Paranormal Club i Urok
Ten dzień zaczął się fatalnie wraz z pierwszymi promieniami słońca. Wskazówki zegara nieśmiało oznajmiały, że dochodzi piąta rano, śpiew ptaków rozbudzał zroszoną nocną mgiełką przyrodę do życia, błękit nieba zalewał sklepienie od horyzontu, a w jednym z dziesiątek bliźniaczych pod względem budowy mieszkań rozbrzmiewała pełną parą najbardziej znienawidzona piosenka Justina Biebera. W pierwszej chwili pomyślałam, że to trzynastoletnia córka sąsiadów obwieszcza wszem i wobec swoją nieskończoną miłość do idola, jednak, gdy hałas przybrał znacznie na sile zorientowałam się, że jego źródło znajduje się nie w mieszkaniu obok, a w MOIM pokoju.
Klnąc na czym świat stoi (nie musiałam się przejmować, że rodzice usłyszą, gdyż "muzyka" wszystko zagłuszała) zaczęłam wyłączać budzik. A gdzieś tam na skraju świadomości zaświeciła czerwona lampka. Dlaczego alarm zadzwonił tak wcześnie? W życiu z własnej woli bym go nie nastawiła na tak zbrodniczą godzinę. I dlaczego zamiast standardowej, systemowej melodyjki leci ten ochłap? Niestety odpowiedzi znaleźć nie zdążyłam, gdyż zaraz usłyszałam wściekłe wołanie taty:
- Milena! Czyś ty do reszty już oszalała?! Wyłącz ten hałas!
- Nie mogę! - odkrzyknęłam spanikowana. - Zacięło się!
Szaleńczo naciskałam przycisk mający uciszyć to wycie, lecz on, jak na złość nie robił sobie zupełnie nic z moich usilnych starań, nazywając mnie szyderczo swoją "baby". Po chwili ekran przygasł oznajmiając, że włączyła się automatyczna blokada, a wystukiwany przeze mnie kod okazywał się błędny. Po sześciu nieudanych próbach rzuciłam telefon na łóżko. Ten w odpowiedzi puścił piosenkę ponownie. Ot, na wypadek, gdybym się nie obudziła za pierwszym razem. Co, ja jakaś masochistka może jestem?
Na szczęście w porę pojawiło się wybawienie w postaci mojego młodszego brata. Jedną ręką zatykał ucho, drugą sięgał po mój telefon, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, co najmniej jakby mu ktoś wbijał igły w kark. Szybkim, sprawnym ruchem pozbył się klapki i wyjął baterię, a w domu nastała błoga cisza.
- Weź ten szmelc wywal na śmietnik, kobieto - warknął zaspanym głosem.
- Jest nowy - broniłam odruchowo. - Dostałam go od Franka.
Spojrzał na mnie litościwie i oznajmił:
- To nie ma co, ładną ci kolega pobudkę zafundował.
Wykrzywiłam się, ale nie odpowiedziałam. Miało to sens, ale... Ale. Coś, jakiś wewnętrzny instynkt, uczucie, którego nie potrafiłam ubrać w słowa, podpowiadało mi, że teoria brata znacznie mijała się z rzeczywistością.
Jednak postanowiłam nie zaprzątać sobie na razie tym głowy. Była piąta rano, a więc w moim odczuciu środek nocy. Wróciłam z powrotem do ciepłego, przytulnego łóżka i zakopałam się w pościeli, niczym kret w swojej norce. Usnęłam zadziwiająco szybko, ale sen nie okazał się ani błogi, ani odprężający.
Z początku było nawet przyjemnie. Morfeusz delikatnie pochwycił mnie w swoje ramiona i ostrożnie przeniósł do krainy nocnych marzeń. Niestety, zamiast ukojenia po nieprzyjemnym incydencie, znalazłam tam jedynie stres i strach. Jednym słowem - koszmar.
Leżałam na słonecznej łące. Delikatny wietrzyk smagał moje ciało, a ptaki śpiewały w rytm szumiącej trawy i cykania owadów. Nagle czyste, letnie niebo przysłoniły ciężkie, czarne, burzowe chmury. Z oddali niosły się błyski i grzmoty, od których trzęsła się ziemia. Zerwała się wichura, a przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Podniosłam się na równe nogi i zorientowałam, że jestem otoczona przez wysokie trawy i chaszcze, których tak bardzo nienawidzę. Wiedziona jakimś pierwotnym instynktem zaczęłam biec, jednak mięśnie uparcie odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam wrażenie, że brnę przez wyjątkowo gęste bagno. Spojrzałam w dół i ze zgrozą stwierdziłam, że źdźbła zaczęły przypominać jadowite węże okręcające się wokół moich łydek. Ich syk przenikał na wskroś, a bolesne ukąszenia rozchodziły się przez zakończenia nerwowe do wszystkich kończyn. Szamotałam się ile sił, lecz one zaciskały się coraz mocniej i mocniej, odcinając dopływ krwi do poszczególnych partii ciała. Czułam się cała zesztywniała. A zaraz potem nadszedł paraliż, gdy z szeroko rozdziawionych, gadzich paszcz zaczęły wychodzić ogromne, wielobarwne, włochate pająki. Chciałam uciekać, zrzucić je wszystkie z siebie, lecz nie byłam w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Za to z przerażeniem rejestrowałam na swojej skórze miliony małych nóżek. Nieprzyjemne swędzenie i świadomość, że nic nie jestem w stanie zrobić doprowadzały mnie do szaleństwa. Do oczu napłynęły mi piekące łzy, a gęsta gula w gardle powodowała mdłości. Uparcie zaciskałam powieki i zęby, wydając z siebie jedynie żałosne dźwięki.
Aż w końcu poczułam gwałtowne szarpnięcia. Usiłowałam się na nich skupić, lecz coś nie pozwalało mi się wzbudzić. Sen zatruł mój umysł gęstą mgłą, przez którą nic się nie mogło przebić. Nie potrafiłam odnaleźć nóg ani ramion. W przypływie nagłej paniki zaczęłam się zastanawiać, czy takowe wciąż posiadam. Moje ciało gdzieś zniknęło, pozostawiając przerażoną świadomość w bezkresnym niebycie. I wtedy dotarły do mnie jakieś dźwięki. Z czymś mi się kojarzyły, lecz nie mogłam dociec z czym. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to głos kogoś znajomego.
- Milena! Milena! Obudź się!
Emi?
Zdezorientowana otworzyłam oczy, lecz te piekły, jakby mi ktoś nasypał w nie kilo piasku. Mrugałam szybko, chcąc odzyskać zdolność widzenia, ale udało mi się to dopiero po dłuższej chwili. Ujrzałam nad sobą zatroskaną twarz przyjaciółki.
- Nareszcie się obudziłaś - odparła z ulgą.
Chciałam coś odpowiedzieć, zapytać, co tu robi, lecz gardło miałam ściśnięte przez resztki przerażenia, jakie pozostawił po sobie koszmar. Dopiero teraz byłam w stanie zlokalizować wszystkie swoje kończyny opanowane przez nieprzyjemne, bolesne mrowienie. A po policzkach spływało coś ciepłego i mokrego. Łzy? Pierwszy raz zdarzyło mi się płakać przez sen. Zażenowana tym odkryciem chciałam się zapaść pod ziemię.
- Co z tobą? Wszystko w porządku? - pytała Emilia.
Przełknęłam głośno ślinę, lecz jakby zdarte papierem ściernym gardło zaprotestowało. Zaczęłam się krztusić. Emi momentalnie szarpnęła mnie za ramiona, zmuszając do przyjęcia pozycji siedzącej i delikatnie poklepała po plecach.
- Już dobrze - wymamrotałam cicho, gdy atak minął.
- Na pewno? - dopytywała. - Wyglądasz jakoś tak blado.
- Tak, na pewno - odparłam. - Miałam tylko zły sen. To wszystko.
- To dobrze - westchnęła. - W takim razie zbieraj się. Już jesteśmy spóźnione do szkoły.
Zapominając o trawiącym moje ciało odrętwieniu, zerwałam się z łóżka. Dochodziła godzina dziewiąta, a to znaczyło, że nie wyrobię się na sprawdzian z chemii zaplanowany na drugą godzinę lekcyjną.
W pośpiechu wyprasowałam ubrania, parząc sobie przy okazji dłoń żelazkiem, po czym przebrałam się z piżamy.
- Założyłaś bluzkę na lewą stronę - zaśmiała się Emilia.
- Cholera - zaklęłam i ubrałam ją poprawnie.
Wsunęłam na nogi buty i wybiegłyśmy do szkoły. Oczywiście w połowie drogi musiałyśmy się wrócić, gdyż przypomniałam sobie, że nie zamknęłam mieszkania na klucz. Przy okazji też się okazało, iż żelazko wciąż było podłączone do prądu. Nie wiem, co by się stało, gdyby Emi z ciekawości nie zajrzała do pokoju. Biorąc pod uwagę moje dzisiejsze szczęście, to pewnie spłonął by cały blok mieszkalny, a moja rodzina wraz z sąsiadami musiałaby się przenieść pod most. No co za okropny dzień!
A kiedy dotarłam w końcu do szkoły uświadomiłam sobie, że to był dopiero początek mojej złej passy. Pierwszym nauczycielem na jakiego się natknęłam po przekroczeniu drzwi naszego lokalnego, małego Hogwartu była (a jakże by inaczej!) pani Przybysz, chemiczka.
- Milena Seheń, numer dziewiętnaście, trzecia "b", czemu cię nie było rano na sprawdzianie z aldehydów i ketonów?! - zawołała na mój widok.
Była kobietą drobnej postury, jednak cała jej postawa wyrażała władczość. W końcu tytuł najlepszego alchemika na świecie zobowiązuje, nie?
- Zaspałam, pani profesor - wydukałam potulnie, zgodnie zresztą z prawdą.
- Zaspałaś? Na dziewiątą? Mogłaś wymyślić lepszą wymówkę. Jak ty w ogóle zamierzasz napisać maturę, co? Nie dopuszczę cię, jeśli mi tego nie zaliczysz w drugim terminie, a na następnej lekcji karna kartkówka za kłamanie, zrozumiano?
- Tak, pani profesor - odparłam jednym tchem.
Raz się zdarzy człowiekowi zaspać na dziewiątą i już taka wielka afera z tego powodu. W dodatku nikt w to nie chce uwierzyć. Kogo ja w ogóle próbuję oszukać? Sama bym sobie nie uwierzyła, gdybym tego nie przeżyła na własnej skórze.
- I żeby mi się to więcej nie powtórzyło! - powiedziała robiąc groźną minę.
- Oczywiście, pani profesor - zapewniłam, choć nie miałam pewności, czy będę w stanie dotrzymać słowa, jednak wolałam nie testować nauczycielskiej cierpliwości.
Pożegnałam się i ruszyłam w stronę schodów, na których powinni już być pozostali członkowie PC. Zaczęłam przedzierać się przez tłum uczniów, co przypłaciłam kilkoma siniakami na żebrach oraz mocno poturbowanymi palcami u stóp. Dzisiaj wszyscy poruszali się po korytarzach jak bydło... Westchnęłam z dezaprobatą i już prawie byłam u celu, gdy ktoś zastąpił mi drogę. Spojrzałam na twarz owej przeszkody i całą swoją silną wolą stłumiłam niezadowolone jęknięcie. Jeszcze tego mi tu dzisiaj brakowało...
- Witaj, piękna - uśmiechnął się zalotnie.
- Spadaj, młokosie - odburknęłam, usiłując się przedrzeć przez jego szeroko rozstawione ramiona.
Krystian Malinowski. Klasa trzecia, profil humanistyczny. Wysoce nieprzeciętna uroda i zatrważający brak rozumu. Mój osobisty prześladowca w całej swej okazałości.
- Myślałem dzisiaj o tobie cały dzień - wyznał. No to znam już przyczynę moich porannych koszmarów... - Nie dałabyś się namówić może wieczorem na ... - tu żałośnie udawane zamyślenie i pełen nadziei uśmiech - herbatkę owocową?
- Herbatki to się możesz napić z mamusią - westchnęłam zmęczona jego ciągłymi próbami wyciągnięcia mnie na randkę. - Dasz mi wreszcie spokój?
- Nigdy, piękna! - posłał mi pełen zadowolenia uśmieszek.
Już miałam odpowiedzieć czymś kąśliwym, kiedy Krystian gwałtownie uniósł głowę wypatrując czegoś na wyższych piętrach. Wyglądał zupełnie jak zwierzę przeczuwające zagrożenie.
- Zadzwonię jeszcze do ciebie. Na razie - rzucił i pospiesznie pobiegł w stronę sali gimnastycznej.
Dosłownie parę sekund później ze schodów zbiegła Kasia Sztacheta - osobista prześladowczyni Krystiana. Ha! Jednak jakaś sprawiedliwość na tym świecie istnieje. Nieco pocieszona oparłam się o poręcz i obserwowałam, jak koleżanka niepewnie przystaje i zaczyna się rozglądać.
- W tę stronę - odparłam, wskazując odpowiedni kierunek.
Zmarszczyła w zdziwieniu brwi, ale ostrożnie udała się we wskazane miejsce. Już miałam ruszyć dalej, kiedy dziewczyna odwróciła się i posłała mi nienawistne spojrzenie. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale przeszedł mnie zimy dreszcz. A może sobie to wszystko wyobraziłam? Chyba zaczynam mieć manię prześladowczą. Niedobrze.
***
W końcu dotarłam na półpiętro, gdzie czekała już cała ekipa.
- Co tak długo? - zapytała na mój widok Nika.
- Przedarcie się przez korytarz, to jak pokonanie wojskowego toru przeszkód - jęknęłam, rozmasowując żebra.
Właśnie miałam zająć miejsce obok Ryśka, kiedy (nie wiem jak) potknęłam się o własne nogi i upadłam boleśnie tłukąc sobie dolną część pleców. Zapłakałam krótko. Miałam tego wszystkiego zdecydowanie po dziurki w nosie, co dobitnie i wyraźnie oświadczyłam na głos.
Przyjaciele popatrzyli na mnie zdziwieni, ale z wyjaśnieniami pospieszyła nasza liderka. I dobrze, ja nie miałam na to siły.
- Milena ma dzisiaj pecha - odparła zupełnie poważnie.
- Może wstałaś z łóżka lewą nogą? - zasugerował Frank.
- Zapewniam cię, że mój pechowy dzień zaczął się jeszcze zanim wyszłam z pod kołdry - powiedziałam przypominając sobie poranną przygodę z budzikiem. - Za co tak przy okazji wielkie dzięki, kolego.
- O czym ty mówisz? - zapytał zaskoczony.
W odpowiedzi opowiedziałam mu, co mi się przydarzyło o piątej rano.
- Nie miałem z tym nic wspólnego - zarzekał się. - Przysięgam na moją kartę kredytową.
- Jeśli wykluczyć głupi żart, to pozostaje tylko jedna możliwość - podjęła Emilia grobowym tonem. - Ktoś rzucił na ciebie urok.
- Urok? Przecież nie zrobiłam nikomu nic złego - zaprotestowałam.
- Może ktoś ci czegoś zazdrości? - podrzucił Rysiek.
- Czego? - jęknęłam.
- Na pewno nie cycków! - prychnął żartobliwie Franek.
Spojrzałam na dwa niewielkie uwypuklenia, malujące się pod moją bluzką i niechętnie przyznałam mu rację.
- I co ja mam teraz zrobić? - wykrzywiłam się. - W tym tempie zrobię sobie albo komuś jakąś poważną krzywdę.
- Nie łam się - pocieszała Nika. - Na pewno jest jakiś sposób na odczynienie tego całego uroku.
- Nawet kilka! - wtrąciła Emi. - Po szkole je wypróbujemy. O której kończysz zajęcia?
- Po czternastej - odparłam przypominając sobie plan lekcji.
- My jakoś godzinę wcześniej. Przygotujemy wszystko w bazie i tam się zobaczymy, ok? - zaproponowała.
- Jasne - westchnęłam. - Chyba nie mam innego wyjścia.
***
W ciągu dnia udało mi się jeszcze zepsuć komputer na lekcji informatyki. I to w tak mistrzowskim stylu, że sam specjalista od owych urządzeń nie wiedział, jak sobie z usterką poradzić. Potknęłam się też parę razy na schodach, wzbogaciłam kolekcję siniaków o kilka nowych egzemplarzy, a nawet dostałam w nos drzwiami od gabinetu pielęgniarki. Pomijam również, jak wyglądały zajęcia wf-u, gdy nauczyciel postanowił sprawdzić nasze predyspozycje siatkarskie. Przysięgam już nigdy nie śmiać się z osób, które przez swoje gapiostwo oberwały piłką. Słowo harcerza!
W końcu dzwonek ogłosił koniec lekcji i dla większości upragnioną wolność. Wydostałam się na zewnątrz bez większych uszczerbków na zdrowiu. Może dlatego, że w przypływie nagłego geniuszu postanowiłam poczekać, aż wszyscy sobie pójdą i pozostawią korytarze puste oraz względnie bezpieczne. Jednak szybko zaczęłam żałować swojej decyzji...
- O! Czekałaś na mnie! - usłyszałam uradowany głos Krystiana.
- W żadnym wypadku - zaprzeczyłam. - Właśnie szłam do domu.
- W takim razie cię odprowadzę - zaproponował po dżentelmeńsku.
Spojrzałam na niego z ukosa. Czy on musiał mieć odpowiedź na wszystko? A ten pełen zadowolenia uśmiech przyprawiał mnie o białą gorączkę. I wtedy zaświtał mi w głowie pomysł.
- Wiesz, co? Właściwie to czekam na kogoś. Kojarzysz moją koleżankę Kasię Sztachetę? Wysoka, szczupła, kręcone włosy... Obiecałam, że pomogę jej z angielskim. Przepraszam, że skłamałam - odparłam z najbardziej niewinnym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
Słysząc nazwisko swojej "ulubionej" prześladowczyni nieco pobladł, ale zaraz na jego twarzy pojawił się zwyczajny uśmiech.
- Nic nie szkodzi. Nie przejmuj się - rzucił szybko. - Właściwie, to mama prosiła mnie, żebym pomógł jej w zakupach. Innym razem ci potowarzyszę. Papa, piękna!
Pomachał i uciekł w przeciwnym kierunku, aż się za nim kurzyło. Oj, będę się smażyć w piekle... ale zanim to nastąpi, trzeba zawalczyć o długie i spokojne życie, a cała nadzieja na to w Emilii i reszcie PC.
Ruszyłam w stronę siedziby klubu. Na skrzyżowaniu przez nieuwagę (bądź inną siłę wyższą) weszłam na ulicę, gdy sygnalizacja świetlna z zielonej zmieniła się na czerwoną i o mało nie zostałam potrącona przez niebieskiego malucha. Na szczęście kierowca wykazał się w porę refleksem i skończyło się na kilku niecenzuralnych epitetach pod moim adresem. Nie miałam mu tego za złe. Jeśli ktoś był winien to tylko mój pech. Swoją drogą, to bardzo wygodne zrzucać wszystkie niepowodzenia na jakiś mściwy byt niematerialny... A co, jeśli to wszystko moja wina i już mi tak zostanie? Poczułam nagły atak paniki. I zanim się zorientowałam wpadłam w dziurę, a raczej przestrzeń, w której brakowało jednej z płyt chodnikowych. Runęłam na twarz, rozbijając sobie łokcie. Jęknęłam boleśnie i podniosłam się na równe nogi, zanim jakiś potencjalny, miły przechodzień zdecydowałby się mi pomóc. A gdy ujrzałam rozdarcie w moich ulubionych spodniach strach zastąpiła wściekłość.
Szłam prosto do opuszczonego budynku, w którym rezydowaliśmy z grubsza nielegalnie, a po drodze ignorowałam wszystkie lecące na mnie gałęzie i kamyki oraz agresywne (na co dzień potulne) psy, będące aktualnie na spacerach ze swoimi właścicielami. Gdy w końcu dotarłam na miejsce wyglądałam jak siedem nieszczęść.
- Nie jest dobrze. Fenomen przybiera na sile - skomentowała Emi.
- Proszę, powiedz, że coś przygotowaliście - błagałam.
- Pewnie, że tak! - pocieszał Rysiek, klepiąc mnie po ramieniu.
- Ja bym jej nie dotykał na twoim miejscu. To może być zaraźliwe - powiedział zupełnie poważnie Franek.
Łypnęłam na niego groźnie, ale on się tylko wrednie uśmiechnął. Westchnęłam zrezygnowana.
- To od czego zaczniemy? - spytałam.
- Od czegoś prostego - odparła nasza liderka. - Nika, podaj pierwszy przedmiot.
Dziewczyna sięgnęła za sofę i wyciągnęła kawałek deski.
- Co ja niby mam z tym zrobić?
- Odpukać w niemalowane - oświadczyła Emilia.
Nika trzymała "przedmiot numer jeden" na wysokości moich oczu. Uniosłam dłoń i zapukałam w drewno trzy razy.
- Auć! - syknęłam.
- Co jest? Udało się? - zapytała ciekawie Nika.
- Nie - zawyłam. - Wbiłam sobie drzazgę!
Zupełnie niewzruszona tym pokazem Emi, postanowiła się nie poddawać.
- Dobra, pora na sposób numer dwa - oświadczyła.
- Czyli? - zadałam pytanie z nadzieją.
- Splunięcie przez ramię!
Spojrzałam na nią sceptycznie.
- Serio?
- Serio, serio - uśmiechnęła się. - Spróbuj. Co ci szkodzi?
W sumie miała rację...
Zebrałam ślinę w ustach, obejrzałam się za siebie i splunęłam. Włożyłam w to całą swoją złość, jednak gęsty płyn zamiast wylądować na ziemi za moimi plecami, spływał powoli z mojej brody.
- Fuj! - wyrwało się Ewie, która w tym przypadku miała najmniej powodów do obrzydzenia.
Szybko otarłam usta rękawem i zapytałam:
- Jeszcze jakieś genialne pomysły?
- Spoko, dopiero się rozkręcam. - Entuzjazm słyszany w głosie szefowej jakoś mi się nie udzielił. Wręcz przeciwnie. Miałam bardzo złe przeczucie.
- Rysiek, zestaw do próby numer trzy! - zawołała władczo.
Chłopak ustawił na środku pomieszczenia stare, chybotliwe krzesło, a potem podał Emilii mały, owalny przedmiot.
- Może nie zadziałać, jeśli ja odprawię rytuał - wyznała smutno. - W końcu zostałam potępiona przez księdza, a to, jak wiecie ma swoje skutki w sferze religijnej.
- Ja to zrobię - zaoferował się Frank.
- W porządku. Będę was instruować. Milena, odwróć się plecami do Franka, usiądź na krześle i zamknij oczy.
Zrobiłam co kazała, czekając zdana na pozostałe zmysły.
- Franek, zrobisz na jej piersi znak krzyża, pomodlisz się i złapiesz jajko tak by ostra końcówka była nad jej głową. Potem wypowiesz wyraźnie te słowa - tu szelest papieru - i zaczniesz zataczać nim coraz większe kręgi. Musi ich być trzydzieści trzy.
-Dobra, zrozumiałem.
Chwilę potem usłyszałam, jak po cichu szepcze "Ojcze nasz". Skończył, po czym niemal wykrzyczał:
- W imię Ojca i Syna i Ducha świętego, opuść siło nieczysta Milenę Secheń i nigdy więcej tu nie wracaj!
Zapanowała nienaturalna cisza, a po chwili rozległo się subtelne chrupnięcie. Ja z kolei poczułam na głowie coś lepkiego. Ewka i Nika momentalnie wybuchły głośnym śmiechem.
- Ups, chyba za bardzo się wczułem - wyznał cicho, skruszony Franek.
Otworzyłam oczy i niemal zapłakałam, widząc jak jajko skleja mi włosy.
- Podobno, to całkiem dobra odżywka - pocieszał Rysiek.
- Też tak słyszałam - dodała przez łzy Nika.
- Uspokójcie się! - skarciła ich Emi, chociaż widziałam, że też z trudem powstrzymuje śmiech. - Frank, pora na próbę numer cztery.
- Mam już dość tych waszych prób! - warknęłam zirytowana.
- Nie marudź - zażądała Emi. - Ta będzie ostatnia. Jeśli się nie powiedzie, poszukamy pomocy na Czerwonym Rynku.
- Ale targ będzie dopiero za tydzień - jęknęłam.
- Więc módl się żeby zadziałało - skwitował Franek, wyciągając z torby niewielką butelkę bez etykietki.
- A to co za specyfik? - zapytałam.
- Woda święcona - wyjaśniła liderka PC.
Chłopak odkręcił zakrętkę i przygotowywał się, aby chlusnąć mi wodą w twarz. Zamknęłam oczy przygotowując się na kolejną torturę, kiedy usłyszałam kroki. Do środka weszła nowa osoba.
- A wy co dzisiaj kombinujecie? - spytała wesoło Dagmara w swej ludzkiej postaci. - Co to? Jakiś narodowy dzień znęcania się nad Mileną?
Nawet nie wie, jak bardzo trafiła...
- Nie - zaprzeczyła Emilia, po czym dodała dumnie: - Odczyniamy z niej zły urok.
- Jajkiem, drewnem i święconą wodą? - prychnęła, na co wszyscy wspólnie przytaknęliśmy. - Amatorzy! Są łatwiejsze ... i mniej szkodliwe sposoby. A właściwie jeden.
- Bez dziwnych, ostrych rzeczy, krwi dziewic i plucia? - spytałam z nadzieją, na co kobieta-kot się zaśmiała.
- Bez - zapewniła. - Frank, podaj mi tę butelkę, a ty podejdź do mnie.
Zrobiłam, o co prosiła. Wylała wodę święconą i podjęła znów:
- Teraz zamknij oczy. Przypomnij sobie te wszystkie złe rzeczy, które ci się przydarzyły i związane z nimi emocje.
To wcale nie było trudne. Przed moimi oczami migały wspomnienia: od pobudki z Bieberem po jajko we włosach. I kolejno zalewały mnie falami nowe doznania. Dezorientacja. Strach. Złość. Wściekłość. Determinacja. I rezygnacja.
- A teraz się ich wyprzyj - poinstruowała.
- Jak?
- Po prostu. Słownie.
- WYPIERAM SIĘ! - wrzasnęłam na całe gardło.
Wraz z tymi słowami uleciały ze mnie wszystkie negatywne emocje. I nie tylko. Coś, czego obecności nie byłam wcześniej świadoma. Opierało się, lecz z siłą mojej woli wygrać nie mogło.
- Mam cię! - zawołała triumfalnie Dagmara.
Uniosłam powieki i zobaczyłam, jak dziewczyna zakręca pospiesznie butelkę, a na jej dnie szamocze się mały, różowy, puchaty stworek.
- Co to? - zapytałam zszokowana.
- Urok - odpowiedziała.
- Jaki śliczny - zachwycała się Ewka.
Duszyczka nachyliła się nad nim, a on w odpowiedzi syknął ostrzegawczo, obnażając trzy rzędy ostrych kiełków.
- I równie niebezpieczny - skwitowała kotka.
- A co to był za rodzaj magii? - zaciekawiła się Emilia.
- To nie była żadna magia - odparła - a najzwyczajniejsze w świecie Wyparcie.
- Wyparcie? - powtórzyła.
- Dokładnie. Kiedy coś ci przeszkadza, albo cię denerwuje po prostu wypierasz się tego i po sprawie - wyjaśniła wzruszając ramionami.
- Dobre. Muszę to zapamiętać - oświadczyła liderka.
- A co zrobimy z tą kulką futra? - zapytała Nika. - Wygląda niegroźnie, ale Milenie zalazło nieźle za skórę.
- Możemy go oddać właścicielowi - zaproponowała Daga.
- Jak? - dociekał Franek. - Przecież nie wiemy, kto nim jest.
- Ten maluch nas zaprowadzi - uśmiechnęła się złośliwie, potrząsając butelką. Urok odbijał się od plastikowych ścianek niczym kauczukowa piłeczka, wydając przy tym piskliwe dźwięki. Zrobiło mi się go trochę szkoda, ale potem przypomniałam sobie, co przez niego dzisiaj przeszłam. Niego i osobę, która go wysłała.
- W porządku - zadecydowałam. - Dajcie mi tylko chwilę, żebym mogła się ogarnąć.
***
Wykąpana i w czystych ubraniach dołączyłam do reszty towarzyszy. Emilia już się nie mogła doczekać wypuszczenia Uroku na świat, za to Nika podchodziła do tego bardzo sceptycznie.
- A jeśli wejdzie w kogoś z nas? - wyraziła swoje wątpliwości.
- Nie wejdzie - zapewniła Dagmara. - Jest tak ... jakby to ująć? O! Jest zaprogramowany na jedną osobę. W tym przypadku na Milenę. Ale ona się go pozbyła i w jej ciele wytworzyło się coś na kształt przeciwciał, więc nie pozostaje mu nic innego jak wrócić do swojego właściciela.
- Dobra, miejmy to już za sobą - poprosiłam.
- W porządku.
Daga odkręciła powoli zakrętkę i zatkała otwór dłonią. Przechyliła butelkę do góry nogami i pochwyciła stworka w rękę. Używając swoich kocich zdolności, sprawnie okręciła wokół niego kawałek linki i wpuściła go na powietrze. Urok z początku szamotał się i powarkiwał na nas, a nawet usiłował przegryźć prowizoryczną smycz, jednak widząc, że nie robi tym żadnego wrażenia, fuknął cicho i ruszył przed siebie.
Mijaliśmy kolejne ulice, zabudowania oraz park. Miło było poruszać się po mieście i nie być atakowanym przez mniej lub bardziej ożywioną naturę. W końcu dotarliśmy pod niewielki domek jednorodzinny na obrzeżach miasta.
- To chyba tu - oznajmiała Daga, patrząc jak stworek się niecierpliwie wierci.
- I co robimy? - zapytał Frank.
- Ewa, byłabyś w stanie zajrzeć do środka? - zapytała Emi.
- Jasne. Żaden problem. - Zrobiła salto w powietrzu i wniknęła w jedną ze ścian budowli.
Czekaliśmy dobre dziesięć minut niecierpliwiąc się i snując różne nieprawdopodobne scenariusze. W końcu jednak zjawa zmaterializowała się przed naszymi oczami.
- I co? Znalazłaś coś ciekawego? - dopytywał się Rysiek.
- I to jak! - wyszczerzyła się zadowolona. - Tam jest taki pokój cały oblepiony zdjęciami tego Krystiana, co tak dręczy Milenę. Wygląda to przerażająco. I są też jakieś dziwne kręgi pełne znaczków, oraz mnóstwo świec.
- Czyli jeden niezrównoważony psychicznie czarnoksiężnik - amator - westchnęła Dagmara.
- I chyba nawet wiem, o kim mowa - przyznałam smutno.
- O kim? - zapytała Emi.
- A co wy tu robicie? - pytał zdziwiony, żeński głos.
O wilku mowa...
- Cześć, Kasiu - przywitałam się. - Przyszliśmy ci oddać pupila.
Spoglądała niepewnie to na uwiązany Urok, to na nas.
- Dlaczego rzuciłaś na Milenę zły czar? - zdała pytane Emilia, choć ja już znałam na nie odpowiedź.
- Dlaczego? - prychnęła. - To ja się pytam dlaczego?! Dlaczego Krystian się tak za nią ugania? W czym jest ode mnie lepsza? Jestem sto razy ładniejsza, a on i tak mnie nie zauważa. Albo ignoruje! Ucieka ode mnie jakbym była trędowata! Dlaczego?
Upadła na kolana i zaciągnęła się przeciągłym szlochem. Niemal dusiła się przez płacz, przyciskając zaciśnięte piąstki do piersi.
- Dlaczego? - łkała. - Czemu to tak boli? Nie wytrzymam tego... Nie chce... Tak boli... Już nie mogę. Chcę umrzeć!
Wtedy Dagmara wcisnęła mi w dłoń sznurek, na którym uwiązany był Urok, a sama podeszła do Kasi i uderzyła ją w twarz, przerywając ten żenujący spektakl. Dziewczyna momentalnie się uspokoiła. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w górującą nad nią kobietę.
- Nigdy nie mów, że chcesz umrzeć! - warknęła. - Nawet w żartach.
- A co ty możesz wiedzieć?! - zapytała wściekle. - Nie masz prawa mnie oceniać! Nie masz pojęcia, jak to okropnie boli!
- Masz rację, nie mam - odezwała się już nieco łagodniej. - Ale mogę pokazać ci jak się tego wszystkiego pozbyć.
- Jak?
A odpowiedź okazała się banalnie prosta.
- Wyprzyj się.
Kasia na początku sprawiała, wrażenie, że nie wierzy własnym uszom. I pewnie tak było... Potem zaczęła się śmiać i płakać jednocześnie, wołając donośnie:
- Wypieram się!
A z każdym kolejnym wykrzyczanym zdaniem ulatywała z niej jakaś negatywna emocja bądź cecha, której chciała się pozbyć.
***
I tak minął tydzień od tego feralnego dnia, którego postanowił nawiedzić mnie pech. Nika i Ewka wciąż stroją sobie ze mnie "jajeczne" żarty, sąsiedzi podejrzewają o miłość do idola gimnazjalistek, a nauczycielka chemii wypomina lenistwo. Kasia wyparła się chorej fascynacji do Krystiana, a Urok (zwany od niedawna pieszczotliwie - Puszkiem) stał się jej osobistym pupilem, z którym się nie rozstaje na krok. Tylko mój prywatny prześladowca wciąż pozostaje taki sam. I nie wiem, czy to za sprawą wrodzonego uporu czy równie dziedzicznej głupoty, chłopak nie traci nadziei. A ja się pytam gdzie jest sprawiedliwość na tym świecie?
Lajf is brutal, ful of zasadzkas, and samtajms kopas w dupas, jak to mądrze mawia pewien filozof... Aż boję się pomyśleć, co przyniesie jutrzejszy dzień. A może życie stanie się przyjemniejsze, jeśli i Krystian dowie się, co to takiego Wyparcie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro