19 - Historia
Złowróżbna, niepokojąca cisza, zawisła w przesyconym nocnym chłodem powietrzu, znienacka została przerwana zbolałym skrzekiem okrytego marchewkową rdzą metalu. Szpitalne posłanie, wydające drażniące, głośne dźwięki przy każdym najmniejszym poruszeniu, w chwili obecnej wręcz krzyczało żałośnie, gdy jego tymczasowy właściciel nieustannie się na nim wiercił, niespokojny, poszukując komfortowej pozycji. Drobne ciało, ciasno owinięte pierzyną, jaka szorstko muskała jego wrażliwą skórę i spod której widocznie wystawały jedynie ognistorude fale jedwabnych, rozpostartych na powierzchni poduszki włosów, niczym dżdżownica, wiło się na materacu nerwowo we wszelkie możliwe strony. Finalnie zmęczony swymi poczynaniami, nie przynoszącymi mu upragnionego snu i ulgi, Nakahara ospale wysunął głowę spod poszarzałego materiału pościeli. Głęboki szafir jego oczu rozbłysł, uwidaczniając intensywnie w mroku nocy dwie wielkie kule.
- Ej, śpisz? - szepnął, a jego zniżony głos przedarł się przez gęstą ciemność, w jakiej pogrążył się pokój, w stronę mężczyzny, spoczywającego na pobliskim posłaniu.
Sylwetka Osamu, skryta w cieniu, z dala od okna, przez którego kraty sączyły się pojedyncze smugi iskrzącego się światła księżyca oraz połyskujących gwiazd, wydawała się być tylko niekształtnym cieniem, rozlaną plamą, ledwo przebijającą się przez niejasne tło. Dazai prychnął arogancko pod nosem i przewrócił oczami, zaszłymi senną mgłą, jednakże wciąż otwartymi, co wskazywało na to, że on również nie mógł tej nocy beztrosko odpłynąć.
- Nie, tańczę.
O ironio, prędzej byłby w stanie zrobić to, niźli spokojnie pogrążyć się w błogim śnie. Bowiem ten, jak na złość, stale spędzany był z jego powiek, i to przez chłód, przeszywający głęboko każdy pojedynczy nerw w jego ciele , i przez ilość natarczywych, a zupełnie zbędnych myśli, kotłujących się donośnie w jego głowie, jakby z hukiem odbijających się od jego czaszki. Takie chwile doprowadzały Dazai'a do pożałowania swojego własnego sprytu, dzięki którego wykorzystaniu leki nasenne zniknęły z jego recepty. Teraz zapragnął poczuć ów specyficzne otępienie, jakie przynosiły, przypomnieć sobie, jak to jest zasypiać, nawet o tym nie wiedząc, będąc zupełnie nieświadomym tego, że wpada się w sidła nieświadomości, oraz w ten sposób zapewnić sobie szybką, skuteczną ucieczkę od problemów fizycznego świata, jakie dręczyły go stale po wieczornym incydencie w łazience i słowach, jakie wtenczas usłyszał.
Posłanie za nim znów stęknęło piskliwe, kołysane na zardzewiałych nogach. Nakahara wyswobodził się nieco z ciasno zawiniętej wokół chłodnego ciała kołdry, obracając się w stronę sąsiedniego łóżka. Jego ciekawski wzrok posunął po zaokrąglonych plecach skulonej pod pierzyną sylwetki. Głębia błękitu oczu, zalśniwszy mocno, stała się wyczuwalna, niemalże namacalna dla samego Osamu.
- Myślisz o mojej propozycji, prawda?
Dazai wymownie przemilczał jego pytanie, jakby było ono dlań zupełnie retoryczne, czy nietrafne. Przesunął dłońmi po drażniącym materiale kołdry, naciągając go mocniej na głowę. Kasztan jego niesfornych pasm włosów, jaki rozlał się na poduszce, stworzył kontrast z jej białym, choć delikatnie wyblakłym materiałem.
- Dobranoc, Chuuya - odszepnął zduszonym głosem, jednakże nacisk w jego słowach był nader dobitny. Mężczyzna aluzyjnie, a zarazem wyraźnie i prosto dał Nakaharze do zrozumienia, że nie ma w tym momencie najmniejszej ochoty na prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji, a pragnie się jedynie przespać.
Nastała niezachwiana cisza, nieprzerwana już żadnymi hukami starych szpitalnych łóżek. Dazai odetchnął cicho, nie zważając na to, że rozgrzane powietrze w zamkniętej przestrzeni pod pościelą paliło jego drogi oddechowe. Przycisnął swój bok mocniej do materaca, aż ten ugiął się pod jego ciężarem, a jego polik zapadł się w nieprzyjemnej poduszce. Zacisnął z mocą powieki w próbie odizolowania się od trudnych myśli, hulających donośnie w jego głowie, doprowadzających nieszczęsny mózg do przegrzania. Niefortunnie, nieważne, jak wiele razy przywoływał odczucie sennej, otumaniającej mgły, która z wolna zawsze spowijała jego umysł po psychotropach, ten nieustannie zajęty był zastanawianiem się nad osobliwą ofertą, jaką złożył mu Chuuya. Choć ów przemyślenia zlewały się dziwnie w całość nie do jednoznacznego odczytania i sam Dazai nie do końca rozumiał, czemuż go tak ta sprawia trapi, to wszystko wciąż nie pozwalało mu na należyty spoczynek.
- Kurwa, ale piździ.
Kształtne usta Osamu oszpeciła nieznacznie krzywizna poirytowania. Mężczyzna burknął złowrogo pod nosem i, rozprostowawszy nieco kończyny, jednym ruchem obrócił się w stronę Chuuyi. Chłodne ogniki w szafirowych oczach, wyostrzone poświatą księżyca, jaka pokrywała skulone ciało Nakahary połyskującymi smugami, kontrastowały z ogniem lśniących włosów, których fale rozbryzgiwały się na poduszce, i wręcz uderzały swą zjawiskową kompozycją i zabarwieniem.
- Czy ciebie, kurna, nie naćpali nasennymi? - westchnął Dazai, zrezygnowany, przewracając zmęczonymi oczami. - Chodź i nie marudź.
W chwili wypowiadania tych słów, jego smukłe palce pochwyciły zmięty skrawek szorstkiej kołdry i wzniosły go do góry. Przeszywający ziąb owiał jego skórę, gdy powietrze wtargnęło w dotychczas bezpieczną strefę pod pościelą. Ledwo widocznym skinieniem głowy wskazał Chuuyi znacząco niewielką przestrzeń obok siebie. Nikły widok rozwartego na moment kokonu ciepła, w świetle z wolna nabierającego jaskrawych kolorów księżyca, był w istocie niezwykle zachęcający, jednakże Nakahara jeszcze przez sekundę leżał w bezruchu. Choć ich bliskość już dawno przekroczyła zbyt wiele granic, cielesność niemalże doszła do oczywistego punktu kulminacyjnego, a zwykłe ogrzanie się pod jedną kołdrą nie wydawało się być niczym wielce grzesznym, to po plecach rudowłosego prześlizgnęła się fala nieodgadnionych, mrowiących dreszczy.
Drobna sylwetka wyłoniła się spod szorstkiego materiału, a cień jej wyciętych kształtów padł wprost na Osamu. Rażący chłód przebił się przez skórę Nakahary i zdążył dogłębnie zmrozić każdy pojedynczo drgający nerw w jego ciele, nim mężczyzna zwinnie przemknął między skrzeczącymi pod jego ciężarem łóżkami. Naprężył się, niczym drapieżnik, mający w zamiarze skoczyć na swą ofiarę, i odbił się od twardego materaca. Lodowate powietrze rozwiało ogniste kosmyki, skrzące się głębokim odcieniem czerwieni, i nieprzyjemnie otuliło smukłą szyję. Chuuya dosłownie wpadł w nieznacznie rozwarte ramiona Dazai'a, zaraz z niebywałym zniecierpliwieniem wyrywając kołdrę z uścisku obandażowanych ciasno rąk i pospiesznie opatulając nią ich przylegające do siebie ciała. Jego głowa opadła bezwolnie na tors Osamu, a w odpowiedzi na leniwie okrywające go ciepło z ust wyrwało się ciche westchnienie. Rude włosy, skołtunione przy uprzedniej szarpaninie, stworzyły aureolę wokół twarzy, srebrzącej się w blasku księżyca, i subtelnie połaskotały nos Dazai'a.
Przez moment leżeli tak blisko, nieomalże spleceni, w zupełnej, bezwzględnej ciszy, a przez umysł Osamu przemknęła już myśl, iż być może będzie mógł w takowym położeniu z wolna odpłynąć. Ciężkie powieki nareszcie opadły, a ciało stało się stopniowo opieszałe, gdy skórę delikatnie koił dotyk aksamitnych, złotawo-rdzawych włosów. Błogostan zmęczenia nie pozostał z nim jednak na długo, albowiem Chuuya prędko go wybudził, mając całkowicie odmienne plany na tę noc.
- Jest wiele opcji - odezwał się ledwo słyszalnym szeptem, jak gdyby obawiając się, że kamera w ich pokoju rejestruje nie tylko obraz - który, swoją drogą, z boku musiał wyglądać dość intrygująco - lecz także dźwięk. - Moglibyśmy wyjść na spacer i jakoś się wyrwać. Chociaż przedostanie się przez bramę byłoby prawie niemożliwe... - Jego skupiony wzrok kierował się w różne strony, niby sunąc po szczegółowej rozpisce następnych poczynań, wytworzonej w głowie. - Dlatego lepiej, żebyśmy wzięli przepustkę. Wyszli...i nigdy nie wrócili.
Dazai skrzywił się, gdy to, czego tej nocy chyba najbardziej się obawiał, dotarło do niego w jasnej, najprostszej istocie. Ze swym niezdecydowaniem, myślami, rozchodzącymi się w dwie różne strony, wygłaszającymi zupełnie inne racje, wolał nie poruszać zobowiązującego tematu, czy też przez czysty przypadek podejmować zbyt pochopnych decyzji. Właściwie, wcale nie chciał ich teraz słuchać, zirytowany tym, że oferta Nakahary, w całym swym brzmieniu abstrakcyjna pod każdym względem, miała tak duży wpływ na jego nocne samopoczucie i pracę mózgu.
Wzniósł wzrok, niemrawy, aczkolwiek krzykliwie migoczący w świetle księżyca, jaki zdawał się z premedytacją kierować oślepiającą poświatę na twarz mężczyzny, i uśmiechnął się nieszczerze z teatralnym pobłażaniem i niby to skrytą złośliwością.
- Jacy my, Chuuya?
Rudowłosy łypnął nań nieprzyjaźnie, zaczepnie szturchając chudym ramieniem z rozdrażnieniem. Mimowolnie na jego policzkach zaiskrzył się piekący rumieniec wstydu i podenerwowania.
- Musisz mi pomóc, Dazai. - Chuuya przygryzł nerwowo wargę, gdy tak uwłaczające jego samowystarczalności słowa z trudem przeszły mu przez usta. Choć w znikomym świetle Osamu raczej nie zauważał jego cielesnych oznak niepokoju - oczu, wyraźnie unikających drugiego spojrzenia, kropli słonego potu, przyklejających rude kosmyki włosów do bladego czoła, zaciśniętych, napiętych dłoni pod rękawiczkami - to z pewnością wyczuwał poruszenie w jego głosie. - Nie mogę tak po prostu wrócić do ojca, będę miał przejebane.
- Dlaczego? - zapytał Dazai, jakby automatycznie, bez zastanawiania się, jak zatrważająca może być prawda tegoż dotycząca. Jednakże ów pytanie było bezsprzecznie słuszne, a pozostawało bez odpowiedzi przez zdecydowanie zbyt długi czas. Nieważne, jaka by ona nie była, w momencie, w którym Osamu pomyślał głupio poważnie o podjęciu czegoś tak szalonego i nierealnego, jak ucieczka z Nakaharą, i tym samym godził się na pewne niebezpieczeństwa, musiał ją poznać, musiał na jakiejś podstawie mu w pełni zaufać. - Dlaczego to wszystko kręci się wokół niego, Chuuya?
Oddech rudowłosego zdał się niekontrolowanie przyspieszyć w przypływie gorączkowego przejęcia, oplatając podmuchami ciepła smukłą szyję Dazai'a. Choć mężczyzna podświadomie już zadecydował, bowiem wiadomym dlań było, że na chwilę obecną poinformowanie Osamu o swojej sytuacji było nieprzyjemną koniecznością, to głos kłopotliwie ugrzązł mu w gardle, buntując się przeciwko rozsądkowi. Nakahara powoli przełknął gorzką gulę, stojącą na drodze do trudnej wypowiedzi, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Doprawdy, w innych okolicznościach, bez tej dziwnej, rozprzestrzeniającej się aury i gorąca, jakie wydzielało się między ich ściśniętymi na niewielkiej powierzchni łóżka ciałami, nigdy nie pomyślałby, ażeby opowiadać Osamu o rzeczach tak emocjonalnych i osobistych, a jednocześnie okropnie spaczonych, jak demonach przeszłości - nie, nawet teraźniejszości - goniących go nieustannie, przed którymi nie było jakiegokolwiek ratunku. Tym razem jednak dał się ponieść chwilowemu poczuciu otrzymywanego, chociażby naciąganego, wsparcia i przemówił ostrożnie:
- Moja matka...była dość agresywną kobietą - zaczął w niebywale smętnym tonie. Jego nieznacznie ochrypły głos drżał nerwowo przy nierównomiernym oddechu, zarazem rozbrzmiewając nieobecnie, dla niego samego wręcz nierzeczywiście, jakby mówienie o swej rodzicielce było na tyle nienaturalne, że jego mózg nawet w pełni tego nie odnotowywał. - Bardzo kochała ojca, ale po prostu...nie potrafiła się z tym opanować. Raz dość ostro się przez to pożarli i...
Zapadła nagła cisza.
Niedokończone słowa zawisły w zgęstniałym powietrzu, przesyconym niemalże namacalnym napięciem, a przerwa między nimi przeciągała się, podsycając niepokój z każdą mijającą sekundą. Drobne ciało, otulone ramionami Osamu, zastygło w zupełnym bezruchu, jakby sparaliżowane. Subtelna mgiełka rozpalonego, pędzącego niespokojnie oddechu nie muskała już szyi Dazai'a - zdawało się, że rudowłosy na moment przestał nawet oddychać.
Osamu poruszył się, wznosząc lekko głowę znad poduszki. Jego gorzkoczekoladowe oczy posunęły po urękawiczonych dłoniach, niekontrolowanie ściskających materiał jego koszulki, ognistych pasmach gęstych włosów, przylegających do rozgrzanego, spoconego w nerwach czoła i błysnęły z bezwiedną troską, zobaczywszy barwnie lśniące, aczkolwiek straszliwie spłoszone spojrzenie Chuuyi.
- I? - Dazai zachęcił go niepewnie do dalszego mówienia, zachowując odpowiednią ostrożność i spoglądając na niego najłagodniej, jak tylko w tamtej chwili potrafił. Stłumił swą płytką ciekawość, jaka w zastraszającym tempie pożerała go od środka i powstrzymał wszelkie zniecierpliwione reakcje, na ten moment dość nietaktowne. Liczyła się ulga, jaką Nakahara mógł odczuć po zwierzeniu się, a nie tylko dziecinne, puste zainteresowanie i oczekiwanie dalszego ciągu historii.
- I...nóż leżał bliżej ojca. Wtedy okazało się, które z nich jest tak naprawdę popierdolone.
Zamilkł ponownie, a jego zaciśnięte w wąska, pomarszczoną linię usta pokrył szpetny grymas, portretujący jedynie czystą, bezdenną nienawiść. Osamu nie odezwał się, nie był na tyle głupi, ażeby pytać o bardziej rozległe wyjaśnienia, bowiem zakończenie ów tragedii, choć nieco zagadkowo ujęte, było nader oczywiste. Tym razem to on znieruchomiał zupełnie, z wolna trawiąc tak nagle nabyte informacje. Jego kończyny niemalże całkowicie skostniały, jedynie prawa dłoń, jakby bezwiednie, samoistnie uniosła się, by jej smukłe palce mogły zatopić się w aksamicie ognistych loków.
Był pewien, że właśnie odczuł tak wielce obce dlań współczucie - po jego plecach żwawo pofrunął nieznany, dziwny dreszcz, łaskoczący nieprzyjemnie jego skórę, serce zaś ścisnęło się żałośnie, sprawiając mu niemalże autentyczny, wyczuwalny fizyczny ból. Rozchylił wargi, wykrzywione w wyrazie lekkiego szoku oraz posępności, jaka się mu udzieliła, chcąc użyć jakiś kojących słów pocieszenia, lecz prędko zrozumiał, że nie może. Nie potrafiłby zachować właściwej subtelności i jednoczesnej szczerości w swojej odpowiedzi na tak anormalną historię. Dotychczas był znieczulony na cierpienia innych, sam zbyt zrozpaczony i pomylony, by się tym przejmować. Praktycznie nigdy nie usłyszał od kogokolwiek jakichkolwiek słów minimalnego wsparcia, toteż także nie wykazywał się teraz prawidłową empatyczną postawą. A gdy po raz pierwszy czyjeś słowa go poruszyły, zachwiały chłodną obojętność, trzymającą się go kurczowo od lat dziecięcych, mężczyzna zdobył się jedynie na przesunięcie dłonią po głowie towarzysza w czułym geście oraz śmielsze objęcie jego kruchego ciała. Drugą rękę przesunął po szorstkim, pomiętym prześcieradle, owijając ją ciasno wokół krągłych bioder. Z mocą przyciągnął Nakaharę jeszcze bliżej siebie, sprawiając, że między ich ciałami rozhulały się płomienie, a skórę, przylegającą do siebie ściśle, oblało przyjemne ciepło. Nie obeszło go już to, jak nieprzyzwoicie teraz zapewne wyglądają, gdy Chuuya przynajmniej częściowo rozluźnił się pod dotykiem jego ramion.
Rudowłosy, jakby przez tak drobny ruch nabrawszy odrobinę swobody i śmiałości, począł kontynuować:
- Dosłownie kilka dni przed tym zdiagnozowali u mnie to samo, na co chorowała matka - wyznał cicho, a jego głos chwiał się w arytmicznym tonie. - Ojciec, po tym, co zrobił mamie, stwierdził, że już nigdy nie popełni tak okropnego błędu, że nie pozwoli, żebym kiedykolwiek go sprowokował. Byłem dla niego jak pies, którego trzeba wytrenować, aby był ślepo posłuszny - mówił dalej, a jego głos przesiąkał obecnie nieomal namacalnym jadem, szafirowe oczy zaś płonęły niedowierzaniem. Rudowłosy pokręcił głową, nie mogąc się pogodzić ze świadomością, jak tragicznie był wychowywany. - Ale wiesz, co jest najgorsze? - zadał pytanie w pełni retoryczne, wznosząc mimowolnie szklące się oczęta, których barwa pod wpływem zastygłych łez stała się soczystsza. - To, że pamiętam, jakim dobrym człowiekiem był przed tym wszystkim...
Słowa, wydzierające się z bólem z jego gardła, łamały się coraz bardziej z każdym zaczerpniętym przy ich wypowiadaniu oddechem. Głębia oczu zaszła mglistym półcieniem, uzewnętrzniającym bezdenny, niewyobrażalnie wielki smutek. Zbolałym umysłem zawładnęły dokuczliwe wspomnienia nie do przebycia, grasujące za nim uprzykrzająco nieustannie, nawet obecnie, gdy wylądował w placówce psychiatrycznej, przy otępiających psychotropach, żyjąc niemalże zupełnie niezależnie od świata zewnętrznego. Gdzieś w głowie czaiła się boleśnie pulsująca świadomość, że jego sielanka - w porównaniu z jego sytuacją domową, pobytu w wariatkowie inaczej nazwać nie można było - nie będzie trwała wiecznie. Jego los był już przesądzony, a dni wolności perfekcyjnie odliczone. Ojciec w końcu zarzekał się, że nie chce, by jego potomek leczył się w przez nie wiadomo jak długi czas. Dlatego też perfidnie wykorzystał jego psychiatrę, nie do końca świadomą jego niecnych aż do tego stopnia planów.
- Gdy mnie zamknęli, Ozaki została mi specjalnie przydzielona, na jego życzenie. Czuł, co się święci i już jakiś czas temu owinął ją sobie wokół palca. Tylko dlatego, że była psychiatrą. Nie wiem, jak mogła się na to wszystko nabrać - skrzywił się z niezrozumieniem i jednoczesnym niesmakiem. - Miała sprawić, żebym jak najszybciej wyszedł i jakoś mnie...wyhamować. No i wynalazła nowy lek firmy Dazai, głupia - prychnął teatralnie pogardliwie, choć szafir jego tęczówek rozbłysł ponętnie w ciemności, gdy spoglądał ponownie na Osamu, a kąciki warg drgnęły, co samo w sobie było ruchem dość nieadekwatnym do tego, o czym zaledwie przed chwilą mówił.
Lecz Dazai także nie mógł powstrzymać uśmiechu, uparcie rozciągającego nieznacznie jego usta, usłyszawszy, jak głos Chuuyi wyostrza się, uwalniając się od smętnej nuty, zdecydowanie wybrzmiewając bardziej żywo. Mężczyzna ścisnął Nakaharę mocniej przy sobie, a ten aż westchnął na ów rzadką czułość. Dazai poczuł powiew ciepłego powietrza na skórze i rozhulałe kosmyki włosów na rozjaśnionych subtelnym rumieńcem policzkach.
- Po prostu spierdolmy i nie przejmujmy się już niczym, Dazai - poprosił Chuuya słabym głosem, powoli przemieniającym się w całkowicie ospały pomruk, i automatycznie zatopił głowę mocniej w torsie Osamu.
Dazai nie miał pojęcia, jakie dokładnie były motywy jego działań - czy w tamtej chwili udzielił mu się pewien niezdrowy, nocny sposób myślenia, inaczej nietrzeźwość, czy historia Nakahary aż do tego stopnia zachwiała jego zwyczajowymi zachowaniami, czy też podświadomie rzeczywiście chciał to uczynić, zapragnął wyrwać się ze sztywnych szponów nudy, rutyny i ciągłego otępienia. Cokolwiek przejęło wtedy nad nim kontrolę, wydarło mu z gardła jednogłośnie aprobujący odgłos.
Na wargi Chuuyi ponownie wtargnął lekki uśmiech, zjawiskowo przyświetlony pobladłą poświatą księżyca, wpływającą strumieniami przez okno.
- W takim razie... - wymruczał z nieskrywanym zadowoleniem tuż przy uchu Osamu, nieomalże muskając ustami jego płatek - ...będziemy musieli poprawić nasze zachowanie i relacje, co nie? - spostrzegł z wymownym naciskiem na ten ostatni obowiązek.
Oczywistym było, że przekonanie lekarzy oraz ordynatora oddziału do wydania przepustki będzie graniczyć z istnym cudem, zwłaszcza teraz, gdy karygodne postępowanie dwójki mężczyzn zostało bezwstydnie rozpowszechnione wśród całego personelu i pacjentów szpitala. Ich położenia w żaden sposób nie poprawiała świadomość upływających dni, zbyt mało czasu na pokazanie swej zupełnie odmiennej postawy. Musieli doprawdy się wysilić, prędko udowodnić wszystkim, że są przynajmniej w małym stopniu zdrowi i zdolni do funkcjonowania w społeczeństwie, by jak najszybciej uzyskać zgodę na ,,krótkie" wyjście, nim jeszcze Kouyou dowie się, że między nimi nie doszło do niczego głębszego, do czegoś co - według jej desperacji - miało pomóc, i zrezygnuje ze swoich osobliwych sposób leczenia, a następnie powiadomi o wszystkim ojca Chuuyi... Na ów myśl po ciele Osamu pofrunął dreszcz, oblewający gładką skórę chłodnym potem, a w sercu pojawiła się niespotykana u niego, niezrozumiała troska oraz paraliżujący lęk.
Zanim jego wargi uformowały jakąkolwiek odpowiedź, dech został spomiędzy nich okrutnie wyrwany przez usta rudowłosego. Dazai'a momentalnie ponownie ogarnęło buhające ciepło. Bez oporu poddał się pocałunkom Chuuyi, bowiem ciasno opatulająca go kołdra nie pozwalała mu zbytnio się poruszyć. Być może był także zbyt niemrawy przez późną godzinę oraz w głębi duszy nader przejęty smutkiem i wzrastającą nadzieją Nakahary, by teraz się od niego odsunąć. Ich wargi stykały się w tańcu, powolnym, lecz namiętnym i rozpalającym, a języki raz po raz sunęły między sobą. Jednakże nie walczyły tym razem o dominację jednego nad drugim, dotykały się tylko ślisko i wymieniały między sobą wilgotną ślinę, jako przypięczętowanie paktu, który właśnie zawarli, podpisanie umowy, mówiącej o tym, że od tej chwili rozpoczyna się ich rola, a wcielenie się w nią oznacza jak najpiękniejsze odegranie miłości.
Nareszcie jest!
Wybaczcie, naprawdę, ferie mnie rozleniwiają, a i tańczenie przez 7 godzin dziennie na obozie odbierało mi troszku sił do pisania. Głównie pisałam w nocy lub nad ranem (literally), więc nie dziwcie się, jeśli coś brzmi jak po pijanemu XD
❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro