«stars»
28.06.2012r.
Koniec roku szkolnego. Żadnych obowiązków, konieczności, prac domowych, a przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące. Zarówno dla Jungkooka, jak i dla Taehyunga, był to najlepszy okres w roku, choć tym razem pełen był niepewności. A przede wszystkim jednej - wybór nowej szkoły starszego. Jednak gimnazjum chłopców było połączone z liceum, ale niestety dostanie się do niego nie należało do rzeczy prostych. Podanie składał zarówno do tej placówki, jak i do innej, mieszczącej się kilka kilometrów od obecnej, ale z o wiele niższym poziomem, więc przyjęcie go tam nie byłoby problemem. Ale wtedy nie mógłby być blisko Jeona, a to jest problem, z którym nie chciał się mierzyć. Każdego dnia błagał los, aby średnia jego ocen była wystarczająca, a wyniki miały być dostępne dopiero od następnego dnia, co znaczyło, że czeka ich obu noc pełna nadziei i emocji.
Może przypadkiem, a może ktoś z góry zaplanował to specjalnie, ale akurat na ten dzień przypadało coś pięknego i wyjątkowego, zupełnie jak miłość nastolatków. Bowiem noc spadających gwiazd była czymś, co oboje chcieli zobaczyć. Razem.
A czerwcowy późny wieczór był idealną okazją, aby siedzieć przy otwartym oknie na poddaszu i spoglądać w niebo. Oczywiście tylko wtedy, kiedy robiło się to z odpowiednią osobą. A Jeon Jungkook nie mógł wymarzyć sobie kogoś lepszego niż Taehyung.
Dla obu miała być to pierwsza taka noc w życiu, jednak młodszy wyglądał na o wiele bardziej rozentuzjazmowanego, niż Kim. Cały czas żartował z czegoś, albo wskazywał z piskiem na jasne punkty na niebie, które ostatecznie okazywały się samolotami. Aż w końcu dojrzał tę jedną, spadającą gwiazdę.
– Hyung, patrz... Czemu nie patrzysz? – zapytał nieco niepewnie, kiedy zauważył, że jasnowłosy zwrócony jest w jego stronę i wlepia w niego wzrok, zupełnie, jakby chciał siłą umysłu dowiedzieć się, co siedzi w głowie mniejszego.
Delikatnie ułożył swoją dłoń na tej mniejszej i splótł ich palce ze sobą, jakby tym jednym gestem składając mu największą obietnicę.
– Ty jesteś moją gwiazdą. – Jungkook zamarł. Zamarł w jego oczach przez tak znaczące słowa i dotyk, tylko upewniający go w szczerości współlokatora.
– H-hyung... Nie mów tak... – Powiedzenie, że się zawstydził, było kłamstwem. To było coś więcej, jego twarz spłonęła rumieńcem i to nie tylko na policzkach, bowiem dosłownie aż po uszy wyglądał jak truskawka. Spojrzenie starszego dosłownie przenikało go na wylot, a przez nikłą odległość między nimi i ciepło, pochodzące od Kima, zdawało się być jeszcze goręcej.
– Czego sobie zażyczyłeś? – Tae zapytał, przypominając młodszemu o gwieździe i udając, że wcale nie widzi tego, w jakim jest teraz stanie. A wewnętrznie oczywiście cieszył się jak dziecko, kiedy widział swojego zakłopotanego chłopca.
– Prosiłem, żebyś dostał się do tej szkoły... Nie dałbym sobie bez ciebie rady, Tae... – wyszeptał ledwo słyszalnie, spuszczając wzrok na ich dłonie. Widok ich jednocześnie sprawiał, że w uśmiechał się w duchu i nie dowierzał. Nie dowierzał, że ma przy sobie kogoś tak wspaniałego. Było to zbyt nierealne, żeby mogło okazać się prawdziwe. – A ty? Ty o co prosiłeś?
– A ja poprosiłem, żebyś już zawsze był taki, jaki jesteś... I żebyś czekał na mnie ten rok, kiedy będę musiał się stąd wynieść. Bo kiedy tylko będę w stanie, wezmę cię do siebie i zamieszkamy razem, Jungkookie. Kupię nam mieszkanie i już zawsze będziemy razem.
I nie była to już tylko prośba do głupiej gwiazdy.
A/n: Za wesoło coś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro