ᴛʜʀᴇᴇ.
Powoli mijały kolejne dni i noce, a powietrze robiło się coraz zimniejsze. Przyjemny puch przyozdabiał dach Mockingbird, niebo robiło się szare, a gwiazdy mniej widoczne. Lekkie, śniegowe chmury zawisnęły nad mieszkańcami niczym ich przygnębienie, a pomimo tego, że zbliżały się święta, to Seul wydawał się o nich zapomnieć. Nadal był zabieganym oraz upitym miastem cichych dusz, bez instrukcji użytkowania złamanych serc. Ulice wciąż były wypełnione głośnymi śmiechami oraz krzykami tutejszych dzieciaków. Zapach wódki, żywych arcydzieł oraz wstającego słońca. Brak kłamstw.
Sehun zniknął na parę dni, a Luhan mógł się tylko domyślać, że szukał inspiracji. Być może też unikał Chińczyka, bo od ich ostatniej rozmowy telefonicznej nie odezwał się ani razu. Blondyn rozważał nawet fakt, że mógł znowu wyrzucić coś przez okno hotelu, jednak gdy wszedł do jego niezamkniętego apartamentu wszystko było na swoim miejscu. Notatki nadal były porozwalane na niewielkim biurku, okno uchylone, playlisty grały cicho po kątach. Calvin Klein wyparował wraz ze swoim właścicielem, bez którego ów apartament wydawał się cholernie pusty. Wszechobecny bałagan, walające się po podłodze niedopałki papierosów, porozrzucane ubrania, brudne filiżanki, puste butelki po alkoholu. Jego apartament bardziej przypominał pokój zbuntowanego nastolatka albo alkoholika, a nie pisarza mieszkającego w czterogwiazdkowym hotelu.
Dzień był zimny i śnieżny. Białe firanki wtapiały się w krajobraz za oknem, a chłód ogarniał powoli całe ciało Luhana. Stał w apartamencie Sehuna, rozglądając się z zaciekawieniem i analizując spojrzeniem wszystko to, co wchodziło w skład całego tego bałaganu. Ledwo co dojrzał niepościelone łóżko, skryte pod grubą warstwą ubrań oraz pustych kartek. Plamy na ścianach pzyciągały jego wzrok prawie tak bardzo, jak popiół na parapecie. Brudne firanki grały swoją własną, niemą melodię, a przypalony notatnik wystający spod poduszki był tylko dopełnieniem tego całego brudnego oraz odpychającego ogółu.
Bywał w tym apartamencie już parę razy, jednak nigdy nie miał okazji przyglądnąć się lepiej tym czterem kątom. Zwykle jego tęczówki przyciągała osoba Sehuna, ale teraz, kiedy tak naprawdę pisarza tutaj nie było, pokój był bardziej zapuszczony, niż wcześniej wydawało się Chińczykowi.
Biorąc głębszy oddech, podszedł powoli do okna, zamykając je oraz trzęsąc się lekko pod wpływem zimna panującego w apartamencie. Wyłączył również wciąż grającą wieżę stereo, by następnie zatrzymać spojrzenie na posłaniu chłopaka. Wolał nie dotykać jego rzeczy, dlatego wygonił z umysłu posprzątanie mu pokoju. Oczywiście wiedział, że Sehun sam z siebie tego nie zrobi, więc jedynie chwycił jedną z pustych kartek, zostawiając na nich krótką notatkę, w razie gdyby Koreańczyk wrócil do domu.
To nie tak, że się o niego nie martwił, bo myślał o nim praktycznie cały czas. Zastanawiał się, czy wrócił dogadać się z ojcem, czy szuka nowych piosenek. Czy może jeździ po świecie za inspiracją, a może stoi w jednym miejscu, nie mogąc niczego znaleźć. Zastanawiał się, czy jest mu zimno. Na pewno mu było zimno, chociaż on twierdził, że było mu cieplej, niż w łóżku. Doprawdy.
Wyciągając spod przybrudzonej poduszki notatnik, zamknął na chwilę oczy. Nie chciał tego robić, kurewsko nie chciał grzebać w jego rzeczach. Ale to prawdopodobnie była pierwsza i ostatnia szansa na przeczytanie dzieł Sehuna. Być może za tą okładką skrywała się ta jedna historia, którą Oh nazwał gównem, a która powinna być przeczytana.
Zaczynała się na dacie dwudziestego szóstego sierpnia, dwutysięcznego dziewiątego roku. Nie była opisana tak, jak wyobrażał to sobie Luhan. Miała raczej charakter pamiętnika pisanego przez głównego bohatera, bo każdy jeden "rozdział" rozpoczynał się dwoma literami i kończył zapisanem jakiejś godziny.
Wyglądała raczej jak pamiętnik, przez co chłopak nabrał ochoty, aby to zostawić. Przeleciał więc tylko wzrokiem po poszczególnych stronicach, by zatrzymać się na ostatniej. Atrament był gdzieniegdzie rozmyty, a Chińczyk od razu pomyślał, że Sehun musiał wtedy płakać. Że to zakończenie tak bardzo uderzyło go w serce, że w końcu się rozpadł.
Data na górze kartki wskazywała osiemnastego marca, dwutysięcznego dwunastego roku. Wszystko zaczynało się od tych samych dwóch liter, kończyło na godzinie 23:57, a po środku życie stracił nastolatek. Tak jak mówił Sehun - strzelił sobie w głowę z pistoletu. Zajęło to może dwie sekundy, dwie łzy na słowie "kula".
I nie było nic poza tym.
Tylko niewielkie "koniec" w samym rogu.
Luhan uniósł wysoko brwi, po czym powoli zamknął notatnik. Był trochę zaskoczony oraz zbity z tropu. Nie można było tego nazwać opowiadaniem, raczej wpisami w pamiętniku. I wtedy ponownie spojrzał na podpaloną okładkę.
"Podarowałem ci rzeczy, o których nawet nie miałem pojęcia. 03:15."
- Wynoś się stąd. - Surowy głos Sehuna skutecznie go ocucił, przez co chłopak wzdrygnął się niebezpiecznie. Oh stał w progu swojego apartamentu, wbijając tępe spojrzenie w Chińczyka oraz zaciskając pięści. Lu zdawał sobie sprawę, że ten powstrzymywał się całym sobą od stracenia kontroli.
- Sehun, posłuchaj...
- Nie chcę cię słuchać, po prostu się wynoś - wychrypiał, spuszczając głowę. Jego palec słabo wskazywał na drzwi. Luhan ani drgnął.
- Sehun, nie wiedziałem, że to... ja po prostu chciałem przeczytać coś twojego, prze...
Głośny huk przerwał mu nieskładne tłumaczenie się, powodując kolejne wzdrygnięcie się Chińczyka. Oh prychnął głośno, teraz patrząc wprost w jego tęczówki.
- Przecież ci, kurwa, powiedziałem, że nie chcę, żebyś to czytał - wysyczał, jadowicie wypluwając każde słowo. - Mówiłem, że to jedno z największych gówien, że nie chcę się z nikim tym dzielić, że nie jestem z tego dumny, że jest to ohydna historia. Dlaczego ty kurwa zawsze musisz wpieprzać się w nie swoje sprawy?!
- N... nie chciałem, ja naprawdę nie...
- WYNOŚ SIĘ STĄD! - krzyknął głośno, a jego dłonie zaczęły się trząść, mocno zaciśnięte w pięści. Knykcie chłopaka pobielały, zupełnie jak cała jego twarz, która wyrażała teraz nic innego, jak tylko niewyobrażalną złość.
I może niedowierzanie.
Smutek.
I nuta jednego z tych uczuć, których Luhan jeszcze nie znał.
- Przep...
- CZY MOŻESZ MNIE, KURWA, PRZESTAĆ PRZEPRASZAĆ?! NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ NA OCZY, WYNOŚ SIĘ Z TEGO POKOJU, Z TEGO HOTELU, Z MOJEGO ŻYCIA, PO PROSTU SIĘ WYNOŚ!
Cisza wydawała się teraz głośniejsza od krzyku Sehuna, a bicie jego rozszalałego serca było chyba słychać na dwór. Cały się trząsł, cały czas celując palcem w drewnianą powierzchnię. Powietrze stało się ciężkie, przez co oboje stracili na parę dłuższych chwil oddech, jedynie wpatrując się w siebie nawzajem i próbując wykrztusić coś innego niż "wynoś się stąd" lub "przepraszam".
- Ty tak kurewsko mało rozumiesz - wyszeptał Oh po dwudziestu tyknięciach zegarach.
- Więc mi wytłumacz.
- Nie - powiedział zachrypniętym głosem, przełknął ślinę i podszedł szybkim krokiem do Luhana. Wyrwawszy mu jednym, zwinnym ruchem notatnik, cisnął nim o przeciwległą ścianę. - Widzisz? Dlatego ci nigdy tego nie pokazałem, bo ta kurewska historia zasługuje tylko i wyłącznie na pierdolnięcie nią o ściane. Widzisz to, Luhan? Tak kończą opowieści o złamanych sercach, samobójstwach i nieskończonej miłości.
I w tym jednym momencie cały świat przestał się kręcić. Wszystko ucichło, nawet ta cholerna cisza przestała tak krzyczeć, jak przed chwilą. Był tylko Luhan, jego gorące łzy moczące powoli gładką skórę. I był Sehun, patrzący na niego z lekkim szokiem oraz niedowierzający w to, co widział.
- Widzę to, Sehunah. I naprawdę cię przepraszam. Nie wiedziałem, ja naprawdę o niczym nie wiedziałem, nie chciałem cię w żaden sposób skrzywdzić, przepraszam - wyjąkał, mrugając coraz szybciej, jakby starał się pozbyć się łez gromadzących pod jego powiekami. Ich tylko przybywało, przez co chłopak spuścił głowę i zacisnąwszy powieki, schował dłonie w rękawach swojej bluzy. - Ja... ja po prostu chciałem przeczytać coś, co napisałeś, ale nie wiedziałem, że... ja nie miałem pojęcia, że to twój dziennik, przepraszam. To... to wszystko moja wina, masz rację i wyniosę się stąd, ale po prostu... po prostu mi wybacz, ja nie chciałem cię skrzywdzić...
Śnieg padał na dworze mocniej, niż zazwyczaj. Niebo odcienia pół-przezroczystego woalu rozpadało się na pół, sprowadzając na Mockingbird niskie temperatury oraz niechęć do życia. Płatki przyozdabiały zziębnięte ludzkie serca, podczas gdy subtelność mierzona w lodowych arcydziełach na szybach wchłaniała się w daną osobę wraz z jej oddechem. W zimie ludzie zdawali się zamarzać wraz z kwiatami wokół nich. Filmy wydawały się ciekawsze, koce cieplejsze, niebo rozleglejsze, a przyjaciele bliżsi. W zimie wszystko się zmieniało.
I Luhan był pewien, że to właśnie przez ten pieprzony śnieg wtulał się teraz w nierównomiernie unoszącą się klatkę piersiową Sehuna, mocząc mu koszulkę swoimi łzami oraz zaciskając na niej palce. Coś w nim pękło, a szloch, który trzymał w sobie od dłuższego czasu wreszcie znalazł swoje ujście. Najmniejszy dotyk działał na niego jak balsam, dlatego po prostu łaknął tego pisarza, pragnął jego bliskości, chciał czuć jego zapach, słyszeć bicie jego serca i dopasować swój oddech do jego.
Dopiero, gdy Koreańczyk objął go ramionami i przycisnął mocniej do swojego ciała, Luhan powoli przestawał się trząść. Zacisnąwszy mocno powieki wraz z zębami, schował się w jego aparycji, by uciec od całego świata na parę nieskończoności. Zaczęło mu się wydawać, że naprawdę wszystko przestało istnieć. Że zima za oknem odeszła, tak samo jak wiosna, która miała dopiero nadejść. Tak samo jak wszystkie inne miesiące, których jeszcze nie było. Tak samo jak szkice dymem w jego wypalonych płucach oraz tatuaże na ciele Sehuna.
Tak samo jak Luhan.
On również przestał istnieć.
Podczas gdy Sehun nie istniał już od dawna.
A w tym momencie poczuł, jak jego serce powraca do życia.
- Lu... proszę, przestań płakać - wyszeptał słabo, głaskając dłońmi plecy młodszego chłopaka. Ten tylko kiwnął głową, jednak jego ciałem dalej targał niepowstrzymany szloch, jakby całe emocje skumulowane w jego niewielkim sercu nagle eksplodowały.
Ale tego wieczoru chyba wszystko było destrukcyjne dla samego siebie.
Dwadzieścia minut potem siedzieli razem na podłodze pod ścianą. Ich oddechy mieszały się ze sobą w głębokich westchnieniach, zbijając się ponad ich głowami oraz tworząc niewidzialne nieskończoności. Jedna z playlist płynęła cicho po pobrudzonych ścianach, wplatając się między sploty ich ciał oraz przybliżając ich ku sobie coraz bardziej. Gruby koc otulał ich sylwetki. Chronił ich przed całym światem, krył ich w swoich przyjemnych ramionach, tak samo jak delikatna muzyka stawała się schronieniem dla ich poplątanych myśli oraz niewypowiedzianych słów. Złość spłonęła wraz z płaczem, ustępując miejsca spokoju. Dwie dusze nagrane na arkusze ciszy oraz milion uderzeń pary serc, rozpływające się pod wpływem ciepła ich ciał.
Sehun czuł na swojej szyi oddech Chińczyka, który opierał się o niego z zamkniętymi oczami i lekko rozchylonymi ustami. Muskał nimi co jakiś czas jego skórę, podczas gdy Oh składał niewinne pocałunki na jego złotej czuprynie. Gładząc dłonią jego pukle, zaciskał mocno powieki, wsłuchując się jedynie w dźwięk playlisty numer cztery. Wszystko było tak cholernie idealne, tak pięknie niepoprawne i cudownie słodkie. Tylko oni, wtuleni w siebie pod grubym kocem na zimnej podłodze przy ścianie. Żadnych niepotrzebnych przechodniów, albo rzeczy, których Sehun nienawidził.
Cisza rozmawiała za nich, pochłaniając każde niewypowiedziane wyznanie oraz tworząc wymarzone scenariusze. Długa historia o pseudo pisarzu, który historię swojej miłości potraktował jako nic nie warte gówno, oraz o dziewiętnastoletnim dzieciaku, zamieniającym to "gówno" w coś, co połączyło ich bardziej niż jakiekolwiek słowa. W jednym momencie Sehun pomyślał nawet, że chciałby to spisać. Chciałby napisać historię o odcieniu nieba w zimie, o nieznanych playlistach, o skrytych pozytywkach. Jednak to była tylko kolejna opowiastka o miłości oraz złamanych sercach. Kiedyś pewnie ciśnie nią o ścianę, albo będzie co noc podpalał jej rogi zapalniczką. Nie chciał tego. Kurewsko tego nie chciał, ale oddech Luhana był zbyt gorący, żeby nie roztopić jego oziębłej duszy.
- Wiesz dlaczego płakałem tamtego dnia, gdy pokazałeś mi mężczyznę grającego serenady? - spytał Luhan, kierując pytanie wprost w szyję Sehuna oraz muskając jego szyję z każdym słowem. - Bo śpiewał o czymś, co brzmiało zupełnie jak moja historia. Śpiewał o tym, jak pięknie wygląda wschodzące słońce i o wyjątkowości chwil, które można spędzić z kochającą cię osobą. O tym, że budzenie się rano w ramionach kogoś, kto jest z tobą od zawsze, jest czymś równie pięknym, co dzieła samego da Vinci. Śpiewał o letniej miłości oraz o jej stracie. O domkach na wzgórzach, o ptakach trzepoczących skrzydłami, o zapachu skoszonej trawy i smaku poziomek. Poczułem, jakbym znowu tam był. W jego ramionach. Z jego ustami na swoich, w koszulce pachnącej jego odwagą... też kogoś straciłem, Sehun. Chyba każdy z nas stracił kogoś w swoim życiu. Zaczęło mi się nawet wydawać, że ludzie stworzeni są po to, żeby odchodzić. A potem uświadomiłem sobie, że tylko niektórzy tak robią. Inni stworzeni są po to, żeby być zostawionymi. I ja chyba należałem do tej grupy.
- Luhan - wyszeptał Oh z uwydatnioną troską oraz delikatnością, podczas gdy gorące krople powoli płynęły po jego skórze na szyi oraz obojczyku. - Może i masz rację, ale wiesz co ci powiem? Ludzie zawsze zostawiają po sobie ślady. Czy to na śniegu, na piasku, na błocie... znajdziesz je wszędzie. Nawet tam, gdzie nie możesz ich zobaczyć. I ludzie robią to świadomie. Wiedzą, że coś po sobie zostawią, ale pomimo to idą naprzód, kochają mocniej, śmieją się głośniej, zostają na dłużej. I, okej... ludzie zawsze odchodzą. Ale zawsze pozostawią za sobą drogę powrotną w postaci swoich odciśniętych odcisków na twoim sercu. A wiesz dlaczego? Bo ludzie są stworzeni też po to, aby powracać.
- Mówisz tak, jakby on do ciebie wrócił - odpowiedział, prawie niedosłyszalnie, by w następniej chwili zacisnąć mocniej powieki oraz złożyć motyli pocałunek na szyi chłopaka. - Naprawdę mi przykro, Sehun.
- Mnie też jest przykro, ale to przeszłość, a ja cholernie się cieszę, że dałem mu odejść. Boli mnie tylko fakt, że naprawdę to zrobił. Wiesz, Lu... nie poszedłem na pogrzeb. Nasze ostateczne "dobranoc" miało miejsce w łóżku. Tam się pożegnaliśmy, a mi to wystarczało. Powiedziałem mu, wtedy że go kocham. Kurewsko kocham. I ten jeden, jedyny raz usłyszałem od niego, że jeśli naprawdę go kocham, to pozwolę mu pewnego dnia zniknąć, bo taki jest porządek rzeczy. A potem powiedział, że też mnie kocha. I kochał mnie z każdą sekundą coraz bardziej. Tak twierdził.
- Dalej go kochasz?
- Nie mogę kochać moich wspomnień, bo one mnie wyniszczają. Kochałem go i to wszystko. Epilog. Nie ma już nic więcej, wszystko się wypaliło i może jestem trochę za to wdzięczny. Człowiek nie może kochać czegoś, co już nie istnieje. Jedynym wyjściem jest wiara - pociągnąwszy cicho nosem, przycisnął mocniej blondyna do swojego ciała, dzieląc się z nim swoim ciepłem oraz wsłuchując w nuty głębokiej zimy. - Ale ja już w niego nie wierzę. Dał mi do tego powody. Taka jest prawda. Jeśli chcesz, aby ludzie zaufali ci bezgranicznie, przede wszystkim sam musisz sobie ufać. A on sobie nie ufał. I dlatego przyłożył do swojej skroni lufę pistoletu. I nie, ja wcale nie nazywam samobójstwa tchórzostwem. Mówię tylko, że jego serce nie wytrzymało takiego nadmiaru uczuć, a ja nie mogłem robić nic innego, jak tylko powtarzać, że nadal go kocham.
▲▼
Następne wieczory mijały powoli oraz subtelnie, a śnieg skutecznie zatrzymał młodego Chińczyka za drzwiami Mockingbird. Światła stawały się bardziej widoczne, podczas gdy niebo zamrażało gwiazdy wraz z chmurami. Tak samo, jak jesień w mieście należała do ohydnych pór roku, tak królowa śniegu była jednym z najpiękniejszych kłamstw, lśniąc w słabym słońcu. Przywoływała co noc do okna dwie zmarznięte dusze, by patrzyły na przemienianie przez nią świata i rozmawiały na ten temat przez telefon. Zbliżyła do siebie pseudo pisarza oraz zbuntowanego dzieciaka bardziej, niż wcześniejsze momenty niebezpiecznych bliskości. Szkicowali wspólnie dymem papierosowym prawie codziennie, marznąc na balkonie oraz śmiejąc się z nowych lokatorów w hotelu. Poznawali playlisty Sehuna na zupełnie nowe sposoby, liczyli niedoskonałości na swoich ciałach oraz narzekali na to, jak bardzo bolą ich głowy po wieczornym piciu.
Nigdy również nie wrócili do sprawy z notatnikiem, a ich rozmowa pod kocem poszła w zapomnienie. Ciepło skóry Sehuna pojawiało się w umyśle Luhana prawie co noc i chociaż przyłapywał sam siebie na wyobrażaniu sobie, że zasypia przy jego boku, ani razu nie przemknęło mu przez myśl, żeby zaproponować mu wspólne spędzenie nocy. Zazwyczaj około pierwszej szedł do swojego pokoju. Zostawiwszy apartament Koreańczyka wraz z playlistami, które już parę razy ukołysały go do snu, kładł się na swoje własne, zimne posłanie, a potem zasypiał, trzymając w pamięci woń Calvina Kleina oraz dotyk lodowatych dłoni chłopaka.
Dwa tygodnie po ich ostatniej, szczerej rozmowie oraz prawdziwym zbliżeniu, w apartamencie Luhana rozległo się dzwonienie telefonu, a on sam nie musiał patrzeć na wyświetlacz żeby domyślić się, kto dzwoni. Piosenka za ścianą ucichła w jednej sekundzie, wprowadzając na bladą twarz dziewiątnastolatka nikły uśmiech.
- Hej Sehun - powiedział do aparatu, po czym mimowolnie skierował wzrok w stronę swoich drzwi balkonowych.
Był późny wieczór, okolice Mockingbird powoli kładły się spać, tak samo jak niespełnione dzisiaj marzenia. Oddechy stawały się głębsze, a wyznania trwalsze i właśnie takie klimaty sprawiały, że Lu czuł się jak w niebie. Zwłaszcza, że biały puch wirował za oknami, błyszcząc się w elektrycznym świetle ulicznych lamp.
- Lu, robisz coś dzisiaj? Wpadłbyś na parę butelek piwa?
- O tej godzinie? Myślałem, że już śpisz.
- Tak, facet z bezsennością miałby iśc spać o dwudziestej trzeciej, dobre - roześmiał się. - Czekam na ciebie, bądź za pięć minut - dodał, po czym rozłączył się, przerywając połączenie.
I faktycznie.
Pięć minut potem spotkali się w zapuszczonym apartamencie pisarza. Luhan siedział na jego biurku, machając beztrosko nogami oraz ściskając w palcach butelkę jakiegoś piwa. Sehun natomiast szwędał się po całym pokoju tylko po to, aby odkryć kolejne zakurzone zakamarki. Siedzieli w kompletnej ciszy, nawet wieża stereo nie wydawała z siebie żadnych dźwięków. Zima wsunęła się pomiędzy przestrzeń między ich ciałami, podczas gdy alkohol rozgrzewał ich od środka. Stwarzali razem cudowny kontrast pomiędzy dwoma zaplątanymi w ciemność pytaniami, bo pomimo tego, że za oknem panowała temperatura ujemna, Sehun był ubrany tylko w swój ukochany tank top.
Podczas gdy Chińczyk zaczął się zastanawiać, czy nie jest mu zimno.
- Możesz tu podejść? - zapytał w końcu prawie że szeptem i odłożywszy na drewniany blat butelkę piwa, wyciągnął rękę do swojego towarzysza. Ten wahał się przez chwilę, by następnie uchwycić dłoń Luhana oraz nikle zniwelować przestrzeń ich dzielącą. - Dlaczego ty zawsze chodzisz w tym cholernym tank topie... - mruknął bardziej do siebie, niż do niego. Sehun się uśmiechnął.
- Mówiłem, że jest mi ciepło. Przeszkadza ci on?
- Nie, tylko... - Przejechał powoli opuszkami palców po jego nagich i wytatuowanych ramionach, cały czas śledząc jego skórę wzrokiem oraz natrafiając na maleńkie blizny, niedoskonałości czy zadrapania. - Cały czas utwierdzasz mnie w przekonaniu, że człowiek wcale nie musi być perfekcyjny, żeby być idealnym.
- Co masz na myśli? - wyszeptał wprost do ucha Chińczyka, obserwując jego poczynania swoją skórą, z zamkniętymi oczami i otwartym umysłem.
- Jesteś pisarzem, powinieneś zrozumieć. - Przełknął ślinę, by w następnej chwili przenieść się na obojczyk mężczyzny, nagle nabierając ochoty na ucałowanie każdego skrawka jego skóry. - Ty wszędzie... masz jakieś pęknięcia. Mam na myśli... czuję je pod placami. Z tego punktu widzenia wcale nie jesteś nieskazitelnie piękny, bez żadnych rys na twojej sylwetce. Jak... jak tak teraz na ciebie patrzę, to naprawdę daleko ci do perfekcyjności, ale czy to oznacza, że nie jesteś idealny?
Sehun jedynie się zaśmiał cicho, wędrując gorącym oddechem po bladej aparycji chłopaka. Poczuł, jak Luhan zadrżał pod wpływem jego dotyku oraz bliskości, co podobnie oddziałowywało na jego osobę; czuł się jak w cudownym amoku, oferującym mu niesamowite ciepło niewielkiego ciała. W tym samym momencie, w którym głębokie westchnienie Chińczyka odnalazło miejsce tuż przy obojczyku starszego mężczyzny, ten nikle musnął swoimi spierzchniętymi wargami odsłoniętą skórę jego szyi.
- Uwielbiam cię - wyszeptał cicho, podczas gdy te dwa słowa otuliły myśli Luhana, który zacisnął na nich swe palce, usilnie się ich trzymając, niczym ostatniej deski ratunku.
- Sehun, ja chyba...
- Ciii... - uciszył go w najpiękniejszy ze wszystkich sposobów, aby złożyć kolejny pocałunek na szyi blondyna. Następnie odsunął się powoli od jego skóry i spoczął wzrokiem na twarzy chłopaka, analizując spojrzeniem jego usta, nos, oczy, brwi, policzki oraz blond kosmyki okalające całe to dzieło sztuki. Zbili się w spojrzeniu w tym samym momencie, w którym kciuk Sehuna odnalazł dolną wargę Azjaty i przesunął po niej opuszkiem, zatrzymując go na środku. - Jesteś piękny... - dodał szeptem, uchylając powoli jego malinowe usta oraz zbliżając do nich te swoje.
- Jesteś tak kurewsko piękny... - powtórzył jeszcze, a potem złączył ich wargi w delikatnym pocałunku, usuwając swój palec oraz nadając temu zbliżeniu jak najwięcej subtelności wymieszanej z powolnością.
Luhan smakował jak niebo w zimie. Przypominał w swoich poczynaniach kwitnący bez oraz trzepoczące skrzydłami ptaki. Być może rozpływał się pod naciskiem popękanych ust Oh, chociaż jego ręka jakby sama odnalazła kark chłopaka. Coś zawisło ponad ich klatkami piersiowymi niczym mgła nad śpiącym miastem i to coś dodało odwagi im obu, umożliwiając im spotkanie się w pełnym tęsknoty zbliżeniu. Wszystko to było połączeniem słodkiej historii o nigdy nie spadających jesiennych liściach oraz gorzkiej opowiastce o nieskończonym mrozie. Raz po raz smagające siebie nawzajem języki, zamknięte oczy, desperacko muskane wargi. Gdyby nie to, że Sehun kompletnie zapomniał się w tym momencie, prawdopodobnie wziąłby Luhana na ręce i położył na łóżku, jednak właśnie teraz zależało mu tylko na jednym. Na tym cholernym pocałunku. Pierwszy raz w swoim życiu chciał iść powoli, najwolniej jak się dało, najdelikatniej oraz najpiękniej.
Luhan, on...
On zasługiwał na to, aby zatrzymać dla niego padający śnieg. Zasługiwał na to, żeby kawałek po kawałku odkrywać jego porcelanową skórę, zasługiwał na to, żeby otulać go w niewielkie drobiazgi. Chciał, aby Luhan to poczuł.
Żeby poczuł to tak, jak teraz czuł usta Oh.
Palce Luhana smagały delikatnie włoski na karku Sehuna, gładząc spokojnie jego skórę oraz przedłużając ich kontakt tak bardzo, jak tylko się dało. Tańczył powoli z mężczyzną pomiędzy ich splecionymi ciałami, smakował jego cichych wyznań oraz wydobywając z tego pocałunku to, co najlepsze. Parę sekund kompletnego zapomnienia.
Moment, w którym się od siebie oderwali, tak naprawdę nie istniał. Sehun nie odsunął się od Luhana nawet o jeden centymetr, mieszając swój oddech z nim. Nadal miał rozchylone usta, tak samo jak jego towarzysz. Nie otworzyli oczu. Po prostu istnieli.
- Zostań na noc - wykrztusił wprost między lekko opuchnięte wargi Lu, usilnie powstrzymując się od zasmakowania ich po raz kolejny. - Proszę.
Nie musiał powtarzać dwa razy.
Godzinę po tym Luhan otulony był w zapach perfum Koreańczyka oraz jego przydużą koszulkę. Miał na sobie również swoje bokserki i pomimo próśb Sehuna, nie wrócił do apartamentu po swoją piżamę. Było mu dobrze i wygodnie, a temperatura ciała Oh ogrzewała go lepiej niż jakikolwiek ubiór czy koc.
Noc była naprawdę czysta. Gwiazdy spokojnie lśniły pomiędzy ulicznymi lampami, a księżyc rzucał nikłą poświatę na wyciszone ulice. Mockingbird pogrążone było w stoickiej błogości, tak samo jak serce młodszego chłopaka. Każda jedna rzecz niegdyś całkowicie pobudzona do życia, w tej chwili umierała na jego oczach z wyrazem cudownej niepamięci na aparycji. Świat powoli chował się pośród zabrudzonych butelek taniego wina, podczas gdy bogacze wybywali na błyszczące parkiety, bo była to godzina zbicia się dwóch światów. Jedni zasypiali, inni się budzili. Można by powiedzieć, że było tak późno, że prawie wcześnie, jednak Luhan wiedział, że tylko mu się wydawało; gwiazdy pierwszorzędnie zastąpiły światło słoneczne, co należało do najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek przyszło mu oglądać.
- Cudownie, hm? - mruknął Sehun, podchodząc od tyłu do stojącego przy oknie balkonowym Luhana. Ten nawet się nie wzdrygnął, jakby spodziewał się tego, że wcześniej czy później pisarz do niego podejdzie. - Najciemniej jest zawsze przed świtem i właśnie wtedy gwiazdy świecą najpiękniej.
- Która jest godzina?
- Nie mam pojęcia - uśmiechnął się, po czym stanął zaraz obok chłopaka i wsunąwszy ręce do kieszeni spodni dresowych, wziął głęboki oddech. - Ale powinniśmy już rozmawiać na balkonie paląc papierosy.
- Chcesz wyjść na fajkę?
- Nie. Jest mi tutaj naprawdę dobrze - spojrzał na swojego towarzysza, by podejść bliżej oraz objąć go ramionami. Gorący oddech Lu wbił się w nagi tors Sehuna, przez co jego serce przyspieszyło dwukrotnie. Coś podpowiadało mu, że to naprawdę kiedyś może zaboleć, jednak ta chwila była tak wyśmienicie harmonijna, jakby zaplanowana z góry całe lata przed tym, jak się spotkali.
- Co będziemy robić rano? - zapytał Chińczyk, otrzymując w odpowiedzi chwilę długiego milczenia.
- Możemy nie robić nic, jeśli chcesz. Możemy wstać o pierwszej po południu, wyjść na papierosa, wypić kawę oraz zmarnować pół nocy na bezsensowne rzeczy.
- Odpowiada mi ta wizja, Sehun - mruknął i zamknąwszy oczy, schował twarz w klatce piersiowiej mężczyzny. - Mogę cię o coś poprosić?
- O co tylko chcesz.
- Powiedz coś. Coś cholernie pięknego. Jedną z tych rzeczy, które wielcy pisarze zapisują na wyrwanych z notatnika kartkach, a potem przyciskają je do piersi jak największy skarb. Powiedz coś, co sprawi, że na chwilę przestanę oddychać. Proszę.
Sehun uniósł lekko brwi, po czym objął Luhana mocniej, umożliwiając mu wsłuchanie się w bicie swojego serca. Coś jakby rozsadzało go od środka i doskonale wiedział, co to było. Pomimo tego, że nie czuł tego od naprawdę dawna, w tej chwili wróciło do niego ze zdwojoną siłą, a on czuł to całym sobą, jakby nigdy nie zapomniał tego smaku.
- Wiesz co zawsze było moim marzeniem? - zaczął szeptem, wbijając spojrzenie w śpiące miasto oraz delektując się bliskością drugiego Luhana, jakby była to jedyna prawdziwa rzecz pośród całej doby ponurych kłamstw. - Napisać coś, co zostanie w umysłach ludzi przez długi czas. Naprawdę długi. Coś, co zostanie po mnie wtedy, kiedy pogrzebią mnie sześć stóp pod ziemią. Coś, co wyciśnie łzy z oczu czytelników, ale też coś, co sprawi, że będzie ich bolał brzuch ze śmiechu. Moje marzenie to jedna przepiękna historia z której będę naprawdę dumny. Na którą popatrzę ze łzami w oczach, a potem będę obserwował, jak ludzie odkopują przy niej swoje zakurzone uczucia i czują je kolejny raz, jakby nigdy nie przestali. Chciałbym napisać coś, co zostanie zapamiętane. Nie marzę o sławie, o bogactwie, o fortunie, o tysiącach znajomych, drogich samochodach czy tych wszystkich gównach, które są ohydnym bonusem do sukcesu. Marzę o pamięci. Nie chcę nowych okładek, niepoplamionych stronic czy doskonale zachowanej czcionki. Marzę o pozaginanych rogach, wyblakłym tekście, poplamionym grzbiecie oraz o śladach długiego posiadania. Nie chcę stać się kimś ważnym dla całego społeczeństwa. Chcę stać się po prostu kimś dla każdego człowieka z osobna. Chcę być pisarzem, Luhan. Takim prawdziwym. Chcę być pisarzem, którego nigdy nie złamie krytyka. Chcę być pisarzem, którego imię i nazwisko pokryje się kurzem gdzieś pomiędzy ulubionymi powieściami jakiejś pary w podeszłym wieku. Zależy mi tylko na tym. Wiem, że to niemożliwe, bo ostatnio ludzie rzadko pozwalają sobie na chwilę słabości przy starych książkach, ale pomimo wszystko pragnę być baśniopisarzem, który zostanie zapamiętany. Chcę, żeby babcie czytały moje opowieści na dobranoc swoim wnukom, a potem odkładały na półkę z precyzją i delikatnością. Żeby ludzie wreszcie zauważyli, ile serca trzeba włożyć w każde jedno słowo na pustej kartce, żeby oni wszyscy dostrzegli to, że moje serce jest w malutkich kawałkach, bo wszystko, co miałem, umieściłem na stronicach mojej własnej opowieści. Cierpiałem z nią, płakałem, rozpadałem się, śmiałem, włożyłem w nią wszystko. I po prostu chcę, żeby oni to dostrzegli.
Ale wiesz co, Luhan? Ludzie są ludźmi.
I doskonale wiedzą, że nie ma w nich nic pięknego.
Tak samo jak w tych wszystkich historiach, które udało im się stworzyć.
▲▼
Za każdym razem jak Luhan jakimś sposobem lądował w apartamencie Sehuna, witał go odgłos stukania palców na maszynie pisarskiej. Skupiony na swojej pracy Oh, siedział naprzeciwko jednego z okien, wbijając spojrzenie w powoli zapełniającą się kartkę papieru. Na jego twarzy malowała się dziwna satysfakcja, gdy postawiał kolejny przecinek, czy kropkę, a ślizgające się po jego aparycji promienie niknącego słońca sprawiały, że raz po raz odrywał wzrok od swojego dzieła i kierował go za okno, pogrążony w niemym zachwycie.
Była to jedna z tych rzeczy, które definiowały dzień w apartamencie pseudo pisarza.
Zwykle, gdy przychodził Luhan, Sehun rzucał mu jeden ze swoich uśmiechów, by następnie wrócić do pisania i nie odezwać się aż do momentu, w którym chłopak znikał za drzwiami. Chińczyk natomiast nie odzywał się ani słowem; niekiedy sprzątał jego apartament, innymi razy wychodził na balkon, żeby posłuchać gitary, albo po prostu siadał na łóżku oraz obserwował mężczyznę, przypisując mu wymyślne przymiotniki w umyśle. Nie potrzebował czułych przywitań czy wiecznie trwających pocałunków. Trzymał się tego jednego uśmiechu pisarza, który witał go codziennie, sprawiając, że Luhan od razu przypisywał ten dzień do udanych.
Nie byli w związku, chociaż niekiedy zachowywali się jak para. Czasami Luhan zasypiał wtulony w starszego mężczyznę, podczas gdy ten obserwował stoicki wyraz marzenia sennego na jego anielskiej twarzy. Innymi razy Chińczyk po prostu siadał na biurku, by skraść krótki pocałunek zapracowanemu Azjacie. Były to te małe drobiazgi, które Sehun uważał za potrzebne, a Luhan za zbędne.
Ich życie stało się spokojne oraz subtelne, a relacja między nimi zmieniała się z każdym dniem. Była trochę jak rozpływające się płatki śniegu, jak to kiedyś powiedział Oh, jednak gdy blondyn zaczął doszukiwać się jakiegoś głębszego znaczenia, ten zaśmiał się i dodał, że chodzi tylko o jej piękno. Nic więcej.
I za każdym razem, jak Lu pytał o to, czy zamierza o nich kiedyś napisać, Sehun zaprzeczał, chociaż chłopak przyłapywał go na wracaniu wspomnieniami do ich pierwszego spotkania, potem kolejnych i kolejnych, by zakończyć na niepościelonym posłaniu z dwoma splecionymi duszami. Luhan nie miał nic przeciwko historii o nim. Był taki sam, jak wszyscy inni przed nim; chciał, aby Oh o nim napisał. Nie chodziło o sławę, czy o miłość nieznajomych mu osób. Bardziej zależało mu na tym, żeby to Koreańczyk znalazł powód, aby przenieść jego istnienie na bezcenne kartki jego nowej powieści. Chciał po prostu wiedzieć, że liczy się dla niego na tyle, żeby o nim napisać.
Działało to w dwie strony, bo Oh chciał, żeby Luhan zaczął o nim śpiewać.
- Nad czym pracujesz? - spytał pewnego popołudnia Chińczyk, gdy mężczyzna wstał na chwilę od biurka, by uruchomić wieżę stereo oraz włączyć playlistę numer dwanaście. Chaotyczna i głośna. Azjata skrzywił się nieznacznie.
- Staram się pracować nad swoim życiem.
- Chodzi mi o to, co teraz piszesz...
- Mi też. - Oblizawszy spękane wargi, chwycił za ucho kubka kawy, po czym wziął łyk i spojrzał na Luhana. Ten uniósł lekko brwi, jednak jego towarzysz jedynie się uśmiechnął, powracając na dawne miejsce i kończąc temat. - Luhan, muszę cię o coś zapytać.
- Pytaj - westchnął głęboko, podczas gdy Oh ponownie przerwał pisanie.
- Wierzysz w szczęśliwe zakończenia?
Zamrugał szybciej. Nie chciał na to odpowiadać. Prawdopodobnie Sehun miał teraz pod palcami historię ich miłości, podczas gdy Lu nie wierzył w żadne szczęśliwe zakończenie. Jednakże właśnie takiego pragnął dla nich obu.
- Nie... - powiedział po dłuższej chwili szeptem, na co Koreańczyk chwycił paczkę papierosów, wyciągnął jednego oraz podpalił końcówkę.
- To tak jak ja. Wiesz co to białe kłamstwa, prawda? - spytał, a gdy Luhan skinął głową, Sehun zaciągnął się mocno dymem papierosowym, odchylając na krześle do tyłu. - Uznajmy, że zakończenie mojej nowej historii będzie takim białym kłamstwem. Szczęśliwe zakończenia nie istnieją, fakt. Nigdzie ich nie ma, więc ja nie będę pisać o czymś, co nie egzystuje. Stworzę takie zakończenie. Stworzę po to, żeby wszystko skończyło się dobrze i nazwę to białym kłamstwem. Uważam, że ta historia zasługuje na coś szczęśliwego. Co o tym myślisz?
- Napisz tak, jak uważasz. Nie umiem ci doradzić, bo to twoja opowieść.
- Nasza - uśmiechnął się nikle. - Nie zapominajmy o tym, kto mnie zainspirował do napisania jej.
Luhan przytaknął, po czym wyciągnął peta z paczki Sehuna. Wychodząc na balkon, rzucił mężczyźnie jeszcze jedno spojrzenie, by zapamiętać słodycz jego otulonej w dym papierosowy sylwetki. Było w nim coś pięknego i Chińczyk skłamałby mówiąc, że w ogóle tego nie dostrzegał.
Życie powoli spowalniało swoje tempo, dając chłopakowi niebo o odcieniu śniegowych chmur. Zbliżały się święta.
Praktycznie każde spędzał ze swoją rodziną, jednak już teraz doskonale wiedział, że przełamie tą tradycję. Zamierzał spędzić grudzień w towarzystwie wytatuowanego amatora, który najprawdopodobniej wolał towarzystwo maszyny do pisania oraz szlugów. Nieśmiertelnik zwisał z jego szyi, przykuwając jego uwagę częściej, niż przechadzający się po jego apartamencie blondyn, zupełnie, jakby wymazał go z pamięci na te parę śnieżnych dni. Luhan nie miał nic przeciwko. Jego nigdy nikt nie dostrzegał.
Żył w bezpiecznym cieniu, schowany przed całym złem tego świata oraz spowity w swoje własne wspomnienia. Szukał swojego miejsca na świecie, jednak był tak przerażony znalezieniem go, że po prostu czekał, aż ktoś do niego podejdzie, wyciągnie rękę i pomoże mu wyjść z tej pieprzonej dziury. Być może zrobił to Sehun i dlatego Luhan miał do niego taki sentyment, ale doskonale też zdawał sobie sprawę, że jeśli coś pójdzie nie tak, to trafi przez pisarza w jeszcze większe bagno, niż był przed tym wszystkim. Ale to chyba było w porządku, bo żył w tym gównie odkąd pamiętał. Zdołał się przyzwyczaić.
Nienawidził siebie. Nie, nie miał depresji, czy jakiejkolwiek choroby psychicznej, po prostu nie akceptował tego, czym się stał. Był wiecznie goniącym za swoimi wzorcami dziewiętnastolatkiem bez jakiegokolwiek pomysłu na przyszłość czy chociażby parę kolejnych dni. Był zagubiony. Chciał wrócić, ale nie wiedział, skąd przyszedł. Stracił siebie gdzieś po środku bezcelowej wędrówki, ale nie był w tym jako jedyny. Wiedział, że było milion dzieciaków takich, jak on. Spotykał ich wszędzie. Najczęściej w swoich własnych myślach.
Gdy myślał o Sehunie, jego umysł automatycznie wyobrażał sobie zapach Calvina Kleina oraz żrącego dymu. Nieprzespane noce, stracone poranki, niepoprawne wieczory. Parę przełamanych rutyn oraz płatki łagodnego śniegu. Gdyby miał opisać Oh jednym słowem, wybrałby "niepoprawny". Bo taki właśnie on był. W każdy możliwy sposób.
Dni mijały powoli, podczas gdy Lu przestał przychodzić do apartamentu Sehuna. Prawdopodobnie uznał, że jedynie by mu przeszkadzał, chodząc bez sensu po jego pokoju oraz stwarzając niepotrzebny hałas. Spędzał godziny w swoim własnym łóżku, wpatrując się w jasny sufit oraz słuchając playlist wypływających zza ściany. Wieczory stawały się zimniejsze, ludzie dalsi, rzeczy trudniejsze, a piosenki głośniejsze.
Taki był porządek rzeczy w Mockingbird.
I taki był porządek rzeczy w sercu Oh Sehuna.
▲▼
23:57
Od: Sehun
Dlaczego już nie przychodzisz?
▲▼
Piętnastego grudnia w Mockingbird zaczęła panować w pełni świąteczna atmosfera. Za oknami z nieba sypały ludzkie marzenia, a mieszkańcy zabrudzonych uliczek targowali się na uderzenia serc. Piętnastego grudnia parę światełek na rynku zgasło, parę płaszczy przemokło i parę dzieciaków zapomniało jak się oddycha. Piętnastego grudnia alkohol lał się litrami.
Piętnastego grudnia wszyscy odczuwali samotność bardziej, niż wczoraj i mniej, niż jutro.
Dwudziestego grudnia wskazówki zegarów przestały się przesuwać, muzyka ucichła, a gitara zgubiła właściciela. Chodniki skryły się pod grubą powłoką wieloletnich kolęd, a powietrze pachniało zwiędłymi różami. Dwudziestego grudnia ludzie zostali zastępieni przez przepływające i nic nie znaczące cienie, a łzy przybierały odcień zimowego sklepienia.
Dwudziestego grudnia chmury upijały się wraz z bezdomnymi sercami, a samotni mieszkańcy odnajdowali przyjaciół w butelkach taniego wina.
Dwudziestego piątego grudnia niebo rozpadło się na pół, czego skutkiem było jeszcze większe poczucie beznadziejności, które wypełniało niewielkiego Chińczyka. Dwudziestego piątego grudnia gwiazdy przestały świecić, a iskierki w ciemnych oczach błyszczeć, podczas gdy świąteczna atmosfera została sprzątnięta pod dywan tęsknoty. Zamknięta za grubą, jasną ścianą, wraz z nieznanymi playlistami oraz ciepłem znajomego ciała.
Dwudziestego piątego grudnia Luhan przyłapał samego siebie na wpatrywaniu się w ścianę naprzeciwko jego łóżka. Ściskał w pięści swój telefon, licząc w umyśle sekundy do wybicia północy. Dwanaście, jedenaście, dziesięć...
23:59
Od: Sehun
Luhan.
23:59
Do: Sehun
Jesteś pijany, prawda?
00:00
Od: Sehun
Nie jestem pijany. Po prostu trochę za tobą tęsknię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro