Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ᴡᴛᴇᴅʏ.4

Pierwszego dnia w słonecznym San Remo nie mam zamiaru nawet szukać moich podejrzanych. Zamiast tego idę na plażę, jem kolację w restauracji, kończę czytać książkę, a wieczorem wybieram się do klubu z głośną włoską muzyką, której nawet nie lubię, ale potrzebuję, choć na jeden dzień, uwolnić się od świadomości, kim jestem.

Dopiero gdy z lekkim kacem budzę się kolejnego dnia, postanawiam ich wyśledzić. Wypatruję ich bez problemu w jednej z restauracji, przechodzę koło ich stolika, a rudy mężczyzna obraca się za mną, co od razu biorę za dobrą kartę. Obserwuję ich cały dzień, dopóki nie znikają w hotelu przy samej plaży.

Trzeciego dnia robię dokładnie to samo, znów daję się zauważyć, mijając ich w jednej z uliczek. Celowo udaję, że rozmawiam głośno przez telefon, odgrywając głośną kłótnię z nieistniejącym mężem i teraz obaj się za mną obracają. Nie wiem, czy to kwestia londyńskiego akcentu, czy białej letniej sukienki.

Czarnowłosy mężczyzna zawsze ma na sobie cienki dopasowany garnitur, a jego telefon zawsze dzwoni przebojami z lat osiemdziesiątych i cały czas sprawia wrażenie idealnie opanowanego. Tak opanowanego, że wiesz, że gdy w końcu wybuchnie, jesteś martwy.

Rudy mężczyzna jest dużo swobodniejszy, flirtuję z kelnerkami, ogląda się za dziewczynami na ulicach, a wieczorem schodzi na drinka do hotelowego baru, jakby naprawdę był tu na wakacjach.

W końcu czwartego dnia wchodzę do restauracji, w której jedzą obiad. Udaję, że ich nie zauważam, ale doskonale widzę, jak czarnowłosy daje drugiemu znak, by poszedł do mnie.

– Dzień dobry – mówi ze szkockim akcentem i czarującym uśmiechem. – Nie ma wolnych stolików, więc może da się Pani namówić na miejsce przy naszym.

Podnoszę na niego mój zaskoczony wzrok i spoglądam w głąb tarasu na drugiego z mężczyzn.

– To bardzo miłe, ale dlaczego?

– Och, mój przyjaciel ma wielką ochotę porozmawiać z kimś, kto mówi po angielsku – odpowiada, a ja od razu śmieję się krótko i kręcę głową.

– To bardzo miłe z waszej strony, ale właśnie miałam zamówić jedzenie na wynos – tłumaczę z uśmiechem.

– Nalegam – mówi aksamitny głos drugiego z mężczyzn, który znalazł się obok nas. Spoglądam na niego, a brunet zdejmuję okulary przeciwsłoneczne i wpatruje się we mnie orzechowymi oczami, a ja w końcu przytakuję i chowam portfel. Odsuwa się, by puścić mnie przodem i delikatnie muska moją talię, wskazując drogę do ich stolika. – James Moriarty.

– Peggy Schuyler – odpowiadam, James wyciąga dłoń, a kiedy podaję mu swoją, całuję mnie w nią i czeka, aż usiądę pierwsza.

– Sebastian Moran – mówi drugi z mężczyzn i również całuje moją dłoń.

– Więc Peggy jadłaś tu już kiedyś? – pyta Moriarty, a ja od razu kręcę głową.

– Nie, przyjechałam kilka dni temu i pierwszy raz jestem w San Remo.

– Więc pozwól, że zamówię jedzenie za Ciebie. Piję różowe wino, może być? – upewnia się, a ja przytakuję. Brunet składa zamówienie, rozmawiając z kelnerką po włosku, a Sebastian nie odrywa ode mnie wzroku.

– Wakacje? – zagaduje Moran.

– Ktoś może to właśnie tak nazwać – odpowiadam nerwowo.

– A ktoś inny?

– Ktoś inny powie, że uciekłam przed moim mężem, ale to nie jest temat do miłej konwersacji przy obiedzie – ucinam temat, wzruszając lekko ramionami i spoglądam na Jamesa. – Też jesteś londyńczykiem, prawda?

– Można tak powiedzieć – odpowiada i uśmiecha się lekko. – Czym się zajmujesz w Londynie Peggy?

– Prowadzę restaurację razem, z mężem. On gotował, ja zajmowałam się całą resztą, czyli przede wszystkim tym, żebyśmy nie utonęli w długach – sprzedaję swoją bajeczkę. – A wy co robicie w San Remo?

– Interesy – odpowiada krótko Moriarty i nalewa mi wina. Unosimy kieliszki i stukamy się nimi nad stołem, wznosząc toast za ciepłe lato i przypadkowe spotkanie.

Korzystając z tego, że siedzimy na tarasie, wyjmuję papierosy z torebki, a James robi dokładnie to samo i nachyla się lekko w moją stronę z zapalniczką. Dłuższą chwilę nic nie mówimy, tylko rozkoszujemy się dymem, a ja przyglądam się brunetowi, niechętnie przyznając, że nawet sposób w jaki pali, jest niezwykle pociągający.

– My oddajemy się zgubnemu nałogowi, ale czemu Ty nic nie mówisz Sebastian? – zagaduję drugiego z mężczyzn. – Skąd jesteś?

– Sebastian na Twój widok utracił zdolność składania słów w pełne zdania – śmieje się James, nie odrywając ode mnie wzroku. – Zauważył Cię na plaży kilka dni temu i uważa, że to przeznaczenie, że ciągle na siebie wpadamy – dodaje po chwili z bezczelnym uśmiechem.

– To po prostu małe miasteczko – mówię, kładąc Sebastianowi na kilka sekund dłoń na przedramieniu i sięgam po kieliszek.

– Rosehall w Szkocji. Dziura jakich mało – odpowiada w końcu Moran, gromiąc Jamesa spojrzeniem, a tamten wydaje się mieć najlepszy ubaw w swoim życiu. – Na długo przyjechałaś?

– Na kilka tygodni, a wy?

– Zależy od interesów – odpowiada James, cały czas się we mnie wpatrując, ale nie robi tego w ten sam sposób co Sebastian. James nie pożera mnie wzrokiem, jego analizujące spojrzenie nie jest komplementem mojej urody. Moriarty dedukuje, a nie obserwuje.

– A co to za interesy? – pytam, spoglądając brunetowi prosto w oczy, a on się śmieje. Wie, że go przejrzałam i kręci głową, a kelnerka stawia przed nami jedzenie, uśmiechając się do Jamesa czarująco. Było w nim coś magnetycznego, w tym garniturze i pewnym uśmiechu coś, co przyciągało do niego ludzi, jak ćmy do świecy.

Zaczynamy jeść, rissotto z owacami morza było najlepszym, jakie jadłam w życiu, a wino i słońce powoli rozluźniało naszą rozmowę pełną narzekań na włochów i turystów, ale ja wiedziałam, że pozornie jest tam coś więcej. Moriarty próbował rozgryźć mnie, tak mocno, jak ja jego. Być może przejrzał mnie już pierwszego dnia, gdy Sebastian widział tylko mój tyłek w kostiumie kąpielowym.

Siedzimy, śmiejąc się i opowiadając anegdoty z podróży, z Londynu, a ja sypię jak z rękawa historiami z mojej restauracji, która nigdy nie istniała. Odbieram wrażenie, że żadne z nas nie chce się zbierać. Na stole cały czas pojawia się więcej jedzenia i wina, a odległość między krzesłem moim i Sebastiana zmniejsza się z każdym kieliszkiem.

– Gdzie się zatrzymałaś? – pyta Moran, gdy telefon Moriartiego rozbrzmiewa hitem Bee Gees, a on przeprasza mnie i odchodzi na tyle daleko, bym nie słyszała, o czym rozmawia.

– Villa Maria a wy?

– Royal. Piękny widok, piękne pokoje, a przy basenie jest naprawdę świetny bar – opowiada Sebastian. – Jim ma niezwykłe przywiązanie do klasy, a ja korzystam z tego z uśmiechem.

– Jesteś jego wspólnikiem?

– Bardziej ochroniarzem – mówi z uśmiechem. – Więc co powiesz na drinka wieczorem u nas w hotelu?

– Moran nie bądź idiotą – sarka nad jego głową James. – Jej problemy z mężem są trochę bardziej skomplikowane niż takie, które załatwi wakacyjny romans, więc raczej nie jest Tobą zainteresowana.

– Po części masz rację Jim – mówię, zdrabniając jego imię tak, jak Sebastian przed chwilą. – Owszem nie jestem zainteresowana letnim romansem, ale nie mam nic przeciwko, by iść z wami na drinka innego dnia. Dziś już wypiłam wystarczająco.

– James nie jest fanem imprez przy basenie – mówi Moran, szczerząc się do swojego przyjaciela.

– Jego strata – odpowiadam, uśmiechając się słodko i utrzymuje spojrzenie orzechowych oczu Jamesa. – Więc może jutro?

– Jutro jesteśmy zajęci, ale pojutrze z przyjemnością – odpowiada Moriarty. – Zapłaciłem już rachunek, do zobaczenia Peggy.

Znów całuje moją dłoń i daje znać Sebastianowi, wystarczy jedno jego spojrzenie, a drugi z mężczyzn podrywa się z krzesła i biegnie za nim jak pies. Niemal tanecznym krokiem wracam do hotelu, jest ciepło, słońce zachodzi powoli, a ja czuję wino krążące w moich żyłach.

To było najmilsze popołudnie, jakie spędziłam od dawna, może to praca, może to zlecenie, ale nie mogłam sobie odmówić szczerego uśmiechu, nawet tylko przez sekundę. Byłam w końcu we Włoszech i nie musiałam nikogo zabić, miałam tylko dowiedzieć się, dla kogo pracują i iść po nitce do kłębka, a jeśli na jutro mają plany, ja też je mam.

Wysyłam szczątkowy raport mailem i nalewam sobie więcej wina, mój hotel nie należy do luksusowych, ale widok wąskiej uliczki skąpanej w świetle latarni mnie uspokaja. Chciałabym zadzwonić do Nat i opowiedzieć jej o piasku na plaży i błękicie nieba, ale nie mogę, nie mogę zadzwonić do nikogo, bo nikogo nie mam.

Następnego dnia rano uważnie pakuję mały plecak i wychodzę z hotelu, by wypożyczyć skuter, gdy jestem odpowiednio daleko od miasta, upewniam się, że moja broń działa bez zarzutu. Mam wielką nadzieję jej nie użyć podczas tej misji, ale nie mogę być nieubezpieczona na wszelkie okoliczności. Moran mógł uśmiechać się uroczo, ale nadal był cholernie niebezpieczny.

Wracam do miasteczka i jadę prosto pod ich hotel, wejście do niego nie okazuje się dużym problemem, podobnie weryfikacja, które zajmują pokoje, a później znikam niezauważona. Obserwuję główne wejście z restauracji na ulicy i mam wielką nadzieję, że nie wyjdą tylnym wyjściem. Nigdy nie lubiłam pracować z innymi ludźmi, ale w takich sytuacjach na pewno pomoc byłaby przydatna.

Czy jeśli dopuściłabym do tego, by Nat przeszła szkolenie i nie wywiozłabym jej z kraju, to teraz byłaby tu ze mną? Przecież ja w jej wieku już prowadziłam pierwsze misje... Choć pewnie, gdyby trafiła do jednostki, nigdy więcej bym jej nie zobaczyła, dopóki nie musiałyśmy się zabić nawzajem.

Zauważam, jak Sebastian wychodzi i wsiada do czarnego samochodu podstawionego przez kierowcę, a Jim siada w hotelowej restauracji i wpatruję się w telefon. Czyli mają spotkanie, nie mogę zbliżyć się na tyle, by usłyszeć, o czym będą rozmawiać, ale stąd nie zrobię nawet zdjęcia. Ponownie wkradam się do hotelu i włamuję do jednego z pustych pokoi, dziękując, że jest już trochę poza sezonem. Wyjmuję aparat, ustawiam go w oknie i zaczynam robić mu zdjęcia.

Był nonszalancki, odprawiał kelnerów jednym ruchem dłoni, rozmawiał przez telefon, jakby decydował o światowej gospodarce i zachowywał się, jakby cały świat był jego własną piaskownicą, a mnie się to podobało.

Moran wraca z jakąś parą, mężczyzna jest otyły i ma na sobie drogi garnitur, a jego partnerka jest dużo młodsza i na pierwszy rzut oka widać, że najbardziej w nim kocha jego ogromne konto w banku. Naciskam tylko spust migawki, czekając, jak rozwinie się sytuacja, ale przez resztę wieczora oni tylko rozmawiają, James kilka razy wstaje odebrać telefon, a kiedy para znika, pojawia się dwóch młodych mężczyzn, od razu poznaję, że pochodzą z moich stron. Na pewno byli ze wschodu, mogli się ubrać w drogie garnitury, przyjechać japońskimi samochodami, ale dalej pili wódkę i nie musiałam ich słyszeć, wystarczył sposób, w jaki mówią, bym miała pewność.

Interesy na wschodzie, interesy na zachodzie – coraz ciekawiej.

Pozostaje pytanie, kto jest ich szefem. I ktokolwiek był szefem Jamesa Moriartiego, musiał być cholernie odważnym człowiekiem. Gdy mężczyźni na dole ściskają sobie dłonie, zbieram się do wyjścia, znikam z hotelu, gdy jeszcze są w restauracji i wracam do swojego, gdzie od razu wysyłam wszystkie zdjęcia do Londynu.

Nalewam sobie wino, odpalam papierosa i patrzę na pasek postępu, jak dobrze pójdzie, do rana będziemy wiedzieć, kim są kontrahenci Jima.

Jim.

Cholerny Jim Moriarty i jego orzechowe oczy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro