ᴇᴘɪʟᴏɢᴜᴇ.
— Luhan — mruknął Sehun wprost w jasne kosmyki skulonego pod grubym kocem chłopaka. Minuty mijały jedna za drugą, podczas gdy dwie splecione na niewielkim łóżku dusze kolekcjonowały je w swoich myślach. Tak samo, jak ludzie mierzyli czas w godzinach, tak zima mierzyła go w uderzeniach dwóch serc. Kings of Leon słabo sunęły po czterech ścianach zapuszczonego pokoju, by pogładzić gładką skórę dwóch mężczyzn. — Luhan...
— Jestem — odszepnął w odpowiedzi, jednak Sehun nadal powtarzał jego imię, jak modlitwę przed snem albo wyuczony na pamięć wiersz.
— Wiem, że jesteś. Po prostu twoje imię tak cudownie wpasowało się w moje wargi, że...
— Sehun, wiem — przerwał mu subtelnie, wsłuchany w jego nierównomierny oddech oraz zaczarowany zapachem jego skóry.
— To dobrze, że wiesz. Luhan, chciałbym, żebyś był zawsze. Nie umiem bez ciebie pisać, nie umiem bez ciebie szkicować dymem papierosowym, nie umiem bez ciebie słuchać moich playlist. Chciałbym, żebyś był zawsze... — powtórzył i zatopiwszy nos w złotych puklach, zacisnął mocniej powieki. — Tak, jak niebo w zimie. Posłuchaj, ja... ja kiedyś byłem w bardzo, bardzo złym miejscu. I byłem tam sam. Kompletnie. Nie było nawet innych ludzi, nie było nikogo, chyba nie było nawet mnie i... zaczynam mówić bez ładu i składu, ale, Luhan... Twoje imię jest przepiękne.
— Sehun — wyszeptał tylko po to, żeby uspokoić jego rozszalałe emocje, a gdy ten wreszcie zaczerpnął głęboko powietrza, Luhan przesunął opuszkami palców po jego zimnym policzku.
— I to miejsce... tam było tylko niebo. Wiesz który dzisiaj jest? Dwudziesty siódmy grudzień. Dwudziestego siódmego grudnia niebo staje się cudownie szare, niesamowicie przejrzyste i patrzyłem na nie każdego dnia. Dzisiaj jest ono takie samo, obiecuję, że ci to pokażę, ale... wiesz jaki odcień ma niebo w zimie? — wykrztusił, jednak jego głos wydawał się być wilgotny, jakby usilnie przełykał łzy, które w końcu zatopiły jego kolejne słowa. — Ono... ono ma odcień moich wspomnień, bo ludzie teraz już nie patrzą na niebo, oni się go boją, i... chyba jednak masz rację. Jestem pijany. Jak codziennie. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jakiś pierdolony syndrom pisarza. W końcu każdy z nas się stacza, zostają po nas tylko książki, które w końcu też się stoczą.
— Nie, wcale się nie stoczysz. Twoje historie też się nie stoczą. Jesteś śpiący? — zmienił nagle temat, by następnie skierować spojrzenie na totalnie schlanego chłopaka. Ten w odpowiedzi przycisnął do siebie mocniej Chińczyka, łaknąc jego bliskości całym sobą.
— Nie jestem śpiący, Luhan — wymamrotał. — Kiedyś zbuduję dla nas idealną rzeczywistość w jednej z moich książek. I... i chociaż jestem pijany, to proszę cię, zaufaj mi.
— Ufam ci, Sehun, ale...
— Ja też ci ufam. I ufam ci bez żadnego "ale".
Niższy blondyn zagrzebał twarz w nagim torsie mężczyzny, czując na swoim ciele znajome zimno nieśmiertelnika, podczas gdy jego towarzysz ułożył się wygodniej na posłaniu, by zamilknąć na parę nieskończoności.
I to był chyba jeden z tych momentów, w których Luhan mógł po prostu leżeć w ciszy oraz obserwować, jak klatka piersiowa pisarza unosi się nierytmicznie. Milczenie osiadło się pomiędzy dwoma mężczyznami, wydzielając z siebie zapach alkoholu oraz słonych wód dalekich oceanów. Powoli zapadający w sen amator, którego dym papierosowy zastąpił krew w żyłach oraz wpatrzony w niego dziewiętnastolatek z pomieszanymi odczuciami. Coś zadomowiło się pomiędzych ich splecionymi na podbrzuszu Sehuna palcami, jak dawno zagubione wyznanie oraz cichy odgłos spadającego śniegu. Ta sama rzecz sprawiła, że Luhan nie wziął swojej dłoni przez kolejne parę godzin, raz po raz ściskając mocniej tą należącą do Sehuna oraz zastanawiając się, czy ten kiedykolwiek czuł coś innego niż tylko ból.
Przeszłość Chińczyka była jakby za mgłą; wszystko to, co niegdyś przeżył ze swoimi przyjaciółmi, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Istniał tylko Oh Sehun, pseudo pisarz opity słowami, których nadużywał w swoich dziełach. Istniał tylko odcień nieba w zimie, tego samego, o którym opowiadał. I istniał tylko Luhan.
Luhan, który jeszcze dwa miesiące temu troszczył się tylko o swoją dżinsową kurtkę, a teraz miał całe istnienie na swoich barkach, bo inspiracja była dla Oh jak powietrze. Nie mógł oddychać, więc zaczął pisać. I to było coś wspaniałego.
I chyba właśnie na tym polegało stwierdzenie, że historie niszczą pisarzy.
Bo im więcej ich opowiesz, tym szybciej zapomnisz jak się oddycha.
▲▼
— Mój ojciec powiedział, że niedługo przyjedzie mnie odwiedzić — powiedział pewnego wieczoru Sehun, gdy każdy z nich stał na własnym balkonie, paląc papierosa oraz wsłuchując się w dźwięk odległych kolęd. Luhan skierował na niego spojrzenie tylko po to, by dostrzec na jego aparycji drwinę.
— Twój ojciec? Ten dupek, którego tak bardzo nienawidzisz?
— A któżby inny? — zaśmiał się, zaciągając się petem z przymrużonymi powiekami. — Pewnie znowu przyjedzie sprawdzić, czy znalazłem robotę, żonę, czy dalej jestem tym zapuszczonym gówniarzem jakim byłem, gdy opuściłem dom, bla bla bla. Zawsze chodzi o to samo. "Sehun, wyprowadź się z tej rudery, idź na studia, zapracuj sobie na lepsze życie" — zacytował i rzuciwszy krótkie spojrzenie w stronę Luhana, wziął głęboki oddech. — Mój ojciec to idiota. Naprawdę.
— On się tylko o ciebie martwi i chce, żebyś coś w życiu osiągnął — mruknął. Sehun jedynie zarechotał.
— Daj spokój. Ten sam człowiek, który niegdyś kazał mi wypierdalać jak najdalej, nie dając mi nawet pieniędzy na jedzenie, miałby się o mnie martwić? Teraz? — spytał niedowierzająco. Chińczyk wzruszył ramionami.
— Ludzie się zmieniają.
— Ale nie mój ojciec. Mój ojciec zawsze uważał, że jestem nikim. I może faktycznie byłem nikim. Wmawiał mi to przez długie lata mojego dotychczasowego życia, aż w końcu zacząłem w to wierzyć, więc jestem nikim, co jest równoznaczne z tym, że nic nigdy nie osiągnę. Czego on ode mnie, kurwa, wymaga, skoro kiedyś krzyczał mi w twarz, że nie jestem nic wart?
— Twój ojciec to dupek.
Sehun uśmiechnął się szeroko, po czym kiwnął twierdząco głową, patrząc teraz wprost w schowane za zasłoną rzęs tęczówki młodszego Azjaty.
— Raczej nie będzie mnie w hotelu przez następny tydzień, bo pewnie weźmie mnie do tego swojego wieżowca i omami drogimi rzeczami, którymi w sumie już rzygam. Ile można patrzeć na ten sam obraz, wiszący zaraz naprzeciwko jego krzesła? — oblizał spierzchnięte wargi i wyrzucił w ciemność niedopałek peta.
— Więc nie będzie cię w Nowy Rok?
— Jasne, że będę. — Rzuciwszy Luhanowi kolejny uśmiech, Sehun oparł się bokiem o zarzdzewiałą barierkę, krzyżując zmarznięte ręce na piersi. — Wieczory są naprawdę długie, hm?
— I zimne.
— I zimne — powtórzył, a potem omiótł wzrokiem ciemniejące niebo przykryte pod grubą skorupą tutejszych kłamstw. — Jakbyś poczuł się samotny, to zawsze możesz zadzwonić, wiesz?
— I vice versa.
— Tak, ja na pewno będę tęsknił, bo jesteś moją inspiracją i moim sekretem, ale chciałbym zobaczyć twoje imię na moim wyświetlaczu o trzeciej nad ranem. — Przeczesał chudymi palcami jasne włosy, a w następnej chwili zatrzymał swoje tęczówki na tych Luhana. — Dobranoc, Lu. I dziękuję, że przyszedłeś wczoraj w nocy jak byłem schlany. Pomimo tego, że mało pamiętam, to wiem, że pachniałeś dzisiaj Calvinem Kleinem. Więc dzięki. I serio doceniam to, że słuchałeś mojego bełkotu z Kings of Leon w tle. Wiesz, że te wszystkie playlisty brzmią zajebiście nawet wtedy, kiedy jesteś najebany?
— Wiem, Sehun — zaśmiał się cicho, na co kącik ust Oh uniósł się lekko ku górze.
— Powinniśmy się kiedyś razem spić do nieprzytomności.
— Zdecydowanie — przytaknął. — Więc kiedy znowu się zobaczymy?
— Niedługo. Mogę coś zrobić zanim powiesz mi "dobranoc"? — zapytał i nie czekając na odpowiedź Luhana, podszedł bliżej barierki, z łatwością dosięgając twarzy Chińczyka. Ujął ją w dłonie i złączając ich usta w namiętnym pocałunku, zamknął powoli powieki, oddając się temu kompletnie.
Blondyn nie miał nawet czasu na odpowiedzenie; przestał panować nad swoim własnym ciałem, jakby nie należało do niego, bo na pewno nie zamierzał położyć swojej dłoni na tej Sehuna, która aktualnie znajdowała się na bladym policzku Luhana. Wtapiając koniuszki palców w blond kosmyki chłopaka, Oh przesunął swoim językiem po jego dolnej wardze, by następnie bez ostrzeżenia wsunąć go pomiędzy usta Chińczyka. Ciepło wypełniło całe wnętrze Lu i pomimo temperatury panującej aktualnie na dworze, nagle zrobiło mu się niesamowicie gorąco, przez co jego policzki zapłonęły dorodnym rumieńcem. Smagające jego skórę dłonie Sehuna, jego usta i bliskość.
Nie chciał tego przerywać.
Kurewsko nie chciał.
— Naprawdę będę za tobą tęsknił — tchnął pomiędzy pocałunkami, co chyba tylko podsyciło wszystkie te uczucia, które zadomowiły się w krwioobiegu Sehuna, bo ten wpił się mocniej w jego malinowe wargi, smakując ich z desperacją oraz niemym utęsknieniem. — Nie mów mi dzisiaj "dobranoc".
— Nie zamierzam — odszepnął, po czym dosłownie na sekundę oderwał się od Luhana. I zrobił to tylko po to, aby rzucić spojrzenie na zarumienioną twarz chłopaka oraz jego przymknięte powieki. Na aparycję pogrążoną w cudownym amoku, wyciętą jakby z magazynu, spowitą w bezpieczną ciemność oraz zamkniętą pomiędzy jego poranionymi dłońmi.
Nie powiedział już nic. Zamiast tego zapisał w umyśle nikły uśmiech, jaki powoli wpełzł na rozchylone usta Luhana, by potem sprawić, że Lu zaśmiał się cicho.
— Więc tak wygląda szczęście, huh? — zapytał nienaturalnie głośno, jakby chciał całym sobą wykrzyczeć to, jak cudownie się teraz czuł i jak bardzo chciał, aby ta chwila trwała wiecznie. — Kiedy tkwisz w najbardziej beznadziejnym miejscu na całym świecie, ale pomimo to za nic nie zamieniłbyś go na cudowne wille. Kiedy twoje serce sprawia, że zapominasz jak się oddycha, ale tobie to pasuje, bo powietrze nigdy nie smakowało tak ohydnie. Kiedy pomimo tego, że jeszcze parę sekund temu chciałeś skoczyć z balkonu w dół niekończącej się ciszy, to teraz czujesz się, jakbyś już to zrobił, ale zamiast walnięcia w twardy grunt zaczynasz się unosić. Kiedy atmosfera smakuje dymem papierosowym, a gdzieś w oddali kolędy kontrastują z tym, co chodzi teraz po twoim umyśle. Tak wygląda szczęście, prawda, Sehun? To ten jeden moment, w którym nie wiesz, jak postawić krok do przodu, ale to jest w porządku, bo przynajmniej się nie cofasz. Ten jeden moment, w którym zapominasz, że idąc do przodu przybliżasz się do śmierci. Więc możesz tylko stać. Szczęście to ta jedna sekunda, właśnie teraz. Zegary stanęły, wiesz? Wszystko stanęło. Stoimy w miejscu z tym całym ogółem. I przysięgam, nigdy nie byłem tak blisko nieba, jak teraz. Czuję się, jakbyśmy nigdy nie mieli umierać.
— Bo taka jest prawda — wyszeptał pisarz, ujmując bez ustanku twarz chłopaka oraz ślizgając się wzrokiem po jego wygiętych w uśmiechu wargach. — Niektóre historie nigdy się nie kończą.
— Obiecaj, że nigdy o nas nie napiszesz — wykrztusiwszy słabo, Lu uchylił powoli powieki, by zbić się w wilgotnym spojrzeniu z Sehunem. Płakał. — Proszę. Nie chcę być kolejną z twoich opowieści, chcę istnieć w rzeczywistości i wiem, że nikt cię nie kocha, jeśli jesteś prawdziwy, dlatego ja na nic nie liczę. Nie zrozum mnie źle, ja... — przerwał, usilnie zatrzymując łzy oraz przełykając je jedna po drugiej — ja nie chcę być traktowany jak wymysł twojej wyobraźni, bo twoje usta na moich są prawdziwe, i twój głos też jest prawdziwy, i mój śmiech, i twoje playlisty, i to wszystko... Proszę, po prostu obiecaj, że nigdy o nas nie napiszesz.
— Nigdy o nas nie napiszę — obiecał szeptem, by w następnej sekundzie przekląć w umyśle te dwa balkony, na których aktualnie stali. — Obiecuję.
Luhan skinął głową, po czym delikatnie odsunął dłonie Sehuna od swojej twarzy. Świdrując bez przerwy wzrokiem jego tęczówki, całą siłą powstrzymał kolejne strumienie łez płynące po jego policzkach..
— Dasz mi dwie sekundy? — wyszeptał najciszej, a potem odsunął się od mężczyzny i wbiegłszy do pokoju, pokonał go w zaledwie parę sekund. Szybko odgonił od siebie jakiekolwiek myśli, które mogłyby doprowadzić go do jeszcze większego płaczu, po czym przywołał przed oczy obraz samego Oh. Studiując wspomnieniami każdą niedoskonałość na jego twarzy, przebiegł przez hotelowy korytarz, by następnie bez pukania wpaść do apartamentu pisarza i zostać przywitanym przyciśnięciem do ściany. Zaczerpnął jedynie szybko powietrza, którego dostęp w następnej chwili został mu przerwany przez usta starszego. I ten pocałunek był inny od wcześniejszych; był nagły, zachłanny, desperacki oraz smakował wszystkim tym, czym mógł smakować. Dłonie Sehuna ponownie znalazły się na policzkach chłopaka, a koniuszki jego palców w jasnych kosmykach, jednak zadomowiły się tam na zaledwie parę nieskończoności, bo już chwilę po tym mężczyzna zsunął swoje ręce na szyję młodszego, tworząc swoje własne ścieżki, których nikt inny wcześniej nie przemierzał.
Skóra Luhana była tak delikatna i gładka, jak prawdziwa porcelana. Nawet temperaturę miała podobną, chociaż zimno aparycji chłopaka było swego rodzaju piękne. Piękniejsze od zwykłej porcelany.
Ciche mlaśnięcie odbiło się od ściany, która była aktualnie jedyną podporą dla roztrzęsionego ciała Chińczyka, podczas gdy dotyk starszego powędrował na obojczyki chłopaka, poznając go od nowa na cudowny sposób. Ich języki ponownie spotkały się w pełnym uczuć tańcu i pomimo tego, że oboje mieli zamknięte oczy, doskonale widzieli siebie nawzajem w tym momencie. Jakby wytwarzała się między nimi niewidzialna nić, sunąca od ich złączonych ust aż po przyciśnięte do siebie ciała.
Jedyną rzeczywistą rzeczą była w tej chwili odtwarzająca się playlista z piosenką Kings of Leon oraz głębokie odgłosy kompletnie nowego zbliżenia.
W tym samym momencie, w którym Sehun chwycił za róg koszulki Luhana, ten oderwał się od niego, by umożliwić mu ściągnięcie jej przez głowę i ciśnięcie wgłąb niczego nieświadomej ciemności. Uliczne lampy rzucały nikłą poświatę na całą tą scenę, wpadając przez otwarte drzwi balkonowe oraz smagając każdy skrawek skóry Chińczyka, tak, jak wcześniej robił to pisarz. Mężczyzna rzucił szybkie spojrzenie na nieskazitelną sylwetkę dziewiętnastolatka, nie panując nad emocjami ukazującymi się kolejno na jego twarzy. Oddychał równie szybko, co Luhan, jednak wiedział, że potrzebował o wiele bardziej jego bliskości. Oderwawszy wzrok od porcelanowej klatki piersiowej, ponownie ponowił pocałunek, podczas gdy palce młodszego odnalazły guziki jego ciemnej koszuli. Odpinając je jeden po drugim, nie potrafił zapanować nad trzęsącymi się od nadmiaru uczuć dłońmi. Cichnące dźwięki "Beautiful war" roznosiły się po pokoju prawie tak perfekcyjnie, jak mlaśnięcia spowodowane przez parę wilgotnych ust. W momencie, w którym koszula Oh wylądowała na drewnianej podłodze, Luhan przejechał opuszkami palców po jego skórze, muskając powoli każdy z jego tatuaży oraz zahaczając o naszyjnik od naramiennika. Zimny metal połechtał jego podświadomość, przywracając go do rzeczywistości. I zrobił to chyba tylko po to, żeby Lu mógł powoli znaleźć dłoń należącą do jego towarzysza oraz dać się pociągnąć w stronę jego niepościelonego łóżka.
Sehun wylądował na plecach, wpadając wprost w ciepłą poświatę elektrycznych lamp z podwórza i przyciągnąwszy do siebie młodszego, podniósł się powoli na łokciu, wbijając się w jego nabrzmiałe wargi. Kolejne scalenie zdesperowanych istnień, parę głębokich westchnień w stronę pogrążonego w ciszy apartamentu. Powiew zimowego wiatru wpadający z balkonu. Dzieła sztuki, żrący dym, złączone języki, zaciśnięte na pośladkach dłonie.
Odnalazłszy pasek od spodni starszego chłopaka, Luhan szybko go zdjął, by następnie zająć się guzikiem. Współgrające ze sobą coraz głośniejsze oddechy oraz zbijające się ponad jasną pościelą orzeźwiające powiewy zimowych westchnień. Wszystko to, co tworzyło aktualnie najpięknieszą z możliwych aur. Już nie chodziło o sam akt całkowitego zbliżenia, bo wszystkie te małe drobiazgi, o które Oh Sehun tak bardzo dbał, nie wyparowały i dalej zaprzątały jego umysł, przez co oderwał się od ust Lu, pozwalając mu oprzeć jego czoło o swoje własne.
— Luhan, ty...
— Nie, cicho — powiedział na głębokim wydechu, by następnie otworzyć oczy i podnieść się na krótką chwilę. Ręce Oh umiejscowione na jego biodrach zaczęły kontrolować całe jego ciało, następnie powalając go subtelnie na jasną pościel oraz zdejmując jego spodnie. Oddech ich obu przyspieszył prawie że dwukrotnie, a gdy Sehun nachylił się nad wargami Luhana, ten mimowolnie je rozchylił, zasłaniając swoje tęczówki powiekami.
— Nigdy o nas nie napiszę — obiecał po raz kolejny, wysyłając te parę słów wprost w mleczną skórę leżącego pod nim nastolatka. I Luhan być może potrzebował w tym momencie tej obietnicy, bo chciał, żeby to wszystko zostało pomiędzy nimi. Żeby nigdy nie wyszło poza próg Mockingbird i żeby nigdy nie zostało wydrukowane na jakimkolwiek papierze. Bo oni nie byli żadnym kłamstwem, a już tym bardziej kolejną łzawą historią. Byli prawdziwi i dlatego nikt nigdy ich nie kochał.
Gorące pocałunki sunące coraz niżej, od szyi, przez obojczyk, klatkę piersiową, brzuch, podbrzusze oraz zatrzymujące się na linii oddzielającej idealne ciało od materiału bokserek. Z każdą chwilą przyspieszające oddechy, nieodpowiednie wyznania oraz wymieszane ze sobą zapachy pożądania oraz chęci powolnego kontaktu.
Sehun zatrzymał się na podbrzuszu chłopaka, by uraczyć to miejsce czułym pocałunkiem, a następnie umiejscowić swoje zimne dłonie na jego biodrach. Zahaczył powoli palcami o gumkę od bokserek i podniósł wzrok, zbijając się w spojrzeniu z Luhanem.
Było w tym kontakcie wzrokowym coś cudownego, coś, co sprawiło, że ów moment wyrył się w umyśle Oh jak uciążliwa piosenka czy wyjątkowo piękne wspomnienie z dzieciństwa. I nie umiał tego nazwać, ale zaczął dziękować, że to się stało.
Luhan zaczerpnął głęboko powietrza, a potem przełknął ciężko ślinę; chciał powiedzieć Sehunowi, że on pragnie go tak samo mocno, że chciałby już go poczuć, że dłużej nie wytrzyma, ale prawda była taka, że te wszystkie małe rzeczy, jakie właśnie działy się na ich oczach, były zbyt idealne, aby je pospieszać. Ich kontakt wzrokowy trwał chyba w nieskończoność, podczas gdy Chińczyk nawet nie zauważył, gdy jego bielizna wylądowała na podłodze.
Momentalnie na jego dotychczas blade policzki wpełzła dorodna purpura, a Lu zaczął w duszy dziękować ciemności panującej aktualnie w pokoju; gdyby nie ona, prawdopodobnie schowałby teraz twarz w swoich dłoniach, ukrywając ten beznadziejny obrazek przed wzrokiem Koreańczyka. Ten chyba jednak i tak to dojrzał, bo podniósł się nieznacznie by następnie złożyć na czole młodszego subtelny pocałunek. Nie zrobił nic więcej. Po prostu musnął swoimi wargami skórę Azjaty, jakby chciał mu w ten sposób pokazać, że jest okej i nie ma się czego wstydzić.
— Luhan, jesteś naprawdę przepiękny — wyszeptał, jakby czytając blondynowi w myślach. — Patrzę na ciebie i wiem, że jesteś najpiękniejszym człowiekiem jakiego widziałem. Zapamiętaj to, dobrze?
Chińczyk skinął lekko głową, by za chwilę poczuć ponownie dotyk palców Sehuna, ale tym razem na swoim udzie. Uniósł powoli swoje kolano, zginając jedną nogę oraz studiując wzrokiem zawieszoną nad nim twarz Oh. Mężczyzna uśmiechał się nikle, wolną ręką odgarniając niesforne kosmyki z czoła Lu. Iskierki w oczach pisarza cudownie migotały pośród tej cudownej chwili, przez co młodszy chłopak również uśmiechnął się delikatnie i krótko, a potem zamknął oczy, rozchylając powoli usta.
Sehun przez chwilę nic nie robił, wsłuchując się w spokojny oddech Luhana oraz obserwując jego okalaną elektrycznym światłem aparycję, a potem przesunął powoli swoją rękę, kierując ją na pośladek młodszego i wracając na udo. Gładził z uczuciem jego mlecznobiałą skórę, dopóki Luhan sam nie zacisnął lekko palców na nadgarstku starszego, zatrzymując jego dłoń na jędrnej półkuli.
— Sehun, naprawdę cię pragnę... — wyszeptał, w odpowiedzi otrzymując ciche "wiem." Momenty ulatywały jeden po drugim, gdy Oh obdarowywał pocałunkami skroń leżącego pod nim chłopaka, a potem muskał cichymi westchnieniami okolice ucha. Odsunąwszy dłoń od uda Azjata, skierował ją na jego spuchnięte usta, na początku przejeżdżając po nich opuszkami. Rozchylił je bardziej na krótką chwilę, po czym wsunął pomiędzy nie swoje dwa palce, od razu będąc przywitanym przez wilgoć jego języka. Luhan zataczał na nich kółka, sunął po nich i zostawiał za sobą mokry ślad. Z zamkniętymi oczami nawilżał palce Oh, a gdy ten je wyjął, Lu uchilił powoli powieki, trzymając swoje wargi rozchylone.
Ponownie zbił się w spojrzeniu ze swoim towarzyszem, który wrócił ręką do dolnych partii jego ciała, tym razem przejeżdżając tymi dwoma palcami po jego pierścieniu mięśni. Nie minęło nawet pół minuty, gdy Oh wsunął w niego jeden z nich do jego wnętrza, czego skutkiem było głębokie westchnienie ze strony młodszego. Zacisnął z powrotem powieki, bezpiecznie ściskając w swoich pięściach jasną pościel. Uczucie, jakie go ogarnęło, było trochę niekomfortowe i nieznane, jednak odgonił jakiekolwiek gorsze myśli o tym momencie, skupiając się tylko na tym, co aktualnie działo się z jego rozszalałym sercem.
Sehun zaczął powoli ruszać palcem, nachylając się tym razem nad mleczną skórą Azjaty oraz przygryzając ją delikatnie. Uchwyciwszy ją zębami, zassał się na niej mocno, znacząc tego chłopaka na swojego i chcąc pokazać całemu światu, że Luhan jest cudownie prawdziwy. I był taki w ramionach Oh.
Dokładając drugi palec, Oh wydobył spomiędzy uchylonych warg Lu cichy jęk, który tylko przypomniał mu o pulsującej erekcji w jego własnych bokserkach. Skupiwszy całą swoją uwagę na mlecznej sylwetce chłopaka, którą cały czas zdobił widocznymi i krwawymi śladami, zaczął poruszać palcami w jego wnętrzu, poświęcając mu jak najwięcej drobiazgów oraz zostawiając siebie na drugim miejscu. Zbyt zależało mu na tym, co czuł teraz Luhan, żeby pomyśleć o samym sobie. Chińczyk jednak zrobił to za niego, bo otworzył oczy i wciąż szybko oddychając, ścisnął mocniej męskość Oh przez materiał bokserek, dając mu do zrozumienia, że on też chciał to poczuć. Z każdym ruchem coraz bardziej.
Ostatni pocałunek, jaki pisarz złożył na czole Luhana, był również początkiem dla głośnych jęków. Wyjął palce z wnętrza chłopaka i ściągnąwszy jednym ruchem swoje bokserki, usadowił się wygodniej, zawisając nad jego ciałem oraz przyglądając się pogrążonej w błogim amoku twarzy. Jedną z dłoni umiejscowił pod kolanem Azjaty, unosząc go nieco wyżej. Nachylił się następnie nad jego wargami, przygryzając jedną z nich oraz pozwalając swoim powiekom opaść.
— Pamiętasz?
— Pamiętam — odszepnął w jego usta i rozchyliwszy bardziej nogi, ułatwił mężczyźnie dostęp. Coś podpowiadało mu, że to prawdopodobnie cholernie zaboli, ale ból był tylko kolejnym z kłamstw. A przynajmniej tak wmawiał sobie Lu.
Pierwsze zagłębienie było agonią, drugie pchnięcie paroma łzami, trzecie głośnym skomleniem, a czwarte prośbą o więcej. Cierpienie wymieszane z cudownym rodzajem przyjemności wypełniło Lu od stóp do głów, przez co przesunął paznokciami po skórze na plecach Oh, zostawiając za sobą zaczerwienione linie. Nie panował już nad tym, co robił; twarda męskość Sehuna w jego wnętrzu zmuszała go do kolejnych jęków i krzyków, jakby oboje chcieli powiadomić innych mieszkańców Mockingbird, że przeżywają właśnie tak kurewsko perfekcyjne chwile.
Przyspieszony oddech Oh mieszał się z tym jego, zbijając się pomiędzy ich ledwo złączonymi ustami. Sehun poruszał cały czas biodrami, za każdym razem wbijając się coraz mocniej oraz uderzając w najczulszy punkt leżącego pod nim blondyna. Delektował się jego cudownymi jękami i skomleniami, jakby były najcudowniejszą muzyką dla jego uszu. Przesunąwszy po nich językiem, wyszeptał cicho imię Luhana, nie zwracając nawet uwagi na to, jak bardzo dziewiętnastolatek ranił jego plecy.
Tak, jak dla Chińczyka, tak samo dla Sehuna — ból był tylko kłamstwem. Nie istniał. Nie w tym momencie.
Głęboki jęk wybywający z gardła Luhana był świadectwem tego, jak słodko przyjemność rozchodziła się po jego zmysłach, co tylko sprawiało, że Sehun przyspieszał ruchy biodrami, dysząc ciężko wprost w westchnienia drugiego chłopaka. Zbliżający się szczyt ich obu był głośnym następstwem namiętnego pocałunku, a niewyobrażalne ciepło w okolicach podbrzusza skutkiem kolejnego krzyku. Zatapiając każde zaskomlenie w znajomych ustach, Luhan zacisnął najmocniej powieki i utworzywszy nowe zadrapania na plecach Sehuna, wygiął swoje ciało w niewielki łuk. Biała ciecz wystrzeliła wprost na jego skórę w tym samym momencie, w którym ciepło rozlało się po jego wnętrzu.
Poświęcił może sekundę na wstrzymanie oddechu.
Dwie sekundy na otworzenie oczu.
Trzy sekundy na skierowanie wzroku na Sehuna.
I całą wieczność na oddanie mocnego pocałunku, jakim został obdarzony.
▲▼
Światło słoneczne połechtało przyjemnie skórę Chińczyka i było tym, co zbudziło go dziesięć godzin po stosunku, jaki utkwił w jego pamięci. Nie było przy nim Sehuna. Był tylko jego zapach oraz jasna koszulka otulająca ciało Lu. Były porozwalane kartki przy biurku, otwarty balkon i cicho grająca playlista. Oh prawdopodobnie ustawił głośność tak, żeby nie zbudzić Chińczyka od razu i zagwarantować mu cudowny poranek. I gdyby nie to, że Luhan był bardziej zawiedziony jego nieobecnością, pomyślałby, że mu się udało.
Skierował wzrok na leżący na szafce nocnej telefon, tylko po to, by westchnąć głęboko. Żadnych nowych połączeń i smsów. Nic.
Owszem, Sehun wspominał, że miał spotkać się z ojcem, ale mógł jakkolwiek powiadomić o swoim wyjściu Luhana. Chodziło głównie o to, że ten nie bardzo chciał być zostawiony sam sobie po stosunku seksualnym.
Przekręcił się na drugi bok i wysyłając Koreańczykowi długą wiadomość tekstową, zakopał się bardziej w jasnej pościeli.
Data na wyświetlaczu wskazywała dwudziesty ósmy grudnia.
I nic więcej.
▲▼
Dzień, w którym okolice Mockingbird położyły się spać wyjątkowo późno, należał do najbardziej śnieżnych dni w życiu Chińczyka. Był też najbardziej mokry, jeśli chodzi o ilość łez, jakie zdołał wylać. Był zimny, kruchy i ciemny, jakby choinkowe światełka przebijające się przez szyby budynków przestały istnieć. Dla Luhana cały ogół przestał istnieć. Bo Sehun zniknął na całe siedem dni.
Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości tekstowe oraz ani razu nie zaglądnął za próg hotelu. Odizolował się od całego świata w jakim obecnie egzystował, a Chińczyk zaczął mieć wątpliwości co do tego, że mężczyzna zamierzał wrócić. Może od początku chciał go tylko wykorzystać. Luhan widział taką możliwość, chociaż odpychał ją od siebie jak najdalej, bo jego serce zaczynało niebezpiecznie boleć, gdy wyobrażał sobie, jak Sehun go zostawia.
I wtedy przyszło mu do głowy, że może właśnie o to chodziło. Że każde słowo z jego ust mogło być idealne dopracowanym kłamstwem, kolejnym puzzlem do tej całej historii. Że on naprawdę zamierzał o nich napisać, że mówił o tym Luhanowi za każdym razem, jak się żegnali. Zamieniał każde "do widzenia" w "dobranoc", a pomimo tego, że była pewna różnica między tymi dwoma pożegnaniami, Luhan zaczął czuć się niepewnie.
Nie mieli swojego "ostatniego pożegnania". Na balkonie nie powiedzieli sobie nawet "dobranoc", a Sehun poprzysiągł, że wróci na Nowy Rok. Serce Lu podpowiadało mu jedno, a umysł drugie, jednak to, czego teraz słuchał, to playlista numer jeden, której do tej pory nie słyszał ani razu. Gdy dzisiaj rano wszedł do apartamentu mężczyzny, ta już grała, jakby pisarz dopiero co wyszedł z pokoju i zostawił po sobie tylko te parę dźwięków.
I była ona deliktatna, jednak uderzyła w Luhana ze zdwojoną siłą. Bo znał wszystkie te piosenki. Znał ich tytuły i tekst na pamięć. Jego serce też je znało. I tym razem Chińczyk był pewien, że wytatuowany Koreańczyk również je znał.
Piosenka, jaka aktualnie wypełniała apartament miała nadszarpane boki i poplamiony wstęp. Była sztyletami, które po kolei przecinały serce blondyna, sprawiając, że już po krótkiej chwili ten musiał zacisnąć palce na krawędzi tonącego pod stertą kartek biurka. Poczuł się, jakby miał runąć na ziemię, bo to była ta sama piosenka, która stanowiła platformę dla każdego jednego kłamstwa, jakie wydobyło się z ust pisarza. Była to jedna z tych piosenek, które śpiewa się w ciszy i ciemności, a które sprawiają, że każdy twój zmysł przestaje odbierać jakiekolwiek bodźce z zewnątrz. I nie opowiadała żadnej historii.
Pod wpływem impulsu Chińczyk odepchnął się od drewnianego mebla i szybko podszedł do wieży stereo, wysuwając z niej płytę oraz usilnie powstrzymując każdą jedną łzę. I nie, nie chodziło już o to, co zrobiła z nim ta piosenka. Chodziło o to, co zrobił z nim Sehun.
Chwyciwszy płytę roztrzęsionymi rękoma, cisnął nią przez pokój, nie poświęcając nawet sekundy na spojrzenie, jak wpada na płaską ścianę. Całym jego ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch, a krzyk wydzierający się z jego gardła przeciął dotychczas spokojną atmosferę w pokoju.
— Inspirować mnie. — Odłożywszy kubek z powrotem na drewniany blat, podszedł do komody naprzeciwko, wciskając niektóre z guzików na wieży stereo. Po chwili apartament ponownie wypełniła muzyka, ale tym razem kompletnie różniąca się od tych, które Luhan zwykle tutaj słyszał. — Lubię pisać o ludziach. O ich zwyczajach, nawykach, uzależnieniach. O tym co ich cieszy, zasmuca, denerwuje, nakręca i sprawia, że mają ochotę wybiec na środek ulicy i krzyknąć, jak bardzo kochają życie. Lubię pisać o tym, przez co wariują. A ludzie lubią to, że o nich piszę. Prawda jest taka, że każdy chce poznać jakiegoś pisarza i sprawić, że on napisze o nich cudowną historię, która oczaruje cały świat, trafi na półki bestsellerów oraz będzie głównym tematem rozmów na ulicy. Myślą, że być może ich opowieść jest czymś wyjątkowym, co interesuje innych. Spodziewają się wywiadów, fotoreporterów w progu domu, rozdawania autografów. A tak naprawdę czytelnicy uwielbiają tylko to, co jest napisane. Liczy się to, że główny bohater takiej i takiej książki umarł, a miłość jego życia jest pogrążona w cholernej rozpaczy. Jeśli jesteś prawdziwy, to nikt cię nie kocha.
▲▼
— Płyta miała nazwę "Pantone 427" i dopiero po jakimś czasie spostrzegłem się, co to oznaczało. Obiecał mi raz, że pokaże mi odcień nieba w zimie, ale nigdy tego nie zrobił. To znaczy... może i pokazywał mi to milion razy, ale ja byłem zbyt zaślepiony jego osobą, żeby spostrzec się, co chce mi powiedzieć. On nigdy nie mówił nic prosto z mostu, raczej nakierowywał. Gdy mówił, że wszystko wokół ciebie jest kłamstwem, miał na myśli to, że cokolwiek od niego usłyszysz, nie będzie prawdą. Poprzez stwierdzenie "gdy jesteś prawdziwy, to nikt cię nie kocha" trzeba było rozumieć, że on nigdy nie zacznie żywić do ciebie czegoś więcej niż tylko przyjaźń. Oh Sehun był naprawdę złożony z sekretów.
Pantone 427... To odcień. Jest to jasno-szary kolor zimowego nieba. Przez długi czas nie wiedziałem, dlaczego zdecydował się nazwać tak tą playlistę, ale potem spostrzegłem się, że właśnie wtedy on przestał być dla mnie prawdziwy. Że niebo miało taki odcień akurat wtedy, kiedy ja go pokochałem. Nie powiem, że działało to w dwie strony, bo Oh Sehun do tej pory nie wrócił do Mockingbird. Nie powiem też, że za nim tęsknię, bo jestem na niego kurewsko wściekły. Po prostu chciałbym czasami wejść do apartamentu zaraz obok mojego i poczuć zapach Calvina Kleina, jakby nic się nie stało. Chciałbym stać się dziełem sztuki i schlać się do nieprzytomności tak, jak mi obiecał. Wiem, że to brzmi, jakbym naprawdę za nim tęsknił, ale to nie jest prawda. Tęsknię za każdym drobiazgiem, który go tworzył.
Naprawdę nie nazwałbym tego, co nas łączyło, miłością. Do tego było nam daleko. Nie twierdzę też, że mnie wykorzystał. Ja go po prostu zainspirowałem do czegoś, co stało się jego życiowym dziełem. Wiem, że w końcu napisał naszą historię, chociaż obiecał, że nigdy tego nie zrobi. Świat sam w sobie jest kłamstwem i to jest chyba najprawdziwsza rzecz, jaką od niego usłyszałem. I nie, nie chcę, żeby wracał. Cisnąłem naszą historią miłosną o ścianę tak, jak niegdyś on zrobił to z czymś innym, bo tak kończy każda z tego typu opowieści. Wątła historyjka o złamanym sercu, nieoczekiwanym epilogu oraz tym cholernym niedosycie.
To, co wydarzyło się tamtej nocy w Mockingbird miało pozostać między nami, jednak... jednak między nami nie wydarzyło się nic. Zaczynam przeczyć sam sobie, wiem o tym, ale on okłamał mnie i ja okłamałem jego. Może nie do końca wiedziałem, co robię. Oh Sehun był skomplikowaną osobą, a ja dalej nie rozumiem, dlaczego mnie zostawił.
Być może nie chcę tego wiedzieć.
Byliśmy tylko jesiennymi liścmi, które desperacko trzymały się zimowych drzew. Oboje być może przez chwile widzieliśmy siebie nawzajem jako kogoś bliższego, ale jedyna rzecz, jaka nas łączyła, to niebo i papierosy. W końcu on poszedł w swoją stronę, a ja w swoją i nie ma w tym nic złego. Jedyne serce, jakie Oh Sehun złamał, należało do niego samego. To śmieszne, ale czasami wydaje mi się, że dzwoni mój telefon, a ja na wyświetlaczu widzę jego imię. Pamiętam, jak powiedział mi, że jeśli kiedykolwiek poczuję się samotny, to mogę do niego zadzwonić. I dzwoniłem, naprawdę. Dużo razy. Ale on nigdy nie odbierał.
Wiem, że on gdzieś tam jest. Że szuka inspiracji, że błądzi między ludźmi i może czasami odtwarza całkiem nowe playlisty. Po prostu jest mi trochę szkoda wszystkich tych sekund, które stracił na spędzanie czasu ze mną. Szkoda mi tych paru miesięcy, które nas połączyły i szkoda mi samego siebie, bo dałem się mu omamić. Pisarze zawszy tacy są. Oni żyją swoimi historiami. Oni je tworzą.
Oh Sehun tylko raz w pełni mi o sobie opowiedział. Mówił o wszystkich innych ludziach, ale to był opis jego samego. To on pisał opowieść na swoim życiu, zamiast wziąć kartkę i długopis. To on liczył czas w ilości znaków na maszynie pisarskiej. I to on w końcu przestał oddychać. Dla niego te historie były wszystkim, a rzeczy, które inspirowały go do napisania jednej opowieści, nie zainspirują go do napisania drugiej.
Dalej gdzieś w mojej szafce nocnej leży płyta z napisem Pantone 427, bo nie miałem serca zostawić jej w pustym apartamencie. Była to sama playlista, którą odtwarzał, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Nadał jej tylko pewien tytuł. Wyjątkowo trafny.
Nie pamiętam nic, co dotyczyło Oh Sehuna, ale pamiętam ból, jaki od tamtej pory rozchodzi się po moim ciele z każdym uderzeniem mojego serca. Oh Sehun był niepoprawnym pseudo pisarzem z wielkimi ambicjami. Też cały czas kłamał i dla niego też liczyły się tylko historie, które tworzył na swoim własnym życiu. Ja natomiast byłem zbyt zaślepiony żeby zauważyć, że byłem tylko inspiracją, a Sehun nie potrafił prawdziwie żyć. Pogrążył się w swoich własnych historiach na tyle, że faktycznie zapomniał, jak się oddycha, a teza, że jeśli jesteś prawdziwy, to nikt cię nie kocha, stała się jego życiowym mottem. Skończył swoją opowieść ze mną, więc wyjechał, nie zostawiając mi nic innego. Dla Oh Sehuna najważniejsze było pisanie. Przestawiał to ponad wszystko inne, a mnie potraktował jak głównego bohatera jego najnowszego dzieła, które w końcu skończył.
I jeśli miałbym możliwość powiedzenia mu jeszcze jednej rzeczy, to powiedziałbym mu, że nadchodzi zima.
I że może przepisać wszystko, czym jestem
na poplamione kawą kartki papieru.
Jeśli tylko to nauczy go znowu oddychać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro