Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

«the end»

{włączcie i wczujcie się w klimat}

30.11.2012r.


Teraz już zaczynało się naprawdę układać. Mimo faktu, że w dalszym ciągu byli zależni od opiekunów i zamknięci w ośrodku, czuli się naprawdę szczęśliwi. Szczęśliwi ze sobą. Może i nie mieli nowoczesnych sprzętów elektronicznych, ani ubrań z najwyższej półki, ale kiedy mieli siebie nawzajem, nie potrzebowali niczego innego. Wszelkie dobra materialne były niczym w porównaniu do tego, co było w stanie zapewnić im uczucie, jakie kwitło między nich młodymi sercami.

Oboje musieli dorosnąć naprawdę szybko, aby być w stanie zaopiekować się sobą nawzajem. Jungkook, kiedy jego jedyny powód życia nie był w stanie dać sobie rady przez chorobę, a Taehyung, kiedy przez własnych rodziców został wrzucony na głęboką wodę w wieku niespełna kilku lat. Ale mimo tego żaden z nich nie narzekał, mimo dziesiątek nieprzespanych nocy, wyrwanych w nerwach włosów i płaczu w poduszkę. Mimo tego wszystkiego byli szczęśliwi.

Bo wiedzieli, że mają zawsze kogoś, kto jest i będzie z nimi, choćby miało się palić.

Bez Taehyunga nie było Jungkooka, a bez Jungkooka Taehyung nie był w stanie żyć. Potrzebowali siebie już nie tylko do szczęścia. Potrzebowali swojego dotyku, zapachu, cichych wyznań miłości, żeby móc zaczerpnąć oddech.

– Taehyung? – Młodszy przerwał błogą chwilę ciszy, przekręcając się na bok, aby wtulić się w swojego największego bohatera. Ten przychylił głowę w jego stronę, uchylając jedno oko, aby dać mu znak, żeby kontynuował, co szatyn zaraz postanowił zrobić. – Ucieknij ze mną.

Ale tego się nie spodziewał, a przynajmniej nie teraz.

– Co? Mówisz poważnie? – zapytał, również przekręcając się na bok, aby ich oczy były na tym samym poziomie. – Mówisz serio? Przecież wiesz, że jesteśmy za młodzi... Nie dostaniemy pracy w tym wieku, nie stać nas na mieszkanie, a tym bardziej jedze-

Zaczął nawijać drżącym ze stresu głosem, ale radosny chichot, a następnie ciepłe usta na tych jego i dłonie na policzkach skutecznie pozwoliły mu się uspokoić.

– Głupek. – Zaśmiał się cicho szatyn, kiedy już uznał, że jego chłopak się uspokoił. – Nie mówiłem, że od razu. Po prostu marzy mi się, abyśmy kied-

Ale jak zwykle nie dali im dokończyć. Czasami mieli wrażenie, że niektórych osób nie nauczono pukać, bowiem nagle do ich pokoju wpadło może trzech opiekunów z takimi wyrazami twarzy, jakby ktoś umarł. Byli już przyzwyczajeni do widoku przytulających się chłopców, więc nawet nie zamierzali już na nich nakrzyczeć, jak to zrobili nieco ponad rok temu.

– Taehyung... Ktoś do ciebie – wymruczała pani Park z jakimś dziwnym uczuciem w głosie. Jakby połączeniem radości i smutku, co było bardzo rzadko spotykane. Chociaż jeszcze bardziej wyjątkowym zjawiskiem był fakt, że ktoś przyszedł do Kima.

Jasnowłosy spojrzał zaskoczony najpierw na wychowawców, a potem na szatyna, który był równie zaskoczony, co on sam.

– Do mnie? – dopytał, jakby samemu w to nie wierząc. Tak naprawdę nikt nigdy go tutaj nie odwiedzał, dlaczego więc miałby robić to teraz, kiedy chłopak jest już prawie dorosły?

– Tak, chodź szybko. Czeka na Ciebie w pokoju spotkań. – Kobiety zniknęły równie szybko, co się pojawiły. A chłopcy przez jeszcze chwilę wpatrywali się w siebie, jakby to w ich oczach była odpowiedź na wszystkie pytania.

– Pójdziesz ze mną? – zapytał w końcu starszy nieco drżącym głosem, na co Jungkook przytaknął jedynie głową, zaraz podnosząc się z ich łóżka i podając dłoń jasnowłosemu.

– Razem. – Uśmiech na ustach Jeona od razu wykwitł również na tych drugiego. Tae chwycił jego dłoń i razem ruszyli w stronę wyjścia z ich pokoju.

– Razem – powtórzył jeszcze tylko, kiedy razem pokonywali długi korytarz, prowadzący prosto do schodów.

Schodząc, słyszeli dziwne szepty innych domowników, którzy, nie wiedząc czemu, chowali się za ścianami, wpatrując się z z ukrycia na nastolatków. Ci starali się ignorować to, jak dziwnie zachowują się ich koledzy. W końcu zeszli na sam dół, gdzie na przeciwko schodów znajdowały się drzwi od wskazanego przez opiekunkę pokoju. Jednak zatrzymali się zaraz przed nimi, na początku obawiając się tego, co zastaną w środku, ale w końcu to młodszy okazał się tym odważniejszym i otworzył drzwi przed Kimem. Ten niespiesznie wsunął się do środka, ale widząc niską kobietę stojącą do niego tyłem, zawahał się jeszcze bardziej.

Szatynka, słysząc kroki, odwróciła się szybko, a kiedy w końcu zobaczyła w drzwiach nieco wyższego od niej jasnowłosego chłopaka, łzy same napłynęły jej do oczu.

– Taehyungie... – jęknęła żałośnie, zrywając się z miejsca i pobiegła w stronę zdezorientowanego nastolatka, od razu zamykając jego ciało w szczelnym uścisku. – Tak bardzo wyrosłeś... Przepraszam, tak bardzo przepraszam... – Moczyła Kimowi koszulkę, a ten tylko stał jak słup, kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Dopiero kiedy poczuł zapach tego samego szamponu jaśminowego, połączony z wonią proszku do prania i świeżego ciasta, całe życie w domu dziecka mignęło między jego oczami. I wtedy zrozumiał.

– Mama...

– Tak, to ja, synku. Nawet nie wiesz, jak bardzo się o Ciebie martwiłam przez te lata – powiedziała, odsuwając się na kilka centymetrów od nastolatka i wytarła rozmazany tusz do rzęs z policzka. – Szukałam Cię tyle czasu... Byłam najpierw w Daegu, ale powiedziano mi, że przeniesiono Cię do Seulu lata temu. Nawet nie wiesz, jaką awanturę im wtedy zrobiłam. Ale już tu jestem... Mój malutki synek tak bardzo urósł...

Taehyung kompletnie nie miał pojęcia, jak się przy niej zachowywać. Była jego matką, to wiedział, ale... No właśnie, ale.

– Poczekaj, a co z ojcem? – przerwał kobiecie w pół zdania, ostatnie słowo wymawiając z wyraźnym jadem w głosie. Doskonale pamiętał, co działo się, kiedy jeszcze mieszkał razem z obojgiem rodziców w ich rodzimym mieście. Choć nie można było wtedy nazwać tego rodziną. Dlatego w pewnym stopniu był wdzięczny swojej mamie za to, że wtedy postanowiła oddać go w ręce obcych osób. Oprócz siebie nie mieli nikogo, a kobieta nie była w stanie patrzeć, jak jej mąż znęcał się nad własnym dzieckiem. Nie mogła zrobić nic, a przynajmniej wtedy nie widziała innego wyjścia. I choć wiedziała, że krzywdzi tym nie tylko siebie, ale i chłopca, to nie mogła postąpić inaczej. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby jej syn mógł żyć godnie, bez obawy, że po powrocie do domu zastanie zdemolowane mieszkanie. Ale sama przez te lata nie była w stanie nic zrobić.

– O niego się nie martw... – wyszeptała ledwo słyszalnie, uśmiechając się delikatnie pod nosem.

– Siedzi, czy w końcu się zapił? – Taehyung zapytał beznamiętnie, doskonale pamiętając widok nachlanego ojca z rozbitą butelką w ręce. Znacznie lepiej, niż chciałby pamiętać.

Kobieta spuściła wzrok na swoje palce, na których już od długiego czasu nie można było znaleźć pierścionka.

– Pogrzeb był rok temu. – Może i dla niektórych nie byłyby to najlepsze wieści, ale nastolatkowi dosłownie kamień spadł z serca. I może to było strasznie niegrzeczne, ale po tym, co przeszedł, miał prawo czuć taką dziką satysfakcję z czyjejś śmierci. – Dlatego teraz zabieram Cię do domu, Taehyungie. Do naszego domu, do Daegu.

Jednak po tych słowach dosłownie poczuł, jak całe jego ciało sztywnieje. I nie tylko jego, bowiem mniejszy szatyn cały czas stojący za drzwiami i przysłuchujący się całej rozmowie, nagle poczuł, jakby wszystko go opuszczało. A zwłaszcza oddech, który mimo prób, nie chciał z nim współpracować.

– Co? – Kim zdołał jedynie z siebie wydusić, odsuwając się dwa kroki w tył, kiedy kobieta chciała się zbliżyć i go przytulić. – Nie. Nie! Tutaj jest teraz mój dom – wręcz warknął, marszcząc brwi, na co starsza skrzywiła się nie rozumiejąc jego zachowania.

– Myślałam, że będziesz się cieszył... – mruknęła cicho, próbując jeszcze raz podejść do syna, ale ten odtrącił jej wyciągniętą w jego stronę dłoń.

– A byłem szczęśliwy, jak w wieku siedmiu lat nie miałem nic do gadania i zostałem wywieziony gdzieś z dala od rodziny? – praktycznie wrzasnął, ledwo wstrzymując łzy. – Teraz chcesz zrobić mi dokładnie to samo, wiesz? – zapytał kompletnie wypranym z emocji głosem i odwrócił się na pięcie, powoli opuszczając pomieszczenie.

– Ale...

– Do widzenia, mamo. Miło było cię spotkać, nic się nie zmieniłaś. – Wychodząc, złapał za dłoń młodszego i pociągnął go w stronę schodów. Szatyn jakby nie rozumiał, co dzieje się dookoła i dał mu się wlec, choć kompletnie nie wiedział teraz nawet, jak się nazywa.

Taehyung zacisnął mocno zęby, z trudem powstrzymując się przed rozklejeniem na środku korytarza. Już wystarczyło, że ich wymianę zdań słyszał praktycznie cały dom dziecka.

– Masz się spakować, przyjadę tu jutro! – Usłyszeli jeszcze, zanim zniknęli za zakrętem.

* * *

Taehyung już kompletnie nie wiedział, co ma myśleć. Z jednej strony po tylu latach w końcu zobaczył swoją matkę, a z drugiej większość swojego życia spędził właśnie bez niej i mimo wszystko nie czuł do niej jakiejkolwiek więzi. Wspomnień z okresu dziecięcego miał znacznie mniej, o ile nie prawie w ogóle, niż tych z Jungkookiem. To właśnie z nim przeżywał najpiękniejsze chwile swojego życia, kiedy w domu rodzinnym był poniżany i bity. Zdecydowanie nie tak wygląda prawdziwa miłość. Coś o tym wiedział.

– Jedź z nią. – Cichy szept nagle zmusił Taehyunga do otworzenia oczu i podniesienia się do siadu. Przymrużonymi oczami spojrzał na stojącego naprzeciw niego chłopaka, którego ze wszystkich stron otaczała ciemność ze względu na fakt, że było już dawno po godzinie policyjnej.

– Co? O czym ty w ogóle mówisz? – zapytał, w mgnieniu oka znajdując się naprzeciwko mniejszego i chwycił jego dłonie w swoje, nie chcąc wierzyć w jego słowa. – A co z naszym planem? Chciałeś uciec, prawda? Ucieknijmy teraz, razem! Wystarczy tylko, że zabierzemy trochę-

– Hyung... – Jungkook przerwał mu, praktycznie rzucając się w jego ramiona. – Dla mnie to też nie jest łatwe... Ale pojedź z nią. To jest twoja okazja na coś, czego pragnąłeś przez tak długi czas... Tae, proszę...

Kim próbował być silny, nie tylko dla siebie, ale i dla swojej jedynej miłości, ale kiedy tylko usłyszał jego szloch, nie potrafił dłużej trzymać łez. Rozkleił się jak małe dziecko, ale w tej sytuacji miał całkowite usprawiedliwienie. A mówią, że życie nastolatków jest beztroskie i lekkie.

– Nie zostawię cię tu... – wypłakał żałośnie, wtulając twarz w ramię młodszego. Nie mógł sobie wyobrazić, że jeszcze trochę i tego zabraknie. Codziennego dotyku, czułych słów, przekomarzania, przytuleń, pocałunków... Że zabraknie jego pierwszej miłości.

– Tae, proszę... Będziemy rozmawiać przez telefon, za rok będziesz pełnoletni, więc będziesz do mnie przyjeżdżał... A za dwa lata ja będę, znajdę pracę, kupię bilet do Daegu, zamieszkamy razem... Tae, ale musisz jechać... Tak bardzo za nią tęskniłeś...

Zdawało się, że to plan idealny. Ale dla Kima nawet jeden dzień z dala od Jungkooka dłużył się w nieskończoność, tak samo i dla Jeona. Przez tyle lat byli nierozłączni i nagle miałoby się to skończyć?

– Wiesz, że cię kocham i zawsze będę... Choćby nie wiem co się działo, zawsze będę już tylko twój... – młodszy dodał cicho, jeszcze szczelniej zaciskając swoje ramiona wokół talii Taehyunga i nie miał zamiaru puszczać.

– Nie mów tak, jakbyśmy rozstawali się na zawsze. – Kim zaśmiał się żałośnie, choć dźwięk ten bardziej przepełniony był bólem i smutkiem niż radością. Uniósł nieco głowę, aby złożyć za uchem mniejszego delikatny pocałunek, który powtórzył zaraz na jego policzku. – Ja ciebie też kocham, Jungkookie... Tak mocno, że nie zdajesz sobie sprawy...

– Więc pojedź z nią. Jedyne, czego teraz pragnę najbardziej, to twoje szczęście... – Chłopak dosłownie topił się pod dotykiem starszego, a jego uczucia krążyły między smutkiem a odczuwalną przyjemnością. Wiedział, że następne dni, tygodnie i miesiące będą ciężkie, ale znacznie bardziej liczył się dla niego Taehyung, niż on sam.

– Wiesz, że tylko z tobą jestem w stanie być szczęśliwy...

Niestety oboje to wiedzieli.

* * *

– Masz wszystko? – zapytała kobieta, pomagając synowi zapakować wszystkie torby do bagażnika samochodu.

– Ta – mruknął bez wyrazu, wsiadając na miejsce pasażera i trzasnął drzwiami, kiedy kobieta zajęła miejsce kierowcy. Patrzył przez szybę na wszystkich swoich kolegów, wychowawców i jego... Jedyną osobę, za którą będzie prawdziwie tęsknił.

Jungkook stał zaraz przy czerwonym pojeździe, patrząc smutno na starszego przez grubą szybę. Jeszcze nie wyjechał, ale chłopak już za nim tęsknił. Tęsknił i będzie tęsknić przez najbliższy czas, dopóki ten znowu do niego nie przyjedzie.

Taehyung szybko wydarł kartkę z zeszytu, który trzymał na kolanach i napisał szybko coś na niej, zaraz przytwierdzając papier do szyby, obok którego przyłożył również swoją dłoń. Jeon od razu ułożył na niej tę swoją, ale to nie było to samo, kiedy ich palce splatały się bez dokuczliwego szkła między nimi.

Pani Kim odpaliła silnik samochodu, który po chwili zaczął powoli ruszać z miejsca. Chłopak zabrał dłoń i odsunął się, aby pojazd nie przejechał mu po nogach i jeszcze raz wypowiedział wyznanie miłości, choć Taehyung nie mógł go usłyszeć.

Samochód odjechał, a Jungkook przez następne minuty trwał w tym samym miejscu, patrząc na horyzont, za którym zniknęła najważniejsza osoba w jego życiu.

A w jego głowie wciąż powtarzały się jak na zaciętej taśmie słowa, które jasnowłosy napisał na kartce przyłożonej do szyby.

"Wrócę po Ciebie"





A/n: Przepraszam, ale tutaj kończymy. Od razu mówię, że od początku planowałam takie a nie inne zakończenie i uwierzcie, mnie to boli jeszcze bardziej. Płaczę dosłownie od trzech godzin, bo tyle już to piszę. Naprawdę dziękuję wszystkim, że jesteście tu ze mną, zarówno tym, co śledzą to opowiadanie od początku, czyli 18 lutego, jak i tym, którzy dopiero niedawno się tutaj znaleźli. I za każdą gwiazdkę, komentarz, wyświetlenie. Dziękuję, że jesteście tutaj ze mną. Myślałam trochę o drugiej części, ale nie chcę zepsuć tego, co stało się tutaj, a w dużej części sequele są znacznie słabsze. Dlatego to, co działo się później, pozostawiam wam. 

Jeszcze raz dziękuję i przepraszam tych, którzy liczyli na szczęśliwe zakończenie. Do zobaczenia w moich innych pracach, do których możecie zajrzeć, jeśli tylko chcecie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro