Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

тєяαz.11

Sherlock stoi obok swojego brata naprzeciwko lustra weneckiego, obaj patrzą na nieprzytomną blondynkę, ze skutymi za plecami dłońmi.

Widok ten w każdym z nich wzbudza zgoła inne uczucia. Starszy z braci widzi w jej osobie swoje własne błędy, czuje głębokie upokorzenie, tym jak drobna istota ograła go w jego własną grę. Oczywiście miała w tym pomoc, ale wciąż teraz ma bardzo dużo informacji, które bardzo szybko mogą go zniszczyć. Doskonale zdaje sobie sprawę, że powinien ją od razu zastrzelić, ale robienie tego na oczach Sherlocka, mogłoby przynieść katastrofalne skutki.

Młodszy z braci nie może oderwać wzroku od jej twarzy, w niejasny dla niego sposób, nie może skupić się na niczym innym w pomieszczeniu. Przez te wszystkie lata była jego ulubioną zagadką. Nie wiele było w jego życiu tych, których nigdy nie rozwiązał, a teraz wszystkie odpowiedzi siedzą kilka metrów od niego. A sam Sherlock Holmes nie wie nawet, od jakiego pytania ma zacząć. Czuję do niej... coś. Samo odczuwanie jest dla niego czymś nowym, więc nie dziwne, że nie może wybrać jednego uczucia spośród: podziwu, fascynacji, wściekłości, ulgi czy niepewności. Niepewność. To uczucie jest dla niego najbliżej związane z blondynką. Pamięta jak tamtej nocy, najpierw strąciła go z pantałyku, a później z całą dozą niepewności szeptała i wzdychała cicho w jego ramionach.

– Nie pracowała dla Ciebie cały ten czas – mówi detektyw. – Szybko musiała zmienić strony. To musiał być dla Ciebie wielki cios braciszku. Choć raczej nie zaskoczenie. Dość jasno wyrażała swoją nienawiść do Ciebie i to po której stronie stoi.

– Tak. Zaczęła być niewygodna, problematyczna. Dlatego dostała misję nie do wykonania.

– Wysłałeś ją do Moriartiego, po cichu licząc, że ją przejrzy i pozbędzie się jej za Ciebie. Bardzo elegancko. Szkoda, że równie głupio. Mogłeś jej równie dobrze zawiązać czerwoną kokardę na szyi, to było pewne, że odda mu wszystkie swoje sekrety za wolność.

– Miałem w rękach dobrą kartę...

– Tak, tak. Trzymałeś jej siostrzyczkę w zamknięciu. Wysyłając ją do mężczyzny z kluczem do wszystkich drzwi. To głupie nawet jak na Ciebie.

– Na swoją obronę powiem, że nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, jak niebezpieczny jest Moriarty – odpowiada, od niechcenia starszy z braci, opierając się lekko o swój parasol. Sherlock chce przez chwilę, wygłosić jakąś uwagę na temat sensu posiadania parasolki w podziemiach rządowego budynku, ale uznaje, że ma ciekawsze pytania do zadania.

– Więc teraz dokończysz sprawę, jak rozumiem? W końcu będzie martwa, tak jak próbowałeś mi wmówić lata temu.

– Czy przemawiają przez Ciebie uczucia braciszku? To takie naiwne. Przecież doskonale wiesz, że cokolwiek wtedy zrobiła czy powiedziała, to była tylko część misji. Nawet nie uwierzyłeś, gdy podała Ci prawdziwe imię, a uważasz, że nie dałeś się ograć na innych frontach?

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Przecież znasz dobrze odpowiedź. Po co miałbym strzępić język na próżno? – odpowiada, a Sherlock nie zaszczyca swojego brata nawet jednym spojrzeniem, nie musi. Zna odpowiedź. – Oczywiście dostanie jakąś namiastkę procesu. Tylko zdecydowanie mniej rozbuchanego medialnie niż jej mąż.

– I oczywiście z werdyktem wydanym, jeszcze nim w ogóle spotka swojego prawnika.

– Oczywiście. Nie będziemy popełniać drugi raz tego samego błędu. – Człowiek z Lodu uśmiecha się lekko, a jego młodszy brat wie doskonale, że kobieta nie ma szans, by dotrzeć choćby na salę sądową.

Do pokoju wpada rozemocjonowany blondyn, a Sherlock w końcu jest w stanie uciec wzrokiem od Anastazji siedzącej bez ruchu za szybą. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy detektywa, jest brak wąsów, które wczoraj jeszcze szpeciły twarz jego przyjaciela, a drugą jest poziom jego niezrozumienia sytuacji.

– Och doktor John Watson – wzdycha ostentacyjnie starszy Holmes. – Jeszcze Ciebie tu brakowało do tej sentymentalnej bzdury.

– Czy to Elena?! Do cholery wróciłeś wczoraj do Londynu i już jej coś grozi?! Sherlock co tu się dzieje?!

– Nie chcę Cię martwić John, ale Elena June w ogóle nie istniała – tłumaczy Mycroft z lodowatym uśmiechem i zdaje się doskonale bawić całą sytuacją.

– To ona. Przecież widzę.

– Nie John, Elena była kłamstwem, zagraniem mającym na celu zdobycie Twojego zaufania – mówi chłodno starszy Holmes.

– Więc kim ona jest? – pyta doktor, podchodząc bliżej szyby i również spogląda na nieprzytomną dziewczynę. Mycroft podaje mu teczkę, a doktor posyła pytające spojrzenie młodszemu, który kompletnie je ignoruje.

John widzi jej zdjęcia robione z ukrycia w różnych miejscach świata, na każdym jest ona — Ellie. Jednak na każdym wygląda inaczej, jakby była różnymi osobami w zależności od punktu na mapie, w którym się znajduje. Mycroft widząc zakłopotanie przyjaciela swojego brata, odczuwa satysfakcję, nie z krzywdy doktora, ale z tego, że Ana przegrywa właśnie w kolejnej partii. Wzrok Watsona zaczyna czytać akta kogoś, kto wczoraj wieczorem był jeszcze dla niego kimś bliskim, zaufanym. Jednak mimo to, zdaje sobie też sprawę z tego, że niezależnie co przeczyta, nie zmieni to uczuć wobec blondynki. Tak samo, jak skandal Moriartiego nie zmienił nic, co doktor sądził o Sherlocku.

– Nie. To nie jest istotne, co robiła, kim była. Obchodzi mnie, co tu robi i co jej się stanie – mówi John, wpychając z powrotem teczkę w dłonie Mycrofta.

– Nie dotarłeś do najlepszego – odpowiada z uśmiechem mężczyzna z parasolem i wręcza doktorowi kilka ostatnich zajęć. Elena ma na nim dłuższe czarne włosy, krótki czerwony elegancki płaszcz i uśmiecha się do kogoś w bardzo pewny i bardzo niepodobny do niej sposób. Na kolejnej fotografii wpada w ramiona jakiemuś mężczyźnie o równie czarnych włosach i równie idealnie skrojonym płaszczu. Całują się wśród turystów na Parlament Square i dopiero na ostatnim John widzi, z kim jego przyjaciółka jest na zdjęciach.

– Nadal jest dla Ciebie nieistotne jej nazwisko? – pyta Człowiek z Lodu, a w jego głosie pobrzmiewa wesołość. – Bo od kilku lat nosi nazwisko męża. Moriarty.

– Nie. To nie może być prawda.

– Na to Cię złapała, prawda? – pyta znów starszy Holmes, napawając się emocjonalną zawieruchą wokół niego. – Wspólna żałoba. Prawda jest taka, że może właśnie żałoby nie udawała. Naprawdę straciła z męża.

– Jak to możliwe?! Co tu się dzieje?! Sherlock! Mów coś.

– Och to ja może jeszcze dodam panie Watson, że to Ana trzymała karabin wymierzony w Twoją głowę na basenie. I znalazła ludzi do wysadzenia budynku po przeciwnej stronie Baker Street – mówi czarnoskóry mężczyzna, który wszedł niezauważony chwilę wcześniej. Uśmiecha się szeroko i podchodzi do detektywa, by stanąć obok niego przy lustrze. – Już nie mówiąc o Adler. Adler była jej popisowym numerem.

– Kimkolwiek jesteś, powinieneś się zamknąć – syczy doktor, a Charlie Moss posyła mu bezczelny uśmiech. – Sherlock. Słówko.

Doktor i milczący do tej pory detektyw wychodzą na szary korytarz i w świetle migoczącej lampy John nie wie, czy uderzyć swojego przyjaciela kolejny raz, czy się rozpłakać.

– Znasz ją, prawda? Elenę, Anastazję czy jak jej naprawdę na imię – pyta John, a Sherlock milczy chwilę, próbując dobrać słowa do jego pędzących wokół kobiety myśli.

– Kiedyś ukradła mi pewne dokumenty. Nie wiedziałem, kim była.

– Nie wierzę w ani jedno wasze słowo. Co się z nią stanie? – pyta znów doktor, a milczenie detektywa jest niezwykle wymowne. John przeklina cicho i znów spogląda wściekły na przyjaciela. – Chcę z nią porozmawiać.

– Nie pozwoli Ci na to.

– Pozwoli Tobie.

– Dlaczego miałbym z nią rozmawiać?

– Bo widziałem jak była na Baker Street i wiem, że cokolwiek Ci ukradła, to nie były dokumenty. Ta kobieta tam potrzebuje Ciebie. Masz ją wyciągnąć.

– Jakbyś wczytał się w dokumenty, które dał Ci Mycroft, zmieniłbyś zdanie na jej temat.

– Nie. Ona chciała powiedzieć mi prawdę Sherlocku, ale wiesz co, zamiast tego powiedziała? Że ani Ty, ani ona nie zasługujecie na moją przyjaźń i wiesz co? Może to prawda. A teraz zrób to dla mnie.

Zapada znów między nimi cisza, która przerywa dźwięk otwieranych drzwi.

– Nie chcę wam przeszkadzać, ale śpiąca królewna się budzi – oświadcza Charlie i odpala papierosa.

– Pięć sekund – mówi Sherlock i zabiera mu papierosa, zanim zatrzaśnie mu drzwi przed nosem. – Jak tam wejdę, postaraj się zrobić hałas.

Oświadcza Sherlock, jakby tłumaczyło to wszystko i wraca do pokoju, gdzie obserwuje, jak błękitne oczy kobiety patrzą w dzielącą ich szybę coraz przytomniej. Blondynka mruga kilka razy, a w końcu uśmiecha się bezczelnie.

Sherlock parska cicho śmiechem, przypominając sobie, jak próbowała zgrywać niewiniątko, siedząc na jego łóżku.

Wtedy miała taką samą fryzurę. Ciekawe, że zmieniła ją w jeden wieczór tylko po to, by wzbudzić mój sentyment. To prawie naiwne.

Jednak nie chciała się dziś spotkać, by kolejny raz testować, czy są w nas jakiekolwiek uczucia w związku z tamtą jedną nocą. Nie. Dziś chciała coś osiągnąć, a skoro Mycroft nam przerwał, na pewno jest to związane z nim.

– Chcę z nią porozmawiać – mówi Sherlock i rzuca papierosa na podłogę, by dogasić go butem.

– Wykluczone. Raz już Cię pokonała, choć wtedy nie miała do dyspozycji, tylko słów – mówi Mycroft, a John mruży oczy i spogląda pytająco na przyjaciela.

– Oboje wiemy, że stąd nie wyjdzie – stwierdza chłodno detektyw. – Chcę się pożegnać. Ostatnio trochę nas z tego okradłeś.

Starszy z braci wygłasza jakąś krótką przemowę o żałosnym sentymencie do kłamstw, ale detektyw rusza już w stronę drzwi dzielących pomieszczenie.

– Pięć minut – oświadcza jeszcze Mycroft.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro