ᴘʀᴏʟᴏɢᴜᴇ
— Nie pamiętam ostatnich momentów najpiękniejszych lat mojego życia, nie pamiętam zapachów i dźwięków, które towarzyszyły mi w tych chwilach oraz nie wiem, kiedy to wszystko umknęło mi między palcami. Jak przesypujący się piasek, tak wspomnienia uciekały spośród mojego umysłu oraz serca, a ja nigdy do końca nie miałem pewności, czy pragnę takiego zakończenia. Jesień tamtego roku była cudowna, zima jeszcze piękniejsza, a wiosna pachniała odurzająco. Wszystko było jakieś niepoprawne, tak samo jak to, co przeżyliśmy.
To nie tak, że nie byłem gotowy na taki epilog, bo byłem. Ludzie tacy, jak on, zawsze kiedyś odchodzą, podczas gdy ja nie miałem nic do gadania. Przyszyliśmy sami siebie do pewnych grup utworzonych w naszej podświadomości i od nich już nie było ucieczki. Wszystko toczyło się tak, jak miało się potoczyć i chociaż nie narzekam na żadną łzę, jaką przez niego wylałem, cały czas przyłapuję siebie na powtarzaniu w stronę pustego pokoju, że byłoby lepiej, gdybym nigdy go nie poznał. Przeczyłem sam sobie przez cały ten czas, ale on robił to samo, bo jednego dnia mówił, że nigdy mnie nie zostawi, a drugiego zapominałem, jak biło jego serce, bo to zrobił. Nie twierdzę, że postąpił źle, bo zrobił to, co uznał za poprawne. Był nieobliczalny, a ja chyba nigdy go nie znałem.
Nie pamiętam momentu, w którym go pokochałem, ale wiem, jaki odcień miało wtedy niebo. Wyglądało jak czysta łza, jak zamarznięte jezioro albo jak skostniałe serce. Wyglądało cudownie. Miało odcień przejrzystej szarości, płatków śniegu oraz ulicznych oddechów.
Wiem, że on też pamięta tylko to.
Rozstaliśmy się w miłej atmosferze, nie było krzyków czy kłótni. Tylko niewypowiedziany spokój. On odszedł w swoją stronę, a ja w swoją, bo tak kończyła się każda z jego historii. Każda opowieść, jaką kiedykolwiek udało mu się stworzyć, posiadała w epilogu pożegnanie, nieważne, czy bohater umierał, czy po prostu odchodził. Byłem jedną z takich jego historii, to wszystko było tylko jedną z jego historii. Czuję się naprawdę cholernie dobrze wiedząc, że on kiedyś o mnie napisze. Ma teraz w zanadrzu opowieść o niebie w zimie. Naprawdę dobrą. Chciałbym mu pogratulować tego, że udało mu się stworzyć coś tak cudownego, ale, no cóż... nie ma go tu. Chyba nigdy nie było.
Zima tamtego roku... nie pamiętam jej. Ale pamiętam smak jego ust. Pamiętam jego zapach wymieszany z postukiwaniem palców na maszynie pisarskiej. Pamiętam sposób, w jaki stawał się dziełem sztuki. Pamiętam smak jego spierzchniętych warg oraz dotyk wilgotnego oddechu na mojej szyi. Pamiętam odcień jego skóry wraz z metalicznym prostokątem zwisającym na chudym łańcuszku. Pamiętam gorąco jego serca oraz metodę jaką płatki śniegu roztapiały się na jego powiekach.
I pamiętam odcień tamtego nieba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro