«mommy»
10.07.2008r.
Taehyung kolejny raz poprawił się na nieco wgniecionym już materacu i odchrząknął, dalej nie mogąc się zabrać za wydanie z siebie dźwięku, przypominającego słowa. A Jungkook tylko siedział dosłownie kilka centymetrów obok niego, cierpliwie czekając, aż ten sam weźmie się w garść tam w środku.
– Przepraszam, Jeonggukie... Nie wiem, czy dam radę... – wydusił w końcu z siebie, spuszczając głowę na swoje kolorowe skarpetki i przegryzł dolną wargę, wewnętrznie dosłownie drżąc ze wszystkich emocji. To był zdecydowanie ciężki temat.
– Spokojnie, hyung. Nie musisz mówić, jeśli nie potrafisz... – wyszeptał uspokajająco, kładąc w tym czasie jedną dłoń na ramię starszego i gładząc je delikatnie opuszkami palców. Wiedział, że jego pytanie było odrobinę ciężkie, ale ciekawiło go to strasznie. W końcu już kilka razy słyszał od jasnowłosego krótkie historie o jego mamie. Jednak ani razu nie odważył się zapytać o coś więcej. Aż do dziś.
Widząc, w jakim stanie jest jego przyjaciel, Jeon nie czekał dłużej i w ciągu sekundy praktycznie rzucił się na niego, zamykając ciało Taehyunga w żelaznym uścisku. Chłopak zdecydowanie się tego nie spodziewał, więc nie miał nawet w jaki sposób przygotować się na atak przytulaśnego królika, przez co oboje wylądowali na materacu, chichocząc cicho do siebie nawzajem.
– Kiedyś się ciebie pozbędę, zobaczysz – powiedział przez śmiech, mimo tych słów ufnie wtulając się w jego ciało i chowając nos w jungkookowej koszuli nocnej.
– I tak mnie kochasz – przeciągnął ostatnie słowo, składając soczystego buziaka na czole starszego, na co ten wydał z siebie dziwny odgłos, świadczący o tym, jak bardzo go to obrzydziło.
– Zapomnij! Jesteś do niczego, Jeon. Tylko ślinić się potrafisz. – Odtrącił go od razu od siebie, z niezadowoloną miną wycierając "skażoną" skórę. Ale w głębi duszy obaj wiedzieli, że te słowa były kłamstwem.
***
– Śpisz? – Cichy szept Taehyunga doleciał do uszu powoli usypiającego chłopaka, sprawiając, że ten od razu zerwał się do siadu.
– Co się dzieje? Słabo ci? – Od razu rzucił się na niego z pytaniami, za bardzo obawiając się, że może to być kolejny atak. Starszy nie miał ich już naprawdę długo i bał się, że może to po prostu cisza przed burzą.
– Nie, dzieciaku, wszystko w porządku... – Jeon odetchnął z ulgą, ponownie zajmując miejsce na poduszce. – Ale wiesz... Mogę ci coś poopowiadać, jeśli chcesz. O mamie... – ostatnie słowo powiedział prawie bezgłośnie, jednak zdołało ono dolecieć do ciemnowłosego, który w ciągu sekundy przekręcił się na bok, aby móc widzieć swojego współlokatora.
– Tae, nie zmuszaj się... Naprawdę nie musi-
– Ale chcę. Naprawdę, już jest lepiej. – Taehyung również położył się na boku, a przez jasny księżyc w pełni, którego światło padało przez okno pokoju na poddaszu, chłopcy widzieli siebie, zupełnie jakby był środek dnia. Kim uśmiechnął się do niego, chcąc dodać pewności swoim słowom, a młodszy nie mógł się powstrzymać przed wykorzystaniem tej okazji. Ciekawość za bardzo go zżerała.
– Dobrze... Więc... Jaka była? – zadał najprostsze pytanie, na jakie był w stanie się póki co zdobyć. Niby takie zwykłe, ale dla dwunastoletniego chłopca, który nigdy nie poznał się z matczynym ciepłem, było niezmiernie ważnym.
– Była wspaniała... – Uśmiechnął się na samo wspomnienie kobiety. – Miała takie śliczne, czarne włosy... Lubiłem robić jej warkoczyki. Troszczyła się o mnie najlepiej, jak potrafiła... Kochała mnie, a ja ją... – Odchrząknął, nie chcąc dać usłyszeć młodszemu, że pod koniec załamał mu się głos. Ale Jeongguk wiedział, że Tae może się w każdej chwili popłakać, nie był zbyt silny psychicznie. A on był tu po to, aby przytulić go, kiedy będzie mu smutno.
– Musiała być naprawdę dobrą kobietą... Dla... dlaczego cię oddała? – zapytał, wahając się z tym nieco, bo jednak to naprawdę nie było łatwe. Nie było, ale też nie będzie, więc nieważne, kiedy mu powie. Zawsze będzie bolało tak samo.
– Nie miała wyboru... – Taehyung spuścił wzrok na swoje dłonie, które zaciskały się na pościeli i pociągnął nosem. Nie było łatwo, ale skoro zaczął, musi skończyć. – Nie mieliśmy nikogo... Żadnych dziadków, rodziny... Nie mieliśmy do kogo zgłosić się po pomoc... Bała się, że on coś mi zrobi...
– On? – Jeon wzdrygnął się, czując nieprzyjemne pieczenie oczu, wiec zamrugał kilkakrotnie, chcąc się go natychmiast pozbyć. Miał być tym silnym, kiedy starszy będzie płakał.
– Mój ojciec... Na mnie nigdy nie podniósł ręki, ale... Ona często była cała w siniakach... Nawet nie wiesz, jak ciężko było na to patrzeć... – W tym momencie już nawet nie krył się ze łzami. Nie szlochał, po prostu krople samoistnie spływały po jego policzkach, mocząc poduszkę. – Nie chciałem się tu znaleźć... Bardzo nie chciałem, ale powiedziała, że postara się zrobić wszystko... I że po mnie wróci... – Jego powieki już dawno się zacisnęły, dlatego aż podskoczył, kiedy nagle poczuł zginający się obok niego materac i ciało, wtulające się w jego plecy.
– Wróci, Tae. Jak obiecała, to wróci. Musisz tylko cierpliwie czekać i w nią wierzyć, a wszystko skończy się dobrze. – Jungkook wyszeptał praktycznie przy jego uchu, w następnej chwili składając na nim ledwo wyczuwalny pocałunek.
A Taehyung nie mógł w tym momencie marzyć o czymkolwiek innym i do świtu nie pozwolił młodszemu na powrót do jego łóżka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro