Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Paranormal Club i Klątwa Zgubienia

- Znowu się spóźniłyście! - przywitał nas zirytowany głos naszej przywódczyni, gdy wybiegliśmy zziajane z Niką do siedziby klubu.

- To nie nasza wina - wymamrotałam, łapiąc oddech. - Zgubiłyśmy się.

-Jak można się zgubić w miejscu, do którego chodzicie codziennie? - niedowierzała, zaplatając ramiona na piersi.

- Mówiłam tyle razy, że to musi być jakaś klątwa - jęknęłam, siadając. - Przecież to normalnie jest niemożliwe.

- A próbowałyście iść z GPS'em? - wtrącił błyskotliwie Franek.

- Pewnie, że tak, geniuszu! - warknęła Nika. - Myślisz, że same na to nie wpadłyśmy?

- Zawsze zaczyna wariować po jakiś pięciu minutach - dodałam, nim zdążył ją bardziej zirytować. - Co parę kroków każe nam zawrócić i chodzimy w kółko.

- Jeśli to faktycznie klątwa, to może spróbujcie wyparcia? - zaproponował Rysiek, stroiąc swoją gitarę.

- Właśnie! - poparła go Ewka. - Ostatnio się udało.

Jakiś czas temu zazdrosna koleżanka ze szkoły rzuciła na mnie urok, który sprawiał, że przez cały dzień miałam pecha. Emilia torturowała mnie wtedy różnymi sposobami na odczynienie go, aż z pomocą przyszła Dagmara, która pokazała nam technikę wyparcia. Tym razem sposób ten był jednak za słaby.

- Nie wiem jak Nika, ale ja już próbowałam - przyznałam z westchnieniem. - I mam wrażenie, że to tylko pogorszyło sprawę.

- U mnie tak samo - powiedziała zawiedziona dziewczyna.

- Nie sądziłam, że to aż tak poważna sytuacja. - Emilia usiadła w swoim wysokim fotelu i przyłożyła palec wskazujący do skroni, głęboko nad czymś myśląc.

Wszyscy spoglądaliśmy na nią w milczeniu. Gdy Emilia pogrążała się w rozważaniach, lepiej było jej nie przerywać.

- Zmiana planów! - wykrzyknęła w końcu. - Zawieszam nasze wszystkie aktualne projekty. Operacja "Klątwa Zgubienia" dostaje najwyższy priorytet.

- Nareszcie! - ucieszyłam się.

- Mam co do tego złe przeczucia - mruknęła pod nosem Nika.

- Franek, będziemy potrzebować sprzętu szpiegowskiego. - Tymczasem nasza liderka zaczęła rozdzielać zadania. - Rysiek, ty udasz się na Czerwony Rynek i zdobędziesz jakieś talizmany ochronne. Ewka, popytaj inne byty niematerialne, czy kiedyś spotkały się z czymś podobnym.

- Tak jest! - odparli chórem.

- A my? - zapytałam, a Nika trąciła mnie łokciem.

- Wy nie chodźcie nigdzie same - powiedziała zupełnie poważnie. - Będziemy na zmianę was odprowadzać do szkoły i do domu. Rysiek, ty pełnisz pierwsza wartę. Widzimy się tutaj w sobotę o ósmej rano.

***

Reszta tygodnia minęła nam w spokoju. Może to dzięki temu, że pozostali członkowie PC pilnowali nas podczas każdej drogi, czy spaceru, a może nasza klątwa postanowiła się wyciszyć, przeczuwając, że gdy Emilia się za nią zabierze, zrobi to bez litości i brania jeńców. Tak, czy inaczej w końcu nastała sobota. Ubrałam się na cebulkę, bo z naszą szefową nigdy nic nie wiadomo, zgarnęłam plecak i założyłam swoje najwygodniejsze adidasy, które zażyczyłam sobie na ostatnie urodziny, z mocnym postanowieniem, że zacznę w końcu regularnie biegać, ale wiecie jak to jest - zawsze znalazła się jakaś wymówka, żeby przełożyć to na inny dzień.

- A ty gdzie się wybierasz? - W progu złapała mnie mama. - Miałaś uczyć się do matury.

- I będę, tylko najpierw muszę zrobić projekt z biologii, bo Bakteria mnie nie dopuści bez zaliczenia całego materiału - skłamałam gładko.

- Mogliby już dać wam spokój... - Pokręciła tylko głową. - Zrobiłam kanapki. Weź na później.

- Dzięki mamo! - zawołałam, łapiąc zawiniątko. - To ja uciekam.

- Tylko wróć zanim się ściemni - poprosiła i puściła mnie na zewnątrz.

- Gotowa? - Na dole już czekał Franek.

- Bardziej nie będę. - Posłałam mu przyjazny uśmiech.

Pogoda dziś dopisywała. Rześkie i świeże powietrze wprawiało w dobry nastrój, a ciepłe promienie wiosennego słońca i budząca się po zimie przyroda były niczym dobry omen. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Po dwudziestu minutach przyjemnego spaceru (samej zajęłoby mi to dwa razy tyle) znaleźliśmy się w naszej siedzibie. Emilia i Dagmara już czekały w środku, a chwilę po nas dotarła Nika z Ryśkiem i Ewką. Usiedliśmy na planie koła, a nasza szefowa wyciągnęła swój tablet i rozpoczęła zebranie:

- Zacznijmy od podsumowania kilku faktów - powiedziała, odpalając coś na swoim sprzęcie. - Od jak dawna zdarza wam się gubić?

- Chyba od zawsze - odparła Nika ze wzruszeniem ramion.

- Też mi się tak wydaje - poparłam ją.

- Nie uważacie, że to trochę dziwne? - zapytała Dagmara, zerkając na nas czujnie.

- Co dokładnie masz na myśli? - dopytałam, bo "dziwne" w naszym klubie było niczym chleb powszedni.

- To, że przydarza się to akurat wam dwóm - uściśliła. - Gdybyście były jakoś spokrewnione, to może uwierzyłabym, że to jakaś klątwa rodzinna, ale tak...

- Sprawdziłam wasze drzewa genealogiczne - wtrąciła Emilia, nie dając jej dokończyć myśli. - I nie ma między wami żadnych więzów krwi.

Poczułam się trochę niezręcznie, ale z drugiej strony mogłam się po niej spodziewać, że prześwietli nas pięć pokoleń wstecz.

- Czyli klątwę rodzinną wykluczamy - mruknęłam. - Mamy coś wspólnego poza szkołą i Oleśnicą?

Spojrzałam na Nikę, która również zaczęła się nad tym zastanawiać.

- Ja mam urodziny w grudniu, ty w październiku - zaczęła wyliczać. - Mieszkamy w różnych częściach miasta. Ja wolę psy, ty koty. Nawet mamy różne kolory włosów i oczu.

- A od jak dawna się znacie? - dopytywała Emi.

- Od kiedy pamiętam - odpowiedziałam od razu.

- Jak to możliwe, skoro tak daleko od siebie mieszkałyście? - wtrącił Rysiek.

Właśnie... Zagłębiałam się w odmęty mojej pamięci, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie i jak poznałyśmy się z Niką. Nie chodziłyśmy ani do jednego przedszkola ani podstawówki. Nasi rodzice się nie znali, a dopóki nie zaczęłyśmy uczęszczać do liceum nie miałyśmy żadnych wspólnych znajomych. Niby Oleśnica nie jest taka duża, ale z drugiej strony nie znam każdej osoby z mojego rocznika. To fizycznie niemożliwe. Mimo to czułam z Niką głęboką i pielęgnowaną latami więź. Zupełnie, jakby była w moim życiu od zawsze.

- Ja... nie wiem - odparłam w końcu.

- Też nie jestem w stanie nic sobie przypomnieć. - Nika miała przerażony wyraz twarzy. Nigdy nie lubiła, gdy coś zaprzeczało zdrowemu rozsądkowi.

- No dobrze... Czy zdarza się wam zgubić, jak jesteście same? - zadała kolejne pytanie, odklikując coś na ekranie.

- Tak - odpowiedzieliśmy równo.

- A wygląda to jakoś inaczej, niż, gdy jesteście razem? - kontynuowała wywiad.

- Jest intensywniej - powiedziałam niemal od razu.

- Gdy jestem sama, jest mi łatwiej znaleźć drogę - dodała Nika.

- Ale często na siebie wpadamy i błądzimy razem - podsumowałam.

- A zdarza się to, gdy jesteście z kimś innym?

- Nigdy - odparłyśmy zgodnie.

Emilia znów coś kliknęła i zamyśliła się na chwilę.

- Dobrze, w takim razie pozwólcie, że przeprowadzę kilka testów - powiedziała podchodząc do Franka, który przekazał jej bawełnianą torbę z odręcznie wymalowanym pentagramem.

- Testy? - jęknęłam, mając w pamięci ostatnie odczynianie uroku.

- Możemy odmówić? - zapytała równie zdesperowanym tonem moja towarzyszka niedoli.

- Nie wymiękajcie - zaśmiał się Frank.

- To dla waszego dobra - poparła go Emilia, a dziwne podekscytowanie na jej twarzy mówiło mi, że może wcale nie chodzi o troskę skierowaną w naszym kierunku. - Usiądźcie w jak najdalszym kącie pomieszczenia.

Z lekkim ociąganiem zrobiłyśmy, co chciała.

- Najpierw spróbujemy wyparcia - zadecydowała.

- Przecież już tego próbowaliśmy - przypomniałam unosząc dłonie.

- Ale nie robiłyście tego razem - ucięła. - Skoro klątwa ma większą moc, gdy jesteście razem, może i wyparcie zadziała, gdy zrobicie to we dwie.

- Pamiętacie, jak to szło? - zapytała Dagmara z przyjaznym uśmiechem.

Pokiwałyśmy głowami i złapaliśmy się za ręce. Dłoń Niki lekko drżała, dlatego ścisnęłam ją mocniej, by dodać jej otuchy. Posłała mi słaby uśmiech i obie zamknęłyśmy oczy. Skupiłam się na tych wszystkich chwilach, gdy czułam zagubienie i przerażenie, gdy znajome ulice i budynki nagle stawały się takie obce, a mnie ogarniała panika. Zebrałam w pamięci te wszystkie sytuacje, kiedy padał GPS w telefonie, a mi zbierało się na płacz od narastającej frustracji i niemocy. Przywołałam obraz Niki, jej przerażonej twarzy i gorzkich łez, jak tego wszystkiego miała dosyć. Skumulowałam to wszystko w sobie, zbierając w jedną przeklętą emocję i wykrzyczałam na całe gardło:

- Wypieram się!

Nika wykrzyczała swoje emocje dosłownie sekundę po mnie, tworząc dziwne echo. Otworzyłyśmy oczy niepewnie na siebie zerkając.

- Myślisz, że zadziałało? - zapytała cicho.

- Nie widzę żadnej klątwy w formie dziwnego stworka - odparłam rozglądając się. - I nie czuję się wcale lżejsza.

- Sprawdźmy to! - Emilia wcisnęła mi telefon w dłoń. - Wybierz na mapie drogę do domu. Odczekamy pięć minut i zobaczymy.

- Myślisz, że to zadziała? - zapytałam powątpiewająco, ale wystukałam w wyszukiwarce odpowiedni adres.

Franek odpalił stoper i wszyscy czekaliśmy w napięciu. Z początku nic się nie działo. Strzałka stała w miejscu, a prędkościomierz pokazywał okrągłe zero. Dokładnie po pięciu minutach GPS zaczął wariować. Wskaźnik zawirował wokół własnej osi, a ekran zalewały krzykliwe komunikaty typu: "zawróć", "szukam nowej trasy" i "połączenie GPS zostało zerwane". Przez chwilę mechaniczny głos zaczął nawet mówić w kilku językach, a na koniec urządzenie straciło zasięg. Wyświetlacz rozmazał się, by po chwili oznajmić, że bateria jest pusta.

- No nie, popsułyście mi telefon - jęknął Franek zabierając swój smartfon. - O, jednak działa.

Telefon włączył się, gdy tylko dotknęły go ręce chłopaka. W ciągu sekundy wszystko wróciło do normy.

- Pierwszy raz widzę, by wyparcie nie zadziałało - zdziwiła się Dagmara.

- To ewidentnie klątwa - ucieszyła się nasza liderka.

- I co teraz? - Czułam gule w gardle i zimy pot na karku.

- Musimy ustalić naturę waszej klątwy! Zacznijmy od czegoś prostego. - Emi wyjęła z torby przezroczystą, szklaną butelkę. - Wyciągnijcie przed siebie ręce.

Uniosłyśmy swoje dłonie, a nasza liderka odkręciła butelkę. Zamknęłam oczy, oczekując najgorszego, gdy przechyliła flaszkę, ale poczułam na skórze tylko zimną wodę.

- Skoro woda święcona nie zadziałała, znaczy, że nie mam styczności z żadnym chrześcijańskim demonem, albo, że nie jesteście opętane - oceniła Emilia. - Tak, czy inaczej czas na próbę numer dwa.

Znów sięgnęła do torby i wymacała dwa niewielkie pudełeczka. Podała nam po jednym. Gdy uniosłam aksamitne wieko ujrzałam srebrny wisorek z heksagramem na grubym, plecionym łańcuszku. Nika z kolei dostała bransoletkę z brązowych koralików i zawieszką w kształcie hamasy. Ostrożnie wyciągnęłam prezent i włożyłam go przez głowę. Gdy tylko heksagram dotknął mojego ciała poczułam dziwne przeszycie prądem. Łańcuszek zerwał się, a wisiorek uderzył w ziemię łamiąc się na dwie równe połówki. Podobna rzecz przydarzyła się z bransoletką Niki. Zapięcie pękło, a koraliki posypały się po całej podłodze, ku uciesze naszych kotów, które od razu zaczęły ganiać za nowymi zabawkami.

- Może to tylko przypadek? - zapytała niepewnym głosem Nika.

- Nie sądzę! - Oczy naszej liderki zrobiły się wielkie i błyszczące niczym nowiutkie pięciozłotówki.

- Inne duchy mówiły, że nigdy nie spotkały się z niczym podobnym - Ewka podleciała bliżej, rzucając nam współczujące spojrzenie.

- Mówiły też, że Szalona Zośka może coś wiedzieć - uzupełnił Rysiek.

- Szalona Zośka! Tak, to się może udać! - Dagmara uderzyła pięścią w dłoń na poparcie tego pomysłu.

- Mówicie o tej bezdomnej, co kręci się przy Reja? - upewniła się Emilia.

- Dokładnie. - Przytaknęła kobieta-kot. - Że sama wcześniej na to nie wpadłam.

- Zwariowaliście? Przecież ona jest nieobliczalna - zaprotestował Franek, który do tej pory tylko się przysłuchiwał. - Podobno pchnęła kiedyś swojego partnera pod pędzącą ciężarówkę.

- Nic mu się nie stało. - Machnęła ręką Dagmara. - Na pewno sobie na to zasłużył.

- Właściwie, co Szalona Zośka może wiedzieć o klątwach? - prychnęła Emi.

- Jest wróżką - wyjaśniła kotka.

- Taką ze skrzydłami i magicznym pyłkiem? - pytał powątpiewająco Franek. - Raczej nie wygląda...

- Taką od przepowiedni i uroków - zaśmiała się, wyobrażając sobie Zośkę ze skrzydełkami. - Była słynna swego czasu. Dzięki swoim wizjom odnalazła nawet porwane w latach siedemdziesiątych dziecko. Niestety jej moc była tak wielka, że umysł kobiety nie dał rady udźwignąć takiego ciężaru. I tak stała się Szaloną Zośką.

- To chyba faktycznie nie jest najlepszy pomysł, żeby rozmawiać z niezrównoważoną psychicznie bezdomną wróżbitką - Nika próbowała jeszcze przemówić im do rozsądku. - A co jak rzuci przez przypadek na nas jakąś dodatkową klątwę?

- Nie marudź - ucięła Emilia. W jej umyśle już zapadła decyzja. A gdy Emi się na coś uprze, nie ma zmiłuj. - Pakujcie się, może ją złapiemy gdzieś po drodze.

***

Wyszliśmy z naszej siedziby przez wyładowanię i prosto na ulicę Mikołaja Reja. Chodnik po naszej stronie kończył się przy najbardziej kłopotliwym skrzyżowaniu w Oleśnicy, gdzie średnio raz w tygodniu miała miejsce jakaś stłuczka, bo kierowcy mimo znaków nie potrafili ogarnąć pierwszeństwa. Już z daleka słyszeliśmy klaksony nerwowo wciskane przez zirytowanych uczestników ruchu drogowego. Za to na rogu po drugiej stronie stał odnowiony budynek Miejskiej Biblioteki Publicznej, do której chętnie zaglądałyśmy razem z Emi i Niką, by wypożyczyć nowe powieści i materiały naukowe do klubu. Przy łukowatym wejściu zbierali się właśnie uczniowie pobliskiej podstawówki, którzy jak podejrzewałam przyszli tu szukać zadanych przez polonistkę lektur. Dalej widniały czteropiętrowe, szare i brudne bloki oraz starsze kamieniczki, które swoją rozpadającą się elewacją wręcz krzyczały o renowację. Był też sklep z częściami samochodowymi, kino-kawiarnia, w której goście mogli także napić się piwa i niewielki kiosk z gazetami, przyborami biurowymi i kartami telefonicznymi. Wszystkie te budowle tworzyły razem dziwną mieszankę nowoczesności i historii, które składały się na nietypowy krajobraz tego kawałka miasta.

- Myślicie, że gdzieś tu jest? - zapytała Emilia, rozglądając się dookoła.

I wtedy, jak na zawołanie wyłoniła się z podwórka Szalona Zośka. Pchała w naszym kierunku stary, zniszczony, dziecięcy wózek pełen najróżniejszych przedmiotów: kawałków złomu, puszek i butelek po piwie, starych ubrań, książek a nawet kamieni. Gdy znalazła się bliżej nas dostrzegłam także uschniętą paprotkę w białej doniczce i pilot od telewizora. Kobieta była podobnego wzrostu, co nasza liderka, ale przez garb na plecach zdawała się być jeszcze mniejsza. Potargane i skołtunione włosy w kolorze słomy chowała pod brudnym kapeluszem wędkarskim. Jej drobne ciało oplatały dwa sięgające kolan, za duże swetry - jeden w ceglastym kolorze, drugi zielony niczym pierwsze, wiosenne źdźbła trawy. Na to wszystko miała narzuconą przymałą, prawdopodobnie dziecięcą kurtkę zimową w kolorze fuksji z Myszką Miki na piersi. Jej stopy z kolei zdobiły dwa trampki różnej marki, koloru i rozmiaru. Całość sprawiała, że nie dało się jej nie zauważyć na ulicy.

Twarz kobiety była zapadnięta, pełna głębokich bruzd i zmarszczek, a haczykowaty nos wieńczyła brzydka brodawka. Zupełnie, jak u złej wiedźmy a nie dobrej wróżki, do której przyszliśmy szukać pomocy. Grube łuki brwiowe i opadające powieki sprawiały, że ciężko było dostrzec kolor jej tęczówek. Właściwie wyglądało to tak, jakby cały czas miała zamknięte oczy. Jej wąskie, blade usta wciąż otwierały się i zamykały, mamrocząc niezrozumiałe słowa. Zatrzymała się gwałtownie, gdy znalazła się dwa kroki przed nami. Koła jej zardzewiałego wózka złowrogo zaskrzypiały a nas dotarł odór niemytego tygodniami ciała i cholera wie czego jeszcze. Szczerze mówiąc, wolałam nie zgłębiać nut tego osobliwego zapachu, a Franek zrobił nawet kilka kroków w tył, choć po jego minie podejrzewałam, że niewiele to pomogło.

- Czego chcecie paskudne bachory? - miała pokaleczone struny głosowe. Jakby przez wiele lat paliła papierosy, a gdy mówiła pluła przed siebie z powodu braku przednich zębów.

- Przyszliśmy po poradę. - Na przód wysunęła się Dagmara.

- Po poradę to do księdza - zarechotała ze swojego żartu. - Won mi stąd!

- Ksiądz nam nie pomoże. - Kobieta była nieustępliwa. - Potrzebujemy wróżbitki.

- A to o mnie mówią szalona ... - mruknęła i splunęła jej pod nogi.

- Prosimy - postanowiłam się odezwać. W końcu to chodziło też o moją klątwę. - Ciągle gubimy się z koleżanką. Zupełnie, jakby ulice płatały nam figle i zmieniały swój układ, gdy wychodzimy razem na dwór.

Kobieta miała już coś odpowiedzieć, ale podniosła na mnie wzrok. Pod gęstymi brwiami zabłysły czarne źrenice, a ja poczułam, jakby coś przeszyło mnie na wylot. Twarz Zośki bardziej pobladła, a usta zaczęły się bardzo szybko poruszać, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.

- Myślicie, że ma jakiś atak? - zapytał szeptem Franek, ale Rysiek go uciszył gestem.

- Bardzo zła klątwa... - wypowiedziała grobowym tonem, gdy doszła do siebie.

- Tyle to już wiemy - wtrąciła Emilia. - Co to dokładnie jest i jak to powstrzymać?

- Ty, potępione dziecko, nic tu nie zdziałasz. - Wykrzywiła usta i po chwili zwróciła się do mnie i Niki mówiąc czysto i wyraźnie. - Zostałyście przeklęte jeszcze przed narodzinami. Wasze matki musiały zawrzeć układ z demonem. Klątwa staje się silniejsza z każdym dniem. On was wzywa do siebie.

Poczułam zimny pot na karku, a Nika mocno zaciskała szczęki i pięści, by nie pozwolić wybuchnąć emocjom.

- Jak to pokonać? - zapytałam, starając się by mój głos nie drżał.

- Musicie stanąć twarzą w twarz z demonem i zerwać łączącą was więź - wyjaśniła.

- Jak to zrobić? - dopytała Nika piskliwym tonem.

- Dam wam coś, co pomoże - powiedziała, szperając w swoim wózku. - Musi zostać jednak zachowana równowaga. Coś za coś. Oddajcie mi w zamian, coś, co dostałyście od swoich matek.

Zamyśliłam się na chwilę. Wszystkie prezenty od mamy miałam w domu. A może chodziło jej o coś bardziej metaforycznego? Moje geny? Odziedziczony kolor włosów? Życie?

- Ja dostałam rano kieszonkowe - powiedziała niezadowolona Nika, wyciągając portmonetkę.

I wtedy mnie olśniło.

- A ja kanapki!

- Może być. - Pokiwała w zadowoleniu głową i podała nam parę zardzewiałych nożyczek. Takich z ułamanym otworem na palce.

- Tym mamy pokonać demona? - prychnęła Nika.

- Nie lekceważcie mocy starej Zośki - zarechotała już swoim zwyczajnym głosem i przepchnęła się przez nas idąc dalej swoją drogą.

- To najdroższe nożyczki w moim życiu - jęknęła Nika.

- Nie ma to jak, dać się sfrajerzyć - dręczył nas Franek, głośno się śmiejąc.

- To się jeszcze okaże! - fuknęłam, a Nika wrzuciła przedmiot do kieszeni spodni.

***

- Schowajcie to, tak żebyście mi tego nie zgubiły - poprosił Frank podając nam malutkie, okrągłe przedmioty.

- Co to? - zapytała Nika podnosząc prezent w dwóch palcach do światła.

- Pluskwy szpiegowskie - wyjaśnił dumnie. - Dzięki temu was nie zgubimy.

- Nieźle - przyznałam z uznaniem i włożyłam nadajnik do przedniej kieszeni jeansów.

- A to telefon satelitarny. Nie powinien tak łatwo paść, jak wasze smartfony - tłumaczył podając nam kolejny gadżet.

Sam telefon przypominał bardziej profesjonalne walkie-talkie z grubą, ale krótką anteną. Podałam go Nice, bo sama miałam tendencję do psucia i gubienia takich rzeczy.

- A tu coś bardziej tradycyjnego - powiedziała Emilia, przekazując mi miękką kulkę.

- Włóczka? - Posłałam jej sceptyczne spojrzenie.

- Gdy technika zawodzi, trzeba wrócić do korzeni - odparła filozoficznie.

- To może jeszcze będziemy rzucać okruszki chleba po drodze, co? - prychnęła Nika.

- Jeśli chcesz skończyć, jak Jaś i Małgosia, to proszę bardzo. - Emi wystawiła jej język.

- Poza tym Milena już przehandlowana swoje kanapki na trochę złomu - dokuczał nam Franek.

- Uspokójcie się - poprosiła Dagmara. - Nie ma co stresować dziewczyn bardziej.

- Wybaczcie - Emilia posłała nam przepraszający uśmiech. - Nie denerwujcie się i pamiętajcie, że jesteśmy z wami.

Przytaknęłam tylko i wzięłam głębszy wdech.

-Ruszamy? - zapytałam Nikę.

- Chyba musimy... - westchnęłam niepewnie.

- Trzymajcie się i widzimy się na miejscu. - Dagmara klepnęła mnie pokrzepiająco w ramię.

Plan był następujący: razem z Niką miałyśmy ruszyć najkrótszą drogą nad stawy. Reszta ekipy wyznaczyła sobie dokładnie ten sam cel tylko okrężnym szlakiem. Byłam pewna, że będą musieli na nas czekać godzinami, ale planu Emilii nie było sensu podważać. I tak byśmy jej nie przegadały.

Ruszyliśmy chodnikiem przed siebie mijając spacerkiem stare kamieniczki wrastające przy ulicy 11-go listopada. Powoli obracałam włóczkę w dłoniach zostawiając za sobą czerwony sznurek. Obejrzałam się do tyłu, ale pozostałych członków klubu już nie było widać.

- Myślisz, że spotkamy tego całego demona? - Nika zapytała szeptem, jakby sama rozmowa o nim mogła go wywołać z najgłębszych czeluści piekielnych.

- Mam nadzieję - odparłam pewnie. - Nie mogę się doczekać, żeby skopać mu to włochate dupsko za te wszystkie upokorzenia, które nas spotkały, kiedy gubiłyśmy drogę.

- Nie tak głośno! - skarciła mnie. - Mało widziałaś Supernatural? A może chcesz skończyć jak Emily Rose?

- Widziałam wystarczająco Supernatural, żeby wiedzieć, jak sobie radzić z demonami - wyszczerzyłam się do niej, pokazując zawartość mojego plecaka.

- Sól była na duchy, nie demony - sprostowała. - I coś mała ta pułapka na demony...

Wyciągnęła wisiorek z magiczną pułapką będącą wiernym odwzorowaniem tej serialowej.

- Mała, ale to czyste srebro - powiedziałam dumnie.

- Nie widzę próby srebra - mówiła oglądając przedmiot pod słońce. - Skąd to wzięłaś? Z Chin?

- Serio? - wyrwałam jej wisiorek i sama zaczęłam oględziny. - Faktycznie! Już ja temu "majfrendowi" wystawię opinię.

Nika zaczęła się głośno śmiać.

- Tylko nie mów nic Frankowi, bo mi żyć nie da - poprosiłam skruszony głosem, chowając chińszczyznę z powrotem do plecaka.

- Nie ma sprawy - odparła, tłumiąc śmiech.

- Nika, a my dobrze idziemy? - zapytałam rozglądając się.

Powinnyśmy iść prosto ulicą 11-go listopada i Marii Skłodowskiej-Curie, a dopiero potem skręcić w Wojska Polskiego. Tymczasem miałyśmy po prawej stronie Hotel Garden znajdujący się po drugiej stronie miasta.

- Przecież to niemożliwe, żebyśmy tu tak szybko doszły. - Nika zaczęła się rozglądać podejrzliwie.

- Chyba się zaczęło - uśmiechnęłam się, czując rosnące podekscytowanie. - Powinnyśmy powiadomić resztę.

Dziewczyna przytaknęła i nerwowo wyciągnęła telefon satelitarny. Wybrała odpowiedni numer i wcisnęła zieloną słuchawkę. Aparat strasznie trzeszczał, ale w końcu usłyszeliśmy po drugiej stronie głos Franka.

- Już się zgubiłyście? - Jego śmiech brzmiał jak szczekanie przez te wszystkie zakłócenia.

- Jesteśmy na Podchorążych, przy hotelu - wyjaśniłam.

- Widzimy was na mapie - dotarł nas głos Emilii. - My już czekamy na miejscu. Spróbujcie wrócić po włóczce do punktu, w którym zboczyłyście z trasy. I w razie kolejnych anomalii dzwońcie.

- Tak jest! - odparłyśmy równo i rozłączyłyśmy się, żeby nie marnować baterii w telefonie.

- To co, wracamy?

Wzruszyłam tylko ramionami i zaczęłam nawijać sznurek z powrotem na włóczkę, a mijający nas ludzie rzucali nam zdziwione spojrzenia. Ignorowałam je, jakby zabawa w nić Ariadny w środku miasta była najnormalniejszą rzeczą na świecie.

- Nie przeraża cię to? - zapytała parę kroków dalej Nika.

- Może trochę - siliłam się na beztroski ton.

- Ja już czuje, jak serce mi potwornie wali - przyznała, patrząc w przestrzeń.

Odwróciłam wzrok od sznurka, by na nią spojrzeć. Faktycznie dostała wypieków na twarzy. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale wtedy zauważyłam kolejna anomalię.

- Nika, czy nasz sznurek nie był czerwony? - zapytałam obracając w dłoniach włóczkę.

Dziewczyna zmrużyła oczy przyglądając się kłębkowi, który miałam w dłoni.

- Pewna jesteś?

- Teraz już sama nie wiem... - mruknęłam, przeczesując odmęty mojej pamięci. Wydawało mi się, że Emilia wręczyła mi czerwoną szpulę, ale teraz nie dałabym sobie ręki uciąć. - Może zapytamy Emi?

- Dobry pomysł. - Dziewczyna sięgnęła po telefon, ale zamarła w pół ruchu. - Milena, czy my jesteśmy na Gęsiej Górce?

Rozejrzałam się dookoła. Stałyśmy na środku drogi przecinającej Sokołowice - niewielką wieś, a właściwie bardziej przedmieścia Oleśnicy. Po jednej stronie górowały nad nami leśne drzewa, z drugiej majaczyła rozlatująca się stodoła.

- Dzwoń do Emilii - zawołałam napiętym głosem.

Jednak Nika zbyt pospiesznie wyciągnęła telefon, który zahaczył o jej bluzkę i wypadł z dłoni dziewczyny na ziemię. Dotarł nas nieprzyjemny odgłos pękającego plastiku i dosłownie na naszych oczach przedmiot przepołowił się na dwie równe części.

- Jakby ktoś go rozciął nożem - zauważyłam, podnosząc go. - Frank nas udusi.

- Tym się teraz martwisz? - Nika miała piskliwy głos, widząc jak nieudolnie stukam ze sobą obie połówki, jak gdyby miały się dzięki temu magicznie połączyć.

- Spróbuję zadzwonić ze swojego - Postanowiłam i wygrzebałam smartfon. - Nie mam zasięgu.

- Mój się rozładował - powiedziała patrząc w czarny ekran. - Mamy przerąbane.

- Spokojnie. Mamy jeszcze pluskwy. Na pewno widzą na mapie, że coś jest nie tak - usiłowałam jakoś zapanować nad sytuacją.

- Naprawdę w to wierzysz? - prychnęła. - Ten szmelc na pewno już przestał działać. Albo zaczęli imprezować z nudów i nawet nie zauważyli, że coś jest nie tak.

- Trochę wiary - poprosiłam, ale zamknęłam się widząc jej minę.

- Może poprosimy kogoś z miejscowych o pomoc? - zaproponowała, szukając wyjścia z tej sytuacji.

-Chyba nie mamy kogo - odparłam ostrożnie, orientując się, że nie jesteśmy już w Sokołowicach.

- Tylko nie ciemny las... - Nika miała płaczliwy głos.

- Czy tam w oddali nie stoi wieża Eiffla? - zapytałam pokazując palcem budowę. - A tam Piramidy Egipskie?

- Mur Chiński? - Nika otworzyła szerzej ze zdziwienia oczy.

- Gdyby była tu Emilia powiedziałaby pewnie, że jesteśmy w jakieś szczelinie czasoprzestrzennej, w której załamuje się rzeczywistość - dedukowałam.

- Czasoprzestrzennej?! - akurat z całej mojej wypowiedzi utknęło jej w pamięci to jedno słowo. - To znaczy, że może wyrzucić nas w przeszłość? A co jak wylądujemy w czasie Drugiej Wojny Światowej? Albo jakieś epidemii? Umrzemy na ospę!

- Nie przesadzaj. Miałaś już przecież ospę - usiłowałam stłumić ten atak paniki.

- Ale nie taką! - Zauważyłam łzy w jej oczach.

- Nie możemy się teraz rozsypać. - Złapałam ją za rękę, żeby dodać jej otuchy. - Co by zrobiła Emi na naszym miejscu?

- Pewnie w podskokach ruszyłaby w najstraszniejszy zakamarek tego miejsca - odparła z przekąsem.

- Więc postanowione! Ruszamy! - wykrzyknęłam dodając sobie pewności siebie i pociągnęłam Nikę w głąb mrocznego lasu.

Opierała się, ale w głębi ducha musiała wiedzieć, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Gdy obie pogodziłyśmy się z naszym losem przekroczyliśmy próg nowoczesnego biurowca.

***

- O! Stażystki! Nareszcie jesteście - zawołała jakaś na oko trzydziestoletnia kobieta w szarej garsonce. - Łapcie się za te papiery i do skanera.

Wskazała palcem trzy sterty dokumentów, które zalegały na osamotnionym biurku.

- Yyy... - wymamrotałam elokwentnie. - Że jak?

- Do roboty, dziewuchy. - Popędziła nas wykrzywiając usta. - Myślałyście, że jak z polecenia szefa tu jesteście, to możecie kawę pić i bąki zbijać w krzesło? Co to, to nie!

Podała mi ciężką stertę papierzysk i zagoniła do sięgającego mojego pasa skanera. Nikę zaprowadziła do maszyny po drugiej stronie biura. Obsługi tego ustrojstwa musiałam się nauczyć sama i gdy już w końcu rozkminiłam co z czym, okazało się, że ten szmelc zjada co trzecią kartkę, wypluwając błąd przez co musiałam dzielić dokumenty na mniejsze partie. Po jakimś czasie zaczęło iść mi to nawet sprawnie, jednak moja radość nie trwała zbyt długo. Otóż, wyszło na jaw , że kolejna porcja dokumentów jest połączona metalowymi zszywkami, które musiałam najpierw wyjąć dziwnym przedmiotem, który tu nazywali "zębami teściowej", co wydłużyło pracę o kolejne godziny.

Gdy zegar wybił dwunastą byłam poirytowana do granic możliwości. Miałam ochotę wyrzucić wszystkie te papierzyska przez okno razem z tym ustrojstwem, które wszyscy tu z czułością mianowali Piekłem Stażystek. Na szczęście pojawiła się Ela (babka, która zagoniła nas do tej roboty) i zaprosiła na przerwę. Prowadziła przodem długim, wąskim korytarzem oświetlonym jarzeniówkami, który zdawał się dłużyć w nieskończoność. Miałyśmy rzędy identycznych, prostych drzwi, zza których dochodził szum sprzętów biurowych i stukania w klawiaturę, i musiałam przyznać sama przed sobą, że bez asysty naszej starszej koleżanki nie byłabym w stanie wrócić sama do stanowiska pracy.

Na kantynie był już tłum ludzi. Masa szarych, wyzutych z życia postaci, które pochłaniały swój posiłek cicho wymieniając się uwagami na temat przydzielonych zadań.

- Ile razy mam powtarzać, że w mikrofalówce nie odgrzewa się ryb! - wybuchła Ela na przywitanie. Faktycznie, w całym pomieszczeniu okrutnie śmierdziało. Aż ode chciało mi się jeść.

Wszyscy spuścili głowy w dół, byleby nie spotkać wzroku naszej towarzyszki, która sapnęła tylko z irytacją i otworzyła lodówkę w poszukiwaniu swojego pojemniczka z jedzeniem. Ja, zniechęcona zapachami postanowiłam odpuścić. Nika za to sięgnęła po swój pojemniczek (kiedy wcześniej ona go tu przyniosła? I skąd go w ogóle miała?) i skierowała się do mikrofalówki. Jednej-jedynej na cały ten wielki biurowiec.

- Hola, hola! - Powstrzymała ją Ela. - Tu obowiązuje hierarchia. Najpierw odgrzewają najstarsi stażem.

Nika posłała jej wkurzone spojrzenie, jednak odpuściła, widząc, że ta już nastawia moc i czas na małym ekraniku. Przysiadłyśmy na pobliskich krzesłach czekając na swoją kolej, jednak w międzyczasie zebrał się spory tłumek pracowników, którzy również postanowili skorzystać z urządzenia, spychając Nikę na sam koniec kolejki. A gdy w końcu nadeszła nasza tura zegar oznajmił koniec przerwy.

Głodne i jeszcze bardziej poirytowane wróciłyśmy za (najedzoną i szczęśliwą) Elą do naszego open space'u.

- Dobra, dziewczyny, zostawcie te papierzyska. Teraz pomożecie mi z wprowadzaniem danych - oznajmiła zapraszając nas do komputerów.

Sprzęt miał za sobą swoje najlepsze lata, tak jak skrzypiące przy każdym ruchu krzesła. Starałam się siedzieć sztywno, bo dźwięk ten wbijał mi się igłami w głowę wybijając poziom zirytowania ponad normę. W tym czasie Ela pokazała nam, jak obsługiwać program do archiwizacji danych. Niby wszystko było jasne i proste, ale gdy zaczęłam wyciągać kolejne umowy z zakurzonych kartonów i wklepywać informacje na klawiaturze wszystko się wieszało, wyskakiwały dziwne błędy, a na koniec mnie wylogowało.

- Mam tego wszystkiego dosyć! - krzyknęłam, uderzając pięścią w biurko. - Ile jeszcze do końca pracy?

- Mili, minęło dopiero pięć minut - odparła Nika, zerkając na zegarek.

- Niemożliwe! Mam wrażenie, że siedzimy tu całą wieczność - marudziłam.

- Co to za marudzenie? - Nagle pojawiła się Ela. - Musicie to dzisiaj skończyć. Jak się nie wyrobicie, zostaniecie po godzinach.

- Ale to niezgodne z prawem! - zaczęłam protestować.

- To idź się poskarż w kadrach - zarechotała jak stara wiedźma.

Właściwie gotowa byłam wstać i donieść na tą diablicę do kogo trzeba, był tylko jeden problem. Nie miałam pojęcia jak trafić do HR'ów.

- Wymiękasz? Tak myślałam - ten wredny uśmieszek nie schodził jej z twarzy. - Zabierajcie się lepiej za robotę. Nie płacę wam za siedzenie!

Zgrzytając zębami wróciłam do swojego komputera. To ustrojstwo okazało się jeszcze bardziej oporne niż skaner. Przysięgam, że przed roztrzaskaniem tego powstrzymywała mnie tylko wściekła mina Elki. Kto wie, pewnie jeszcze by mi potrąciła z wypłaty (jakiej wypłaty?) za ten szmelc.

- Ej, Mili - zagadnęła szeptem Nika, kilka godzin (minut) później.

- Co tam? - odpowiedziałam równie konspiracyjnie, rozglądając się czy diablica nie zwraca na nas uwagi.

- Czy "Cis" to nie rodowe nazwisko twojej mamy? - zadała pytanie, zerkając na trzymany papier.

- Ano tak, a o co chodzi? - dociekałam.

- Zerknij na to - mówiąc to, podała mi trzymany dokument.

Była to najbardziej bzdurna umowa, jaką w życiu widziałam. Przypominała bardziej łańcuszki wysyłane za dzieciaka na Gadu Gadu. "Jeśli nie odeślesz tego listu do następnej osoby, twoje pierworodne dziecko zostanie zesłane na wieczną służbę do Piekła" - brzmiał główny podpunkt. Papier zawierał jeszcze kilka kruczków, ale najbardziej istotne było w tym wszystkim, że pod spodem widniał czytelny podpis mojej mamy. I nie mógł być podrobiony - sama wielokrotnie ćwiczyłam jej charakter pisma, by preparować sobie usprawiedliwienia i zwolnienia z WF-u, więc jej styl znałam na pamięć.

- Mili, tu jest kolejny, ale z podpisem mojej mamy! - zawołała zdziwiona.

Niestety zwróciło to uwagę Elki.

- Co wy wyprawiacie? - zagrzmiała.

- My? - wściekłam się. - Co to ma znaczyć?!

Pomachałam jej przed twarzą dokumentem znalezionym przez Nikę.

- Jak to, co? - prychnęła. - To wasza umowa o pracę!

- To jakiś stek bzdur - dodała swoje trzy grosze Nika. - Nikt nie może za nas decydować!

- A widzisz, jednak może... - drwiła.

- Zabierz nas do dyrektora - zażądałam, widząc na dokumencie drugi podpis.

Ela zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia. Po chwili jej mina przybrała chytry wyraz. Powinno było to nas zaalarmować, lecz byłyśmy zbyt wściekłe.

- Jak sobie chcecie - zaśmiała się. - Nie wińcie mnie tylko potem, jak zostaniecie wysłane do Piwnicy.

Gabinet dyrektora był tak samo szary i przestarzały, jak reszta biurowca, jednak mężczyzna za biurkiem, mimo, że w drogim garniturze w niczym nie przypominał typowego korpo-szczura. Z jego kędzierzawej czuprynie wyrastały czarne, zakręcone rogi, zza warg wychylały się kły, a nad krzesłem merdał szczurzy ogon.

- Kto ma czelność zawracać mi głowę? - warknął podnosząc wzrok znad talii pasjansa. - Nie widzicie, jaki jestem zapracowany?

- Proszę o wybaczenie panie dyrektorze - Ela się zająknęła. - Ale te dwie stażystki uparły się, że chcą z panem rozmawiać.

Kobieta pchnęła nas na środek, a sama uciekła zatrzaskując szybko za sobą drzwi.

- Czego chcą? - mówiąc to opluł blat, ale nie podniósł na nas wzroku.

Patrzyliśmy po sobie z Niką. Jakoś nie byłam specjalnie zaskoczona, że tą rozlatującą się dziurą zarządza sam diabeł. Mimo to musiałam zebrać się na odwagę, by w ogóle wydobyć z siebie głos.

- Chciałyśmy porozmawiać o tych umowach - odparłam w końcu, pokazując dokumenty.

- No, umowa, jak umowa. Co z nią?

- Jest nieważna. Nie zgodziłyśmy się na nic takiego - odparła jękliwie Nika, co wywołało w nim falę rechoczącego śmiechu.

- A niby kto tak twierdzi? - zapytał, ocierając łezkę z oka.

- No... prawo polskie? - powiedziałam nieśmiało.

- Tu jest Piekło, tu mamy prawo piekielne! - zbił mnie z pantałyku tym argumentem.

- Więc jak możemy złożyć wypowiedzenie? - zapytała za to Nika.

-Nijak, te umowy są czas wieczny!

Wtedy coś we mnie pękło. Wizja powrotu do tej harówki sprawiła, że poczułam rozpacz i gorycz, które odbierały mi chęci do życia.

- Nie zgadzam się. Mam gdzieś te wasze piekielne umowy i wasze prawo! - wrzasnęłam rozdzierając papier.

A przynajmniej taki miałam plan, lecz okazało się, że dokument jest trwalszy niż mi się wydawało. Siłowałam się z kartką, próbowałam zgnieść i zdeptać, lecz on wciąż pozostawał w idealnym stanie.

- Przyznam, rozbawiłyście mnie - odparł, widząc moje starania. - Za to nie odeślę was do Piwnicy. Zmykajcie do swoich komputerów zanim zmienię zdanie.

Straciłam całą nadzieję, zmieniając się w pustą skorupę. Na szczęście w oczach Niki wciąż tlił się blask. A to za sprawą przedmiotu, który wyczuła w swojej kieszeni. Powoli i ze zdziwieniem wyciągnęła zardzewiałe nożyczki, a ich widok obudził we mnie wszystkie uśpione wspomnienia.

- Tak łatwo się nie poddamy! - zaśmiałam się i podałam przyjaciółce dokumenty.

Dziewczyna zaczęła je ciąć z niezwykłą łatwością nim diabeł w ogóle zdążył zareagować. Moich uszu dotarł złowrogi warkot, świat zawirował i po chwili znalazłyśmy się nad stawami.

- O, już jesteście! - dotarł mnie głos Emilii.

- Frank, moje pięć dyszek - zawołał Rysiek. - Przegrałeś zakład, wyskakuj z hasjów.

- Nie mogłyście błądzić jeszcze z godzinę - marudził wyciągając portfel.

Wtedy całe napięcie i frustracja nas opuściły. Rozbeczałam się, jak małe dziecko, a Nika wcale nie była gorsza ode mnie. Pozostali członkowie PC podbiegli do nas pospieszenie. Emilia pochłonęła nas w swoim uścisku, a my głośno chlipiąc zaczęłyśmy opowiadać, co nas spotkało.

***

Wracając do domu, martwiłam się, że znów zgubię drogę, ale o dziwo trafiłam bez najmniejszego problemu. Wciąż miałam opuchnięte od płaczu oczy, lecz czułam się o wiele lepiej.

W drzwiach zrzuciłam buty i zostawiłam na ziemi plecak, od razu szukając swojej rodzicielki.

- Milena? Coś się stało? - zapytała zdziwiona.

- Mamo, muszę cię o coś zapytać - zaczęłam bez ogródek. - Pamiętasz może jeszcze zanim wzięłaś ślub z tatą, czy dostałaś jakiś dziwny list?

- List? - zamyśliła się.

- Miał w treści coś o tym, że jeśli go nie odeślesz dalej twoje potomstwo skończy w Piekle - podpowiedziałam.

- Aaaa! - olśniło ją. - Była taka głupia zabawa. Ludzie rozsyłali miedzy sobą takie dziwne wiadomości. I chyba nawet coś takiego do mnie trafiło, ale od razu to wyrzuciłam do kosza.

- Na przyszłość, mamo, jeśli dostaniesz coś podobnego, odeślij to proszę dalej. Nie narażaj swoich dzieci na dziwne klątwy - poprosiłam zrezygnowana i oddaliłam się do swojego pokoju zostawiając za sobą skonsternowaną rodzicielkę.

A potem mnie zmroziło, bo przypomniałam sobie ile łańcuszków na Gadu Gadu sama zignorowałam...


~~***~~

A Wy pamiętacie jakieś łańcuszki z Gadu Gadu? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro