Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

тєяαz.1

Kobieta, która wysiada z taksówki w okolicy stacji Paddington, nie zwraca na siebie najmniejszej uwagi w popołudniowym tłumie turystów i pracowników pobliskich korporacji. Znikomy makijaż, skromne ubranie, średniej długości włosy w kolorze miodowego blondu ma związane w niedbały kucyk. Wygląda jak studentka, która właśnie zakończyła naukę i przyjechała do Londynu, szukać pierwszej pracy.

Dłuższą chwilę przygląda się sobie w szybie jednej z kawiarni nad kanałem, jakby nie poznawała swojego własnego odbicia, a później popycha drzwi zdecydowanym ruchem. Idzie z uśmiechem w stronę starszej od siebie kobiety, w krótkich platynowych włosach i zajmuje drewniane krzesełko naprzeciwko niej.

– Rosamund – mówi ciepłym tonem młodsza z kobiet, jednak ta druga zdaje się nie mieć ochoty na żadne sztuczne uprzejmości.

– Mary. Mary Morstan – poprawia ją. – Nie udawaj, że nie wiesz Ana.

– Doskonale wiem, jakie nazwisko sobie przybrałaś.

– Tak, ja też wiem co muszę wiedzieć o Tobie – sarka Morstan, mierząc ją wzrokiem. – Elena June. Ładnie, ładne imię dla paskudnej osoby.

– Daj spokój, nie mów tak Mary. Tyle lat trzymałam Cię w ukryciu, a Ty tak mi dziękujesz? – pyta dziewczyna nazwana Eleną i daje znać kelnerowi, by przyjął od nich zamówienie. W geście, który wykonuje, jest coś nieśmiałego, nie pewnego, a delikatny akcent, z jakim prosi o swoją czarną kawę, może zdradzać, że przyleciała z Australii.

– Pięć minut po tym, jak Twój mąż przyszedł na tamten świat, już do mnie zadzwoniłaś. A miesiąc później jesteś w Londynie. Czego właściwie ode mnie chcesz Lena?

– Wiesz, że Twoja przykrywka jest do ujawnienia w pięć minut? Nawet się specjalnie nie postarałaś, kraść dane zmarłej? To przedszkolny błąd – mówi Elena i przerywa na chwilę, jak kelner podaje im zamówione kawy. Gdy starsza z kobiet słodzi swoją, przez twarz młodszej przebiega cień nieopisanego smutku. Jakby wspomnienie kogoś, kto tak jak ona nie słodził kawy, łamało jej kolejny raz serce. – Mogłabym Cię zniszczyć, ale tego nie chcę, potrzebuję Twojej pomocy Mary. Potrzebuję cholernej przyjaciółki.

Morstan śmieje się gorzko, mierząc kobietę naprzeciwko siebie wzrokiem. Kiedyś próbowała ją złapać, później na chwilę stały po tej samej stronie, by rozstać się w przyjaznych relacjach. Na tyle przyjaznych o ile kolejne zadanie, by na to pozwoliło. Teraz jednak dziewczyna siedząca naprzeciwko niej, nie wyglądała na bezwzględną zabójczynię, wyglądała na kogoś, komu zawalił się świat. Co na pewno było, świetnie wyćwiczoną grą.

– Nie bądź śmieszna Elena, nie potrzebujesz mnie. Masz całą pajęczą sieć ludzi, którzy zrobią dla Ciebie wszystko. Dlaczego chcesz mnie? Jestem cholerną pielęgniarką, nie mam kontaktów, nie mam żadnych brudów...

– Mam tu coś do załatwienia i potrzebuję kogoś, kto ma tu życie. To pomoże ugruntować i moją i Twoja tożsamość. Pomożemy sobie nawzajem i nawet sam Sherlock Holmes Cię nie przejrzy – mówi June, uśmiechając się lekko i obraca nerwowo pierścionek na palcu.

– Więc o to Ci chodzi. Chodzi Ci o Johna. – Mary uśmiecha się triumfalnie, podnosząc filiżankę do ust. Próbuje pod tym uśmiechem ukryć swój niepokój o to, jaki los może spotkać miłego lekarza, gdy na jego drodze stanie żona Jamesa Moriartiego. – Wiesz, że pracujemy w tym samym szpitalu.

– Wiem – odpowiada Elena, też unosząc do ust porcelanowy kubek. – Czyżbyś czuła się, z nim jakoś emocjonalnie związana?

– To dobry człowiek, zwyczajnie nie chcę, żeby spotkało go coś złego – mówi Mary, a Lena uśmiecha się lekko, wyczuwając jej kłamstwo. Morstan zależało na Johnie Watsonie i było to, aż nazbyt oczywiste.

– Obiecuję, że włos mu z głowy nie spadnie. Nie chodzi mi o niego, chodzi mi o Holmesa – mówi Elena, a Mary czuje ogrom ulgi, że prywatna vendetta jej towarzyszki nie zakrawa o doktora.

– Nie wiem, czy czytałaś gazety, ale to on wpakował kulkę Twojemu mężowi, a później skoczył z dachu – opowiada Mary, patrząc na reakcję June, która zdawała się naprawdę dotknięta losem, jaki spotkał jej męża. – Wszystko było kłamstwem, nie był żadnym wielkim detektywem.

– Jest jeszcze jego starszy brat.

– Racja. Jednak na tę rozmowę musimy iść, wypić coś zdecydowanie mocniejszego niż kawa – mówi odrobinę ciepłej Mary, co doskonale potwierdzało jej uczucia wobec Watsona. Samo zapewnienie o jego bezpieczeństwie z ust Anastazji Moriarty wystarczyło do tego, by zdecydowała się jej pomóc.

Morstan i June opuszczają kawiarnię w milczeniu, kierując się do baru kilka ulic dalej. Mary zamawia cydr, a jej towarzyszka dłuższą chwilę ma ochotę poprosić o najdroższą miodową whisky, ale przypomina sobie, kim dokładnie jest i kopiuje zamówienie towarzyszki.

– Więc masz jakieś mieszkanie w Londynie? – pyta starsza z kobiet, gdy zajmą miejsce przy stoliku w głębi pubu. – Takie pasujące do Ciebie jako Leny?

– Wynajęłam mieszkanie w okolicy Swiss Cottage. Nic specjalnego, ale ładna okolica, będę mogła co rano biegać po Regents.

– A planujesz znaleźć jakąś pracę?

– Nie, to dla mnie za wcześnie po jego śmierci – mówi cicho, a na jej jasnej twarzy pojawia się skrywana doskonale rozpacz. Jest tak wspaniała, że Mary trudno ocenić po ile jest szczera, a po ile to kolejna poza Eleny June.

– To musiał być dla Ciebie duży cios – mówi Morstan, kładąc na ułamek sekundy dłoń na jej przedramieniu, jakby zdając się bawić w jej grę. – Jestem w szoku, że tak szybko się pozbierałaś.

– Nie będę ukrywać, że miałam inne plany na przyszłość. Na teraźniejszość w sumie też.

– Mogę spytać, co zamierzasz?

– Na chwilę uciec, od tkwienie w roli rozpuszczonej królowej życia – odpowiada z nieśmiałym uśmiechem Elena, sprawiając wrażenie całkowitej szczerości.

– Nie boisz się, że zanim znajdziesz swój cel... ktoś Cię rozpozna? Ktoś postanowi Cię rozliczyć za grzechy męża?

– A Ty byś mnie rozpoznała? – pyta dziewczyna, a Mary jeszcze raz ocenia jej wygląd. Nie znały się dobrze, w tłumie na pewno by ją przeoczyła, ale ktoś z kim była bliżej, mógłby ją rozpoznać przy odrobinie wysiłku.

– Ja nie jestem Twoim wrogiem.

– Ja też nigdy nie byłam Twoim.

– Czego potrzebujesz na początek? – pyta przychylnym głosem Morstan, patrząc w orzechowe oczy swojej rozmówczyni.

– Nazwiska jego psychiatry.

– Dlaczego?

– Bo myślę, że ja też potrzebuję pomocy – odpowiada lekceważąco Lena.

– To akurat nie ulega żadnej wątpliwości. Jednak nie o tym mowa... John jest w bardzo kiepskim stanie po jego śmierci. Naprawdę możesz nie chcieć go skrzywdzić, a zrobisz to zupełnie przypadkiem.

– Wiem, że w to wątpisz, ale ja też jestem człowiekiem – wzdycha June. – I wtedy na tym dachu zginął też ktoś, kogo kochałam.

– Napisze Ci jutro smsa, dobrze? – upewnia się Mary, a Elena przytakuje lekko i dopija zawartość swojej szklanki. – Chcesz już uciekać? Daj spokój, nie widziałyśmy się od czasu bliskiego wschodu. Trzeba to nadrobić.

– Może masz rację, może tego właśnie potrzebuję – odpowiada June, rozglądając się po pubie i w końcu uśmiecha się szeroko i zamawia kolejną kolejkę, płacąc drobnymi wciągniętymi z małego portfela z logiem Australia Airlines. A Mary przez sekundę jest pod wrażeniem dbałości o szczegóły, jaką przykłada jej koleżanka.

Późnym wieczorem, gdy wychodzą z pubu, Lena odruchowo ogląda się za taksówką.

– Zdajesz sobie sprawę, że to droga opcja w Londynie, prawda? – pyta rozbawionym głosem Mary. – Idziemy na metro. Kupimy Ci Oyster Card i powiem Ci, dokąd masz dojechać.

– Nigdy w życiu nie jechałam metrem w Londynie.

– Będziesz musiała je pokochać.

– Szczerze w to wątpię, daleka jestem do pokochania czegokolwiek w tym mieście.

– Nie bądź taka pewna siebie – mówi starsza z kobiet, a jej krótki śmiech doskonale zdradza ilość wypitego przez nie alkoholu. – Jeszcze się tu zakochasz i to nie w jednej rzeczy.

Mary bierze towarzyszkę pod ramię i pewnym krokiem prowadzi w stronę stromych schodów stacji metra, a Elena pierwszy raz dziękuje sobie samej, że nie musi już nosić codziennie szpilek.

Żegnają się z Mary dwie stacje dalej, gdy każda z nich musi zmienić linie, a Lena obserwuje uważnie współpasażerów długiego wagonika. Chłopak o śniadej karnacji przygląda jej się na tyle intensywnie, że June zaczyna rozważać upewnienie się, że może bez problemu dosięgnąć broń. A później uświadamia sobie, że musi się uspokoić, inaczej wpadnie w paranoję, gdy chłopak najzwyczajniej w świecie się do niej uśmiecha.

W mieszkaniu wita ją tylko psiak, którego zabiera na szybki spacer i dopiero może zrzucić z siebie ubranie. Zdejmuje soczewki kontaktowe, by choć na chwilę moc spojrzeć na swoje znajome oblicze.

Przeciera twarz dłońmi, zastanawiając się, czy to możliwe, że w tych kilka tygodni przybyło jej kilka nowych zmarszczek wokół oczu. Przygryza mocno wargi, starając się znów nie płakać, nie powinna płakać, przecież to nic nie zmieni.

Żadna ilość jej łez nie przywróci go do życia.

A żadna zemsta nie uśmierzy jej bólu.

Witamy w Teraz. 

Jak widzicie, zmieniłam rodzaj narracji - chciałam mieć większą możliwość przekazania uczuć i myśli innych bohaterów niż Anastazja. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro