«inferior»
02.04.2006r.
Był bardzo ciepły, jak na tę porę roku, poniedziałek. Jungkook, który za dwa miesiące kończył czwartą klasy podstawówki, powolnym krokiem wychodził z sali matematycznej, dźwigając na ramieniu ciężki, odrobinę zabrudzony plecak w kolorze ciemnego brązu. Była przerwa obiadowa, więc miał się spotkać z Taehyungiem na stołówce, bo ten niestety chodził już do piątek klasy i lekcje miał przeważnie w drugim skrzydle dużego budynku ich szkoły.
Na jego ustach malował się szeroki uśmiech, a przez głowę przelatywało tysiące myśli o tym, co dzisiaj zje.
I troszkę o Taehyungu.
Troszkę dużo o Taehyungu.
Z kieszonki w spodniach wyciągnął niewielką figurkę, przedstawiającą pikachu i ścisnął ją między swoimi drobnymi paluszkami. Dostał ją od swojego współlokatora tydzień temu i od tamtej pory się z nią nie rozstawał.
Może nie było to nic niezwykłego, ot zwykła figurka. Ale tak naprawdę to była pierwsza rzecz, jaką ktoś mu podarował. A fakt, że tym kimś był właśnie Taehyung, dodawał prezentowi +100 do doskonałości.
Podskakiwał teraz radośnie, szczerząc się od ucha do ucha, bo choć nie przepadał za szkołą (i matematyką!) to teraz, a dokładnie od dnia, kiedy jego przyjaciel zaczął chodzić do niej razem z nim, był w stanie zrobić każdy przykład z dodawania na lekcji, byle tylko dotrwać do przerwy i móc się z nim pobawić.
Jednak nagle natrafił na przeszkodę, przez którą nie był w stanie dalej iść w stronę stołówki.
– Co tam trzymasz w tych łapach, głąbie? – usłyszał przed sobą, a raczej nad sobą, bo chłopak, który zagrodził mu drogę był wyższy o dobre trzydzieści centymetrów.
Jednak Jungkook nawet nie miał zamiaru fatygować się i unosić głowę, aby zobaczyć kto go zaczepia. Bowiem zbyt doskonale znał ten głos. Park Jimin, klasa Taehyunga.
Jeon szybko schował obydwie dłonie za siebie, starając się w piąstkach ukryć prezent od przyjaciela, jednak rudowłosy miał nad nim jeszcze inną przewagę niż wzrost.
Swój "gang".
Poczuł, jak z jego małych rączek ktoś usilnie próbował wyrwać figurkę, a Jeon nie miał na tyle siły, żeby coś na to poradzić. Oczy mu się zaszkliły, kiedy zobaczył, jak jakiś brunet daje Jiminowi jego skarb, a ten obraca go między krótkimi i grubymi palcami. W jednej chwili ogarnęła go taka wściekłość jak jeszcze nigdy.
– Oddaj mi to, pacanie! – wrzasnął na cały korytarz i z całej siły, jaka drzemała w tym drobnym ciele, kopnął wyższego prosto w jego klejnoty.
Wykorzystał moment, kiedy ten skulił się, piszcząc z bólu i wyrwał swoją własność z jego rąk, po czym uciekł, przebierając nóżkami tak szybko, że aż się za nim kurzyło.
Wpadł na stołówkę, a kiedy tylko zobaczył Taehyunga, siedzącego przy stoliku w kącie dużego pomieszczenia, podbiegł do niego, jak gdyby nigdy nic.
– No robiłeś, że tak długo cię nie było? Zaraz koniec przerwy – zapytał nieco niewyraźnie starszy, żując kawałek kanapki z dżemem malinowym.
– Ratowałem świat – oznajmił z dumą, siadając już na zielone krzesełko i wyjmując swoją śniadaniówkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro