«our first and last»
30.12.2010r.
Dzisiaj był ten dzień. Urodziny Taehyunga. Od rana biały puch sypał z nieba, przez co już w południe całe podwórko pokryte było białą płachtą. Wychowawczynie właśnie przez pogodę nie pozwalały wychodzić na dwór, każąc czekać, aż przestanie sypać, co nieco pokrzyżowało plany Jungkooka co do niespodzianki. Już od kilku miesięcy miał w głowie ten dzień, chciał mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. A tu Jack Mróz postanowił się pobawić, połaskotać chmurki i z perfekcyjnego planu nici.
Do tego jeszcze fakt, że o niemożliwości swojej idei dowiedział się dopiero, kiedy wstał, jeszcze bardziej wszystko komplikował.
Po solidnym obiedzie i odśpiewaniu Taehyungowi „sto lat" przez wszystkich mieszkańców (których ostatnio zrobiło się nieco więcej), chłopy leżeli w swoim pokoju. Młodszy nie wiedział, od czego ma zacząć, czy może złożyć życzenia, choć z samego rana już je składał, czy zacząć jakiś temat w ogóle nienawiązujący do urodzin? Był dosłownie w kropce. Ale do czasu.
– Tae? – zapytał nagle dumny ze swojego pomysłu. – Zostawiłem na dole bluzę, przyniesiesz mi ją? Proooszę. Wiesz, ta granatowa. Mnie strasznie rozbolało biodro... – Wydął dolną wargę, łapiąc się za „bolącą" część ciała, a starszy wyglądał na widocznie zmartwionego, bo zaraz doskoczył do niego, podwijając nieco jego koszulkę, aby spojrzeć na zraniony fragment.
– Bardzo boli? Może powinienem iść po panią Park? – zapytał zatroskany, gładząc delikatnie opuszkami palców fragment jego skóry, która z zewnątrz wyglądała na całkowicie zdrową.
– Nie! – krzyknął, ale zaraz zauważył, że mogło to wyglądać dziwnie podejrzanie, więc uśmiechnął się delikatnie, patrząc w wystraszone oczy Kima. – Znaczy... Zaraz mi przejdzie, nie trzeba. Tylko moja bluza... Proszę, mógłbyś? – A jako iż Taehyung chciał jak najlepiej dla swojego współlokatora, zgodził się i już po chwili zbiegał po schodach do jadalni.
W momencie, kiedy tamten opuścił pokój, Jungkook zerwał się z łóżka, gratulując sobie takiej przebiegłości. W końcu dzisiaj nawet nie brał na dół swojej bluzy, która wisiała teraz w wielkiej szafie, w rogu ich pokoju. Co oznaczało, że miał bardzo dużo czasu, bo Kim zawsze przykładał się do wszystkiego, co dotyczyło młodszego i pewnie będzie szukał jego własności tak długo, aż obszuka cały ośrodek.
Za oknem zdążyło już zrobić się ciemno, w końcu zimą słońce zachodzi znacznie szybciej i już po osiemnastej bywało ciemno. A jako że zegar wskazywał godzinę 19:23, oświetlenie było obowiązkowe. W tym celu wyślizgnął się na korytarz i upewniwszy się, że nikt nie patrzy, podszedł do średniej wielkości choinki, zdjął z niej długi łańcuch, w następnej chwili uciekając do pokoju. Niewiele osób przechodzi przez tę część domu dziecka, więc pewnie trochę czasu minie, zanim zauważą brak lampek na jakiejś choince.
Kiedy już był w środku, położył światełka na szafce nocnej tak, żeby się nie poplątały. Następnie zdjął z łóżka wielki koc w różne kształty i wzory. Przez moment zastanawiał się, jak może to wszystko przymocować, ale w końcu wpadł na pomysł.
Rama łóżka była bardzo wysoka, więc zaczepił na niej jeden koniec koca, drugi zarzucając na dwa krzesła, które postawił obok siebie, w odległości około metra od miejsca do spania. A przez to, że rozmiary okrycia były tak duże, to, co powstało, było niczym małe pudełko bez jednej ściany, tylko zamiast z kartonu, było z miękkiego materiału. Na ziemi ułożył ich poduszki, aby nie było im zbyt niewygodnie przez siedzenie na twardej podłodze. Do idealności brakowało temu jeszcze wszystkich pluszaków, jakie mieli w pokoju, które wrzucił do wnętrza legowiska i lampek. Na szczęście zaraz obok był kontakt, więc po podłączeniu kabelka, zaczął mocować łańcuch spinaczami do krawędzi koca, sprawiając, że światełka wisiały nad wejściem, a także i w środku samego „domku". Był z siebie dumny i to bardzo. Podobało mu się i miał nadzieję, że Taehyungowi też się spodoba.
Dokładnie w momencie, kiedy stanął zadowolony przed budowlą, drzwi zaskrzypiały, a za nimi pojawił się wyraźnie smutny chłopak.
– Jungkookie... Przepraszam, nie znalazłem twojej... – Jednak głos stanął mu w gardle, kiedy podniósł wzrok na młodszego, który uśmiechał się do niego niewinnie. Następnie przeniósł spojrzenie na to dziwne coś, czego wcześniej w ich pokoju nie było. – Kookie... Co... co to jest? – zapytał nieco zbity z pantałyku, wskazując palcem na kocowy namiot. A szatyn tylko zaśmiał się cicho, spuszczając wzrok.
– Wejdź, to się przekonasz.
Kim poczuł się nieco niepewnie, ale podszedł bliżej i z lekkim uśmiechem na ustach usiadł na jednej z poduszek we wnętrzu całej konstrukcji. Na początku czuł się jak podczas zabawy „zamknij oczy, otwórz buzię", bo kompletnie nie wiedział, na co się pisze, ale teraz niepewność zupełnie odeszła, ustępując miejsca radości, wzruszenia i tego jednego, zabawnego uczucia.
Jungkook również po chwili wślizgnął się do środka, siadając w odstępie kilkunastu centymetrów od starszego, a dłonie zaczęły mu się niebezpiecznie pocić. W jego gardle zaczęła tworzyć się nieprzyjemna gula, którą próbował przełknąć, niestety bez większych skutków.
Obaj siedzieli po turecku naprzeciwko siebie, patrząc sobie nawzajem w oczy; Tae nie miał bladego pojęcia, dlaczego młodszy tak nagle wymyślił coś takiego. Podobało mu się i to bardzo, ale nie zmieniało to faktu, że był zaskoczony. Szatyn sam nie wiedział, na co czeka; stres nagle zjadał go od środka, a ta pewność siebie, którą miał, budując fortecę, zupełnie wyparowała.
– Tae... – W końcu się odważył, kiedy cisza między nimi zaczęła powoli wykańczać go od środka. – Masz urodziny... – wypalił, za co zaraz skarcił się w myślach.
– No tak, mam. – chłopak zaśmiał się cicho, nieco podsuwając w stronę większego i chwycił jego dłonie w swoje. – Mam już piętnaście lat i jestem Taehyung. Tak tylko mówię, jakbyś zaraz chciał uświadomić mi jeszcze to – zachichotał ponownie, a szatyn po chwili mu zawtórował, przenosząc wzrok na ich splecione palce. Przez ten gest zdołał nieco się rozluźnić, choć nieprzyjemne uczucie dalej pozostało gdzieś w jego wnętrzu.
– No właśnie... czuję się przy tobie jak dziecko... – wymamrotał, gładząc kciukami wierzch dłoni jasnowłosego. Ten gest nieco go uspokajał, pozwalał oderwać się od wszystkiego.
– Przestań, to tylko dziewięć miesięcy różnicy. Nie jesteś dzieckiem, Jungkook. A przynajmniej nie dla mnie. – Łagodny głos starszego pozwolił mu bez obaw ponownie podnieść wzrok na jego twarz. Te piękne, głębokie oczy zdawały się przewiercać go na wylot, ale o dziwo nie przeszkadzało mu to. Czuł się tak komfortowo. Tutaj, przy nim.
Sam nie zauważył nawet, kiedy jego oczy samoistnie zaczynały się przymykać, a on sam coraz bardziej pochylać, ale nie miał zamiaru tego zatrzymywać. Oboje dali ponieść się chwili, bliskości i uczuciu, które powoli w nich kiełkowało.
W tym momencie obaj wiedzieli dwie rzeczy. Usta tego drugiego są najmiękkszymi, jakie kiedykolwiek mieli okazję smakować i jedynymi, które chcą mieć na wyłączność. Razem z ich właścicielem, oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro