"Parasolka"
Oto miniaturowa wariacja, po części inspirowana moim życiem, nieco mniej - obrazem doktora Kreizlera z wściekłością ciskającego przez okno dorożki parasolem przyjaciela.
~~~~~~~~
Pamiętam, gdy pierwszy raz go zobaczyłam, tak jakby to było wczoraj - Mojego Chłopca.
Stałam w stojaku razem z innymi parasolkami, w nieco przykurzonym kącie naszego sklepu. Tak, tego naszego małego osiedlowego sklepiku, w którym sprzedawano wszystko, od sznurowadeł, przez długopisy i proszki do prania, po kable do kosiarek, tego należącego do niskiej, okrągłej farbowanej blondynki, która od zawsze była stara, a przynajmniej na taką wyglądała.
W sumie moglibyście w tym miejscu zapytać, jakim cudem patrzę, oceniam i zapamiętuję. Przecież jestem tylko parasolką, zwyczajną, czarną parasolką z brązową rączką. Może rzeczywiście to robię, a może nie - i czyż wtedy całą ta historia nie byłaby tylko obrazem usnutym przez waszą własną wyobraźnię?
Mój Chłopiec po raz pierwszy wszedł do sklepu, gdy był jeszcze całkiem mały, mama trzymała go za rękę. Polubiłam go od razu. Czasem przychodził tylko z mamą, czasami pojawiała się z nimi też jego starsza siostra. Był żywym, ruchliwym dzieckiem, które zawsze ciągnęło do tego, co ładne i kolorowe - czyli nie do mnie. Czas mijał, a choć jego upływ jest dla mnie czymś abstrakcyjnym, obserwowałam, jak Mój Chłopiec się zmienia, jak dojrzewa. Z poruszającego się w tempie błyskawicy berbecia stał się bystrym, zawsze schludnie uczesanym przez mamę uczniem, a potem - zaczął stawać się młodym mężczyzną.
Właśnie wtedy zaczęłam wyobrażać sobie, jak ładnie by ze mną wyglądał. Tak poważnie. W dawnych czasach mężczyźni nosili laski - skąd ja to wiem? Były ciemne, lśniące, z ciężkimi gałkami. Nadawały ich postawom wykwintności. Mój Chłopiec zamiast starej laski mógłby trzymać mnie.
I tak mijały kolejne dni w sklepie pełnym mydła i powidła, w ciemnym kącie obok sterty szczotek. Aż kiedyś... Zajrzał do nas jak zwykle, zrobić dla swojej mamy zakupy, a później - później zbliżył się do stojaka na parasole.
- Są tak stare, że nawet ja nie pamiętam, kiedy je przywieźli - powiedziała sklepikarka - Nikt ich nie kupuje, są takie... Zwyczajne.
- Przydałaby mi się parasolka - rzucił Mój Chłopiec z namysłem - Poprzednia już nie działa dobrze, a poza tym czas przestać używać parasolki-biedronki od mamy, wyrosłem z tego.
Sklepikarka zaśmiała się. Chłopiec sięgnął do stojaka... I wyjął mnie. Zdmuchnął ze mnie kurz.
- Wezmę tę.
I tak oto został moim właścicielem.
Lubiłam wychodzić z nim na długie spacery, gdy strugi deszczu zalewały szare ulice. Czasem zaglądaliśmy do jego znajomych, chodziliśmy do kina, do kawiarni. Śmiał się przy mnie, był szczęśliwy, brzydka pogoda nigdy go nie przybijała.
Podczas jednego z takich spacerów Mój Chłopiec skierował swe kroki do domu jednego ze swoich - jak zdążyłam ocenić - najbliższych przyjaciół, okularnika Maćka. Znałam to miejsce. Podobało mi się to, że zabierali mnie zwykle ze sobą na piętro do pokoju Maćka, żeby nie pogryzł mnie biegający po parterze psiak. Dzięki temu mogłam słuchać ich rozmów i poznawać życie Mojego Chłopca.
- To w co gramy? - zapytał Maciek, włączając konsolę.
Gdy Mój Chłopiec wzruszył ramionami, zerknął na niego niepewnie.
- Wiesz, widziałem ostatnio Elkę - Mój Chłopiec na te słowa poruszył się niespokojnie - Była na kawie, z Tomkiem...
- Bredzisz, przecież Elka nie pija kawy.
- Może z tobą. Z Tomkiem najwyraźniej pija - Maciek patrzył na niego trochę współczująco.
- Stary...
- Niebieskiego też nie nosiła, póki jej Tomek nie powiedział, że ładnie by jej było w błękitnym swetrze. Nie widzisz tego wszystkiego?
- Raczej nie chcę widzieć, bo wtedy stracę nadzieję - wycedził Mój Chłopiec - Włączaj tę grę, nie filozofuj.
Czas biegł. W końcu przyszedł czerwiec - tak mówiły głosy w telewizji. To był bardzo deszczowy czerwiec.
- Tak, stary, wiem, o której zaczyna się zakończenie. Wyluzuj.
Takie oto zdania dobiegały mnie pewnego ranka zza uchylonych drzwi szafy, do której mnie chowano. Domyślałam się, że Mój Chłopiec rozmawia przez telefon, bo nikogo innego nie słyszałam.
- Nie poganiaj mnie, wiążę krawat... Stary, stary, uwierz mi, jestem naprawdę ostatnią osobą, której musisz uświadamiać, że NIE UMIEM wiązać krawata, bo właśnie boleśnie to odczuwam. Zdążę, nie martw się.
- Kaśka!!! - wrzasnął Mój Chłopiec, wołając siostrę po skończonej rozmowie.
Po chwili w pokoju rozległy się jej kroki, szybko i rytmicznie wybijane wysokimi obcasami.
- O co tyle hałasu, braciszku? - zapytała.
- Zawiąż mi krawat - poprosił ją błagalnie, na co się roześmiała.
- Daj, pomogę ci. Strasznie leje. Podwieźć cię do szkoły na zakończenie roku?
- Nie, dzięki... Mam jeszcze coś do załatwienia - mruknął Mój Chłopiec.
- Co ty taki tajemniczy? I czemu się tak stroisz? Nie miej przed siostrzyczką tajemnic, nie trzymaj mnie w niepewności.
- Powiedzmy, że... Przez przypadek będę przechodził obok czyjegoś domu i przez przypadek zaproponuję temu komuś schronienie się przed deszczem pod moim parasolem...
- Och, czyli oglądanie ze mną komedii romantycznych na coś się jednak przydało - zachichotała jego siostra - Zuch chłopak.
- Dzięki, Kaśka. Znikam - z tymi słowami Mój Chłopiec wyjął mnie z szafy i ruszył do wyjścia.
Pomimo deszczu szedł dziarskim krokiem, nucąc sobie coś pod nosem. Czułam, jak ręka, którą mnie trzyma, drży mu lekko. Najwidoczniej zmierzaliśmy w stronę osiedla mieszkalnego, które zdarzało nam się mijać podczas naszych przechadzek. Tuż przed ostrym zakrętem chodnika, za którym ukazałby się nam rząd ładnych domków, Mój Chłopiec zatrzymał się i wziął głęboki oddech.
- Ok - powiedział sam do siebie - Będzie dobrze. Zachowuj się naturalnie i tyle.
Wyszliśmy zza rogu budynku, skręcając na chodniku, i wtedy Mój Chłopiec raptownie zamarł. Silny podmuch wiatru cisnął mu w twarz strugi zimnego deszczu.
Kawałek przed nami, pewnie nie widząc nas przez strumienie wody, pod ciemnozielonym parasolem chowała się dwójka ludzi. Chłopak był wysoki i barczysty, obejmował brązowowłosą dziewczynę w białej koszuli, stanowiącej oślepiająco wręcz jasną plamę pośród rozmazanych szarości tego pochmurnego dnia. Rozmawiali, dobiegał nas przytłumiony dźwięk ich śmiechu. Wreszcie szatynka pociągnęła go za sobą, a on szedł blisko, tuż obok niej, trzymając parasol nad jej i swoją głową.
A Mój Chłopiec długo tylko stał i patrzył za oddalającymi się sylwetkami. A potem... cisnął mnie z całej siły w błoto.
Istota ludzka, do której tak się przywiązałam, którą chciałam przede wszystkim chronić - odrzuciła mnie w uliczny bród. Na szczęście tylko na chwilę. Podbiegł do mnie zaraz, cały mokry od zacinającego deszczu.
- Boże, zniszczyłem ją - jęknął, podnosząc mnie - Wszystko zniszczyłem. Do niczego się nie nadaję.
Gdybym tylko mogła... Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że nie, wcale mnie nie zniszczył. Trzeba mnie tylko wytrzeć, wetknąć kilka drutów na miejsce i będę jak nowa. Ale jeszcze mocniej pragnęłam mu uświadomić, że chociaż teraz stoi pośrodku ulewy, słońce znów wzejdzie. Może to dziwnie zabrzmi, ale lubię słońce. Co prawda jestem wtedy chowana do szafy, czasem zapomniana, ale za to ludzie się cieszą.
~~~~~~~~
Ciężko stwierdzić, czy wyszło tak, jak planowałam, ale chociaż zapisałam ten chodzący mi po głowie urywek z historii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro