węzeł gordyjski
Zaczęło się od malutkiej pętelki
Jeden z końców sznurka zawinął się niewinnie
Zwyczajny supełek
Jakże łatwo byłoby go rozplątać!
A jak łatwo przeoczyć...
Drugiemu końcowi zachciało się psocić
Wiatr zawitał w złą stronę
Potrącił ktoś ręką
Następny supełek niepostrzeżenie
Znikąd pojawił się, powstał na nitce
Przelotne słowo
Krzywe spojrzenie
Ni stąd ni z owąd supełków przybywa
Trzy, siedem, piętnaście
Dwadzieścia i dwieście
Malutkie supełki się łączą, by stworzyć
Nieprzejednany węzeł gordyjski
Sznurek już w niczym nie przypomina
Nici tak pięknej, którą był niegdyś
Kłębek chaosu nie do rozplecenia
W którym początek miesza się z końcem
Czy nić wciąż jest nicią
Jeśli nie można zaszyć nią dziury?
Czy mulina wciąż jest muliną
Jeśli nie można wyhaftować nią kwiatów?
Czy sznurek wciąż jest sznurkiem
Jeśli nie można zasznurować nim butów?
Po co? Pytam się tej kobiety
Z bosymi stopami i obdartymi kolanami
Której postrzępiona biała spódnica gniecie się
Kiedy tak klęczy wśród tej plątaniny
I usiłuje znaleźć jakiś porządek
Rozplątać sznurki
(Jak? Pytam się jej szeptem
Ręce trzęsą mi się z nadziei
I pocą z przerażenia)
Po co? Pytam się lustra
Czyż to nie praca czysto syzyfowa?
Zamiast latami rozplatać ten węzeł
Czyż nie łatwiej byłoby wziąć nożyczki
I przeciąć go na dobre?
X 2019
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro