazai'a i jawnie podkreślającej, w jakim położeniu wciąż się znajdują: - Udław się, szmato.

Osamu musiał stoczyć ze sobą bezwzględną, wewnętrzną walkę, ażeby starannie ukryć skwaszony grymas, rozlewający się na jego twarzy, gdy wstrętny odór nazbyt spieczonego mięsa bezlitośnie atakował jego wrażliwe nozdrza. Otaczająca kotleta panierka - a przynajmniej coś, co miało ją imitować - skrzyła się głęboką, węglową czernią, tak samo, jak szafir oczu Nakahary bezsprzecznym, pewnym i niezachwianym zwycięstwem. Dazai wiedział, że został przyparty do muru. W zwyczajnych okolicznościach mógłby bez wahania odtrącić jego rękę, patrząc nań obojętnie, bez żadnej, chociażby sztucznej, wrażliwości. 

Jednakowoż w obecnej chwili niefortunnie pojął, iż nie jest w stanie.

Choć z początku pragnienie ucieczki rozpalało jedynie serce Nakahary i tylko jego napełniało nadludzką determinacją, dzięki której potrafił zniżyć się do tak niskiego poziomu, by nieugięcie manifestować teatralne uczucia wobec Osamu przy innych niezrównoważonych, to sytuacja zdążyła już ulec pewnej dość znaczącej zmianie. W Dazai'a bezlitośnie uderzyła świadomość, iż bez jakiegokolwiek protestu dał się tak łatwo wprowadzić w niebezpieczną, uzależniającą rozgrywkę. Aż przeszył go dreszcz przerażenia, gdy swym rozległym umysłem nie potrafił jasno zrozumieć, skąd też wzięło się u niego tak szczere zaangażowanie, lecz nie pozwolił, by to niespotykane sfrustrowanie przejęło obecnie jego ekspresję. Chęć ucieczki nagle stała się dlań niesamowicie realna, bliska i wręcz...upragniona. Tego faktu nie mógł się jakkolwiek wyzbyć. I Nakahara doskonale o tym wiedział.

Dlatego Osamu, wbrew wszystkim swoim zwyczajowym zachowaniom, musiał w tym momencie tańczyć, jak Chuuya mu zagrał. A przynajmniej przeboleć jedną zwrotkę, podrygując do narzuconego rytmu i melodii, zupełnie nie odnajdującej się w jego wytrawnym guście.

Z niewyobrażalnym ociąganiem rozchylił subtelnie wargi. Jego oczy powierzchownie migotały fałszywą radością i płytką miłością, dla której mógłby nawet zjeść tak odrażające mięso z ręki ukochanego, jednakże z otchłani gorzkoczekoladowych, pociemniałych tęczówek zdawały się również wypływać fale pogardy, irytacji, żarliwej żądzy mordu, kierowane tylko w stronę rudowłosego. Bujna wyobraźnia ukazywała już mordercze plany, nie szczędząc drobnych, realistycznych szczegółów, a w najskrytszych pragnieniach ich obojgu, upychanych w zakamarkach głowy, pojawiał się motyw rozlewu krwi - każdy z nich wyczytywał to dokładnie z twarzy drugiego, choć myśl, że ich bliskość stała się nieznośna do tego stopnia, iż potrafili zauważyć u siebie coś, co przez otoczenie miało umyślnie zostać zrozumiane opacznie, była z lekka zastraszająca.

Presja narastała, wariackie oczy nieustannie precyzyjnie śledziły ruchy Dazai'a. Mężczyzna niespiesznie, przeciągając pełną napięcia chwilę, wgryzł się w kotleta, z trudem odrywając jego kawałek, konsystencją przypominający jedynie wyjątkowo schodzoną podeszwę. Wstrętny smak buchnął gwałtownie na jego kubki smakowe, niemalże pozbawiając go czucia w języku, aż tak nieludzko zaatakował jego jamę ustną. Już wręcz skręcało go z obrzydzenia; wnętrzności, choć nie poczuły jeszcze potwornego jedzenia, w wyrazie buntu zdawały się zaciskać i obracać we wszelakie możliwe strony. Ochota, by bezceremonialnie wyrzucić mięso i przy owej sposobności także splunąć ze wzgardą na Nakaharę, była iście kolosalna, boleśnie niepohamowana, lecz zarazem zdecydowanie niepoprawna, a i w realizacji dalszego planu bezsensowna. Dlatego też Dazai mógł jedynie spoglądać na soczyste usta Chuuyi, rozciągniętem w wyniosłym, cynicznym i przede wszystkim wielce irytującym uśmiechu...

Zaraz przyssał się do nich bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, chociażby drobnego znaku, gwałtownie i z zaskakującym żarem. Nakaharze momentalnie zabrakło tchu - pacjentom wokół chyba też, albowiem jadalnia ponownie zastygła w nieskazitelnym bezruchu, nawet brzęk talerzy przestał się przedzierać przez podejrzliwe szepty. Perfidnie wykorzystując dezorientację Chuuyi, Dazai zdobył zdecydowaną przewagę. Jednym giętkim ruchem języka wysunął kawałek mięsa spomiędzy swych warg i wepchnął go do ust Chuuyi. Głęboko, aż do gardła, tym samym całując go jeszcze nachalniej i brutalniej. Zapewne zaniósłby się gromkim śmiechem, spoglądawszy spod subtelnie przymrużonych powiek w lazurowe oczy, rozwarte szeroko w wyrazie zdumienia, gdyby nie niezdefiniowana ochota dłuższego rozkoszowania się dotykiem warg rudowłosego, co sam wewnętrznie tłumaczył sobie jako zwykłe wyzbywanie się ohydnego posmaku i złośliwe przekazywanie go na język Nakahary.

Jednakowoż nie zatrzymał się przy nim nazbyt długo, odsunął się w porę, gdy Chuuya nie zdołał jeszcze w pełni ostrząsnąć się ze swej dekonfitury. Rozbawiony uśmiech rozbłysł na jego twarzy na widok rumieńców, soczyście spowijających poliki rudowłosego, jakie swym karmazynowym odcieniem niemalże całkowicie wyżerały naturalną bladość skóry. Niezwykle zadowolony, przypatrywał się wymownie Chuuyi, który, w podłej bezradności, lecz także wciąż w roli nader dumnego aktorzyny, zmuszony jest pogodzić się z tragiczną porażką i przeżuć to okropieństwo. Nakahara z kolei spoglądał na niego spode łba, z wściekle żarzącymi się iskrami w kobaltowych oczach, skrywając w nich wszelką wściekłość i zażenowanie. Osamu z teatralną czułością dotknął jego rozpalonego policzka, by z lekka zatuszować napięcie - tym razem wcale nie seksualne - panujące między nimi, i na nowo odtworzyć piękne, słodkie pozory. Kąciki jego ust drgnęły ponownie, wieczny uśmieszek, który dla Nakahary był absolutnie nie do przebycia, poszerzył się jeszcze bardziej.

- Smacznego, kochanie.

Przełknąwszy odrażająco gumiasty kawałek, doprawdy cudem go od razu nie zwymiotowawszy, Nakahara był już w pełni gotów rzucić się na Dazai'a, wydrapać mu te błyskające nieustanną radością i niezachwianą wesołością oczęta, brutalnie wygryźć mu z ust ten roześmiany wyraz wyższości i triumfu. Krew wrzała mu szaleńczo w pulsujących błyskawicznie żyłach, złość wypalała racjonalność jego myślenia. Był na skraju, z wolna tracił wszelaką kontrolę i pragnął działać impulsywnie.

Mógł w ciągu sekundy z obłudnego kochanka przeistoczyć się w najprawdziwszego wroga - choć czy w ich sytuacji takowe określenie nie były wręcz synonimami?

Już naprężył się cały, by zaraz bezwzględnie zaatakować swą ofiarę. Przestał się dlań liczyć plan, pragnienie ucieczki z wariatkowa, obecnie przyświecała mu jedynie chęć ubicia Dazai'a na kwaśne jabłko. Pięści aż go świerzbiły, musiał dać upust swej nerwacji, pozwolić jej spłynąć po zaciśniętych, alabastrowo pobielałych przy stawach palcach.

I zrobiłby to z całą pewnością, gdyby z szału, wielkiego amoku nie wyrwało go nader znaczące chrząknięcie, rozlegające się nagle nad głowami dwójki degeneratów.

Dazai i Chuuya z ociąganiem zerwali wyzywający kontakt wzrokowy, pełen nie do końca odgadnionego napięcia oraz niezliczoności niewypowiedzianych, aczkolwiek niezbyt wyszukanych słów, odwracając się za siebie.

Cyklamenowe oczy skanowały przenikliwie ich twarze, jakie momentalnie nabrały łagodniejszego wyrazu, prędko tuszując oznaki jakiejkolwiek wrogości. Dazai przeklął w duchu ich nieuwagę i nieumiejętność do utrzymania aktorstwa na wiarygodnym poziomie. Obecność doktor Ozaki nie mogła być w takiej sytuacji nieuzasadniona - sama w sobie była wręcz zaskakująca, w końcu lekarze, którzy zajmowali zdecydowanie najwyższe miejsce w tutejszej osobliwej hierarchii (może z wyjątkiem dyrektora Fitzgerald'a) rzadko kiedy zachodzili w tak zapyziałe, ogarnięte przez szaleńców miejsca; woleli zazwyczaj przesiadywać w swoich schludnych, przytulnych gabinetach, niźli zniżać się do poziomu cudacznych wybryków natury i sprawiać wrażenie, jakoby nazbyt się z nimi spoufalali. Kouyou niewątpliwie nie przybyła tu bez istotnego powodu, ewidentnie nie po to, by zjeść obiad w towarzystwie obłąkańców. Cała jej postawa, chociażby sylwetka, wyniośle wyprostowana nad całym stołem, i dłonie, umieszczone na wypukłych biodrach, okrytych długim, lekarskim kitlem, w pretensjonalnym geście, oraz dwójka krzepkich sanitariuszy, czyhających tuż za jej plecami, bezsprzecznie o tym świadczyły.

- Dazai-kun, Nakahara-kun - przemówiła tonem niesłychanie szorstkim, wielce oschłym i srogim, na swój sposób brzmiącym aż...wymuszenie. - Proszę za mną do mojego gabinetu.

W umyśle Dazai'a już rozproszyłby się wszędzie ogromny niepokój i pewien rodzaj najbardziej zatrważającej niepewności, mężczyzna już począłby wnikliwie zastanawiać się nad tym, jak wiele doktor Ozaki wiedziała o ich parszywym podstępie, czy też jak rozległe były jej domysły, gdyby nie jedna, niby to mało znacząca nieprawidłowość w ekspresji jej samej, a mianowicie - cień aż dziwnie szczerego uśmiechu, ledwo zauważalnie kołyszący się na jej wargach między grymasem śmiertelnej powagi.

Gimme już piątek plz

Btw, kocham tytuł tego rozdziału

❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro