Drętwota
Pewne rzeczy, ludzie zauważają za późno. Inne wydają nam się niewłaściwe za wcześnie, a w niektóre brniemy pomimo tego że wiemy, że nie powinniśmy.
Ja z pewnością nie powinienem tyle palić i dążyć do samozniszczenia, ale co mi innego zostało? Dobre pytanie, ale pomyśle nad nim kiedy indziej - pomyślałem paląc papierosa. Piątego już dzisiaj. Zaznaczę że jest dziewiąta rano. Całkiem dobry wynik. Gaszę peta, zamykam okno. Dziś całkiem słonecznie. Promienie słońca odbijają się od szklanych budowli dumnie nazywanych korporacjami. Padają również na twarze tych wszystkich ludzi. Tych zmęczonych życiem i tych w pełni energii, którzy wracają pędem z siłowni na zajęcia psychologiczne w grupie wsparcia. Na tych w samochodach, narzekających na korek, jak i tych czekających na zielone przy przejściu dla pieszych. Chyba czas na śniadanie. Tosty będą odpowiednie. Ser i szynka, cztery kromki chleba. Opiekacz zrobi teraz swoje i oboje będziemy zadowoleni. Ja zajmę się kawą. Aeropress. Kawa. Osiemnaście gram. Jasno palona Etiopia. Woda. Czterysta mililitrów. Czajnik. Płyta indukcyjna. Temperatura maksymalna. Serwer. Wieczko. Do środka filtr. Waga. Czekam aż zagotuje się woda. Hmm, muszę dziś chyba zrobić pranie. I stronę mam na jutro. Właśnie, spotkanie z Kamilem. Może je przełoże na jutro. Dobra, woda gotowa. Przelewam filtr. Trochę wody do aeropressa. Niech się ogrzeje. Termometr do wody. Dziewięćdziesiąt sześć stopni. Czekam na osiemdziesiąt pięć. Filtr gotowy. Wylewam wodę z serwera. Wylewam wodę z ekspresu. Kawa zmielona. Wsypuję do pressa. Woda już prawie gotowa. Jeszcze chwilka. Dobrze, już. Wlewam sto trzydzieści mililitrów. Teraz minutka czekania. Zadzwonie zaraz do Kamila i przełoże to spotkanie. Nie mam dziś na to ochoty. Przejdę się za to na ciasto i poczytam książkę. Zrelaksuje się przy muzyce i będę miał dobry dzień. Dobrze, teraz zamieszać trzy razy. Dolewam pozostałe siedemdziesiąt mililitrów. Teraz dwadzieścia sekund czekania. Przygotowuję serwer. Zakręcam wieczko na aeropress. Dziesięć, dziewięć, osiem. Trzy, dwa, jeden. Obracam i powoli przeciskam kawę pod ciśnieniem do serwera. Ten cudowny aromat. Delikatne kwiaty, słodkie owoce, świeżo palona kawa. Ambrozja dla nosa kawosza. Teraz do filiżanki. No i gotowe. Kurwa mać. Tosty! Dobra nie jest źle. Tylko jeden jest trochę spalony. Dobrze, więc śniadanie gotowe. Wchodzę do salonu, siadam przy stole pod oknem. Lubię patrzeć przez okna. Można wiele dostrzec. Lub po prostu obserwować. Obserwacje. Całe życie ktoś patrzy na nas. My patrzymy na kogoś. Każdy gdzieś spogląda i patrzy. Wpatruje się, wyostrza wzrok. Obserwuje. Chyba że osoby ślepe. Ale oni za to wszystko słyszą. Ja wolę jednak widzieć. Cieszę się że widzę. Choć czasem gdy spoglądam na siebie, wolałbym oślepnąć. Tosty bardzo smaczne, może te przypalony nie należał to wyśmienitych ale był w porządku. Ale za to kawa... Po prostu cudowna, panie Boże (który nie istniejesz) dziękuję Ci za to że jest na świecie kawa (zawdzięczam to ewolucji i rozwojowi cywilizacji, ale niech on też się poczuje przez chwilę choć trochę ważny).
Ludzie uwielbiają zmiany. Zmieniają swój styl życia, nawyki, sposoby wyrażania siebie. Każdy chciałby coś zmieniać. Siebie czy też świat. Ja póki co zmienię pozycję, bo drętwieje mi noga. I może zmienię też muzykę. O tak, {~Yann Tiersen - La Valse d'Amélie}. Idealna na dalsze rozmyślania przy kawie. A propos zmian, ja szczerze za nimi nie przepadam. No może za tymi większymi, jak miejsce zamieszkania, praca czy nowe zainteresowania. Natomiast mniejsze, jak najbardziej! Teraz na przykład znów zmienię pozycję, bo bolą mnie już plecy. Taki młody jestem, a jednak czuję się już tak staro. To od komputera!!! Powiedziałbym mój dziadek, gdyby tutaj był. No ale nie powie, bo już nie żyje. Szkoda. Żal mi Stefana, bo mimo że był stary, to miał całkiem ciekawe życie. Mógłbym nawet powiedzieć, że ciekawsze ode mnie. Grał w pokera w kasynach, ubrany w garnitur i paląc cygara. Młode panienki rzucały się na niego (ktoś pewnie pomyśli że na jego kasę i zapewne ma rację, ale miał swój urok osobisty i wdzięk, gdzie pomimo wieku, mało która kobieta potrafiła mu się oprzeć), a on sam flirtował z nimi bądź zbywał. Seksu też sobie nie żałował, dobrego alkoholu również. Smakosz whiskey i drogich win. Lecz to wszystko w jego życiu miało znaczenie. Gdy był posmutniały, czego nigdy nie pokazywał, pił czystą łychę BEZ lodu. Gdy miał naprawdę dobry humor i chęć do zabawy, pił ją czystą ale Z lodem. Gdy nad czymś myślał, co trapiło jego myśli, popijał czerwone wytrawne wino. Gdy było z nim bardzo źle, nie pił nic. Przez dzień, dwa lub trzy. Pewnego razu zauważyłem, że nie pije nic od tygodnia. Zapytałem go czy coś się stało. W końcu z wnukiem może być szczery w stu procentach. Powiedział, że ma pewien problem ale to błahostka i dorzucił to tego delikatny hihot, który jak zauważyłem sprawiał mu ból. Następnego dnia zmarł. Na raka z przerzutami. Nie powiedział o tym nikomu. Lecz jako chyba jedyny z rodziny byłem w stanie dostrzec, że coś jest na rzeczy. Przynajmniej wiem, że teraz jest mu lepiej. Prowadzi swój wieczny żywot bez bólu. A mnie boli, że zauważyłem to tak późno. Od tego czasu stałem się bardzo bacznym obserwatorem świata i ludzi. Szczególnie ludzi wokół mnie. Cholera, kawka mi się skończyła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro