1.1 CURSED SPIRIT
NANAMI
Młody mężczyzna ostrożnie rozchylił roztrzaskane, postrzępione i ledwo trzymające się futryny drzwi. Na jego dłoni ostały się małe drobinki zdartej z drewna ciemnej farby, które od razu wytarł o czarny, śliski materiał spodni; świadomość lepkości i przywarcia do skóry wprawiała go w dyskomfort. Trzy podłużne i nierówne przecięcia na powierzchni wejścia bez problemu przebiły się przez kilkucentymetrową warstwę tworzywa, dając mu pewność, że przeciwnik, o którym go poinformowano, znajdował, bądź wciąż znajduje się w środku. Nanami nie spodziewał się zobaczyć niczego dobrego. Przeklęta energia, która uderzyła w niego z chwilą wejścia na teren posesji, była silniejsza niż przypuszczał. Uprzedzono go, że wróg ma rangę nie mniejszą niż drugą, a może nawet i pierwszą, lecz mimo tego nie był przygotowany na tak intensywne natężenie mocy, która powinna już osłabnąć.
— Na co czekasz, Nanami? Jeśli się przestraszyłeś, to mogę potrzymać cię za rękę. Będzie ci raźniej!
Kento powoli odwrócił się do uśmiechniętego szamana, który wydawał się być w ogóle nieprzejęty tym, co na nich czeka. Białe niczym śnieg włosy rozwiewał lekki powiew wiatru, przez co jasne kosmyki dawały wrażenie bycia bardziej niesfornych aniżeli były w rzeczywistości. Światło księżyca wywoływało migocące refleksy na ich powierzchni, tworząc wręcz eteryczny efekt. Rozluźnione ramiona zwisały wzdłuż jego szczupłego tułowia, długie dłonie wciśnięte były w kieszenie czarnej kurtki, a połyskujące jaskrawo lazurowe tęczówki, skryte za przyciemnionymi szkłami okularów, patrzyły na młodszego figlarnie.
Z tego właśnie powodu Nanami unikał wspólnych misji z tym konkretnym użytkownikiem. Głośna i nonszalancka, wręcz natarczywa, osobowość Satoru zupełnie nie współgrała z jego niedostępną naturą. Przez większość czasu spędzonego w szkole blondyn stronił od towarzystwa starszego, a głupie zaczepki puszczał mimo uszu. Co innego, kiedy przypisani zostawali wspólnie do zadania. Nie mógł unikać swojego partnera w nieskończoność, bez względu na to jak bardzo pragnąłby się go pozbyć. Jego beztroska, pewność siebie, przekonanie o własnej wyższości i sile; wręcz bił od niego samozachwyt i świadomość o potędze. Całokształt osoby Gojo drażnił każdą jedną cząstkę mężczyzny, a on zdawał się być tego nad wyraz świadomy.
A może to po prostu silna, jasna prezencja Satoru przebijała się przez ciemną, ociężałą otoczkę zielonookiego i to sprawiało, że nie mógł go znieść. Zaburzał poukładaną rutynę blondyna na wszelkie możliwe sposoby – i to z zatrważającym efektem.
— To nie czas na żarty, Gojo, skup się. — napomniał, tłamsząc rosnącą irytację.
Muszą się skoncentrować. Czeka ich konfrontacja z silną klątwą. Chwila nieuwagi może doprowadzić do tragedii, do której, jako szamani, nie powinni doprowadzić. Wnętrze domu wyglądało jak pobojowisko. Nanami zapewne zwróciłby drugie śniadanie, gdyby nie to, że ów widok od kilku lat nie budził już w nim odruchu wymiotnego, a nieopanowane uczucie złości i obrzydzenia.
— Ale tu syf — skomentował starszy, odsuwając kawałek zniszczonej firanki sprzed swojej twarzy. Porozbijane przedmioty chrzęściły mu pod podeszwami wypastowanych butów.
Bordowe, powoli zasychające plamy naznaczyły niemalże każdy fragment pomieszczenia — dawniej służyło zapewne za miejsce spotkań mieszkającej tu rodziny. Czerwona posoka kapała z nierówno migającej, bujającej się lampy na roztrzaskany w drobny mak szklany stolik. Na puchatym dywanie, zaraz obok pozostałości po meblu i porcelanowej zastawy, widoczna była brunatna plama. Wciąż ciepła.
— Klątwa ich zaskoczyła. Co najmniej dwie osoby siedziały tutaj, pijąc herbatę. — Kento mruknął, bardziej do siebie niż do swojego towarzysza, podnosząc się z klęczek. Białowłosy stał do niego tyłem. Przeglądał wyeksponowane na dębowej komodzie pamiątki i fotografie rodzinne, ciekawsko podnosząc co bardziej interesujące. Przyglądał się osobom na nich ujętych, sporadycznie parskając z rozbawienia, gdy obecny na większości z nich kilkuletni chłopiec przyłapany został na czymś, co nie powinno zostać zauważone.
Młodszy nic na to nie powiedział. Dopóki Satoru mu nie przeszkadza, niech robi co chce.
Przewrócona beżowa sofa została rozszarpana, jakby jakieś rozszalałe dzikie zwierzę wpadło do salonu, drąc i haratając wszystko, co wpadło mu pod pazury. Sztuczne pióra, którymi wypełniona była kanapa porozlatywały się po podłodze, przesiąkając pachnącą metalicznie juchą.
Wąskie brwi Nanamiego zetknęły się na środku czoła, gdy ten skupił uwagę na dość rozległym pęknięciu przecinającym przeszklone tarasowe drzwi. Jedna z ofiar została rzucona z dużą siłą, ale nie na tyle mocno, żeby przebić się na zewnątrz. Wyciągnął dłoń w tę samą stronę, w którą patrzył, nieśpiesznie przenosząc ją pionowo w dół. Ofiara zsunęła się po szybie... o tutaj.
Kento postąpił krok, dostrzegając pierwsze ciało. Kobieca twarz zamarła w czystym przerażeniu i trwodze. W lewym policzku powbijane miała ostre kryształki, zapewne po spotkaniu z drzwiami, usta zastygły na kształt urwanego krzyku. Z ich kącika ciekła wąska strużka krwi. Jasnobrązowe oczy, przypominające mu kolorem karmelowe cukierki, były wybałuszone, zamglone i mokre od łez, a białko zalało się czerwienią. Nie zwlekając, przesunął palcem wskazującym i serdecznym po jej powiekach.
Ocena reszty zadanych ran nie była konieczna. Dwudziestolatek rzutem oka wyłapał zapadniętą klatkę piersiową, pogruchotane łopatki czy nienaturalnie powykręcane kończyny, świadczące o presji, jaką wywarła na ciało klątwa.
To na nią pierwszą natarł stwór. Nie miała żadnych szans tego uniknąć, założył, kręcąc spiętym ramieniem, które ściśnięte było przez pasy trzymające jego broń. Jeśli nie zabiły jej krwotok wewnętrzny i zgniecione w papkę organy, to poprawił jej wstrząs po uderzeniu.
— Znalazłem tego drugiego! — Gojo dał znak młodszemu, stając nad rozczłonkowanymi zwłokami. Czyli jednak słuchał, zanotował blondyn. Nanami widział wiele trupów w swoim nie tak długim życiu, mimo to stan żadnego z nich nie mógł mierzyć się z tym, z jakim bestialstwem potraktowano tego człowieka. Brak lewego ramienia – przypuszczalnie zostało wyrwane. Połamane w kilku miejscach piszczel i kość udowa przebiły się przez skórę i materiał spodni na nodze. Cięcia na barkach oraz plecach przywodziły na myśl opętańcze smagnięcia biczem. Z rozgruchotanej (najprawdopodobniej przez powtarzane uderzenia o parkiet) czaszki sączyła się gęsta, ciemna posoka, wyraźnie odznaczając się na włosach w kolorze truskawkowego blondu. Według zielonookiego ten tutaj opierał się znacznie dłuższej. Wyczuwał na nim resztki przeklętej energii, nie potrafił jednak stwierdzić czy należała ona do zamordowanego, czy do klątwy. — A raczej to co z niego zostało — dodał, czubkiem buta obracając nieboszczka na plecy, objawiając rozpłatany brzuch mężczyzny. Białowłosy sprawiał wrażenie, jakby wypływające z wnętrza ofiary jelita nie były dla niego widokiem niespotykanym. — Ohyda. — Podsumował.
— Gojo. — Jasnowłosy zgromił wyższego rangą wzrokiem. — Powinieneś zachować takie komentarze dla siebie. Należy im się szacunek.
— To są zwłoki, Nanami, one nie czują. Wszystko im już jedno. — Odparował starszy. Z premedytacją szturchnął ponownie bok ciała, uśmiechając się w frywolny, wręcz prowokacyjny sposób. Przekrzywił w bok głowę, badając przemykające po obliczu szamana emocje; — Widzisz? Nie żyje.
— Ale kiedyś żył.
— Czas przeszły.
Kento zaciskał i rozluźniał pięści, rozładowując napięcie zebrane w mięśniach. Bywają przypadki takie jak te, gdzie najlepszym możliwym wyborem jest zrezygnowanie z tłumaczenia podstawowych zasad etyki komuś takiemu jak jasnowłosy. I choć przyszło mu to ciężko, odpuścił jako pierwszy.
Bo Satoru był świetnym użytkownikiem jujutsu, ale okropnym człowiekiem. Tak przynajmniej wyglądał w oczach Nanamiego.
Mężczyzna wypuścił zebrany w gniewie tlen z płuc. Rozpiął czarną kurtkę, zsunął ją z ramion, zostając w zwykłym, białym podkoszulku i ułożył ją na twarzy oraz reszcie tułowia, która wciąż była przytwierdzona do głowy zmarłego — chłodne, lazurowe ślepia śledziły każdy jego krok. Gojo już otwierał usta, aby skomentować ten zbędny, w jego opinii, gest, kiedy na piętrze rozbrzmiało skrzypienie desek i ciężkie szuranie; drobnemu tupotowi stóp o parkiet towarzyszyły dziwaczne, mrożące krew w żyłach odgłosy rzężenia bądź klekotania, trudne do zidentyfikowania przez zagłuszające je różnice pięter.
Dłoń blondyna powędrowała na plecy, z wolna odpinając przymocowaną do szelek broń białą. Długie, przypominające miecz ostrze owinięte było fragmentem białego materiału w czarne kropki. Mężczyzna wzmocnił uścisk na drewnianej rękojeści, krok za krokiem wspinając się na pierwsze piętro domu. Starszy użytkownik ociągał się, po chwili zawahania chwytając jego ramię. Westchnął cicho z niezwykłą dla niego powagą. Uciekał przed cierpkim spojrzeniem szmaragdowo-turkusowych oczu, aby zaraz do nich powrócić z psotnym błyskiem.
— Uważaj tam na siebie. — wypalił, moment później, jakby chwila zawahania wcale nie miała miejsca, przybierając swój charakterystyczny złośliwy uśmieszek. — Idę przejrzeć pozostałe pokoje na parterze, więc nie daj się w międzyczasie zabić, proszę. A jak coś wyskoczy z szafy to krzycz. — Rzucił żartem i poklepał jego umięśniony bark, aby zaraz się odwrócić i zniknąć w jednym z przejść.
Nanami wywrócił oczami, lecz skinął, od razu wracając do wspinaczki. Był już przyzwyczajony do tego, że Gojo zachowywał się dziwnie, jednak to była nadwyraz kuriozalna scena. Na ogół niczym się nie przejmował, pozwalał wszystkiemu toczyć się na swój sposób, bez przesadnej ingerencji w to, co go nie dotyczyło. Rzadko poddawał się emocjom, a jeszcze rzadziej okazywał je wprost. Ale może była to tylko kolejna z gierek mężczyzny, którą zbyt dogłębnie usiłował zrozumieć.
Kento nawet nie zauważył chwili, w której znalazł się na górze. Ostrożnie i dyskretnie kierował się ku wydobywającemu się niezidentyfikowanemu dźwiękowi. Na piętrze nie było żadnego źródła światła; instynktownie omijał wszelkie walające się po podłodze przedmioty, mogące w jakikolwiek sposób zdradzić jego obecność. Kawałki połamanej balustrady były wszędzie i wcale nie ułatwiały mu zadania. Szaman z przekąsem pomyślał, że klątwa staranowała drewnianą konstrukcję, jakby nie mogła po prostu użyć schodów. Najwidoczniej zaciekle coś goniła.
Przywarł do chłodnej ściany, kiedy z drugiej strony korytarza ponownie wydostał się cudaczny jazgot. Zmrużył powieki, skupiając się na zarysie nieforemnego cielska, które wynurzyło się z mroku. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że kreatura odwróciła głowę w miejsce, gdzie stał i spojrzała swoimi ogromnymi żółtymi ślepiami prosto w jego oczy. Powoli wypuścił powietrze z płuc, lecz klątwa była niebywale spokojna, wręcz stwarzała pozory niezainteresowanej personą mężczyzny.
Nanami czuł, że coś jest nie tak. Szkarada powolnie pchnęła niedomknięte drzwi, do których przyklejona była karteczka z nieporadnie namalowanymi jaskrawą farbą, krzywymi znakami wstęp wzbroniony. Przez moment się nie ruszała, uważnie czemuś się przyglądając. Z tej odległości nie mógł dostrzec dokładnie. Odkleił plecy od przegrody, pochylając się tylko odrobinę by poszerzyć zasięg swojego wzroku, lecz właśnie ta odrobina wystarczyła, aby znalazł się idealnie na talerzu poczwary czającej się w schowku na miotły. Drzwiczki zaskrzypiały, a z szafy wypadła skrzecząca w szale, plująca śmierdzącą, gęstą wydzieliną klątwa.
Stwór poruszył się z niezwykłą prędkością i zwinnością, nie dając czasu na reakcję człowieka. Ostre, zakończone haczykowato szpony przeszyły ciało dwudziestolatka. Kento, po trwającym dosłownie kilka milisekund zawieszeniu, zorientował się, co się stało. Spojrzał w dół, na swój brzuch. Biała koszulka przesiąknęła ciepłą, lepką cieczą. Przez adrenalinę i szok nic nawet nie poczuł. Musnął opuszkiem zalane jego własną krwią kończyny.
Chaotyczne skrzeczenie mniejszego straszydła przekształciło się w triumfalne gulgotanie, a trzy wystające z boku blondyna palce poruszyły się, powodując falę rozrywającego bólu, jakby maszkara z pełną świadomością chciała zadać więcej cierpienia swojej ofierze. Nanami zacisnął zęby, zbierając rozbiegane myśli razem, chcąc obmyślić na szybko jakikolwiek plan. Był w tragicznym położeniu, na gorszej pozycji, do tego z dziurą w brzuchu.
Jasnooki pluł sobie w brodę na swoją nieostrożność. Już samo zachowanie pierwszej klątwy powinno dać mu porządnie do myślenia. Obrzydlistwo, które go zaatakowało, wykorzystało swoją korzystną lokację i chwilowy brak koncentracji użytkownika, co świadczyło o, chociażby minimalnej, inteligencji kreatury. Nie określiłby jej jednak rangą drugą, tym bardziej pierwszą. Klątwa, o której zostali poinformowani musiała być tą dostrzeżoną przez niego na początku.
To dlatego mnie zignorowała. Wiedziała, że zajmie się mną to paskudztwo, wywnioskował.
Po prawdzie nie była to w całości wina Kento, o czym dobrze wiedział, nie mniej był świadomy, że został ranny wyłącznie za sprawą swojej nieuwagi; nie powinien polegać tylko na wstępnym raporcie i samodzielnie przeprowadzić rzeczowy rekonesans. Pojawianie się innych klątw na miejscu masakr nie było przecież aż tak rzadkim zjawiskiem. Przyciągał je zapach świeżej krwi lub nagromadzona przeklęta energia.
Szaman zdecydował się na rychłe działanie. Zacisnął rękę na kończynie klątwy i, zaparłszy się stabilnie na nogach, wysunął ją z siebie jednym płynnym ruchem. Niewyraźne stękniecie uciekło mu spomiędzy warg, zęby zazgrzytały o siebie, powodując nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czym prędzej odwrócił się twarzą do przeciwnika, ignorując pulsujący ból. Dociskał prawe ramię do lewego boku, starając się chociaż w najmniejszym stopniu zatamować cieknącą posokę i wystawił przed siebie broń.
Przeklęte dusze nie należały do stworzeń urodziwych, to było powszechnie wiadome. Były zdeformowane i przybierały formę najgorszych negatywnych, obskurnych ludzkich uczuć.
Klątwa, która zrobiła z Nanamiego szaszłyk nie należała do pokaźnych czy potężnych; nie miała więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu, była tak wychudzona, że przez zielonkawą skórę przebijały się kości, długie wyostrzone zęby wystawały ze zdeformowanej paszczy pod cudacznym, nienaturalnym kątem. Potwornie cuchnąca ślina ciekła po jej brodzie wzdłuż długiej szyi. Anormatywne ramiona sięgały samej ziemi, a płytki długich na kilkanaście centymetrów pazurów obijały się o siebie.
Nanami zakodował, że przeciwnik ma większy zasięg, co równało się ze znaczną przewagą w zwarciu. Z tego względu odskoczył do tyłu, aby dać sobie trochę więcej czasu. Niestety, jakby klątwa tylko czekała na jego ruch, wyrwała się za nim, wyginając i wyrzucając ramiona w chaotycznej szarży. Na oślep usiłowała trafić w ruchliwy cel, mimo tego co rusz skutecznie była blokowana przez miecz przeciwnika. Choć Nanami używał niedominującej dłoni, jego siła i precyzja nie różniły się w znacznym stopniu od tych zadawanych przez główną, prawą. Parował i sam zadawał ciosy, zgrabnie unikając nieczystych zagrań, ciął i spychał przeklętą duszę, zmuszając ją do cofania się.
Stwór stadialnie tracił kontrolę nad walką – dyszał wściekle, uderzając we wszystko, co stanęło mu na drodze. Krwawił z licznych ran na ciele, chwiał się i zataczał, jednakże nie zamierzał odpuścić. Ryknął zajadle, ścierając się ponownie z blondynem, który ze spokojem oczekiwał ruchu przeciwnika. Przeklęta dusza wykrzesała z siebie resztki siły by naprzeć na szamana, powodując jego utratę równowagi. Zamachnęła się na oślep, w geście desperacji zahaczając o naprężone lewe ramię. Nanami syknął i dotknął rany. Draśnięcie nie było jednak na tyle groźne, aby wykluczyło go z walki, co zielonooki przyjął z ulgą. Utrata ramienia byłaby tragicznym obrotem spraw.
— Zostaw mnie! Odejdź, odejdź!
Nanami zamarł, gdy do jego uszu przebił się przerażony piskliwy krzyk. Dziecięcy krzyk. Spazmatyczne łkanie uciekło z pokoju, w którym zniknęła klątwa. Kento wziął dwa głębsze wdechy. Musiał działać szybko. Jeśli się nie pospieszy, dzieciak zginie.
Szczerze, nie sądził, że ktokolwiek zdołał przetrwać do ich przybycia, jednak, ku niesamowitej uldze mężczyzny, nie wszyscy zginęli. I nie miał zamiaru pozwolić umrzeć nikomu więcej.
Ugiął delikatnie kolana, dodając ciału płynności i elastyczności. Wymierzył mieczem w zataczającą się, krwawiącą klątwę. Wziął dwa głębsze wdechy, nim wbił ostrze w głowę przeciwnika, wyszarpnął je, dźgnął w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce, pociągnął wzdłuż mostka i znowu wyszarpnął. Bestia zagulgotała, próbując przed śmiercią po raz ostatni sięgnąć swojego oprawcy. Bezskutecznie. Blondyn nie spuścił z oczu opadającego ciała, dopóki nie przestało drgać w konwulsjach i z obrzydzeniem wytarł krew ze swojej broni o martwy korpus.
Nanami nie tracił czasu, puścił się biegiem, ignorując to, że powoli zaczynał się wykrwawiać.
Barkiem pchnął drzwi, wpadając do środka i omiótł niewielkie pomieszczenie wzrokiem. Wnętrze nie różniło się niczym szczególnym od zwykłych japońskich sypialni, nie licząc drobnych drobiazgów wskazujących, że był to zdecydowanie pokój należący do dziecka. Na jasnobrązowej wykładzinie porozrzucane zostały różnej wielkości samochodziki, a zaraz obok nich był popękany, zapewne zdeptany, plastikowy tor. Po lewej stronie pokoiku, na całej ścianie znajdował się regał z książkami, komiksami i drobnymi szpargałami. Naprzeciwko wejścia umiejscowione zostało dębowe, zaśmiecone kolejnymi zabawkami biurko. Wszystkie meble w różnym stopniu zostały ozdobione i poobklejane przez drobne, dziecięce rączki wielorakimi naklejkami, plakatami z gier czy wycinkami z mang. Kento za nic nie potrafił rozpoznać żadnej z nich. Pod oknem, od wschodniej strony, było nieduże łóżko – jedyne utrzymane w jako takim porządku. Nad jego ramą ściana wyglądała jak ogromne płótno, umazane w przeróżne wzorki, markerami i farbami, zapewne tymi samymi, których użyto do zrobienia karteczki na drzwiach.
Właśnie w tamtym miejscu stała pierwsza ranga. Klątwa pochylała się nad niedużym tapczanem, obejmując swoim ogromnym cieniem mały, skulony i trzęsący się kształt, skryty na podłodze po drugiej stronie łóżka. Narzucił na siebie jasny, miętowy koc, jakby miał nadzieję, że w ten sposób zostanie niezauważony. Niestety, nie był on w stanie uchronić go przed wyczulonym nosem stwora.
Sama przeklęta dusza wyglądała jak jakiś dziwny, zmutowany i przerośnięty owad. Z ogromnej, pszczelej głowy wyrastały dwie, prawie dwudziestocentymetrowe czułki, korpus sprawiał wrażenie twardego i ciężkiego do przebicia, z pleców wystawały krzywe, połamane skrzydła, zbyt cienkie, aby unieść ciężkie cielsko stwora.
Oceniając swoje szanse na wygraną, Nanami z rozbawieniem przyznał, że skończy rozpaćkany na jednej ze ścian. Czuł, że jego organizm słabnie i była to tylko kwestia czasu kiedy straci kontrolę nad swoim ciałem. W jego obecnym stanie, jedynym co mu pozostało, było jak najdłuższe opieranie się klątwie, przynajmniej do czasu, aż Satoru łaskawie pofatyguje się na górę.
— Gojo! — wrzasnął niebywale głośno i niespodziewanie, sprawiając, że schowany maluch podskoczył i zadrżał. Klątwa ociężale się wyprostowała, mruknęła, jakby zirytowana, że blondyn wciąż oddycha i odwróciła się w jego kierunku. Zielonooki przełknął głośno ślinę, puszczając kłujący bok i obiema dłońmi chwycił rękojeść. — Rusz swoją bladą dupę i mi pomóż!
Kento w ostatniej chwili uskoczył przed celnym ciosem klątwy, przeturlał się w stronę biurka i jęknął, gdy rana zadana mu wcześniej przez pierwszego przeciwnika rozwarła się boleśnie. Biała bluzka, którą miał na sobie, już dawno przestała być biała. Przez intensywny wysiłek krew zaczęła prężniej i gwałtowniej wyciekać z uszkodzonego ciała, a to wszystko ku ogromnemu niezadowoleniu szamana. To była jedna z jego ulubionych koszulek.
Pięść stwora, która wbiła się w ścianę, przeszła na wylot, tworząc ogromną dziurę. Wyszarpnął ją, nie przejmując się połamanymi kostkami. Od razu doskoczył do wciąż klęczącego na ziemi skołowanego mężczyzny. Oplótł twardą dłonią jego szyję z taką siłą, że Nanami miał wrażenie, jakby ktoś wyrwał mu krtań i zablokował drogi oddechowe. Przez moment nie mógł nabrać powietrza, a kiedy zdołał wciągnąć tlen do płuc, został rzucony na drugi koniec pokoju, prosto w regał na książki.
Zacisnął szczękę, doznając przeszywającego bólu w lewym ramieniu i górnej części pleców. Broń niemal wysunęła mu się spomiędzy palców. Na moment go zaćmiło; był oszołomiony, obraz się rozmazał, a przed oczami miał mroczki.
— Kurwa...
Nie miał siły wstać. Rwała go każda najmniejsza część ciała, głowa pulsowała, a lewa strona praktycznie w ogóle nie nadawała się do żadnego użytku. Kento nawet nie był pewny, czy dałby radę nią poruszyć. Podniósł się na klęczki, podpierając się na swojej broni.
Został zepchnięty do defensywy znacznie szybciej niż zakładał. Klątwa bawiła się nim. Doskakiwała do blondyna i wycofywała się, popychała jak szmacianą lalkę i dźgała płytko. Unikała niemal każdego kontrataku, nie mniej jednak ku zadowoleniu zielonookiego zdołał parę razy ją dosięgnąć.
Nie wiedziała ona jednak pewnej rzeczy; Nanami również dołączył do gry. Umocnił ją w przekonaniu, że nie jest dla niej już żadnym zagrożeniem. Dawał jej szaleć do czasu, aż straciła czujność. Z wolna wyciągnęła przed siebie ręce, zapewne z zamiarem skręcenia karku swojej ofierze, kiedy Kento płynnym ruchem podniósł swoją broń, wymierzył i uderzył. Celował w głowę potwora, jednak ten w ostatnim momencie zakrył twarz kończynami, przysłaniając do tej pory odsłoniętą lukę. Klątwa zawyła dziko, patrząc, jak jej własne dłonie oraz ramiona zostają rozsadzone, a krew rozpryskuje w różnych kierunkach. Nie wiedziała, skąd wzięło się to uderzenie, lecz mimo tego, nie przejęła się tym desperackim atakiem. W pozostałościach po dwóch kikutach zaczęło coś się formować; zlepek tkanek poruszał się i łączył z pozostałymi, przekształcając się w zbitą, podłużną masę.
Nanami patrzył, jak oderwane kończyny odrastają. Klątwa zregenerowała się zbyt szybko. Dwa, całkiem nowe ramiona pojawiły się w miejscu tych, których została pozbawiona. Wyszczerzyła zęby w odpychającym uśmiechu. Wykopnęła ostrze z uchwytu zielonookiego i zaryczała prosto w jego twarz z niebywałą głośnością.
Nanami upadł. Zacisnął powieki, czekając na ostateczny cios stwora. Spróbował nawet zmówić pierwszą lepszą modlitwę, jaka przyszła mu do głowy, choć nie nazwałby się, i z pewnością nie był, osobą wierzącą. Ot, uderzył go zwykły ludzki impuls. Ludzie w desperacji zawsze szukają wyższej siły sprawczej, a nuż coś zdoła ich uratować. Miecz leżał zaraz obok niego, wystarczyło po niego sięgnąć, lecz i tak nic więcej nie mógł zdziałać. Klątwa zaskrzeczała horrendalnie, skacząc na bezbronnego szamana.
Nieoczekiwanie, figura przeklętej duszy zamarła, a szpony zatrzymały się milimetry od policzka młodego użytkownika. Całe jej ciało trzęsło się, drżało, przerażone nagłym natężeniem energii. Tym razem zbliżało się coś znacznie groźniejszego. Klątwa uzmysłowiła sobie, że jeśli zostanie w jej pobliżu choć chwilę dłużej, zginie. Umknęła w stronę okna, ledwo mijając się z wymierzoną w nią siłą. Zignorowała skulone zawiniątko, nad którym przeskoczyła, przebijając się na zewnątrz i sturlała się po dachu, rozpływając w nocnych ciemnościach.
— Przepraszam za spóźnienie.
Nanami sapnął z ulgą, unosząc kącik ust nieznacznie ku górze. Jeśli Bóg chciał sobie z niego zakpić, to niewątpliwie mu się to udało.
— Lubisz robić dramatyczne wejścia, co?
W progu dziecięcego pokoju pojawił się zadowolony białowłosy, który najwidoczniej nie spieszył się za bardzo z pomocą; spokojnym, pogodnym krokiem zbliżając się do poturbowanego towarzysza. Przyklejony do jego ust uśmiech nie znikał, lecz jego oczy uważnie krążyły po pomieszczeniu i szkodach zadanych przez klątwę; dłuższą chwilę zawieszając się na sylwetce oraz twarzy Kento.
— Czemu zeszło ci tak długo?
— Cóż, napotkałem pewne... komplikacje. — Wyznał Satoru, jasno dając do zrozumienia, że dwie klątwy, które spotkał młodszy, nie były jedynymi w tym domu. — Z resztą patrząc na to jak wyglądasz też chyba nie miałeś lekko — dorzucił.
Blondyn zmrużył oczy, mierząc wyższego oceniającym spojrzeniem.
— Dzięki. — Skwitował z sarkazmem.
Cisza, która nagle zapadła, była boleśnie dokuczliwa, zwłaszcza, że jeszcze przed paroma minutami usłyszeć tu można było stukot roztrzaskanych cegieł, szczękanie broni i wycie pierwszej rangi.
— Nie powinieneś jej gonić? — Rzucił Nanami, nie wiedząc, co Satoru jeszcze tu robił. On sam nie mógł z oczywistych powodów skutecznie dopaść i wyegzorcyzmować przeklętej duszy, dlatego rozglądający się wokół siebie ciekawsko, wręcz z dziecięcym zainteresowaniem, niebieskooki go rozsierdził.
— Eee, daje jej fory. — Gojo machnął ręką lekceważąco. Pewność siebie miał wymalowaną na swojej irytującej facjacie.
— Przestań się popisywać i leć za nią do cholery!
Młody szaman skinął jednoznacznie na wybite okno, lecz Gojo zignorował ten sygnał. Nie ruszył się, nawet nie odwrócił głowy we wskazanym kierunku, wepchnął tylko dłonie głębiej w kieszenie. Nanami wiedział, o czym myślał. Patrzył na niego takim wzrokiem, jakby zastanawiał się czy może sobie pozwolić na zostawienie go samego. Jakby nie patrzeć, te rany były groźne i należało jak najszybciej się nimi zająć.
— Nic mi nie jest. — Zapewnił zielonooki, mrużąc powieki oraz nie tracąc kontaktu wzrokowego z białowłosym. — Zjeżdżaj stąd.
Gojo wiedział, że tym razem nie wygra z młodszym kolegą, a jeśli szybko się uwinie, szybciej wróci i pomoże Kento. Bez zbędnych słów zniknął w tym samym miejscu co uciekające monstrum.
Nanami opadł na ziemię wyczerpany, głośno przy tym wzdychając. Jedyną rzeczą, jaką w tej chwili pragnął, było ciepłe i miękkie łóżko w wynajętej niedawno przez siebie niewielkiej kawalerce. Odkąd nie miał Gojo po drugiej stronie zbyt cienkiej ściany, spało mu się o niebo lepiej i nawet nie zostawał perfidnie budzony w środku nocy przez nieustępliwe pukania, rozbawione szepty i idiotyczne przemyślenia białowłosego, którymi koniecznie musiał podzielić się z młodszym kolegą.
Niestety nim będzie dane mu zaznać błogiego spokoju, wpierw musi dokończyć misję, zdać z niej szczegółowy raport i oddać się pod opiekę niezawodnej Shoko (która swoją drogą z pewnością nie będzie zadowolona z kolejnej zarwanej nocki, aby poskładać kogoś do kupy).
Nanami rozerwał materiał przekrwionej koszulki, marszcząc przy tym z niezadowoleniem nos. Dokładnie owinął nim zranione ramię, choć w najmniejszym stopniu prowizorycznie je opatrując. Stęknął głucho, gdy za pomocą prawej dłoni i zaciśniętych zębów zrobił niewielki supeł, napinając przy tym bolące mięśnie na brzuchu. Oparł głowę o rozwaloną, niebieską ścianę i przymknął powieki, uspokajając nierówny oddech.
Ciche pochlipywanie przypomniało mu, że nie był tutaj sam. Podsunął się nieco w górę, aby móc lepiej się rozejrzeć.
— Nic ci nie zrobił? — zapytał Nanami, głosem ostrzejszym, niż w rzeczywistości chciał użyć. Chłopiec zamarł, przyciskając dłoń do swoich ust, bojąc się wydać jakikolwiek dźwięk. — Nie musisz się bać, już nic ci nie grozi. Możesz wyjść. — Zachęcił łagodniej.
Chłopiec nie ruszył się jednak, wręcz próbował wcisnąć się jeszcze bardziej w kąt pokoju. Nanami przyglądał mu się przez parę chwil, debatując z samym sobą czy dobrą decyzją byłoby podejście do niego i naruszenie jego, jako takiej, strefy komfortu. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i ostrożnie podniósł się na nogi.
— Posłuchaj mnie teraz, dobrze? Zaraz do ciebie podejdę. Chcę ci pomóc, nie jestem twoim wrogiem i nie zrobię ci krzywdy, słyszysz? — Szamanowi odpowiedziała głucha cisza, lecz nie zniechęciła go ona przed zbliżeniem się do zwiniętej kulki. Bez pośpiechu powłóczył nogami i przyklęknął, z całej siły powstrzymując się przed bolesnymi stęknięciami.
Uniósł umiarkowanie rąbek kocyka, napotykając ogromne, przerażone oczy, identyczne jak te u martwej kobiety. Leciały z nich długie i grube strużki słonych łez, przerwane przez wciąż przyklejoną do ust roztrzęsioną dłoń chłopca. Bał się go. W końcu, nie na co dzień nieznany mężczyzna wpada do czyjegoś domu z bronią w ręku i rzuca się na potwora, który próbował go zjeść. Gdyby tego było mało, chłopczyk nie wiedział, gdzie są jego rodzice.
Kento przełknął z trudem ślinę, nie wiedząc co ma dalej zrobić. Nie potrafił obchodzić się z dziećmi. Na co dzień unikał jakichkolwiek spotkań z młodszymi, gdyż po prostu nie wiedział, jak powinien się zachować. Poza tym dzieci same stroniły od jego osoby. Z ich dwójki to Haibara potrafił się z nimi dogadać. Dzieci go uwielbiały, czemu tak naprawdę się nie dziwił, bo jak można było nie lubić Yu? Wręcz emanowało od niego ciepło i pozytywna energia. Jego pomoc w tym momencie byłaby nieoceniona, a promienny uśmiech z pewnością byłby przyjemniejszym widokiem dla parolatka, niż pokiereszowana, ponura twarz blondyna. Nanami pokręcił głową, odganiając z niej wizję ciemnowłosego przyjaciela.
Zsunął subtelnie kocyk na plecy chłopca, uważając, aby nie przestraszyć go gwałtownymi ruchami. Wyglądało na to, że zaczynał się uspokajać; przestał się trząść, a ręka zniknęła z jego pulchnej buzi. Zielonooki chciał go chwycić, lecz zobaczył, że całe jego dłonie pokryte są ciemną posoką. Wytarł je szybko o spodnie, z uwagi na fakt, że ostatnie co chciał, to przestraszenie go jeszcze bardziej niż był do tej pory. Dźwignął go pod pachy i wziął na ręce, wskutek czego koc ześlizgnął się z drobnego ciałka na ziemię.
Nanami zerknął na chłopca, który, gdy tylko poczuł bijące od dorosłego ciepło, wtulił się w niego, zapominając o dotychczasowym strachu. Było mu żal dzieciaka – przeżyć coś równie makabrycznego w tak młodym wieku było niesprawiedliwym i traumatycznym zrządzeniem losu.
Objął go ciaśniej, ignorując wbijające się w ranny bok kolano chłopca i zgarnął zgubiony przedmiot z podłogi. Szczelnie opatulił nim plecy kilkulatka, uspokajająco masując je okrężnymi ruchami. Wyszedł na korytarz, okroczył martwy korpus klątwy i uważając, aby się nie przewrócić, zszedł na dół po schodach.
Nanami tak naprawdę nie wiedział, co chciał zrobić ani dlaczego aż tak przejął się kurczowo trzymającym jego szyi chłopcem. Był pewny tylko tego, że pragnie wyciągnąć stąd to biedne dziecko. Pozostawienie go w tym miejscu byłoby czystym bestialstwem.
Drobne piąstki zacisnęły się na materiale koszulki, od razu przyciągając uwagę szamana. Oczy dziecka były szeroko rozwarte. Blondyn podążył za jego spojrzeniem, gdzie spostrzegł ciało mężczyzny, w kałuży własnej krwi. Odetchnął, ciesząc się, że zdecydował się przykryć zwłoki kurtką, nim pozostawił je w tyle.
Nanami przycisnął różową główkę do swojego ramienia, wtopił palce w miękkie pukle włosów i szepnął prosto do jego ucha:
— Nie patrz. Zamknij oczy i nie patrz.
I, nie zważając na ból, w czterech żwawych krokach przemierzył miejsce masakry, zostawiajac za sobą martwych rodziców chłopca i jego dotychczasowe życie.
an━━━━━━━━━━
Okayy, so pierwszy rozdział za nami, szczerze mam mieszane uczucia jak ta książka się przyjmie, ale i tak mam nadzieję, że się spodobało, a ten rozdział tylko zachęcił do pozostania z nią!
Parę słów ode mnie,
Jak zapewne widać, akcja na razie toczy się w młodości Nanamiego, ma dwadzieścia lat, jest młodym szamanem, który musi użerać się z tym śmieciem aka Satoru.
Gojo jak to Gojo, wkurwia i się popisuje, ale za to go kochamy!
Planuje pare rozdziałów, gdzieś pomiędzy 3 a 5 właśnie dziejących się na przestrzeni tych lat, a potem zaczniemy główną główną fabułę!
《 miejsce na wasze opinie i komentarze, zapraszam, nie wstydźcie się misiaczki 》
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro