ᴡᴛᴇᴅʏ.7
Zsiadam z motoru pod moim hotelem, czuję lekkie pieczenie ramion po spędzeniu całego dnia na słońcu, pogoda nieprzerwanie umilała mi pracę. Sebastian pomaga mi rozpiąć kask i nie przestaje się do mnie uśmiechać z tym swoim bezczelnym urokiem.
– Nie zaprosisz mnie na drinka? – pyta, kładąc mi dłoń na biodrze.
– A nie musisz już wracać? Zdawało mi się, że Jim Cię potrzebuję.
– On potrzebuję mnie, a ja tego drinka. Z Tobą.
– Wpadnę wieczorem? – proponuję, wiążąc włosy w kucyk.
– Czy Ty mnie lubisz Peggy? Bo cały czas mam wrażenie, że robisz wszystko by przypadkiem spotkać Jima – mówi, a ja wybucham śmiechem i klepię go po ramieniu.
– Lubię Cię Seb. Wieczór?
– Tak, do zobaczenia – odpowiada z uśmiechem i całuje mnie w policzek.
Patrzę, jak odjeżdża i dopiero kiedy mam pewność, że zniknął mi z oczu, zaczynam biec do swojego pokoju. Jestem tak bardzo spóźniona na rozmowę z Człowiekiem z Lodu, że może się to skończyć bardzo źle dla mojej siostry. Wpadam do pokoju, wyjmuję komputer zza szafy i szybko się loguję, czekając na połączenie.
Sebastian ma rację, moje zainteresowanie Jimem jest niebezpiecznie zauważalne, powinnam przestać robić tak oczywiste rzeczy, jak umawianie się we trójkę na obiady i drinki, kiedy dostawałam większość informacji od samego Morana.
Ale nie mogłam.
Moriarty hipnotyzował mnie, pociągał, intrygował i imponował mi. Nazwał się królem chaosu i zachowywał się po królewsku, jakby mógł wszystko, wszędzie, zawsze. Jakby mógł kupić każdego człowieka na świecie i zabić każdego bez mrugnięcia okiem, bo w swoich oczach był bogiem.
W moich był magnesem.
– Spóźniłaś się – mówi chłodnym głosem Holmes.
– Byłam zajęta Moranem.
– Dowiedziałaś się czegoś?
– Nie wiem, z kim pracują w Londynie i czy na pewno ich siatka wam zagraża. Wiem za to na pewno, jak mocno wgryźli się w Europę Wschodnią, bliski wschód, a ich księgowa jest Ameryką.
– Donna Ross, wdowa po Gabrielu Rossie, który zajmował legalnie sprzedażą jachtów, a nielegalnie dorabiał na imigrantach z Kuby.
– Imigrantach przede wszystkim, nie tylko z Kuby – poprawiam go i nalewam sobie wodę. – Jaka jest oficjalna przyczyna śmierci Gabriela?
– Upił się z kolegami podczas rejsu i wypadł za burtę – odpowiada Mycroft, a ja przytakuję lekko. Wygodnie Sebastian, bardzo wygodnie, sama wymyśliłabym coś bardzo podobnego. – Nie maczałaś w tym palców?
– Moriarty zabrał mnie do nich na drinka w zeszłym tygodniu. Wszystko jest w raporcie – odpowiadam spokojnie. – Ważniejsza kwestia to, że wczoraj wieczorem widziałam, że na spotkanie z nimi przyjechał Saber Moaadi, wysłałam Ci zdjęcia.
– Moaadi nie wspiera terorystów.
– Moaadi to człowiek interesu, wspiera każdego, kto płaci. Choć udaje, że ma przy tym sumienie. Czy samo prowadzenie z nim interesów nie kwalifikuje ich już jako potencjalnego zagrożenia terrorystycznego?
– Owszem, ale nie dla nas. Dopóki oni siedzą we Włoszech, to nie jest oficjalnie nasz problem, dlatego potrzebuję mieć potwierdzenie, że ich interesy sięgają Wielkiej Brytanii. A Ty masz mi takie dowody załatwić.
– Spodziewasz się, że sam David Cameron wpadnie do nas na kawę? – sarkam, patrząc na niego kpiąco.
– Spodziewam się, że coś znajdziesz. I liczę, że zrobisz to szybciej niż nasi ludzie na miejscu.
– Wiesz, że jeśli coś jest to Ci to dam.
– Lepiej się postaraj.
– Twoje groźby robią się nudne, jak powtarzasz je za często – mówię i rozłączam się bez pożegnania. Nie miałam ochoty na jego kolejny monolog, znałam swoje miejsce.
Słońce, plaże, wino i oliwki. To mogłoby być moje życie, z Nat zawsze planowałyśmy życie w takim miejscu, w jakim bajecznie ciepłym kraju z dobrym alkoholem. Obie po latach w Rosji nienawidzimy śniegu i na sam jego widok czujemy to nieprzyjemne wspomnienie, ale tutaj, tutaj budzi mnie słońce i zapach lata.
Zostawiam broń w hotelu, zakładam na siebie tylko długą turkusową sukienkę i biorę małą torebkę. Nie boję się ich, Moriarty może być najniebezpieczniejszym mężczyzną na ziemi, ale ja się go nie bałam.
Choć raczej Peggy Schuyler się go nie boi.
Anastazja Dobranov jest martwa, jeśli dowiedzą się o jej istnieniu.
Gdy wchodzę na teren hotelu, od razu słyszę dźwięki muzyki płynące znad basenu i idę w ich stronę. Jim i Sebastian siedzą przy stoliku, ten pierwszy od razu mnie zauważa i uśmiecha się lekko. Sposób, w jaki to robi, jest diabelski, zawsze na mój widok uśmiecha się jak człowiek, który gra z całym światem w karty i już wie, że go ograł. A nagrodą byłam ja.
Siadam na krzesełku między nimi, a Sebastian od razu biegnie do baru po drinka dla mnie.
– Wyrwał ją w końcu? – pytam, spoglądając na barmankę, która też zauważyła moją obecność.
– Nie, chyba za bardzo skupia się na Tobie.
– Biedaczek – mruczę pod nosem i spoglądam na Jamesa, dziś ma na sobie białą koszulę, granatowy krawat, a czarna marynarka wisiała starannie przewieszona przez oparcie krzesła.
Dwa tygodnie. Znam tego człowieka niecałe dwa tygodnie, a umiem rozpoznać jego drobne nawyki, to jaki krawat zakłada, kiedy wie, że spotka mnie, a jaki na spotkania z klientami, kiedy nosi okulary przeciwsłoneczne, a kiedy chowa je w kieszeni marynarki, kiedy uśmiecha się jak zwycięzca, a kiedy wie, że nie wykonał jeszcze ostatniego ruchu.
I wiedziałam, że on wie o mnie dokładnie to samo. Znałam to dedukujące spojrzenie aż nazbyt dobrze.
Kiedyś już je widziałam i wtedy też nie skończyło się to dobrze.
– Zatańczysz? – pyta Moran, stawiając przede mną szklankę, a ja kręcę głową.
– Za kilka drinków na pewno.
– Wszystko w porządku? – pyta ciepłym głosem Sebastian.
– Nie do końca, rozmawiałam dziś z moją przyjaciółką w Londynie, nie wspominałam jej, dokąd uciekam, ale mój mąż jej groził – mówię, próbując sprzedać jakąś bajeczkę.
– Dziwię się, że tyle z tym zwlekał – stwierdza Jim z uśmiechem psychopaty.
– Ty od razu uderzyłbyś w moich bliskich?
– Jeśli chciałbym Cię skrzywdzić, od tego właśnie bym zaczął, to podstawy. Jeśli chcesz, by ktoś robił to, co mu każesz, musisz postawić na szali coś, co ma dla niego wartość.
– Nie jesteś wcale od niego taki różny – mówię, udając zaniepokojoną.
– Zdziwiłabyś się – odpowiada James, patrząc wprost na mnie. – Nie znam Twojego męża, ale wygląda na to, że on krzywdzi ludzi, by osiągnąć jakiś cel.
– A Ty właśnie nie przyznałeś się, że robisz to samo?
– Nie, ja robię to dla rozrywki – mówi, śmiejąc się. – Każdy człowiek choć raz fantazjuje o zrobieniu czegoś naprawdę złego bez żadnych powodów, tylko dla zabawy. A ja po prostu nie lubię się nudzić.
– Chciałabym podpalić Londyn – mówię, patrząc mu prosto w oczy. – Chciałabym siedzieć na szczycie London Eye z kieliszkiem szampana i patrzeć jak część tego piekielnego miasta wylatuje w powietrze.
– Och, loża z widokiem na piekło. Podoba mi się ta wizja – przyznaje Moriarty, nie przerywając nawet na chwilę swojego uśmiechu.
Zapada chwila ciszy, a ja mam wrażenie, że powietrze między nami drga i skrzy się jak linie energetyczne podczas burzy. A w mojej głowie pojawia się jedno kompletnie zapomniane słowo – pożądanie.
Sebastian chrząka, a my zdajemy sobie sprawę, że siedzi obok nas przenosząc wzrok z Jima na mnie. Czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy? Nasza niespodziewana wzajemna sympatia, sposób, w jaki się uśmiechamy, gdy nasze spojrzenia się spotykają? Przecież to nic, tylko rozmawiamy, tylko żartujemy, to takie zwykłe, takie naturalne. Przecież to właśnie robią normalni ludzie?
Idziemy na parkiet z Sebastianem, a ja widzę w jego twarzy coś nowego, zupełnie nowe zaciekawienie, jakby nagle zobaczył we mnie coś innego niż do tej pory.
– Flirtujecie – mówi w końcu.
– Nie prawda.
– Dobrze, nie flirtujecie – odpowiada Moran, śmiejąc się pod nosem. – Jednak napięcie między wami sprawia, że czuję się nie komfortowo.
– Daj spokój, Sebastian!
– Lubisz go! – śmieje się, patrząc mi w oczy. – Lubisz mojego szefa.
– Lubie go i lubię Ciebie.
– On zdaje się lubić Ciebie, a on nikogo nie darzy sympatią.
– Daj spokój! Plotkujesz jak nastolatka! – mówię i uderzam go lekko w ramię, śmiejąc się. Sebastian nachyla się do mojego ucha, a jego dłoń zjeżdża w dół moich pleców wprost na mój tyłek. – Nie pozwalaj sobie na za dużo.
– Po prostu powiedz mi, jeśli nie mam u Ciebie żadnych szans – mówi, patrząc mi prosto w oczy, a ja kręcę głową i odpycham jego rękę.
– Nie prześpię się z Tobą. Ile razy mam to mówić?
– Aż zmienisz zdanie.
Kręcę głową i wracam do swojego drinka, James rozmawia przez telefon w dość dużej odległości od nas, ale rozpoznaję, że nie mówi po angielsku. Jeden dowód, potrzebuję jednego dowodu, że działają w Wielkiej Brytanii i mogę wjechać.
Cholera! Czemu tak bardzo chce wjechać? Przecież doskonale wiem, co czeka na mnie w Londynie.
Jim wraca do stolika, widzę, że coś poszło nie po jego myśli, jest w jego cichym zdenerwowaniu coś niezwykle przerażającego. Jest nieobliczalny. To chyba jego najlepszy opis. Opróżniamy szklanki w milczeniu, po czym znów odciąga Morana na bok i odsyła go do hotelu.
– Przejdźmy się – mówi do mnie i nie czekając na moją decyzję, kieruję się w stronę wyjścia.
Idziemy znów plażą tuż obok siebie, ja trzymam szklankę w lewej dłoni, on w prawej, dlatego, gdy lekko się zatoczę na miękkim piasku, stukamy nimi w siebie. Ściskam mocno paski butów w drugiej dłoni, aż w końcu się zatrzymujemy i siadamy na piasku, na tyle daleko od hotelu, by uciec od wścibskich spojrzeń pozostałych imprezowiczów.
Nogawki garnituru od Vivienne Westwood moczą się w wodzie oblewającej nasze nagie stopy, morze jest ciepłe nawet mimo lekkiego wiatru rozwiewającego moje kręcone włosy.
– Dlaczego zawsze odsyłasz Morana? – pytam, przerywając ciszę między nami.
– Bo mogę. Nie robiłbym tego, jakbyś nie godziła się zostawać ze mną sama.
– Nie mam nic przeciwko, by zostawać z Tobą sama James – odpowiadam cicho i delikatnie opieram się o niego, by po chwili wrócić do swojej pozycji. Milczymy, pijąc drinki, paląc kolejne papierosy i patrząc na fale, dobiegają nas dźwięki muzyki z hotelu, której nie zagłusza szumu fal.
Jesteśmy tu czwarty, może piąty raz i zazwyczaj po prostu siedzimy obok siebie milcząc, aż dokończymy nasze drinki. Myślę, że oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że nie możemy powiedzieć sobie prawdy, więc siedzimy w ciszy. I naprawdę ją lubię, to milczące porozumienie między nami, ten spokój, to ciepło i jego obecność.
– O czym marzysz? – pyta James, nie odrywając wzroku od jakiegoś punktu na horyzoncie.
– O całym świecie. Chciałabym mieć cały świat w zasięgu ręki – mówię bez zastanowienia, od razu orientując się, że na to pytanie wcale nie odpowiedziała Peggy tylko ja sama. – Chciałabym stabilizacji, drinków na plaży, świadomości, że mogę sama o sobie decydować i chciałabym nigdy więcej się nie bać.
– Lubię sposób, w jaki mówisz o tym, że się boisz, że nie możesz podejmować własnych decyzji, że jesteś czyjąś własnością – mówi Jim, uśmiechając się lekko, podnosi szklankę do ust, a po chwili śmieje się cicho i spogląda mi prosto w oczy. – Lubie sposób, w jaki kłamiesz.
Nachyla się do mnie i odgarnia jedno z pasm włosów, które nieustannie ucieka zza mojego ucha, jego palce muskają moją twarz, a ja zamykam oczy.
Trochę bliżej, tylko kawałek i mogłabym złączyć nasze usta w pocałunku.
Mogłabym zaproponować najkrótszą drogę do jego pokoju.
Mogłabym nie dać mu zasnąć aż do rana, w przerwach opowiadając, jak to nigdy nie czułam się tak, jak czuję się przy nim.
Mogłabym później rozpłakać się i prosić o pomoc, sprawić, że będzie chciał mnie uratować, że mi zaufa, wpuści do swojego życia, a ja dostanę to, po co przyjechałam i będę mogła go zniszczyć.
Mogłabym zrobić to wszystko, ale zamiast tego odsuwam się i obracam szklankę w dłoniach.
Dlaczego? Bo nie jestem na tyle głupia, by próbować ograć Jamesa Moriartiego.
– Skąd wiesz, kiedy kłamię? – pytam cicho.
– Wiem, kiedy kłamiesz samej sobie, takie kłamstwa widać najbardziej. Mam wrażenie, jakbyśmy byli ulepieni z tej samej gliny, nie urodziliśmy się po to, by przegrywać. Urodziliśmy się po to, by zawsze mieć ostatnie słowo.
– Zdajesz się być człowiekiem, który przeżyje nas wszystkich, tylko po to, by mieć ostatnie słowo James.
– A Ty zdajesz się zawsze oddać każdy cios, choćby ciętym językiem.
– Kiedy urodziłeś się po to, by wygrywać, każda kolejna porażka uczy Cię, gdzie jest Twoje miejsce i kiedy należy się w końcu poddać.
– Więc przyjazd tutaj właśnie tym był? Twoją kapitulacją? – pyta, dalej patrząc prosto na moją twarz, gdy ja kontempluję wzrokiem resztkę mojej whisky.
– Nie, skapitulowałam już dawno temu i zrozumiałam, gdzie jest moje miejsce.
– Nie wyglądasz na pogodzoną z losem – stwierdza lekko, a ja śmieje się gorzko i wypijam ostatni, największy łyk ze szklanki.
– Mój mąż ma w zwyczaju mówić, że mając odpowiedni bat, nawet najdziksze zwierze wsadzi się do klatki. W końcu każde nauczy się, co ma robić, żeby nie oberwać kolejny raz – mówię cicho, a James nagle rozbraja mnie na łopatki, robi to zupełnie niespodziewanie. Nagle odstawia szklankę i bierze moją twarz w dłonie, zmuszając, bym na niego spojrzała.
– Nie zgrywaj ofiary. Nie pasuje Ci to – mówi ostro. Wsuwa palce w moje włosy i przesuwa dłońmi w dół mojej szyi aż do ramion, a ja czuję iskierki jego dotyku na mojej skórze, jego dłonie są przyjemnie chłodne, a uśmiech tak samo kpiący, jak zawsze.
– Masz rację, gdyby to o mnie chodziło, już dawno bym go wypatroszyła. Niestety nie żyję na świeczniku jak Ty – odpowiada i wstaję, a on robi to samo, sięgam po swoje buty, by iść w stronę hotelu, ale James łapie moją dłoń i przyciąga do siebie, wpadam w jego ramiona kompletnie zaskoczona.
– Gdyby wszyscy żyli tak jak ja, świat byłby znacznie ciekawszy.
– Czym się zajmujesz Jim? – pytam, a on uśmiecha się, wyrywa moje buty i rzuca na piasek przy naszych stopach.
– Zatańcz ze mną.
– Powiedz mi, czym się zajmujesz.
Moriarty obejmuje mnie w talii i zaczyna ze mną powoli wirować, moje ciało działo kompletnie bez mojej zgody, poddając się jego prowadzeniu. Z hotelu płyną do nas dźwięki utworu Inxs — Never Tear Us Apart, a on bierze moją dłoń, zmuszając do obrotu, znów wpadam w jego ramiona i zaczynam się śmiać. Robię śmielszy krok, gdy obraca mnie po raz kolejny i też wybucha śmiechem, to nie alkohol, to coś, co wirowało między nami, było bardziej rzeczywiste, niż bym tego chciała.
I nigdy nie powinno się wydarzyć.
– Don't ask me, what you know is true... – śpiewa Jim wprost do mojego ucha przy kolejnej zwrotce, a ja zaciskam mocniej dłoń na jego ramieniu.
– Muszę iść – mówię przerażonym głosem, wyrywam się i biegnę w stronę hotelu, słysząc, jak mnie woła, ale nie mogę się zatrzymać.
Nie mogę kontynuować tego zadania, nie mogę, po prostu nie potrafię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro