ᴏɴᴇ.
Charakterystyczne dla pociągów postukiwanie szyn, mieszanka wszelakich perfum czy innych, surowych dla nosa zapachów. Wszędzie rozbrzmiewające nawoływania czy przekleństwa, ciche śmiechy oraz wyznania. A poza tym przenikliwa cisza.
Gdy na chwilę cały przedział milknął, do uszu osób w nim przebywających docierały wszystkie te dźwięki, które do tej pory były zakłócane. Wydostawały się na zewnątrz, chociaż trochę łagodząc zapach dymu papierosowego, który osiadł się w maszynie jak mgła nad budzącym się do życia miastem. Gdzieś za oknem rozbrzmiała muzyka. Głośna, urywana. I śpiewy.
Jesień w tej części Seulu przywitała mieszkańców odgłosem brukowanych wspomnień oraz wonią zgniłych kwiatów. Lato przeminęło tak szybko, jak się pojawiło, zmuszając brązowe liście do spadnięcia z drzew nikłymi spiralami. Pomimo tego, że pogoda zawsze i wszędzie jakoś dawała ludziom w kość, to tegoroczna jesień była miłym odstępstwem od rozbieganych spojrzeń; wszyscy jakby zapadli w melancholiczny sen, opierający się na cichych westchnieniach ku temu, że za parę tygodni nadejdzie zima. Poszczególne pory roku zawsze znajdowały jakieś sposoby na to, żeby przykuć uwagę zafrasowanych Azjatów, jednak był to krótkie i przelotne zamyślenia. Jak romanse. Wszystkie "niech to trwa wiecznie" kierowane do kolejnych ludzi, synonimy cierpienia i przebrzydłych poematów o wschodzącym słońcu. Jesień w Azji kojarzyła się każdemu z czymś innym; dla niektórych był to smród spalin, dla innych dźwięk gitary. Odgłos odlatujących ptaków lub nadchodzącego skrzypienia śniegu pod grubymi butami. Nastolatkom ta pora roku zwykle kojarzyła się z wytartymi na kolanach dżinsami oraz śmierdzącymi petami kurtkami. Rozwiane włosy, duże samochody, muzyka na cały regulator i szeptanie życzeń za każdym razem, jak widziało się godzinę 11:11. Smakowe papierosy, drażniąca gardło wódka oraz ohydne piwo. Jesień w Seulu.
Wyciągając telefon z kieszeni swoich starych dżinsów, Luhan oblizał spierzchnięte wargi. Zegarek na aparacie wskazywał dokładnie piętnastą osiemnaście w południe, a mała notatka w rogu głosiła, że dokładnie o szesnastej ma się stawić w hotelu Mockingbird. Oddalony od centrum Seulu o czterdzieści minut jazdy pociągiem oraz posiadający cztery złote gwiazdki zdobiące ścianę zaraz nad wielką nazwą hotelu. Powodem, dla którego Luhan właśnie tam zamierzał spędzić kolejne cztery tygodnie, była praca jako asystent początkującego pisarza. Zatrudnił go tylko dlatego, że Luhan zgłosił się jedyny na to stanowisko. Oferta pracy nie była zachęcająca, a Luhan potrzebował pięniedzy, więc jeszcze tego samego wieczoru, którego znalazł ogłoszenie w gazecie, wykręcił numer nieznajomego i umówił się z nim na spotkanie w hotelu Mockingbird.
Data na wyświetlaczu wskazywała dwudziesty czwarty listopada, a ponura pogoda za oknem tylko utwierdzała w przekonaniu, że ów miesiąc będzie naprawdę ohydny. Mokry, brudny, senny i cichy. Wypełniony przekleństwami skierowanych w stronę jakby mnożących się kałuż. Wszystko w listopadzie takie właśnie było: przygnębiające.
Luhan mało przebywał poza domem. Raczej nie lubił podróżowania, bo zawsze wtedy siedział znudzony na tylnim siedzeniu vana swojego ojca i liczył mijane drzewa. Przejadły mu się nawet jego ulubione piosenki, które odtwarzał w kółko, wbijając wzrok za okno oraz powstrzymując się od głośnych prychnięć. Tym razem jednak pojechał gdzieś sam. Nie siedział rozwalony w pachnącym odświeżaczami i chemią samochodzie. Stał w prawie że pustym pociągu, mknącym przed siebie niczym jakaś rozmazana barwa. Był kompletnie sam, co być może trochę mu się podobało; nie miał kontroli ani żadnego denerwującego głosu, który powtarzałby mu, co ma robić. Był wolny. A przynajmniej dostał to, co w swoim umyśle ustawił jako definicja wolności.
Czuł się również, jakby wyrwał się z miejsca, w którym był więziony, chociaż tak naprawdę tylko opuszczał dom na miesiąc. Miał dobre życie, nigdy mu niczego nie brakowało. Nie narzekał, chociaż daleko miał do luksusów i wypchanego portfela. Żył, ciesząc się małymi rzeczami oraz spędzając noce na śpiewaniu autorskich piosenek. Nigdy nie mógł powiedzieć, że się nudzi.
Był więc szczęśliwy.
A przynajmniej wmawiał sobie, że tak było.
I to póki co wystarczało.
▲▼
Hotel posiadał ogromny ogród otaczający go z każdej strony oraz zapełniony parking, po którym błąkały się nieznajome osoby z dłońmi mocno zaciśniętymi na rączkach walizek. Budynek był wysoki i luksusowy, co sprawiło, że Luhan zaczął się mimowolnie zastanawiać, co on do cholery robi w takich okolicach. Nie pasował tutaj, tak samo jak jego wypłowiała kurtka i zapach nikotyny. Miał ochotę cofnąć się teraz do pociągu i wrócić do domu, jednak w tym samym momencie jego brzuch odezwał się głośnym burczeniem, a pamięć przywołała obraz pustego portfela. Wziął od rodziców tylko tyle, żeby wystarczyło mu na podróż oraz zameldowanie się w pokoju, bo, jak obiecał jego nowy pracodawca, zaczynał robotę od zaraz. Oznaczało to, że miał może dwadzieścia minut na odświeżenie się po podróży, po czym od razu musiał lecieć do pokoju nieznajomego pisarza, chociaż mianem tym nie chciał go nazywać. Mężczyzna nie podzielił się z Luhanem żadnym swoim dziełem, więc równie dobrze mógł kłamać tylko po to, żeby przyciągnąć do siebie zdesperowanych nastolatków. Najwidoczniej nawet to nie pomogło i podziałało tylko na niewielkiego Chińczyka, który aktualnie szukał po kieszeniach paczki papierosów oraz zapalniczki.
Był uzależniony, fakt. Nawet bardzo. Palił jak był szczęśliwy, smutny, zdenerwowany, podekscytowany, podniecony czy gdy po prostu mu się nudziło. Szlugi były nieodłącznym elementem jego życia, tak samo jak jego podniszczona i przybrudzona dżinsowa kurtka, którą miał zawsze i wszędzie, niezależnie od okazji. Nawet teraz okrywała jego chude ramiona, przez co chłopak sprawiał wrażenie drobniejszego niż był w rzeczywistości. Ta kurtka przetrwała chyba już wszystko; nieraz była przypadkiem przypalana papierosem, zalana drinkami, deptana, prana w jeziorze oraz chyba widziała wszystkie rockowe koncerty, na które wybrał się Chińczyk. Buzowały w niej wszelakie wspomnienia, a sentyment do niej rósł z każdym dniem, przez co przylgnęła do chłopaka tak mocno, że nie miał serca zostawiać jej w domu. Nawet na ten długi miesiąc, chociaż w listopadzie dni były wyjątkowo krótkie.
Gdzieś z oddali doszły do jego uszu pierwsze dźwięki jednego z utworów Kings of Leon. Kącik ust nastolatka drgnął do góry, a zwisający spomiędzy jego warg papieros zachybotał się niebezpiecznie. Luhan objął mocniej jego filrt i skierował spojrzenie w stronę samochodu, z którego wydobywał się zachrypnięty oraz ostry wokal Caleba Followilla. Drażniący dym popłynął wprost do płuc Chińczyka, zadomawiając się tam na parę dłuższych chwil oraz paląc jego przełyk. Może nie wszystko było tak pochmurne i beznadziejne, jak niebo dzisiejszego dnia. Wbrew pozorom być może właśnie znalazł się swoim własnym niebie, z papierosem między ustami, piosenką Kings of Leon w uszach i wiatrem smagającym jego kark. Podobał mu się tak porządek rzeczy, przez co zaczął dziękować w duchu, że istnieją jeszcze nastolatkowie tacy, jak on, którzy mają większość rzeczy w dupie. Którzy wolą delektować się żrącym dymem oraz wódką niż wszystkimi innymi dobrami tej ziemi.
Luhan wiedział, że nie był w tym sam, ale wszystkich swoich przyjaciół zostawił w innym mieście. Jedyną rzeczą, która wiązała jego dom z tym miejscem był on sam i jego pociąg do rzeczy, które go niszczyły.
Zaciągnąwszy się po raz ostatni papierosem, odrzucił go od siebie i zdeptał piętą, by w następnej chwili skierować się do drzwi głównych hotelu. Nie miał przy sobie walizki, jedynie ciemną torbę zwisającą z jego ramienia. Pożegnał się w duszy z Sex On Fire i przekraczając próg Mockingbird, rozglądnął się wzrokiem po wielkim holu.
Tak, jak się spodziewał; wszystko ociekało tutaj luksusem i majątkiem, przytłaczając wchodzącego do środka człowieka. Od razu poczuł woń nowości wymieszanej z przepychem, który wydawał się być ignorowany przez innych gości. Tylko Azjata był jedynym, który skrzywił się na widok wszystkich tych rzeczy wypełniające wnętrze cztrogwiazdkowego hotelu. Nienawidził takich klimatów. Wolał zamknąć się w vanie swojego ojca i odjechać niewiadomo gdzie. Naprawdę w tej chwili samochód wydawał się bardziej komfortowym miejscem od miękich i pachnących łóżek, chociaż Chińczyk cenił sobie wygodę.
Cenił sobie też prywatność, a wiedział, że w takich hotelach nigdy nic nie wiadomo. Niby zapewniają bezpieczeństwo i te wszystkie dziadostwa, na które lecą normalni ludzie, jednak tak naprawdę większość z tych wszystkich sławnych zajazdów kipi plebsem od którego chce się wymiotować. A przynajmniej właśnie tak Luhan widział ten budynek. Zapuszczony oraz utopiony w bogactwie, który powoli przeradzał się w pospólstwo, jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało.
Zameldowawszy się w recepcji, chwycił klucz opatrzony numerem 76, po czym podszedł do windy, naciskając guzik i nawet nie starając się ukryć zniechęconego wyrazu swojej twarzy. Chciał przepracować ten jeden miesiąc, aby zarobić na parę najpotrzebniejszych dla siebie rzeczy, a potem uciec z tego miasta najdalej jak się da. A hotelu to już nigdy więcej nie chciał oglądać. Był odpychający.
Gdy drzwi windy uchyliły się z głośnym odgłosem, Azjata wszedł do środka, poprawiając torbę na ramieniu i opierając się plecami o ścianę. Nie był typem badboya. Był raczej spokojnym i może trochę aroganckim chłopakiem, któremu w żyłach płynął rock oraz alkohol zamiast krwi. Milczał wtedy, kiedy chciał, nie dopuszczał do siebie byle kogo, a na jego twarzy zawsze dawało się w końcu dostrzec kpiący uśmieszek. Nie mówił, tego co myślał, chociaż w duszy zabijał przynajmniej dwadzieścia ludzi na dzień.
Był raczej wątłej budowy ciała. Niewysoki, chudy blondyn, którego wiecznym towarzyszem był pet szkicujący niknące spirale dymem. Jego kosmyki prawie zawsze były w nieładzie, jednak tym razem układały się wyjątkowo dobrze, chociaż Lu nie poświęcił im rano ani sekundy. Jego długie nogi oplatały obcisłe dżinsy, do których dobrał tak samo zwyczajną czarną koszulkę. Pomimo wszystko dbał o swój wygląd, jednak była to jedna z tych rzeczy, które robił raczej dla siebie, niż dla innych ludzi. Chodził w tym, w czym czuł się dobrze, słuchał tego, co mu odpowiadało i robił rzeczy, które sprawiały mu frajdę. Był więc raczej normalnym, dziewiętnastoletnim chłopakiem z paroma długami na koncie i głową wypełnioną po brzegi muzyką.
Ciche ding. Odepchnął się lekko stopą od ściany, po czym opuścił windę, szukając w ciszy swojego pokoju i bawiąc się breloczkiem od kluczyka. Korytarze też były ohydne. Brzydkie kwiaty w jeszcze brzydszych wazonach, obrazy tak dziwne, jak tylko się da i dywany pachnące świeżością.
Odpychające.
Pokój był tak samo beznadziejny jak wszystko inne. Coś skręcało chłopaka w żołądku na myśl o tym, że będzie musiał spędzić tutaj kolejny miesiąc. Kompletnie różnił się od tych lokali, w których nocował podczas dłuższych podróży na koncerty czy festiwale, nie wspominając już o tym, że ani trochę nie przypominał mu jego własnych czterech ścian, co go w sumie nie dziwiło. Nie miał w domu pokoju rodem z czterogwiazdkowego hotelu i chyba by się zabił, gdyby ów miał. Chińczyk bowiem wolał prostotę oraz umiar, czyli te dwie rzeczy, których tutaj brakowało.
Rzuciwszy byle jak torbę na podłogę, Luhan skierował się od razu do łazienki, uprzednio jeszcze zahaczając wzrokiem o wiszący na ścianie zegar. Piętnasta pięćdziesiąt dwa. Osiem minut na umycie się.
— Cholera... — wymamrotał, po czym jednie przemył sobie twarz wodą, poprawiając trochę włosy i opuszczając łazienkę. Być może był trochę wkurzony, ale nie wiedział jeszcze, czy na siebie, czy na tego "pisarza". Być może na ich obu. Albo nie. W tej chwili nienawidził całego świata.
Wróciwszy do pokoju, rozpiął torbę, szukając w niej spodni na zmianę. Ciemne dżinsy wylądowały na pościelonym łóżku, a rozciągnięta bluza zaraz podzieliła ich los. Luhan poświęcił dwie minuty na przebranie się, podciągnięcie rękawów do łokci i chwyceniu w rękę telefonu. Opuściwszy swój nowy apartament, skierował się do pomieszczenia zaraz obok. Zapukał parę razy. Otworzył mu zapach męskich perfum.
Tak naprawdę pierwsze, co zidentyfikował, to zapach Calvina Kleina, przyjemnie drażniący jego nozdrza i sprawiający, że na chwilę uniósł brwi. Nie miał przyjemności przyjrzeć się właścicielowi tej woni i prawdopodobnie swojemu nowemu szefowi, bo ten zaraz po tym, jak otworzył mu drzwi, cofnął się w głąb pomieszczenia.
— Poczekasz chwilę? — zapytał, nie patrząc na gościa, po czym podszedł szybkim krokiem do telewizora, wyrywając kabel z kontaktu i jakby nigdy nic biorąc odbiornik w ręce. Podszedłszy do balkonu, przeklął cicho i siarczyście, a potem cisnął sprzętem w dół hotelu. Luhan nie zdążył nawet zareagować, gdyż usłyszał przeraźliwy huk oraz odgłos tłuczonego szkła. Alarm samochodowy przeciął powietrze, a podniesione głosy na parkingu wydawały się jakby rozbiegać we wszystkie strony. Posypały się przekleństwa wraz z głośnymi wyzwiskami w innym języku, a gdy Luhan spojrzał na nieznajomego i zamrugał parę razy szybciej, zobaczył tylko skierowany w ludzi na dole środkowy palec.
▲▼
Było w tym mieście coś zabójczego i tajemniczego, jakby wszystkie seulskie sekrety kumulowały się na jednej ulicy, by następnie wybuchnąć i ukazać się w postaci hotelowego telewizora. W innym przypadku prawdopodobnie Luhan zaśmiałby się głośno, jednak w tym momencie stał jak wryty w nieznajomym pokoju, mrugając szybko oraz mając w umyśle kompletnie rozwalony samochód na dole. Alarm nadal dawał o sobie znać poprzez głośne dzwonienie, jakby jego właściciel nie miał pojęcia, że ktoś właśnie wyrzucił cholerny odbiornik przez okno wprost na jego samochód.
Luhan mógł tylko stać i otwierać szeroko oczy. Takie rzeczy powinny się dziać tylko w filmach albo teledyskach, a nie na jego oczach. Zawsze chciał przeżyć jakąś pokręconą przygodę, na przykład rozwalić pokój hotelowy i uciec z piwem w ręku, ale wyrzucanie telewizora przez okno przechodziło jego wyobrażenia, przytłaczając go oraz dziwnie dusząc, jakby to on był sprawcą lub ofiarą.
Dopiero po dłuższej chwili przekręcił głowę, kierując spojrzenie na Koreańczyka, który uprzednio wyrzucił w powietrze ów wulgarny znak, jednak sprawcy tego wszystkiego już nie było na balkonie. Jasne zasłony powiewały na wietrze, podczas gdy szczątki szkła błyszczały w słabym słońcu. Zmącona tylko wulgaryzmami na parkingu cisza chyba zagnieździła się w gardle Chińczyka, bo nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Naprawdę był w szoku. Więc takie rzeczy nie działy się tylko w wymyślnych scenariuszach do filmów akcji. Takie rzeczy działy się tu i teraz, a Luhan był tego świadkiem.
W tym samym momencie, w którym z ust właściciela pojazdu wydobyło się złożone wyzwisko, z pokoju zaczęła się sączyć głośna muzyka The Offspring, skutecznie zagłuszając wszystko inne. Denerwujący alarm wreszcie ucichnął, podczas gdy miasto osiadło się pomiędzy dźwiękami powszechnie znanego hitu. Na krótką chwile wszystko się uspokoiło, jednak wraz z rozpoczęciem się refrenu pojawiło się wycie syren policyjnych. Nawet to nie odstraszyło sprawcy całego zdarzenia, ba, chyba nawet podsyciło wszystkie te uczucia, które w sobie dusił, bo pogłośnił piosenkę jeszcze bardziej, aż Luhan zaczął mieć wrażenie, że zaraz rozsadzi mu bębenki w uszach. Mężczyzna wrócił powoli do skąpanego w popołudniowym słońcu pokoju, po czym skierował spojrzenie na Chińczyka.
— Już — mruknął, nawet nie próbując przedrzeć się przez niewidzialną barierę dźwięku wypełniającego apartament.
— Czy ty właśnie...
— Tak. — Uśmiechnąwszy się pod nosem, chłopak chwycił w rękę butelkę piwa i objął popękanymi wargami jej gwint. Przez brązowawy kolor przebijały się na przemian promienie słońca oraz każda jedna historia zaplątana w nuty piosenek Offspring. — Ale spokojnie, nie jestem jakiś psycholem, który wyrzuca z nudów telewizory przez okno, co to to nie. Ten facet na dole trochę mi podpadł, a samochód miał wyjątkowo szpetny.
— Ale ty... wyrzuciłeś telewizor przez okno i...
— Dzieciaki w collegach robią gorsze rzeczy. — Odłożył pustą już butelkę, po czym wyjął ze swoich spodni ręcznie robione papierosy. — Masz ogień?
Chińczyk drgnął niespokojnie, nagle powrócony do rzeczywistości. Drżącymi z szoku dłońmi zaczął szukać po kieszeniach zapalniczki. Gdy opuszki jego palców natrafiły na metaliczne zimno, zacisnął na przedmiocie dłoń, po czym wysunął go, podając swojemu towarzyszowi.
— Nie masz nic do petów, nie? — Mężczyzna podpalił końcówkę papierosa, po czym zaciągając się mocno dymem, skierował spojrzenie ne Luhana. Ten dopiero teraz zdołał przyjrzeć się jego oświetloną jesiennym słońcem sylwetkę.
Był wysoki. Wyglądał może na dwadzieścia trzy, cztery lata. Przystojny. Jakby wycięty z jakiegoś popularnego serialu i wklejony do tego pachnącego absurdem budynku. Miał skórę o odcieniu oliwki, blond włosy ułożone w nieładzie oraz parę niknących pod ubraniem tatuaży. Skórzana kurtka oplatała jego szerokie barki wraz z umięśnionymi ramionami, a fakt, że była podwinięta przy łokciach, ułatwiał dostrzegnięcie na jego przedramionach dziar. Z jego szyi zwisał metalowy nieśmiertelnik z wygraferowaną na przodzie datą, która była tak samo trudna do odczytania jak kolejne zamiary mężczyzny. Wyglądał trochę... przerażająco. Biorąc pod uwagę świadomość tego, co przed chwilą ów nieznajomy zrobił, Luhan miał ochotę cofnąć się i wsiąść w pociąg powrotny.
— Nie mam — mruknął w odpowiedzi dopiero teraz, czując drażniącą woń dymu papierosowego, przez co zaczął mieć ochotę na poproszenie o szluga.
— Ty jesteś Luhan, nie? — odezwał się po dłuższej chwili. Chyba miał jakieś dziwne przyzwyczajenie do dodawania "nie?" za każdym razem, jak coś mówił. Głos miał lekko zachrypnięty, ale nadal przyjemnie dźwięczny. Można by powiedzieć, że oryginalny. Zupełnie jak mieszkanka perfum Calvina Kleina z nikotyną i zapachem opadających liści.
Chińczyk skinął głową.
— Ja jestem Sehun. — Wyciągnąwszy do niego dłoń, Sehun uśmiechnął się nikle pod nosem. Papieros zwisał spomiędzy jego malinowych warg, a słońce powoli zniżało się ku zachodowi. Luhan nieufnie uchwycił jego rękę, sprawiając wrażenie trochę zaskoczonego temperaturą jego ciała.
— Wiem, mam zimne ręce. — Chłopak zaśmiał się cicho, po czym odsunął od Azjaty. Podszedłszy do ukrytego pod stertą notatek biurka, wygrzebał spod tych wszystkich kartek jedną, poplamioną kawą i trochę pomiętą. Podał ją Azjacie bez słowa, by następnie stanąć przy oknie i uśmiechać się satysfakcją na widok wykłócającego się z policją właściciela rozwalonego samochodu.
— Co to jest? — spytał blondyn, studiując wzrokiem arkusz papieru i marszcząc czoło.
— Umowa. Twoja praca musi się na czymś opierać, a ja nie chcę mieć potem problemów z prawem. Mam już ich aż nadto — zaśmiał się.
— Jest w niej coś, co koniecznie powinienem wiedzieć?
— Naprawdę nie zamierzasz jej przeczytać? — Sehun spytał przez ramię, na co Lu zamilknął na parę chwil, zamyślając się. Wziął głębszy oddech, po czym zwinął ją niechlujnie i wsunął do kieszeni.
— Często to robisz?
— Co? — Mężczyzna dalej wbijał spojrzenie w parking na dole, zaciągając się co jakiś czas papierosem oraz śmiejąc się z wyzwisk rzucanych w jego stronę za każdym razem, kiedy kierowca patrzył w górę.
— Wyrzucasz telewizory przez okno.
— Nah. Tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę mnie zdenerwuje i nadal jest na tyle głupim, żeby zaparkować zaraz pod oknem mojego apartamentu.
— Co on ci zrobił?
— A czy to ważne? — Obróciwszy się przodem do Lu, blondyn zgniótł papierosa na parapecie, po czym wyrzucił go na dwór, odchylając głowę do tyłu. Chińczyk czuł, że ten ślizga się po nim wzrokiem, więc w duszy zaczął dziękować, że w pokoju panował już lekki półmrok, bo purpura na jego policzkach nie była tak bardzo widoczna. Nie lubił być obserwowany, a już zwłaszcza z takim szelmowskim uśmiechem, jaki właśnie gościł na ustach Sehuna.
— Po prostu jestem ciekawy — wymamrotał, na co Koreańczyk zagryzł wargę.
— Uznajmy, że to nic ważnego. Radzę ci nie pytać o rzeczy, które robię. Może mam jakieś swoje powody. — Wzruszył ramionami.
— Jesteś strasznie tajemniczy.
— Dużo osób mi to powtarza, ale ty też na pewno masz jakieś swoje sekrety, o które cię nie wypytuję.
— Cóz, ja przynajmniej nie wyrzucam telewizora przez okno.
Sehun roześmiał się głośno, po czym spuścił głowę.
— Ale bez wątpienia chciałbyś to kiedyś zrobić, huh?
Kącik ust Luhana drgnął do góry, podczas gdy blondyn rzucił zapalniczkę w jego stronę, oblizując powoli wargi. Było w nim coś intrygującego, coś, co sprawiało, że Lu miał ochotę poznać go od stóp do głów. Miał ochotę wyrzucać z nim odbiorniki przez okno oraz śmiać się do bólu brzucha, a jednocześnie czuł względem niego dziwny respekt. Może była to wina tego, że Koreańczyk miał odwagę robić rzeczy, na które Han nigdy by się nie zebrał.
Dopiero teraz zaczął się zastanawiać nad tym, ile on tak naprawdę miał lat. Ile szalonych historii przeżył po drodze i ile rozwalonych karoserii miał na swoim koncie. Ciekawił go. Cholernie.
— Ile masz lat? — spytał po chwili i prosto z mostu, na co Sehun oparł się wygodniej o parapet. Zastanowił się przez parę minut.
— A na ile wyglądam?
Brwi Luhana jakby same powędrowały do góry. Więc ten facet był jeszcze bardziej tajemniczy niż mogło się wydawać, co w sumie ani trochę nie ułatwiało poznanie go lepiej. Ba, nawet utrudniało i to cholernie.
Ale to była chyba ta jedna rzecz, przez którą Chińczyk chciał go poznać.
— Dwadzieścia trzy? — strzelił, przyglądając się lepiej swojemu towarzyszowi oraz próbując odgadnąć, co miał znaczyć szybki i nikły uśmiech, jaki rozjaśnił jego twarz.
— Blisko. Odjąłeś mi dwa lata, co w sumie mi się podoba. Zazwyczaj ludzie mówią, że wyglądam staro jak na swój wiek.
— Bo wyglądasz.
— Przeczysz sam sobie, Luhan. — Westchnąwszy głęboko, chwycił jeden odłamek szkła, obracając go między palcami. Chłopak zmarszczył lekko czoło, podczas gdy światło słoneczne uderzyło w przezroczystą powierzchnię, by potem gładko przez nią przepłynąć. Piosenka powoli zaczęła cichnąć, zmieniając się na kolejną oraz przerywając powoli ciążącą ciszę.
— Lubisz Kings of Leon? — spytał Xiao Lu, słysząc znajome dźwięki i oblizując usta. Sehun pokręcił przecząco głową.
— Nie lubię żadnych zespołów. Lubię muzykę, którą tworzą. Dzielę ją na gatunki, nie na zespoły, więc większości wykonawców po prostu nie znam. — Skierował spojrzenie na młodszego mężczyznę, zatrzymując wzrok na gładkich rysach jego twarzy. — Nie lubię Kings of Leon, ale lubię to, co robią mi z głową.
— A co robią ci z głową?
— To samo co papierosy czy alkohol. — Uśmiechnął się. — No wiesz... przez chwilę się czuję, jakby nic nie istniało oprócz tej muzyki. Niekiedy wyżera mi wszystko to, co mam w środku, a niekiedy sprawia, że wychodzi to na zewnątrz. Ogłupia mnie. To taki mój własny, prywatny narkotyk i czasami zamiast się spijać, po prostu włączam jakąś piosenkę i mam taki sam efekt. Jestem w swego rodzaju związku z muzyką, ale cholera, to chyba najlepszy rodzaj romansu, w jaki mogłem się wplątać.
Tym razem to Luhan się uśmiechnął.
— Więc jaki jest twój ulubiony rodzaj muzyki?
— Luhan, to tak samo jak z alkoholem. Pijesz różne rzeczy zależnie od tego, jak się czujesz. Jeśli jesteś załamany, to pijesz coś, czym najebiesz się najszybciej. Jeśli wkurzony, to pijesz coś, co najbardziej cię kopnie. Jeśli po prostu się nudzisz i chcesz coś wypić, to sięgasz po coś lekkiego, na przykład wino. Tak samo jest u mnie z muzyką. Wszystko zależy od mojego nastroju. Niekiedy myślę sobie "kurwa, mam ochotę na coś spokojnego" i włączam playlistę numer pięć. Innymi razy odtwarzam playlistę numer osiemnaście, żeby mieć jakieś towarzystwo, kiedy wyrzucam telewizor przez okno. Czasami coś po prostu samo się włącza, a ja jedyne, o czym potrafię myśleć to "chcę się pieprzyć z jego głosem". Upijam się muzyką. To taka moja nikotyna. Chciałbym, żeby każdy widział ją w tej sposób.
— Robisz się coraz bardziej interesujący. — Oblizał wargi, wbijając zaciekawione spojrzenie w chłopaka. Rozległy się syreny policyjne. Calvin Klein zmieszał się z tymi wszystkimi uczuciami, które nagle wypełniły wnętrze Luhana. Nie miał ochoty na zadzieranie z policją, nie w tym momencie. Mało podobała mu się wizja tego, że już w pierwszy dzień wolności wylądował za kratkami. Musiałby dzwonić potem do rodziców oraz prosić, żeby go odebrali z więzienia.
Momentalnie zaczerwienił się na tą myśl.
— Cieszę się, że tak uważasz. Muzyka to chyba jedyny temat o którym potrafię gadać godzinami. Inne szybko mi się nudzą. Ogólnie wszystko szybko mi się nudzi.
— Więc mam się przygotowywać na to, że zaraz znudzi Ci się pisanie i mnie zwolnisz?
Przez chwilę jedynymi dźwiękami w pomieszczeniu był śmiech Sehuna oraz jakaś nieznajoma piosenka, a potem rozległo się pukanie do drzwi. Koreańczyk podniósł wzrok na drewnianą powierzchnię i uśmiechnął się może nazbyt szeroko.
— Zaczynasz pracę od jutra, okej? Teraz mam parę spraw do załatwienia z pewnymi skurwysynami ubranymi na niebiesko, którzy pewnie wsadzą mnie za kratki. Jakbyś mnie jutro nie znalazł, to po prostu poczekaj i nie ucieknij gdzieś, dobra? Miłej nocy, Luhan. A, i dzięki za zapalniczkę.
▲▼
Chłodna i kojąca woda spływająca kroplami po jego bladej skórze, przyjemny zapach balsamu pod prysznic oraz cisza wypełniająca całą łazienkę. Właśnie tego teraz mu było trzeba. Strumyki subtelnie zmywały każdą niepotrzebną myśl chodzącą po umyśle Chińczyka, a mieszające się wonie w kabinie prysznicowej sprawiały, że sam mimowolnie się uśmiechnął. Ignorował już każde odgłosy z zewnątrz, nawet uporczywe dzwonienie swojego własnego telefonu. W tej chwili istniał tylko on oraz ta kojąca chwila kompletnego zamyślenia. Delikatność mieszająca się z odległością do jego rodzinnego domu oraz kontrastująca z ciepłym kolorem opadających liści zimna woda.
Coś podpowiadało mu, że nie powinien się pakować w cały ten cyrk z Sehunem na czele. Nie był jego wymarzonym pracodawcą, a przynajmniej nie sprawiał takiego wrażenia. Spotkali się dopiero jeden raz, a Luhan już miał ochotę zniknąć oraz nie zostawić po sobie żadnego śladu jako pracownik. Bo za znajomego takiego, jak Oh oddałby wiele. Lubił ludzi, którzy nie bali się wyzwań, ale naprawdę cholernie nie podobało mu się to, że miałby przez znajomość z nim kłopoty z policją. Nigdy nie był karany. Ludzie, którym niegdyś chciał się przypodobać, wiele razy wyśmiewali go z tego powodu oraz zmuszali go do rzeczy, za które z pewnością poszedłby za kratki. Mówili, że prawdziwie wolny jesteś wtedy, kiedy zasmakujesz uczucia zniewolenia. Może i było w tym trochę prawdy, aczkolwiek Chińczyk nie miał zamiaru jej szukać. Wolał mieć czyste konto, bo posiadał również swoje ambicje i marzenia. I ich nie mógł przekreślać.
Wyszedłszy spod prysznica, chłopak chwycił hotelowy ręcznik, owijając go sobie wokół pasa. Drugiego użył do suszenia swoich wilgotnych złotych pukli, by następnie opuścić łazienkę i skierować spojrzenie na telefon.
Dwa nieodebrane połączenia od mamy. Wziął głęboki oddech.
Bez wątpienia musiał do niej dodzwonić, jednak w tej chwili ostatnie, na co miał ochotę to mówienie swojej rodzicielce wyssanych z palca rzeczy na temat tego, jak "wspaniałą" ma pracę.
Odrzucił z powrotem aparat na łóżko, po czym odłożył ręczniki w łazience i ubrał się na szybko. Jak na jeden dzień to nie brakowało mu atrakcji. Można by powiedzieć, że miał ich aż nadto. Przynajmniej nie chodził teraz jak jakiś przydupas za pewnym pisarzem, który prawdopodobnie nie miał nic wspólnego z literaturą.
Marzenia jednak mógł mieć każdy, a tak długo, jak Luhan na tym zarabiał, tak długo nie zamierzał się czepiać.
Sehun nie pojawił się następnego dnia w hotelu. Z pokoju obok nie sączyła jedna z tych jego playlist, a zapach Calvina Kleina nie otworzył drzwi nawet wtedy, kiedy Luhan zawołał imię mężczyzny.
Koreańczyk nie stawił się również przez kolejne trzy dni, a wszelaki słuch po nim zaginął. Jego nowy pracownik zaczął się nawet zastanawiać, czy ktoś czasem nie zameldował się w dawnym pokoju pisarza, ale jego obawy (a może i nadzieje?) zostały rozwiane o pierwszej nad ranem, kiedy z powodu bezsenności jak zwykle wyszedł na balkon, aby zapalić.
Papierosy niekiedy pomagały mu zasnąć, niekiedy spędzały mu sen z powiek. Przez uzależnienie dużo rzeczy mu się posypało, ale Chińczyk był na to wszystko uodporniony tak, jak nocne powietrze na wszelakie zanieczyszczenia. Fakt, wchłaniał to wszystko w siebie, ale po krótkim czasie dawał temu odejść, już nigdy nie wracając na stare śmieci i nie otwierając zabliźnionych ran.
Noc była spokojna i cicha. Chowała w bezpieczne ramiona zaplątane seulskie dusze, oraz zamazywała granicę pomiędzy snem a rzeczywistością. Niknące pomruki nowych aut wplatywały swe szpony pomiędzy odgłosy dzieci ulicy, a każde jedno złamane serce na chwilę przestało pojmować definicję rozpadu. Wszystko ze sobą idealnie współgrało i utworzywszy jedną z najcudowniejszych harmonii we wszechświecie, pozwoliło żrącemu dymowi wypłynąć z rozżarzonego końca papierosa. Aktualnie chyba każda jedna część tego uniwersum w jakiś sposób drażniła zmysły chłopaka, podczas gdy gwiazdy świeciły wyjątkowo mocno. Jesienny wiatr osiadł się na osłoniętych grubą bluzą ramionach, jednak nawet to nie powstrzymało delikatnych drgań, jakie wkrótce ogarnęły Chińczyka.
Rzuciwszy siarczyste przekleństwo w stronę temperatury na dworze, Luhan zawiesił peta pomiędzy swoimi chudymi palcami, po czym ogarnął wzrokiem uśpione miasto. Wydawało mu się, że dźwieki jednej z piosenek Offspring dalej gdzieś suną pomiędzy ciemnymi uliczkami, mijając zbuntowane nastolatki, pogrążonych w głębokim śnie bezdomnych oraz wszystkie te osoby, które być może robiły tą samą rzecz, co Luhan.
Zaczął się zastanawiać, ile zapalonych papierosów mąci czyste powietrze nad ich głowami, jest skutkiem złamanego serca czy powodem złamanej duszy. Wiele było w tym mieście dzieciaków takich jak on. Dla wielu jedynym marzeniem była ucieczka z domu, a największą dumą posiadanie wszystkich dawno zapomnianych płyt. Tych samych legend, które wychowywały innych ludzi i które poszły z nimi do grobu. Schowane głęboko pod skorupą pamięci zespoły, wykonawcy oraz koncerty, za które Luhan oddałby teraz wszystko.
Tak, na pewno było dużo takich dzieciaków.
Wolały jednak wyklinać cały świat z butelką piwa na jednym z krawężników, niż pokazywać się innym na oczy.
— O czym myślisz? — Zachrypnięty głos pojawił się nagle i znikąd, wplatając się pomiędzy myśli Luhana i sprawiając, że ten drgnął niespokojnie. Skierował wzrok na balkon obok siebie i zamrugawszy parę razy szybciej, zaczął głośno kasłać przez dym wciąż trzymany w płucach. Sehun jedynie westchnął głęboko, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów wraz z zapalniczką.
— Co ty tu robisz? — wykrztusił po paru minutach, marszcząc czoło oraz starając się jakoś pozbyć łez nagromadzonych pod jego powiekami — skutku szoku i nieumiejętnego palenia papierosów.
— Mieszkam. — Pisarz wzruszył ramionami, umiejscawiając szluga pomiędzy zębami i podpalając końcówkę ogniem. Luhan przełknął ślinę, zgniatając swojego na barierce balkonu, by potem zrzucić go dwanaście pięter w dół ciszy.
— Wiesz, w tej sytuacji byłeś ostatnią osobą, jakiej bym się tutaj spodziewał.
— A jaką mamy sytuację?
Jego ciemne oczy, aktualnie skryte za mgiełką zmęczenia, spoczęły na parę dłuższych chwil na sylwetce Luhana. Na chwilę kącik jego ust uniósł się do góry, jakby zaskoczenie Chińczyka było dla niego czymś zabawnym.
— Jakiś tydzień temu wyrzuciłeś telewizor przez okno i przyjechała po ciebie policja...
— Oh, czyżby? Naprawdę to zrobiłem? — zaśmiawszy się, oparł przedramionami o barierkę swojego balkonu, po czym mrużąc oczy, omiótł spojrzeniem ulicę naprzeciwko. Luhan zmarszczył czoło jeszcze mocniej, bijąc się z ogólnym zdezorientowaniem oraz zastanawiając się, czy taki jest jego sposób na unikanie tematów, o których nie chce rozmawiać.
— Wypuścili cię?
— Yup. — Kiwnął głową. — Mój ojciec to dupek, ale jest wtedy, kiedy go potrzeba. Chcieli mnie zatrzymać na dłużej, bo w sumie non stop im sprawiam jakieś kłopoty. Dał im kasę no i się pożegnaliśmy.
— To dlaczego spędziłeś tam cały tydzień?
— Bo mój ojciec to dupek — powtórzył, zaciągając się mocno petem, by w następnej sekundzie skierować wzrok na młodszego Azjatę. Ten wpatrywał się w niego nadal, co chwilę nadając mu nowe cechy i odejmując je, bo Sehun chyba sam nie pozwalał mu stworzyć swojego obrazu. Była pierwsza w nocy, to zwykle o tej godzinie ludzie robią się najbardziej szczerzy ze sobą i z otaczającym ich światem, podczas gdy Oh wydawał się zamykać, manewrując między wszelakami cechami charakteru. Jakby co godzinę był kimś innym. Nowym obliczem pseudo pisarza.
— A ten facet, co mu rozwaliłeś samochód, nie chciał się sądzić?
— O, chciał, i to jeszcze jak bardzo! — zaśmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu. — Prawie mi przywalił na komisariacie, a potem wyzwał od skurwysynów. Gdybyś tylko usłyszał tą wiązankę... myślałem, że nie wytrzymam i wybuchnę tam śmiechem. Oprócz tego to zagroził mi sądem, czego się spodziewałem, ale wiesz jak to bywa z takimi, co jeżdżą firmowymi autami nawet do sklepu. Od razu poleciał na wypchany portfel mojego ojca.
Luhan zmrużył lekko oczy, podczas gdy Sehun wypuścił z ust obłoczek dymu, obserwując go z jawnym zainteresowaniem oraz już nic nie mówiąc. Odgłosy pojazdów sunących po wąskich ulicach, śmiechy pijanych ludzi wymieszane z głośnymi śpiewami. Chyba właśnie to tworzyło klimat owego miasta w jesieni; było zapuszczone, oschłe i upite. Omamione wszystkimi kłamstwami mówionymi po zmroku, oraz zauroczone obietnicami składanymi o poranku. Było zabójcze. Takie rzeczy zawsze prowadziły do najgorszego.
— Więc... rano mogę zaczynać pracę? — Chłopak przerwał przyjemną ciszę cichym pytaniem, któremu towarzyszył zgnieciony papieros odrzucony od jego towarzysza.
— Tak, myślę, że nic nie odwalę w ciągu kolejnych ośmiu godzin. Przeczytałeś umowę? — Przekręciwszy głowę, wytatuowany mężczyzna spoczął spojrzeniem na Azjacie. Ten zaprzeczył. — Powinieneś ją przeczytać.
— Przeczytam, jak wrócę do apartamentu.
— Nie idziesz dziś spać? — Oblizał spierzchnięte wargi. — Bezsenność, huh?
— Po prostu nowe miejsce... — Luhan przeczesał swoje jasne włosy palcami i dopiero teraz dostrzegł, że Sehun nie ma na sobie nic innego, oprócz białego tank topu oraz ciemnych spodni. — Nie jest ci zimno?
— Spędzam tutaj większość moich nocy, Luhan, i jest mi tu zdecydowanie cieplej niż w łóżku. — Wyciągnął ponownie zapalniczkę ze swoich spodni, obracając ją między palcami. — Nie wiedziałem, że palisz.
— Raczej się tym nie chwalę na pierwszym spotkaniu — uśmiechnął się delikatnie, co Sehun po krótkiej minucie odwzajemnił.
— Więc czym się chwalisz na pierwszym spotkaniu?
Luhan zmarszczył lekko czoło.
Tak właściwie to nie miał się czym chwalić. Łzawe historie zostawiał tylko i wyłącznie dla siebie, a talentów miał naprawdę mało. Nienawidził rozmawiać o sobie, a już w szczególności wtedy, kiedy musiał wychwalać swoje umięjetności. Był normalny, a na pierwszych spotkaniach zazwyczaj słuchał, zamiast mówić.
— Uhm... — wymamrotał cicho, zastanawiając się nad tym, co powininen powiedzieć. Jego życie nie należało do najciekawszych i Luhan naprawdę nie miał się czym chwalić. — Niczym. Zazwyczaj nie opowiadam ludziom o sobie.
— Uznajmy, że rozumiem. Jesteś więc skrytym w sobie dzieciakiem, który wyjeżdża do nieznajomego miasta tylko po to, żeby zacząć pracę u kogoś, kto wyrzuca telewizory przez okno. Palisz. Ile masz lat? — Mężczyzna skierował na niego swoje spojrzenie. Luhan zacisnął wargi.
— Dziewiętnaście — odpowiedział w tym samym momencie, w którym z apartamentu pisarza zaczęła wypływać cicha i spokojna muzyka.
— Playlista numer sześć — wyjaśnił Sehun, gdy zauważył trochę zdezorientowaną minę swojego towarzysza. — Wiesz, w takich momentach mam ochotę zacząć krzyczeć i tak właściwie to nie wiem dlaczego. Muzyka robi ze mną cholernie dziwne rzeczy.
— Wspominałeś. Co to za piosenka?
— Playlista numer sześć, pierwsza piosenka — zaśmiawszy się, odsunął się na chwilę od barierki by wsunąć zmarznięte dłonie do kieszeni spodni.
— Naprawdę nie masz nigdzie zapisanych tytułów? — Luhan spojrzał w stronę jego drzwi balknowych i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że szyba w oknie została wymieniona. Na parkingu również nie było śladów po owym zdarzeniu, a wszyscy świadkowie zdawali się o tym zapomnieć. Jakby hotelowy telewizor nigdy nie wyleciał przez okno, rozwalając samochód na dole.
— Naprawdę. Jak słyszę niezłą piosenkę, to owszem, szukam jej tytułu, ale zapominam go tego samego dnia. Tak długo, jak mam te nuty na playlistach, tak długo nie potrzebuję wiedzieć, jaką mają nazwę.
— A co jeśli spodobała mi się ta piosenka i chciałbym znać jej tytuł? — Jedna brew chłopaka uniosła się do góry.
Sehun wzruszył ramionami, a potem odwrócił się i zniknął w swoim apartamencie. Oczywiście. Był zbyt tajemniczy oraz złożony z sekretów na zwykłe "dobranoc". Być może był trochę zamknięty w sobie, ale otwierał się przed tymi, przed którymi chciał się otworzyć. Być może taki właśnie był Sehun, chociaż Lu znał go dopiero od dwóch spotkań.
Być może dwa spotkania w zupełności wystarczyły na to, aby go poznać.
Z podmuchem jesiennego wiatru, Luhan zszedł z balkonu wprost w pogrążony w błogiej melancholii pokój, by potem oddać się w objęcia Morfeusza. Dźwięki pierwszej piosenki playlisty numer sześć otuliły jego ciało lepiej, niż pościel, która nadal pachniała absurdem i nachodzącą zimą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro